Najwyższy czas przezwyciężyć relikty socjalizmu i dokończyć prywatyzację
Nie trzeba przenikliwości, by spostrzec, że znaczna część tzw. wielkoprzemysłowej klasy robotniczej i chłopstwa pracującego (?) powitałaby - bez żalu za wolną, dzisiejszą Polską - powrót lat 70. i 80. Rozbudowane świadczenia i sklepy dla wybranych, większe ochłapy niedostępne dla "budżetówki", kredyty oprocentowane dwu- i trzykrotnie niżej w porównaniu ze stopą inflacji, skup bez ceregieli jakościowych i ilościowych - czy to nie pociągające?
To, że gospodarka słabła, a zadłużenie i zacofanie kraju wobec świata wzrastało coraz szybciej, nie docierało do świadomości uprzywilejowanych, utrzymywanych zresztą przez PZPR i ZSL w przekonaniu, że żyją na najlepszym ze światów. Pisałem już kiedyś, że grzechem pierworodnym polskiego przełomu było jego związkowe zaplecze. Było oczywiste, że po euforii odzyskania niepodległości bardzo szybko dadzą o sobie znać socjalistyczne reminiscencje i ciągoty. Okazało się, że tylko nieliczni myśleli o poważniejszych zmianach ustrojowych, o gospodarce rynkowej jako podstawie ustroju ekonomicznego. Państwo zaczęło być adresatem przeróżnych roszczeń, a szybko ocuceni marksiści wrócili - już jako rzecznicy "nowoczesnego" interwencjonizmu - do zachwalania państwa jako dyrektora gospodarki. Z drugiej strony, znaczna część intelektualistów w wyniku słabego wykształcenia ekonomicznego zajęła stanowisko ambiwalentne, neutralne wobec gospodarki rynkowej. Rzeczników orientacji prorynkowej i prywatyzacji gospodarki zaczęto atakować bardzo wcześnie. Z lewa - z powodów doktrynalno-demagogicznych, jako tych, którzy dybią na dobro mas pracujących. Z prawa - z powodu niedouczenia krzykaczy szermujących hasłami narodowo-populistycznymi (przypomnijmy tutaj na marginesie, że do dziś rzecznicy zachowania własności państwowej nie pojmują, że warunkiem egzystencji przedsiębiorstwa jest zdolność do produkowania bez dotacji i do sprzedaży z zyskiem).
Nie trzeba dodawać, że w tej sytuacji zdobycie władzy przez różowo-zieloną koalicję w roku 1993 nie mogło zaowocować niczym innym jak tylko zachowaniem dominującej roli państwa i odraczaniem reform ustrojowych. Oznaczało to także stagnację w rolnictwie, sektorze najbardziej potrzebującym reform. Znaczna część społeczeństwa nie zdaje sobie przy tym sprawy z kosztów zaniechań różowo-zielonej koalicji. Nie chce się przyjmować do wiadomości gigantycznych strat państwowego górnictwa węglowego i takichże doń dotacji z naszej wspólnej kieszeni. Kpiący sobie z praw rynku i porządku publicznego producenci złego zboża żądają coraz to nowych gwarancji i wyższych cen. Decydują się na niszczenie setek ton zboża, zamiast choćby zaproponować wysłanie go głodującym dzieciom w czarnej Afryce. Egoizm i grupowa prywata święcą triumfy. Te zjawiska też należą do skutków czteroletnich rządów koalicji PZPR-ZSL (przepraszam, miało być SLD-PSL). Nie wiadomo, co w tym wszystkim bardziej podziwiać: cynizm krytyków obecnego rządu, wytykających rzekomo fatalną politykę rolną (o przemyśle państwowym dyskretnie się milczy) czy słabość i bezradność rządu Jerzego Buzka, nie wiedzącego, co począć z niebezpiecznym syndykalizmem znacznej części AWS i drugą, rzekomo prawicową częścią tego ugrupowania. W każdym razie traci na tym wizerunek Polski jako państwa dobrego i egzekwowanego prawa.
Sądzę, że najwyższy czas przezwyciężyć relikty socjalizmu. Dość utrzymywania sektora państwowego w przemyśle i pchania pieniędzy w tę skarbonkę bez dna. Dość płacenia rolnikom cen wyższych od światowych za zboże nie nadające się na chleb. Dość wspierania z naszej kieszeni kogoś, kto nie chce słyszeć o płaceniu normalnych podatków. Najwyższy czas dokończyć prywatyzację i przezwyciężyć mrzonki o powszechnym uwłaszczeniu.
Państwu jako naszemu wspólnemu dobru należy się obecnie coś od nas - choćby solidność i lojalność. Czy potrafimy się na to zdobyć?
To, że gospodarka słabła, a zadłużenie i zacofanie kraju wobec świata wzrastało coraz szybciej, nie docierało do świadomości uprzywilejowanych, utrzymywanych zresztą przez PZPR i ZSL w przekonaniu, że żyją na najlepszym ze światów. Pisałem już kiedyś, że grzechem pierworodnym polskiego przełomu było jego związkowe zaplecze. Było oczywiste, że po euforii odzyskania niepodległości bardzo szybko dadzą o sobie znać socjalistyczne reminiscencje i ciągoty. Okazało się, że tylko nieliczni myśleli o poważniejszych zmianach ustrojowych, o gospodarce rynkowej jako podstawie ustroju ekonomicznego. Państwo zaczęło być adresatem przeróżnych roszczeń, a szybko ocuceni marksiści wrócili - już jako rzecznicy "nowoczesnego" interwencjonizmu - do zachwalania państwa jako dyrektora gospodarki. Z drugiej strony, znaczna część intelektualistów w wyniku słabego wykształcenia ekonomicznego zajęła stanowisko ambiwalentne, neutralne wobec gospodarki rynkowej. Rzeczników orientacji prorynkowej i prywatyzacji gospodarki zaczęto atakować bardzo wcześnie. Z lewa - z powodów doktrynalno-demagogicznych, jako tych, którzy dybią na dobro mas pracujących. Z prawa - z powodu niedouczenia krzykaczy szermujących hasłami narodowo-populistycznymi (przypomnijmy tutaj na marginesie, że do dziś rzecznicy zachowania własności państwowej nie pojmują, że warunkiem egzystencji przedsiębiorstwa jest zdolność do produkowania bez dotacji i do sprzedaży z zyskiem).
Nie trzeba dodawać, że w tej sytuacji zdobycie władzy przez różowo-zieloną koalicję w roku 1993 nie mogło zaowocować niczym innym jak tylko zachowaniem dominującej roli państwa i odraczaniem reform ustrojowych. Oznaczało to także stagnację w rolnictwie, sektorze najbardziej potrzebującym reform. Znaczna część społeczeństwa nie zdaje sobie przy tym sprawy z kosztów zaniechań różowo-zielonej koalicji. Nie chce się przyjmować do wiadomości gigantycznych strat państwowego górnictwa węglowego i takichże doń dotacji z naszej wspólnej kieszeni. Kpiący sobie z praw rynku i porządku publicznego producenci złego zboża żądają coraz to nowych gwarancji i wyższych cen. Decydują się na niszczenie setek ton zboża, zamiast choćby zaproponować wysłanie go głodującym dzieciom w czarnej Afryce. Egoizm i grupowa prywata święcą triumfy. Te zjawiska też należą do skutków czteroletnich rządów koalicji PZPR-ZSL (przepraszam, miało być SLD-PSL). Nie wiadomo, co w tym wszystkim bardziej podziwiać: cynizm krytyków obecnego rządu, wytykających rzekomo fatalną politykę rolną (o przemyśle państwowym dyskretnie się milczy) czy słabość i bezradność rządu Jerzego Buzka, nie wiedzącego, co począć z niebezpiecznym syndykalizmem znacznej części AWS i drugą, rzekomo prawicową częścią tego ugrupowania. W każdym razie traci na tym wizerunek Polski jako państwa dobrego i egzekwowanego prawa.
Sądzę, że najwyższy czas przezwyciężyć relikty socjalizmu. Dość utrzymywania sektora państwowego w przemyśle i pchania pieniędzy w tę skarbonkę bez dna. Dość płacenia rolnikom cen wyższych od światowych za zboże nie nadające się na chleb. Dość wspierania z naszej kieszeni kogoś, kto nie chce słyszeć o płaceniu normalnych podatków. Najwyższy czas dokończyć prywatyzację i przezwyciężyć mrzonki o powszechnym uwłaszczeniu.
Państwu jako naszemu wspólnemu dobru należy się obecnie coś od nas - choćby solidność i lojalność. Czy potrafimy się na to zdobyć?
Więcej możesz przeczytać w 39/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.