W ekonomii nie ma prawd objawionych i proroków
Maszkara kryzysu krąży wokół planety jak asteroida z "Armageddonu". Na razie nie spada - i chyba nie spadnie, choć diabli wiedzą. Ale strach jakby rósł. Kryzys, gdyby nadszedł, wyrośnie z elementów powszechnie występujących w gospodarce światowej. Widzę trzy takie elementy. Pierwszym jest sam fakt, że pieniądz może tracić wartość. Wystarczy, że upowszechni się przekonanie, iż tak będzie, by doszło do masowego porzucania pieniądza dla dóbr mających wartość i kryzys gotów. Jeżeli takie przekonanie powstałoby w głównych regiony globu, jak w banku mielibyśmy ekonomiczne trzęsienie ziemi. Ta przesłanka kryzysu jest równie stara jak pieniądz, ale mijają dziesięciolecia i ona śpi, bo nic jej nie pobudza.
Drugim elementem są błyskawiczne wędrówki gigantycznych mas zaoszczędzonych pieniędzy, czyli kapitału, z jednego krańca planety na drugi. Choćby użyć najszybszego myśliwca, nie prześcignie się miliardów dolarów w drodze, powiedzmy z Tokio do Nowego Jorku i z powrotem. Te masy kapitału przerzucają, by je jak najszybciej pomnożyć, "łebki" obojga płci, siedzące przy komputerach w funduszach i bankach inwestycyjnych. Robią to, by zasłużyć na wysokie pensje i premie, a może i - jak to było w firmie Salomon Brothers - na zaszczytne miano "wielkiego dyndającego kutasa" przyznawane za szczególny sukces w spekulacji (patrz: Michael Lewis, "Poker kłamców", Warszawa 1993 r., str. 50-51). Jeżeli masa lotnego kapitału napływa do kraju, wartość krajowego pieniądza rośnie, a krajowcy - przedsiębiorcy i rząd - stają wobec pokusy, by po tę mannę z zagranicy sięgnąć pełną garścią. Kiedy jednak "łebki" siedzące tysiące kilometrów dalej uznają nieoczekiwanie, że gdzie indziej można lepiej zarobić albo się czegoś wystraszą i wycofają aktywa, pieniądz krajowy leci na łeb, na szyję. Jeśli teraz ludność wpadnie w panikę i zacznie się pieniądza rodzimego wyzbywać, mamy kryzys jak w Rosji.
Trzeci element to dominująca od lat siedemdziesiątych doktryna ekonomiczna. Wedle niej, jedyny wróg to inflacja, a jej źródłem jest miękka polityka pieniężna banku centralnego i nadaktywność państwa. Najlepszym lekarstwem jest równowaga budżetowa, ostra kontrola podaży pieniądza i jego możliwie sztywny kurs wobec walut zagranicznych. Im bardziej jednak rygorystyczna jest polityka pieniężna, czyli im trudniej o pieniądz krajowy, tym większa pokusa sięgania po pieniądz z zagranicy. Jeżeli nadto, walcząc z inflacją, usztywnia się kurs pieniądza w stosunku do walut obcych, zachęca się kapitał spekulacyjny, by lądował masowo w kraju, wystawiając go na ryzyko wstrząsu w razie równie masowej ewakuacji. Wstrząs prowadzi do załamania aktywności gospodarczej. Jeżeli dosięga ważnych krajów i regionów, osłabia koniunkturę na świecie, powiększa niepewność sprzyjającą panice i w ślad za nią rozprzestrzenia kryzys. Powstaje spirala, rodzaj ekonomicznego tornada. Jak mu zapobiec? Opinie, które się słyszy, jakby przepraszały Keynesa za wrzucenie jego recept do kosza. Czytam oto wypowiedź Jeffreya Sachsa ("Rzeczpospolita" z 22.09. 1998 r.): "Jednym z kluczy do przezwyciężenia obecnego zamieszania finansowego i uniknięcia znacznie gorszego kryzysu jest zmiana w polityce czołowych krajów, która będzie polegała na zwiększeniu ich ekspansji monetarnej. W ciągu ostatniego roku MFW wygłaszał krajom rozwijającym się kazania o konieczności surowej polityki pieniężnej. Nadszedł czas, by przerwać tę prowadzącą w dół spiralę poprzez ekspansywna politykę pieniężną w krajach rozwiniętych i zmianę monetarnych rad MFW pod adresem świata rozwijającego się. Powinniśmy także zrzucić monetarne kaftany bezpieczeństwa - jak zarządy walutą i sztywne kursy walutowe...". Opinii Sachsa, będącego wybitnym ekonomistą, zasłużonym dla Polski (dlaczego jeszcze nie dostał orderu?), nie można oczywiście uważać za przyznanie racji "maszynistom od drukowania pieniędzy". Za tym, co mówi dzisiaj, stoi inna prawda: taka, że nie ma w ekonomii prawd objawionych i proroków. Jest gąszcz rzeczywistości, trochę związków opartych na matematyce i sztuka znajdowania właściwego podejścia do problemu i do czasu, w którym się go rozwiązuje.
Drugim elementem są błyskawiczne wędrówki gigantycznych mas zaoszczędzonych pieniędzy, czyli kapitału, z jednego krańca planety na drugi. Choćby użyć najszybszego myśliwca, nie prześcignie się miliardów dolarów w drodze, powiedzmy z Tokio do Nowego Jorku i z powrotem. Te masy kapitału przerzucają, by je jak najszybciej pomnożyć, "łebki" obojga płci, siedzące przy komputerach w funduszach i bankach inwestycyjnych. Robią to, by zasłużyć na wysokie pensje i premie, a może i - jak to było w firmie Salomon Brothers - na zaszczytne miano "wielkiego dyndającego kutasa" przyznawane za szczególny sukces w spekulacji (patrz: Michael Lewis, "Poker kłamców", Warszawa 1993 r., str. 50-51). Jeżeli masa lotnego kapitału napływa do kraju, wartość krajowego pieniądza rośnie, a krajowcy - przedsiębiorcy i rząd - stają wobec pokusy, by po tę mannę z zagranicy sięgnąć pełną garścią. Kiedy jednak "łebki" siedzące tysiące kilometrów dalej uznają nieoczekiwanie, że gdzie indziej można lepiej zarobić albo się czegoś wystraszą i wycofają aktywa, pieniądz krajowy leci na łeb, na szyję. Jeśli teraz ludność wpadnie w panikę i zacznie się pieniądza rodzimego wyzbywać, mamy kryzys jak w Rosji.
Trzeci element to dominująca od lat siedemdziesiątych doktryna ekonomiczna. Wedle niej, jedyny wróg to inflacja, a jej źródłem jest miękka polityka pieniężna banku centralnego i nadaktywność państwa. Najlepszym lekarstwem jest równowaga budżetowa, ostra kontrola podaży pieniądza i jego możliwie sztywny kurs wobec walut zagranicznych. Im bardziej jednak rygorystyczna jest polityka pieniężna, czyli im trudniej o pieniądz krajowy, tym większa pokusa sięgania po pieniądz z zagranicy. Jeżeli nadto, walcząc z inflacją, usztywnia się kurs pieniądza w stosunku do walut obcych, zachęca się kapitał spekulacyjny, by lądował masowo w kraju, wystawiając go na ryzyko wstrząsu w razie równie masowej ewakuacji. Wstrząs prowadzi do załamania aktywności gospodarczej. Jeżeli dosięga ważnych krajów i regionów, osłabia koniunkturę na świecie, powiększa niepewność sprzyjającą panice i w ślad za nią rozprzestrzenia kryzys. Powstaje spirala, rodzaj ekonomicznego tornada. Jak mu zapobiec? Opinie, które się słyszy, jakby przepraszały Keynesa za wrzucenie jego recept do kosza. Czytam oto wypowiedź Jeffreya Sachsa ("Rzeczpospolita" z 22.09. 1998 r.): "Jednym z kluczy do przezwyciężenia obecnego zamieszania finansowego i uniknięcia znacznie gorszego kryzysu jest zmiana w polityce czołowych krajów, która będzie polegała na zwiększeniu ich ekspansji monetarnej. W ciągu ostatniego roku MFW wygłaszał krajom rozwijającym się kazania o konieczności surowej polityki pieniężnej. Nadszedł czas, by przerwać tę prowadzącą w dół spiralę poprzez ekspansywna politykę pieniężną w krajach rozwiniętych i zmianę monetarnych rad MFW pod adresem świata rozwijającego się. Powinniśmy także zrzucić monetarne kaftany bezpieczeństwa - jak zarządy walutą i sztywne kursy walutowe...". Opinii Sachsa, będącego wybitnym ekonomistą, zasłużonym dla Polski (dlaczego jeszcze nie dostał orderu?), nie można oczywiście uważać za przyznanie racji "maszynistom od drukowania pieniędzy". Za tym, co mówi dzisiaj, stoi inna prawda: taka, że nie ma w ekonomii prawd objawionych i proroków. Jest gąszcz rzeczywistości, trochę związków opartych na matematyce i sztuka znajdowania właściwego podejścia do problemu i do czasu, w którym się go rozwiązuje.
Więcej możesz przeczytać w 40/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.