Resort transportu dąży do koncesjonowania produkcji tablic rejestracyjnych
Los pięćdziesięciu firm produkujących tablice rejestracyjne wisi na włosku. Ich przyszłość zależy wyłącznie od woli urzędników, najmniejszego znaczenia nie mają w tym wypadku reguły wolnej konkurencji. Ministerstwo Transportu i Gospodarki Morskiej przygotowało projekt koncesjonowania produkcji tablic rejestracyjnych. Przewiduje on podział krajowego rynku między dwa przedsiębiorstwa. Pomysł firmuje minister Eugeniusz Morawski, wywodzący się z Unii Wolności.
Idea koncesjonowania produkcji tablic pochodzi jeszcze z czasów koalicji SLD-PSL. Wtedy mówiono o przyznaniu pozwoleń trzem przedsiębiorstwom. System miał działać od połowy 1998 r. Wynik ubiegłorocznych wyborów przeszkodził w realizacji tego planu. Wydawało się, że po zmianie rządów pomysł nie znajdzie naśladowców. Niestety, dzisiejszy projekt sankcjonuje powstanie klasycznego monopolu. Nasuwa się pytanie, na ile jest on dziełem samego ministra Morawskiego, a na ile wymysłem Jerzego Folgi, szarej eminencji resortu transportu. W poprzednim rządzie pełnił on w ministerstwie funkcję dyrektora Departamentu Ruchu Drogowego. Dziś jest jego wicedyrektorem. - Dlaczego ma tak duży wpływ na ministra Morawskiego? - zastanawia się Sławomir Jaszczuk, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Producentów Tablic Rejestracyjnych.
Po polskich drogach jeździ 13 mln pojazdów. Co roku przybywa około miliona aut. Do końca 2004 r. wszystkie będą miały wymienione tablice na białe, odblaskowe. W ciągu pięciu lat (zamiast w lipcu przyszłego roku proces najprawdopodobniej rozpocznie się w styczniu 2000 r.) Polacy wymienią 35 mln tablic. Komplet nowych numerów odblaskowych ma kosztować 50 zł (koszt produkcji nie powinien przekroczyć 28 zł, resztę stanowić będzie swego rodzaju podatek). Producenci twierdzą, że cena ta jest znacznie zaniżona. Ich zdaniem, wyniesie ona ok. 100 zł. Na Węgrzech, gdzie kierowcy są zdani na usługi jednego wytwórcy, za komplet trzeba zapłacić równowartość 150 zł.
Najskromniej licząc, przychody producentów w ciągu pięciu lat wyniosłyby 0,9-1 mld zł. Bardziej realna jest jednak kwota 1,5-2 mld zł. Dzisiaj rentowność produkcji tablic wynosi 10-20 proc. Jest oczywiste, że w warunkach monopolu znacznie by się ona poprawiła. Nic zatem dziwnego, że o uzyskanie koncesji ubiega się kilkanaście firm. Niezwykle kusząca wydaje się perspektywa zarobku w ciągu kilku lat przynajmniej 200 mln zł. Ministerstwu Transportu udało się wyeliminować z walki małe firmy. Nie sprostają one wymogom posiadania zabezpieczenia finansowego w wysokości 500 tys. ECU i wpłacenia 200 tys. ECU wadium. Skąd przedsiębiorstwo zatrudniające pięć osób zgromadzi niemal 3 mln zł?
Osoby zainteresowane sprawą twierdzą, że najpoważniejszym kandydatem do pierwszej koncesji jest niedawno powstała Wytwórnia Tablic Rejestracyjnych. Jej udziałowcami są Wytwórnia Papierów Wartościowych, Mennica Państwowa, holenderski Hologram oraz niemiecka spółka Tönnjes. Ta ostatnia zmonopolizowała już rynek litewski, łotewski, estoński i węgierski. Jest też udziałowcem w szczecińskiej firmie Poltakom, znanej z wątpliwej jakości wytwarzanych tablic (to jedyny w Polsce producent, któremu kilka lat temu Instytut Transportu Samochodowego odebrał atest). Wytwarzaniem i dystrybucją tablic interesują się też m.in. Sobiesław Zasada i H. Cegielski SA w Poznaniu.
Wprowadzający koncesje zawsze argumentują ten krok korzyścią dla konsumentów. Ministerialni urzędnicy przekonują, że na rynku panuje wolna amerykanka. Każdy może wytwarzać tablice, przez co łatwo je podrobić, a ich jakość pozostawia wiele do życzenia. Czy jednak emisja pieniędzy w jednym miejscu wyeliminowała ich fałszowanie? Od kiedy ponadto likwidacja mechanizmów rynkowych poprawia jakość towarów?
W Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, a więc w państwach o wielkości zbliżonej do Polski, nie ma koncesji. Zdaniem producentów, system łatwo uszczelnić. Legalizacji tablic powinien dokonywać urzędnik w wydziale komunikacji. Utrudnieniem dla fałszerzy byłoby stosowanie nowoczesnych zabezpieczeń (hologramów, znaków i napisów laserowych). Tymczasem ministerstwo zrezygnowało z tych rozwiązań. W zamian wprowadza jedynie trzeci numer rejestracyjny w postaci nalepki przyklejanej wewnątrz auta. - Bezsensowny jest zarzut o niskiej jakości tablic. Przecież stosujemy się do krajowych norm. Jeżeli wymagania wzrosną, bardzo szybko możemy zmienić parametry. Właściciele firm kupili nowoczesne urządzenia, zaciągnęli na nie kredyty. Wartość tego majątku przekracza 3 mln USD. Teraz od decyzji ministra zależy, czy będzie wykorzystany, czy trafi na złom - mówi Jaszczuk. Na rynku działa pięć przedsiębiorstw wytwarzających czyste tablice (tzw. surówki) i 48 warsztatów zajmujących się tłoczeniem numerów. W sumie zatrudniają one ok. 400 osób.
Ograniczenie liczby producentów oraz regionalizacja (pierwsza koncesja obejmowałaby zachodnie województwa, druga - wschodnie) sprawią, że ceny tablic wzrosną bardziej, niż wynikałoby to z kalkulacji kosztów. Wytwórcy doliczą sobie tzw. rentę monopolistyczną, a wyeliminowanie konkurencji prędzej czy poźniej spowoduje obniżenie jakości produktu. Między innymi dużej liczbie producentów i konkurencji zawdzięczamy to, że za tablice płacimy najmniej w Europie.
Projekt rozporządzenia poddano pod dyskusję. Pod koniec lipca bardzo krytycznie oceniła go sejmowa komisja transportu. Negatywnie wypowiadają się o nim posłowie Unii Wolności. Koncesjonowaniu sprzeciwia się też Tadeusz Aziewicz, prezes Urzędu Ochrony Konsumentów i Konkurencji. Twierdzi on, że ministerstwo nie podało ani jednego argumentu, który uzasadniałby wprowadzenie ograniczeń. - Producenci powinni spełniać jedynie określone normy jakościowe, koncesje można zatem zastąpić zezwoleniami - uważa prezes Aziewicz. Wtedy każda firma po spełnieniu określonych wymogów mogłaby działać na rynku.
Rząd zapowiada ograniczenie koncesji do niezbędnego minimum. Trwają prace Zespołu ds. Odbiurokratyzowania Gospodarki. Mówi się o zmniejszeniu liczby koncesji z 28 do 4. Mają one obejmować wyłącznie poszukiwanie i wydobywanie surowców, obrót paliwami ciekłymi i energią, sprzedaż broni i amunicji oraz ochronę osób i mienia. Na razie jednak minister ma prawo wydać rozporządzenie o koncesjonowaniu działalności w branży podlegającej jego resortowi. Tym samym staje się panem życia i śmierci wielu przedsiębiorstw.
Idea koncesjonowania produkcji tablic pochodzi jeszcze z czasów koalicji SLD-PSL. Wtedy mówiono o przyznaniu pozwoleń trzem przedsiębiorstwom. System miał działać od połowy 1998 r. Wynik ubiegłorocznych wyborów przeszkodził w realizacji tego planu. Wydawało się, że po zmianie rządów pomysł nie znajdzie naśladowców. Niestety, dzisiejszy projekt sankcjonuje powstanie klasycznego monopolu. Nasuwa się pytanie, na ile jest on dziełem samego ministra Morawskiego, a na ile wymysłem Jerzego Folgi, szarej eminencji resortu transportu. W poprzednim rządzie pełnił on w ministerstwie funkcję dyrektora Departamentu Ruchu Drogowego. Dziś jest jego wicedyrektorem. - Dlaczego ma tak duży wpływ na ministra Morawskiego? - zastanawia się Sławomir Jaszczuk, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Producentów Tablic Rejestracyjnych.
Po polskich drogach jeździ 13 mln pojazdów. Co roku przybywa około miliona aut. Do końca 2004 r. wszystkie będą miały wymienione tablice na białe, odblaskowe. W ciągu pięciu lat (zamiast w lipcu przyszłego roku proces najprawdopodobniej rozpocznie się w styczniu 2000 r.) Polacy wymienią 35 mln tablic. Komplet nowych numerów odblaskowych ma kosztować 50 zł (koszt produkcji nie powinien przekroczyć 28 zł, resztę stanowić będzie swego rodzaju podatek). Producenci twierdzą, że cena ta jest znacznie zaniżona. Ich zdaniem, wyniesie ona ok. 100 zł. Na Węgrzech, gdzie kierowcy są zdani na usługi jednego wytwórcy, za komplet trzeba zapłacić równowartość 150 zł.
Najskromniej licząc, przychody producentów w ciągu pięciu lat wyniosłyby 0,9-1 mld zł. Bardziej realna jest jednak kwota 1,5-2 mld zł. Dzisiaj rentowność produkcji tablic wynosi 10-20 proc. Jest oczywiste, że w warunkach monopolu znacznie by się ona poprawiła. Nic zatem dziwnego, że o uzyskanie koncesji ubiega się kilkanaście firm. Niezwykle kusząca wydaje się perspektywa zarobku w ciągu kilku lat przynajmniej 200 mln zł. Ministerstwu Transportu udało się wyeliminować z walki małe firmy. Nie sprostają one wymogom posiadania zabezpieczenia finansowego w wysokości 500 tys. ECU i wpłacenia 200 tys. ECU wadium. Skąd przedsiębiorstwo zatrudniające pięć osób zgromadzi niemal 3 mln zł?
Osoby zainteresowane sprawą twierdzą, że najpoważniejszym kandydatem do pierwszej koncesji jest niedawno powstała Wytwórnia Tablic Rejestracyjnych. Jej udziałowcami są Wytwórnia Papierów Wartościowych, Mennica Państwowa, holenderski Hologram oraz niemiecka spółka Tönnjes. Ta ostatnia zmonopolizowała już rynek litewski, łotewski, estoński i węgierski. Jest też udziałowcem w szczecińskiej firmie Poltakom, znanej z wątpliwej jakości wytwarzanych tablic (to jedyny w Polsce producent, któremu kilka lat temu Instytut Transportu Samochodowego odebrał atest). Wytwarzaniem i dystrybucją tablic interesują się też m.in. Sobiesław Zasada i H. Cegielski SA w Poznaniu.
Wprowadzający koncesje zawsze argumentują ten krok korzyścią dla konsumentów. Ministerialni urzędnicy przekonują, że na rynku panuje wolna amerykanka. Każdy może wytwarzać tablice, przez co łatwo je podrobić, a ich jakość pozostawia wiele do życzenia. Czy jednak emisja pieniędzy w jednym miejscu wyeliminowała ich fałszowanie? Od kiedy ponadto likwidacja mechanizmów rynkowych poprawia jakość towarów?
W Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, a więc w państwach o wielkości zbliżonej do Polski, nie ma koncesji. Zdaniem producentów, system łatwo uszczelnić. Legalizacji tablic powinien dokonywać urzędnik w wydziale komunikacji. Utrudnieniem dla fałszerzy byłoby stosowanie nowoczesnych zabezpieczeń (hologramów, znaków i napisów laserowych). Tymczasem ministerstwo zrezygnowało z tych rozwiązań. W zamian wprowadza jedynie trzeci numer rejestracyjny w postaci nalepki przyklejanej wewnątrz auta. - Bezsensowny jest zarzut o niskiej jakości tablic. Przecież stosujemy się do krajowych norm. Jeżeli wymagania wzrosną, bardzo szybko możemy zmienić parametry. Właściciele firm kupili nowoczesne urządzenia, zaciągnęli na nie kredyty. Wartość tego majątku przekracza 3 mln USD. Teraz od decyzji ministra zależy, czy będzie wykorzystany, czy trafi na złom - mówi Jaszczuk. Na rynku działa pięć przedsiębiorstw wytwarzających czyste tablice (tzw. surówki) i 48 warsztatów zajmujących się tłoczeniem numerów. W sumie zatrudniają one ok. 400 osób.
Ograniczenie liczby producentów oraz regionalizacja (pierwsza koncesja obejmowałaby zachodnie województwa, druga - wschodnie) sprawią, że ceny tablic wzrosną bardziej, niż wynikałoby to z kalkulacji kosztów. Wytwórcy doliczą sobie tzw. rentę monopolistyczną, a wyeliminowanie konkurencji prędzej czy poźniej spowoduje obniżenie jakości produktu. Między innymi dużej liczbie producentów i konkurencji zawdzięczamy to, że za tablice płacimy najmniej w Europie.
Projekt rozporządzenia poddano pod dyskusję. Pod koniec lipca bardzo krytycznie oceniła go sejmowa komisja transportu. Negatywnie wypowiadają się o nim posłowie Unii Wolności. Koncesjonowaniu sprzeciwia się też Tadeusz Aziewicz, prezes Urzędu Ochrony Konsumentów i Konkurencji. Twierdzi on, że ministerstwo nie podało ani jednego argumentu, który uzasadniałby wprowadzenie ograniczeń. - Producenci powinni spełniać jedynie określone normy jakościowe, koncesje można zatem zastąpić zezwoleniami - uważa prezes Aziewicz. Wtedy każda firma po spełnieniu określonych wymogów mogłaby działać na rynku.
Rząd zapowiada ograniczenie koncesji do niezbędnego minimum. Trwają prace Zespołu ds. Odbiurokratyzowania Gospodarki. Mówi się o zmniejszeniu liczby koncesji z 28 do 4. Mają one obejmować wyłącznie poszukiwanie i wydobywanie surowców, obrót paliwami ciekłymi i energią, sprzedaż broni i amunicji oraz ochronę osób i mienia. Na razie jednak minister ma prawo wydać rozporządzenie o koncesjonowaniu działalności w branży podlegającej jego resortowi. Tym samym staje się panem życia i śmierci wielu przedsiębiorstw.
Więcej możesz przeczytać w 39/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.