Świat przedstawiony w "Hiszpańskim więźniu" wygląda na jako tako odpowiedzialny, a jednak kompromituje się do korzenia
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, porozmawiajmy dziś dla odmiany o inteligentnym filmie dla inteligentnych ludzi. Mam na myśli "Hiszpańskiego więźnia" Davida Mameta, nakręconego według jego własnego scenariusza.
Zygmunt Kałużyński: - Mieliśmy już kilka innych rzeczy Mameta w naszym repertuarze - to z pewnością najciekawszy w tej chwili dramatopisarz amerykański. Wszystkie utrzymane były w podobnej tonacji: jest to jakby spojrzenie na drugą stronę gangsteryzmu w Ameryce, gdzie bezustannie toczy się bezwzględna, fizyczna walka o zwycięstwo. Tutaj także toczy się walka...
TR: - ... ale tym razem chodzi nie o kasyna, lecz o wynalazek ekonomiczny - program "Process", stworzony przez zdolnego fachowca pracującego dla poważnej firmy. Wydawałoby się więc, że wszystko jest OK. Okazuje się jednak, że taki wynalazek również może się stać obiektem zainteresowania gangsterów.
ZK: - Tylko że wynalazek sam w sobie i jego koleje nie są tutaj główną sprawą dramatu, lecz jest nią starcie sił dążących do zdobycia pieniędzy, jakie można zarobić na wdrożeniu nowego systemu.
TR: - Właściciel tego patentu może zarobić fortunę.
ZK: - Czy zgodzi się pan, żeby nazwać ten gatunek "dramatem kapitalizmu"? Przy czym podkreślam, że nie jest to pierwszy taki film w działalności Mameta i prawdopodobnie na tym polega jego misja jako pisarza. Mieliśmy przecież jego "Glengarry Glenn Rose", gdzie pokazana została równie okrutna walka między konkurentami w dziedzinie ubezpieczeniowej. Było to przerażające z powodu przedstawienia, do jakiego stopnia ulegają zmiażdżeniu ludzie i ich dusze. W dotychczasowych filmach gangsterskich sprawa była prostsza: wszystko obracało się głównie wokół przemocy fizycznej i mordu.
TR: - To, co na mnie zrobiło najsilniejsze wrażenie podczas oglądania "Hiszpańskiego więźnia", to poczucie osaczenia, jakiego mogą dostarczyć kontakty z pracodawcą. Chodzi mi o to, że efekty pracy przestają być naszą własnością, bo należą do firmy, dla której pracujemy i w zależności od tego, czy ona jest uczciwa, czy nie, może czerpać z tego pożytek bądź marnować wszystko na naszych oczach. Czasem firma może nas także oszukiwać, a nawet nieuczciwie nami manipulować. Najczęściej jest tak, że pracownik nie zna dalekosiężnych zamierzeń swego kierownictwa, nie wie o decyzjach, jakie zapadają podczas zebrań udziałowców lub rad nadzorczych, mimo iż dotyczą one nie tylko jego osoby, lecz także rezultatów jego pracy. To wywołuje frustrujące uczucie, że jest się tylko pionkiem, co dla osób kreatywnych, z silną osobowością może być trudne do zniesienia. Jeśli zaś na dodatek trafimy do firmy działającej nieczysto (a czasem naprawdę trudno to sprawdzić), możemy się stać narzędziem przestępstwa, nawet o tym nie wiedząc. Co więcej, nie bardzo jest do kogo zwrócić się o pomoc. Czasem narzekamy, że polska policja działa niemrawo, a przecież nawet jeśliby dokoła nas było wielu rządowych agentów praworządności, to przecież zawsze istnieje możliwość, że ktoś się pod nich podszywa. Jeśli się nie ma codziennego kontaktu z tymi instytucjami i nie zna się obowiązujących procedur, można dać się nabrać.
ZK: - W "Hiszpańskim więźniu" zostało to pokazane szczególnie wstrząsająco. Zdezorientowany widz nieustannie poszukuje punktu zaczepienia.
TR: - Wraz z bohaterem Joe Rossem. Każda chwila odkrywa nowe zagrożenia. Widząc to i zdając sobie sprawę, do czego prowadzi ta sytuacja, Joe nie umie jej przeciwdziałać, ponieważ stopień precyzji, z jaką przeciwnicy go osaczają, jest większy niż jego inteligencja.
ZK: - Bo tu potrzebny jest zupełnie inny rodzaj geniuszu, mianowicie geniusz rozgrywki.
TR: - Okazuje się nim Steve Martin, aktor komediowy, który tutaj gra gangstera wszech czasów.
ZK: - No, ostatecznym gangsterem wszech czasów okazuje się jeszcze ktoś inny, o którym do ostatniej chwili sądzimy, że właśnie nim nie jest.
TR: - Aczkolwiek twarz wskazywałaby, że mógłby nim być.
ZK: - Twarze wszystkich w tym filmie są mylące. Jak powiada Dostojewski: "I popatrzył mu w oczy szczerym spojrzeniem Rosjanina, który kłamie". Wszyscy tutaj - choć są Amerykanami - realizują program Dostojewskiego. Na czym on polega? Na bezustannym, wielopiętrowym (a to jest jakiś drapacz chmur, który jak wieża Babel ginie gdzieś w obłokach) oszustwie. Nasz wynalazca jest autorem wartości, o którą się tu walczy, i w gruncie rzeczy ma on proste intencje - ocalić swój wynalazek i otrzymać zań godziwe wynagrodzenie. Jest to uczynny, serdeczny, uczciwy człowiek. W pewnym momencie wydaje mu się, że wykrywa intrygę zmierzająca do tego, by go oszukać i wyrwać mu ten wynalazek. Myśli, że zorientował się, o co chodzi; usiłuje przeciwdziałać i znajduje sprzymierzeńców. Sprzymierzeńcy okazują się jednak podobni do tych, o których sądzi, że są jego wrogami. W końcu stajemy wobec zdumiewającej sytuacji, kiedy nasza pewność co do uczciwości i nasze moralne przywiązanie nie mają się na kim zaczepić. Teza tego filmu wydaje się więc niesłychanie pesymistyczna. Nasz bohater przeżywa ciąg moralnych kompromitacji i straszliwych zawodów w momencie, gdy już mu się wydaje, że może się na kimś oprzeć i komuś wierzyć. Bolesna jest właśnie ta niespodzianka, czyli opis świata, który wygląda na jako tako odpowiedzialny, a który się kompromituje do korzenia.
TR: - Warto więc zwrócić uwagę, jak to się wszystko zaczyna. Ku przestrodze przypominam to przede wszystkim cieszącym się, że dostali pracę w eleganckiej firmie. Otóż niebezpieczeństwo może się pojawić nawet wtedy, gdy pracodawca w uznaniu dla pracowitości podwładnego wysyła go na Karaiby, żeby sobie odpoczął na koszt firmy. Pakując walizki, warto sobie przypomnieć ową historyjkę z "Hiszpańskiego więźnia". Czasem możemy bowiem doświadczyć wdzięczności firmy, ale czasem może to być pułapka...
ZK: - Wie pan, na czym polegała moja niespodziewana reakcja na ten film, który w gruncie rzeczy trzeba by skwitować jako tragiczny obraz potworności intryg kapitalistycznych? Zachwyt dla pomysłowości łajdaków budujących kolejne piętra intrygi. Były takie sceny w tym filmie, gdy z opadniętą szczęką dowiadywałem się, co może wymyślić wielki kombinator walczący o worki dolarów.
TR: - Ależ panie Zygmuncie, powinien pan raczej podziwiać Davida Mameta, że on to wszystko wymyślił. To naprawdę najinteligentniejszy film ostatnich miesięcy!
ZK: - Tylko pytanie, czy rzeczywiście wszystko wymyślił? Może jednak jest tu trochę prawdy o kapitalizmie amerykańskim...
Zygmunt Kałużyński: - Mieliśmy już kilka innych rzeczy Mameta w naszym repertuarze - to z pewnością najciekawszy w tej chwili dramatopisarz amerykański. Wszystkie utrzymane były w podobnej tonacji: jest to jakby spojrzenie na drugą stronę gangsteryzmu w Ameryce, gdzie bezustannie toczy się bezwzględna, fizyczna walka o zwycięstwo. Tutaj także toczy się walka...
TR: - ... ale tym razem chodzi nie o kasyna, lecz o wynalazek ekonomiczny - program "Process", stworzony przez zdolnego fachowca pracującego dla poważnej firmy. Wydawałoby się więc, że wszystko jest OK. Okazuje się jednak, że taki wynalazek również może się stać obiektem zainteresowania gangsterów.
ZK: - Tylko że wynalazek sam w sobie i jego koleje nie są tutaj główną sprawą dramatu, lecz jest nią starcie sił dążących do zdobycia pieniędzy, jakie można zarobić na wdrożeniu nowego systemu.
TR: - Właściciel tego patentu może zarobić fortunę.
ZK: - Czy zgodzi się pan, żeby nazwać ten gatunek "dramatem kapitalizmu"? Przy czym podkreślam, że nie jest to pierwszy taki film w działalności Mameta i prawdopodobnie na tym polega jego misja jako pisarza. Mieliśmy przecież jego "Glengarry Glenn Rose", gdzie pokazana została równie okrutna walka między konkurentami w dziedzinie ubezpieczeniowej. Było to przerażające z powodu przedstawienia, do jakiego stopnia ulegają zmiażdżeniu ludzie i ich dusze. W dotychczasowych filmach gangsterskich sprawa była prostsza: wszystko obracało się głównie wokół przemocy fizycznej i mordu.
TR: - To, co na mnie zrobiło najsilniejsze wrażenie podczas oglądania "Hiszpańskiego więźnia", to poczucie osaczenia, jakiego mogą dostarczyć kontakty z pracodawcą. Chodzi mi o to, że efekty pracy przestają być naszą własnością, bo należą do firmy, dla której pracujemy i w zależności od tego, czy ona jest uczciwa, czy nie, może czerpać z tego pożytek bądź marnować wszystko na naszych oczach. Czasem firma może nas także oszukiwać, a nawet nieuczciwie nami manipulować. Najczęściej jest tak, że pracownik nie zna dalekosiężnych zamierzeń swego kierownictwa, nie wie o decyzjach, jakie zapadają podczas zebrań udziałowców lub rad nadzorczych, mimo iż dotyczą one nie tylko jego osoby, lecz także rezultatów jego pracy. To wywołuje frustrujące uczucie, że jest się tylko pionkiem, co dla osób kreatywnych, z silną osobowością może być trudne do zniesienia. Jeśli zaś na dodatek trafimy do firmy działającej nieczysto (a czasem naprawdę trudno to sprawdzić), możemy się stać narzędziem przestępstwa, nawet o tym nie wiedząc. Co więcej, nie bardzo jest do kogo zwrócić się o pomoc. Czasem narzekamy, że polska policja działa niemrawo, a przecież nawet jeśliby dokoła nas było wielu rządowych agentów praworządności, to przecież zawsze istnieje możliwość, że ktoś się pod nich podszywa. Jeśli się nie ma codziennego kontaktu z tymi instytucjami i nie zna się obowiązujących procedur, można dać się nabrać.
ZK: - W "Hiszpańskim więźniu" zostało to pokazane szczególnie wstrząsająco. Zdezorientowany widz nieustannie poszukuje punktu zaczepienia.
TR: - Wraz z bohaterem Joe Rossem. Każda chwila odkrywa nowe zagrożenia. Widząc to i zdając sobie sprawę, do czego prowadzi ta sytuacja, Joe nie umie jej przeciwdziałać, ponieważ stopień precyzji, z jaką przeciwnicy go osaczają, jest większy niż jego inteligencja.
ZK: - Bo tu potrzebny jest zupełnie inny rodzaj geniuszu, mianowicie geniusz rozgrywki.
TR: - Okazuje się nim Steve Martin, aktor komediowy, który tutaj gra gangstera wszech czasów.
ZK: - No, ostatecznym gangsterem wszech czasów okazuje się jeszcze ktoś inny, o którym do ostatniej chwili sądzimy, że właśnie nim nie jest.
TR: - Aczkolwiek twarz wskazywałaby, że mógłby nim być.
ZK: - Twarze wszystkich w tym filmie są mylące. Jak powiada Dostojewski: "I popatrzył mu w oczy szczerym spojrzeniem Rosjanina, który kłamie". Wszyscy tutaj - choć są Amerykanami - realizują program Dostojewskiego. Na czym on polega? Na bezustannym, wielopiętrowym (a to jest jakiś drapacz chmur, który jak wieża Babel ginie gdzieś w obłokach) oszustwie. Nasz wynalazca jest autorem wartości, o którą się tu walczy, i w gruncie rzeczy ma on proste intencje - ocalić swój wynalazek i otrzymać zań godziwe wynagrodzenie. Jest to uczynny, serdeczny, uczciwy człowiek. W pewnym momencie wydaje mu się, że wykrywa intrygę zmierzająca do tego, by go oszukać i wyrwać mu ten wynalazek. Myśli, że zorientował się, o co chodzi; usiłuje przeciwdziałać i znajduje sprzymierzeńców. Sprzymierzeńcy okazują się jednak podobni do tych, o których sądzi, że są jego wrogami. W końcu stajemy wobec zdumiewającej sytuacji, kiedy nasza pewność co do uczciwości i nasze moralne przywiązanie nie mają się na kim zaczepić. Teza tego filmu wydaje się więc niesłychanie pesymistyczna. Nasz bohater przeżywa ciąg moralnych kompromitacji i straszliwych zawodów w momencie, gdy już mu się wydaje, że może się na kimś oprzeć i komuś wierzyć. Bolesna jest właśnie ta niespodzianka, czyli opis świata, który wygląda na jako tako odpowiedzialny, a który się kompromituje do korzenia.
TR: - Warto więc zwrócić uwagę, jak to się wszystko zaczyna. Ku przestrodze przypominam to przede wszystkim cieszącym się, że dostali pracę w eleganckiej firmie. Otóż niebezpieczeństwo może się pojawić nawet wtedy, gdy pracodawca w uznaniu dla pracowitości podwładnego wysyła go na Karaiby, żeby sobie odpoczął na koszt firmy. Pakując walizki, warto sobie przypomnieć ową historyjkę z "Hiszpańskiego więźnia". Czasem możemy bowiem doświadczyć wdzięczności firmy, ale czasem może to być pułapka...
ZK: - Wie pan, na czym polegała moja niespodziewana reakcja na ten film, który w gruncie rzeczy trzeba by skwitować jako tragiczny obraz potworności intryg kapitalistycznych? Zachwyt dla pomysłowości łajdaków budujących kolejne piętra intrygi. Były takie sceny w tym filmie, gdy z opadniętą szczęką dowiadywałem się, co może wymyślić wielki kombinator walczący o worki dolarów.
TR: - Ależ panie Zygmuncie, powinien pan raczej podziwiać Davida Mameta, że on to wszystko wymyślił. To naprawdę najinteligentniejszy film ostatnich miesięcy!
ZK: - Tylko pytanie, czy rzeczywiście wszystko wymyślił? Może jednak jest tu trochę prawdy o kapitalizmie amerykańskim...
Więcej możesz przeczytać w 39/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.