Z wiekiem doszedłem do formuły: wszechwładna omnipotencja prowadzi do impotencji
W czasie moich studiów na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej niejeden z profesorów wpadał w głośną zadumę w obecności studentów: "Jak to się dzieje, że skoro są u nas tak świetne warunki do planowania, gdyż państwo może wszystko kontrolować, powstaje tyle paskudnych budynków, a chaos przestrzenny widoczny jest na każdym kroku". Odpowiadałem wówczas: "Właśnie dlatego, że wszystko można, to niczego nie możemy". Z wiekiem i doświadczeniem doszedłem do klarowniejszej formuły: wszechwładna omnipotencja prowadzi do impotencji.
W najbliższy weekend zbierze się w Gdańsku Kongres Architektury Polskiej. Moi konfratrzy chcą radzić nad losem architektury polskiej, przy czym najbardziej sfrustrowani gospodarką rynkową są ci, którzy świetnie radzili sobie w czasach gospodarki planowej. Ten felieton służy rozproszeniu mgieł zalegających padół płaczu moich kolegów. Otóż po pierwsze: jest znacznie lepiej niż dawniej. Działa bowiem pieniądz, a konkurencja wymusza różnorodność form i skutecznie uniemożliwia monopol projektowy (budownictwo typowe) czy wykonawczy (masowa prefabrykacja, która choćby marnotrawiła materiały i energię, może być zadekretowana jako optimum ekonomiczne). Po drugie: rynek nie przeniósł nas do nieba, po prostu nikt nam nie wmawia już, że żyjemy w architektoniczno-urbanistycznym raju na ziemi. Pieniądz wymusza logikę, utrudnia absurdy projektowe, ale przecież samoczynnie nie wytwarza piękna. Nieprzypadkowo Milton Friedman, guru liberalnych ekonomistów, wymienia planowanie przestrzenne jako jeden z wyjątków od czysto rynkowych reguł gry.
Wyzwaniem dla architektury polskiej jest dziś to, co dla każdej innej gałęzi sztuki: jak zachować tożsamość w świecie coraz bardziej globalnym. I tu nie ma żadnych usprawiedliwień i grupowych zwolnień od odpowiedzialności za architekturę jako sztukę. W świecie transnacjonalnym, w którym informacje wizualne przemieszczają się bez przeszkód w czasie i przestrzeni, trzeba w sobie, własnym wysiłkiem, odnaleźć rodzinny ton cywilizacyjnego universum. Nie jest to proste. Architektura polska, która miota się od jednego żurnalu do drugiego, produkuje second hand architecture - czy będzie to dekonstruktywizm, czy retro-modern lat trzydziestych. A już Gombrowicz, walczący o wiarę Polaka w siebie, o odwagę bycia sobą, odwagę autentyzmu, radził rodakom: "Nie traćcie czasu na pogoń za Europą. Z własnych braków nie zrodzi się Braque".
W najbliższy weekend zbierze się w Gdańsku Kongres Architektury Polskiej. Moi konfratrzy chcą radzić nad losem architektury polskiej, przy czym najbardziej sfrustrowani gospodarką rynkową są ci, którzy świetnie radzili sobie w czasach gospodarki planowej. Ten felieton służy rozproszeniu mgieł zalegających padół płaczu moich kolegów. Otóż po pierwsze: jest znacznie lepiej niż dawniej. Działa bowiem pieniądz, a konkurencja wymusza różnorodność form i skutecznie uniemożliwia monopol projektowy (budownictwo typowe) czy wykonawczy (masowa prefabrykacja, która choćby marnotrawiła materiały i energię, może być zadekretowana jako optimum ekonomiczne). Po drugie: rynek nie przeniósł nas do nieba, po prostu nikt nam nie wmawia już, że żyjemy w architektoniczno-urbanistycznym raju na ziemi. Pieniądz wymusza logikę, utrudnia absurdy projektowe, ale przecież samoczynnie nie wytwarza piękna. Nieprzypadkowo Milton Friedman, guru liberalnych ekonomistów, wymienia planowanie przestrzenne jako jeden z wyjątków od czysto rynkowych reguł gry.
Wyzwaniem dla architektury polskiej jest dziś to, co dla każdej innej gałęzi sztuki: jak zachować tożsamość w świecie coraz bardziej globalnym. I tu nie ma żadnych usprawiedliwień i grupowych zwolnień od odpowiedzialności za architekturę jako sztukę. W świecie transnacjonalnym, w którym informacje wizualne przemieszczają się bez przeszkód w czasie i przestrzeni, trzeba w sobie, własnym wysiłkiem, odnaleźć rodzinny ton cywilizacyjnego universum. Nie jest to proste. Architektura polska, która miota się od jednego żurnalu do drugiego, produkuje second hand architecture - czy będzie to dekonstruktywizm, czy retro-modern lat trzydziestych. A już Gombrowicz, walczący o wiarę Polaka w siebie, o odwagę bycia sobą, odwagę autentyzmu, radził rodakom: "Nie traćcie czasu na pogoń za Europą. Z własnych braków nie zrodzi się Braque".
Więcej możesz przeczytać w 39/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.