Wojewoda katowicki przekona się, że łatwiej jest wodzić związkowych wojów, niż walczyć z narkotykami
Dawno, dawno temu w Polsce wojewoda to był wielki pan. Zastępował władcę w rządach i dowodzeniu wojskiem (stąd jego nazwa) oraz pełnił funkcje sędziego. Z upływem wieków malały jednak jego kompetencje, a jeszcze całkiem niedawno Edward Gierek rozdrobnił siedemnastu wojewodów na czterdziestu dziewięciu. Niedługo będzie ich tylko szesnastu i może odzyskają część dawnej potęgi. Na razie dzisiejszym wojewodom trudno jest zademonstrować swoją samodzielną władzę, o czym mogą świadczyć dzieje akcji "Małolat" w Warszawie oraz prawdopodobne losy przedsięwzięcia "Narkoman" zainicjowanego w Katowicach.
Dumna nazwa nie czyni z wojewody udzielnego księcia i dzisiaj ma on kłopoty z drobiazgami, którymi dawniej nawet by sobie głowy nie zaprzątał. Kto to słyszał, żeby tak poważny dostojnik państwowy zniżał się do ścigania po nocach nieletniej młodzieży, a w dzień uprzątał miasto z naćpanych narkotykami. Dzisiejszy wojewoda nawet i tego spokojnie robić nie może, bo zaraz mu zarzucają, że narusza prawa i swobody obywatelskie.
Dostał mi się w ręce przypadkiem tekst rozporządzenia wojewody katowickiego w sprawie trybu postępowania w stosunku do osób znajdujących się pod wpływem środków odurzających (narkotycznych) w miejscach publicznych. Przesłała mi go faksem miła dziennikarka pewnej gazety, której obiecałem komentarz. Przepraszam ją niniejszym, że nie zdołałem wypełnić zobowiązania, ale nie mogłem tego zrobić natychmiast, na kolanie. Rozumiem, że prasa codzienna potrzebuje błyskawicznej reakcji, czasami jednak trzeba się naprawdę dobrze zastanowić, zanim wyda się jakąś opinię. Być może do czasu ukazania się niniejszego tekstu wszystko będzie już jasne i poniższe wywody okażą się zbędne lub błędne. A chciałem przekazać popularnemu dziennikowi, co następuje: dostałem tylko jedną stronę faksu z czterema paragrafami rozporządzenia i nie wiem, czy to jest całość tekstu. Na stronie, którą dysponuję, nie ma nic o tym, na jaki czas wydano rozporządzenie, a to jest jeden z elementarnych warunków jego legalności. Wojewoda rozporządził krótko i władczo: "Wprowadzam zakaz przebywania w miejscach publicznych osób znajdujących się pod wpływem środków odurzających (narkotycznych), które zakłócają spokój i porządek publiczny, znajdują się w okolicznościach zagrażających ich życiu lub zdrowiu albo zagrażają mieniu, zdrowiu, życiu innych osób lub moralności publicznej".
Felieton nie jest miejscem do rozważań naukowych, powiem więc tylko, że na temat przytoczonej formuły można by napisać ze trzy doktoraty prawnicze. Przepraszam, może dwa, bo na temat zakłócania spokoju i porządku publicznego wypociłem już mój własny, prawie 30 lat temu. Ktoś w Katowicach skonstruował wielce przemyślną miotłę na narkomanów, pozwalającą nie tylko na ich karanie, ale również na czasowe internowanie, na podobieństwo zatrzymania w izbie wytrzeźwień lub szpitalu psychiatrycznym. Niestety, nie znalazłem w tekście określenia, na jaki czas delikwenci mają być poddani hospitalizacji oraz jak długo może trwać i na czym ma polegać "udzielanie niezbędnej pomocy socjalnej i medycznej w wyznaczonych miejscach (noclegowniach, pomieszczeniach socjalnych itp.)". Lekarz wojewódzki ma zapewnić transport sanitarny i wykaz placówek publicznej służby zdrowia zobowiązanych do hospitalizacji. Pięknie! A co z zasadą dobrowolności zawartą w art. 13 nowej ustawy z 1997 r. o przeciwdziałaniu narkomanii, zgodnie z którą "poddanie się leczeniu, rehabilitacji lub readaptacji jest dobrowolne, o ile przepisy ustawy nie stanowią inaczej"? Przepisy ustawy, a nie rozporządzenia porządkowego wojewody.
Skoro więc nie można pomagać narkomanom wbrew ich woli, znaczy to, że w rozporządzeniu chodzi o rozszerzenie ich karania nie tylko za zakłócanie spokoju lub porządku publicznego - co było i jest możliwe bez rozporządzenia - lecz także między innymi za "znajdowanie się w okolicznościach zagrażających ich życiu lub zdrowiu". Nie wróżę długiego żywota katowickiemu eksperymentowi. Dealerzy narkotyków mogą się śmiać w kułak z nowego pomysłu, a energiczny wojewoda katowicki przekona się wkrótce, że łatwiej jest wodzić związkowych wojów, niż walczyć z narkotykami.
Dumna nazwa nie czyni z wojewody udzielnego księcia i dzisiaj ma on kłopoty z drobiazgami, którymi dawniej nawet by sobie głowy nie zaprzątał. Kto to słyszał, żeby tak poważny dostojnik państwowy zniżał się do ścigania po nocach nieletniej młodzieży, a w dzień uprzątał miasto z naćpanych narkotykami. Dzisiejszy wojewoda nawet i tego spokojnie robić nie może, bo zaraz mu zarzucają, że narusza prawa i swobody obywatelskie.
Dostał mi się w ręce przypadkiem tekst rozporządzenia wojewody katowickiego w sprawie trybu postępowania w stosunku do osób znajdujących się pod wpływem środków odurzających (narkotycznych) w miejscach publicznych. Przesłała mi go faksem miła dziennikarka pewnej gazety, której obiecałem komentarz. Przepraszam ją niniejszym, że nie zdołałem wypełnić zobowiązania, ale nie mogłem tego zrobić natychmiast, na kolanie. Rozumiem, że prasa codzienna potrzebuje błyskawicznej reakcji, czasami jednak trzeba się naprawdę dobrze zastanowić, zanim wyda się jakąś opinię. Być może do czasu ukazania się niniejszego tekstu wszystko będzie już jasne i poniższe wywody okażą się zbędne lub błędne. A chciałem przekazać popularnemu dziennikowi, co następuje: dostałem tylko jedną stronę faksu z czterema paragrafami rozporządzenia i nie wiem, czy to jest całość tekstu. Na stronie, którą dysponuję, nie ma nic o tym, na jaki czas wydano rozporządzenie, a to jest jeden z elementarnych warunków jego legalności. Wojewoda rozporządził krótko i władczo: "Wprowadzam zakaz przebywania w miejscach publicznych osób znajdujących się pod wpływem środków odurzających (narkotycznych), które zakłócają spokój i porządek publiczny, znajdują się w okolicznościach zagrażających ich życiu lub zdrowiu albo zagrażają mieniu, zdrowiu, życiu innych osób lub moralności publicznej".
Felieton nie jest miejscem do rozważań naukowych, powiem więc tylko, że na temat przytoczonej formuły można by napisać ze trzy doktoraty prawnicze. Przepraszam, może dwa, bo na temat zakłócania spokoju i porządku publicznego wypociłem już mój własny, prawie 30 lat temu. Ktoś w Katowicach skonstruował wielce przemyślną miotłę na narkomanów, pozwalającą nie tylko na ich karanie, ale również na czasowe internowanie, na podobieństwo zatrzymania w izbie wytrzeźwień lub szpitalu psychiatrycznym. Niestety, nie znalazłem w tekście określenia, na jaki czas delikwenci mają być poddani hospitalizacji oraz jak długo może trwać i na czym ma polegać "udzielanie niezbędnej pomocy socjalnej i medycznej w wyznaczonych miejscach (noclegowniach, pomieszczeniach socjalnych itp.)". Lekarz wojewódzki ma zapewnić transport sanitarny i wykaz placówek publicznej służby zdrowia zobowiązanych do hospitalizacji. Pięknie! A co z zasadą dobrowolności zawartą w art. 13 nowej ustawy z 1997 r. o przeciwdziałaniu narkomanii, zgodnie z którą "poddanie się leczeniu, rehabilitacji lub readaptacji jest dobrowolne, o ile przepisy ustawy nie stanowią inaczej"? Przepisy ustawy, a nie rozporządzenia porządkowego wojewody.
Skoro więc nie można pomagać narkomanom wbrew ich woli, znaczy to, że w rozporządzeniu chodzi o rozszerzenie ich karania nie tylko za zakłócanie spokoju lub porządku publicznego - co było i jest możliwe bez rozporządzenia - lecz także między innymi za "znajdowanie się w okolicznościach zagrażających ich życiu lub zdrowiu". Nie wróżę długiego żywota katowickiemu eksperymentowi. Dealerzy narkotyków mogą się śmiać w kułak z nowego pomysłu, a energiczny wojewoda katowicki przekona się wkrótce, że łatwiej jest wodzić związkowych wojów, niż walczyć z narkotykami.
Więcej możesz przeczytać w 39/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.