Niedawna rocznica podpisania porozumień gdańskich jest okazją nie tylko do snucia historycznych refleksji, ale również do przeprowadzenia analizy sytuacji politycznej i kondycji naszej demokracji. W takich analizach na ogół przeważa pesymizm i rozczarowanie.
Niedawna rocznica podpisania porozumień gdańskich jest okazją nie tylko do snucia historycznych refleksji, ale również do przeprowadzenia analizy sytuacji politycznej i kondycji naszej demokracji. W takich analizach na ogół przeważa pesymizm i rozczarowanie. Jest to o tyle dziwne, że Polska z kraju zniewolonego, rządzonego przez skorumpowaną klikę komunistycznych miernot o twarzach z listów gończych i takich też intelektualnych oraz moralnych kwalifikacjach, kraju zbankrutowanego ekonomicznie i bezproduktywnego kulturalnie, stała się państwem w pełni niepodległym, demokratycznym, wolnym. To niemało. W dodatku od kilkuset lat nasze granice nie były tak bezpieczne jak obecnie. Zarówno Rosja, jak i Niemcy, które w przeszłości wielokrotnie pozbawiały nas niepodległości, dziś nie są zdolne tego uczynić.
Cud wiosny 1989 r. można porównać z cudem jesieni 1918 r. Tyle że w roku 1918 nasza niepodległość była efektem wojny światowej, a jej utrwalenie na lat dwadzieścia kosztowało kolejną krwawą wojnę, nie licząc kilku rewolucji, lokalnych powstań i starć zbrojnych. Natomiast w 1989 r. nie została rozbita nawet jedna szyba, zaś postawie Polski świat, a przede wszystkim Europa, zawdzięcza uwolnienie od sowieckiego zagrożenia. Już tylko to powinno skłaniać do znacznie większego optymizmu. Rozumiem jednak, że powodem braku entuzjazmu nie jest sytuacja międzynarodowa Polski, tylko wewnętrzna.
Rozumiem też, że kilku głęboko sfrustrowanych, przegranych - zasłużonych wprawdzie, lecz dziś kompletnie zapomnianych bohaterów tamtego Sierpnia, jak Anna Walentynowicz czy Andrzej Gwiazda - przez podbijanie bębenka populizmu, socjalnej demagogii i radykalizmu liczy na odzyskanie znaczenia i wpływów. Ostatnio coraz wyraźniej zdaje się dołączać do nich Lech Wałęsa; jego demonstracyjna nieobecność podczas rocznicowych uroczystości w Gdańsku, niesprawiedliwe i nieuzasadnione ataki na Mariana Krzaklewskiego oraz na ludzi biorących dziś odpowiedzialność za Polskę i chroniących nasz kraj przed recydywą komunizmu, są kolejnym przykładem, że były prezydent gotowy jest poprzeć każdego, byle tylko zaszkodzić rządzącym. Argumentacja, że to "Solidarność" dopuściła do upadku Stoczni Gdańskiej i dlatego on, Lech Wałęsa, nie weźmie udziału w składaniu kwiatów pod pomnikiem poległych stoczniowców, jest warta mniej więcej tyle, ile zapewnienia o "społecznej wrażliwości" Adama Słomki. To, co zdumiewa w dyskusji politycznej, to brak jakiegokolwiek szacunku dla prawdy i odpowiedzialności za słowo. Porównywanie reformy ustrojowej lub akcesu do Unii Europejskiej z rozbiorami, a procesów prywatyzacji z zagładą narodu, jest niedopuszczalne.
Był - widać to dziś bardzo wyraźnie - Sierpień ?80 ostatnim decydującym etapem wyzwalania Polski spod komunistycznej - coraz bardziej strupieszałej i zramolałej - dyktatury. Symboliczny wymiar miały też wybory w czerwcu 1989 r., przeprowadzane akurat w sytuacji, gdy w Pekinie komuniści dokonywali krwawej masakry zwolenników demokracji i poszanowania praw człowieka. I także symboliczny wymiar ma przeprowadzanie kolejnych (dziewiątych) demokratycznych wyborów w stabilnej politycznie i ekonomicznie Rzeczypospolitej, w sytuacji gdy w Rosji mamy do czynienia z kolejnym wstrząsem - będącym rezultatem głębokiego paraliżu reform, zastąpienia struktur władzy komunistycznej przez struktury mafijne, chronicznej niezdolności elit politycznych do podjęcia wyzwań, wobec których stoi państwo. I nie jest to powód do radości ani gorzkiej nawet satysfakcji, a jedynie stwierdzenie faktu.
W polityce ani w historii nic nie jest dane raz na zawsze i to, co nieprawdopodobne, może się zdarzyć. Małe narody, których sytuacja jeszcze kilka lat temu wydawała się beznadziejna, jak Bałtowie albo narody azjatyckie byłego Związku Sowieckiego, mają dziś własne państwa. Z kolei, mimo długotrwałej walki, nadal podzieleni na kilka części, bez własnego państwa i z małymi szansami na poparcie przez międzynarodową opinię ich sprawy pozostają Kurdowie - jak elegancko mówi pani Tansiu Celler - "Turcy górscy". I dlatego pozostaje Sierpień ?80 jednym z najważniejszych wydarzeń naszej najnowszej historii. Wydarzeniem radosnym, patetycznym, wielkim.
Jest niewątpliwie kwestią ważną odpowiedź na pytanie o spełnienie tamtych nadziei, o wypełnienie nie litery, ale ducha porozumień sierpniowych, o tak często używany i jeszcze częściej nadużywany argument o "zdradzie ideałów Sierpnia" i o odejściu od programu tamtej (nazywanej czasami "pierwszą") "Solidarności". Przy tej okazji pada słowo etos, ale słowo to nabrało dziś, w dużym stopniu za sprawą tych, którzy nadużywali tego pojęcia, ironicznego znaczenia. Sensu odległego od etyki i moralności. Stało się to, co czasem się zdarza, że słowa obracają się we własne przeciwieństwa. Problem rozczarowania po zwycięstwie nie jest wyłącznie polski. Pozostaje rzeczą naturalną, że czas uniesień i związanych z nimi nadziei jest zawsze krótki, a wszystkie oczekiwania nigdy i nigdzie nie były spełnione. Zgodnie z zasadą, o której mówił Otto von Bismarck, nikt nie jest tak bogaty, by mógł przekupić swoich wrogów. I jak twierdził przywódca brytyjskich liberałów William Gladstone - polityk nigdy nie ogląda triumfu wszystkich swoich idei. W Irlandii, odradzającej się po 400 latach brytyjskiej niewoli, natychmiast po odzyskaniu niepodległości wybuchła wojna domowa pomiędzy zwolennikami zawarcia kompromisowego traktatu z Anglią a jego przeciwnikami, określającymi ten kompromis jako narodową zdradę. W ten nurt uznawania lub odrzucania kolejnych umów i porozumień wpisuje się cała późniejsza historia Ulsteru, znaczona aktami przemocy, terrorem i wewnętrznymi sporami różnych odłamów IRA. Moim zdaniem, charakter sporów i konfliktów w Polsce po pięciu latach okupacji hitlerowskiej i 45 komunistycznej niewoli zdumiewa swą łagodnością.
Mamy już za sobą proces naturalnego różnicowania sceny politycznej, zastąpienia amorficznych Komitetów Obywatelskich partiami, spory i konflikty charakterystyczne dla młodej demokracji. Możemy mówić o osiągnięciu istotnej stabilizacji; dziewięć lat po pierwszych, częściowo tylko demokratycznych wyborach, na scenie politycznej praktycznie istnieją dwa duże obozy polityczne - prawica (AWS) i postkomunistyczna lewica (SLD) - dalej silne liberalne centrum (UW), kilka ugrupowań marginalnych (PSL, ROP, UP) oraz wzmiankowany przeze mnie kilka miesięcy temu polityczny plankton, lub - jak kto woli - zabawny folklor (UPR, PPS, SND, KPN OP...). Jest to sytuacja, do której Niemcy i Francja dochodziły po II wojnie światowej przez znacznie dłuższy okres, a Włochom nie udało się osiągnąć takiej stabilizacji do dziś.
Rysuje się taktyczny sojusz rozłamowców z AWS, postkomunistów, ugrupowań marginalnych
i Lecha Wałęsy
Nadal uzasadnione są obawy o przyszłość prawicy, gdyż ogromny sukces, jakim było zjednoczenie partii i ruchów prawicowych w Akcji Wyborczej Solidarność, może zostać zmarnowany na skutek rozbijackich i de facto dywersyjnych działań ludzi w rozbijaniu i niszczeniu specjalizujących się od dawna. Nie mam złudzeń co do intencji i efektów działania grupy Słomki i innych. Ważne dla przyszłości polskiej prawicy i w konsekwencji dla Polski jest natomiast pytanie, czy obok AWS może powstać inne liczące się ugrupowanie prawicowe. Przykład ROP wskazuje, że nie. Ale gdyby kierowanym - w moim przekonaniu - wyłącznie pychą, osobistymi ambicjami lub ciasnym doktrynerstwem ludziom udało się zniszczyć AWS, obalić rząd Jerzego Buzka i doprowadzić do przedterminowych wyborów, byłby to scenariusz czarny dla Polski. Oznaczałby powrót do status quo ante z 1993 r., rozbicie i wzajemne skłócenie prawicy, jeszcze większą niż wówczas niemożność jej zjednoczenia. W efekcie nastąpiłby powrót postkomunistów do władzy.
Dziś - tak samo jak w latach 1991-1993 - władzę sprawuje obóz posierpniowy; inny jest niż wtedy rozkład sił wewnątrz koalicji, premier tym razem wywodzi się z prawicy, a nie z unii, ale zasadniczo jest to odbudowanie obozu posierpniowego. Jak widać, wieloletnie spory pomiędzy ugrupowaniami wywodzącymi się z "Solidarności" lub nawiązującymi swoją genezą wprost do Sierpnia ?80 nie zmieniły znacząco sytuacji. W Polsce może rządzić albo zjednoczona prawica razem z Unią Wolności, albo postkomuniści z dawną wiejską nomenklaturą, nazywającą się dziś PSL. Budowanie innej prawicy oznacza niszczenie AWS z przedstawionymi wyżej skutkami, gdyż tylko kosztem akcji może wyrosnąć ROP, "Ojczyzna", Rodzina Polska lub jakieś inne ugrupowanie o pięknej nazwie i znacznie mniej pięknych efektach swojej działalności. Większość politycznych porażek prawica ponosi bowiem na własne życzenie i z własnej ręki. To na przykład KPN przyczyniła się do obalenia gabinetu Jana Olszewskiego i ta sama KPN razem z PC obalała rząd Hanny Suchockiej. W tamtych wydarzeniach istotna była rola aktorów biorących dziś udział w spektaklu odgrywanym pod nazwą "Zdrada programu AWS - tylko my mamy rację i reprezentujemy myślących po polsku". Aktorów równie niewzruszenie pewnych swoich racji, jak ślepych na rzeczywistość.
Na tym tle rola Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego wydaje mi się szczególna. Albowiem ZChN, atakowane od samego początku za ekstremizm i destabilizację sceny politycznej, jest od dłuższego czasu istotnym elementem stabilizacji. Sekretarz generalny ZChN i - moim zdaniem - jeden z wybitniejszych publicystów prawicowych, Artur Zawisza, pisząc o konflikcie wokół Komitetu Integracji Europejskiej, stwierdził: "W poczuciu odpowiedzialności za dobro wspólne ratowaliśmy koalicję i rząd. Nie oczekujemy wiwatów, oczekujemy szacunku" ("Życie", 7 sierpnia 1998 r.). Z innych ugrupowań prawicowych, kiedyś od ZChN albo silniejszych, albo podobnie silnych, nie zostało wiele, natomiast ZChN w ostatnich wyborach odbudowało swą reprezentację parlamentarną. Jest ona prawie tak silna jak w Sejmie I kadencji. Gdyby grupa utożsamiana z Janem Łopuszańskim włączyła się w prace Parlamentarnego Zespołu ZChN, liczyłby on dziś prawie tylu posłów, ilu w latach 1991-1993. Nie ma w Polsce alternatywy: albo obecna trudna koalicja (nie ułatwia jej życia przewodniczący Leszek Balcerowicz ze swoim nagle odkrytym talentem politycznym, na rzecz którego poświęca kompetencje ekonomiczne - kłania się reguła Petera), albo bardziej narodowa, wrażliwsza społecznie prawica. Alternatywa jest inna: albo rząd Jerzego Buzka, albo "neokomunistyczna grupa interesu, oparta na ideowym nihilizmie i moralnym cynizmie", jak trafnie scharakteryzował SLD Artur Zawisza ("Gazeta Wyborcza", 26 sierpnia 1998 r.), polemizując z kolejnym obrońcą postkomunistów, Ernestem Skalskim. Rozumiem bardzo wiele ze skomplikowanych życiorysów, ale akurat red. Skalski, który - delikatnie mówiąc - nie zapisał pięknej karty w czasie inwazji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji (zainteresowanych odsyłam do paryskiej "Kultury", zeszyt z października 1968 r.), mógłby zachować w obronie pogrobowców PZPR umiar i skromność.
Głównym problemem polskiej sceny politycznej długo jeszcze pozostanie groźba recydywy komunizmu
Jest i pozostanie, niestety, długo jeszcze podstawowym problemem polskiej sceny politycznej groźba recydywy komunizmu. Dopóki partia tow. Millera, Cimoszewicza, Sierakowskiej nie zostanie odesłana na margines, dopóty będziemy zmuszeni obserwować takie spektakle cynizmu, jak składanie przez komunistów wieńców w Katyniu, inaugurowanie przez komunistów kampanii wyborczej akurat w miejscu, w którym ORMO i LWP strzelały do manifestantów, bezprzykładną arogancję zadowolonych z siebie, nie ukaranych kryminalistów. Pytanie o dekomunizację jest dla diagnozy sytuacji w Polsce pytaniem istotnym. I nie podzielam opinii niektórych polityków, także z AWS, że dekomunizacją jest już sama realizacja reform. Prawda, że reformy są elementem przezwyciężenia dziedzictwa komunizmu, ale chodzi o coś więcej - o bezpośrednie uderzenie w ekonomiczne i polityczne wpływy dawnej nomenklatury.
Wybitny pisarz i publicysta Gustaw Herling-Grudziński napisał: "... ile zła wyrządziło nieprzeprowadzenie w swoim czasie rozumnej dekomunizacji. Takiej, jaką na przykład zrobili Czesi. U nas nawet nie ogłoszono potępienia komunizmu. Teraz stara się to odrobić Stefan Niesiołowski" ("Jałtańskie łoże", "Wprost", nr 27 ). I szkoda, że nawet tak zasłużony dla odkłamywania rzeczywistości filozof jak Ryszard Legutko stwierdza: "Nie wierzę w dekomunizację, a nie wierzę w nią nie dlatego, iż wydaje mi się z samej swojej istoty niewykonalna lub moralnie wątpliwa, lecz dlatego, że jej czas minął. Trzeba ją było zrobić na samym początku okresu wolnej Polski" ("Życie", 31 sierpnia 1998 r.).
Nie można więc jednocześnie niszczyć AWS i zwalczać postkomunistów. Czyniąc to, politycy KPN OP i Rodziny Polskiej będą coraz częściej głosować razem z SLD i atakować ZChN jako najsilniejsze ugrupowanie prawicy. Scenariusz KPN OP Adama Słomki jest powtórką scenariusza KPN Leszka Moczulskiego z 1993 r. (na fali demagogii, atakowania i w konsekwencji upadku kolejnych rządów doprowadzić do nowych wyborów, które, rzecz jasna, wygra KPN). Odsyłam bliżej zainteresowanych tym scenariuszem do książki Leszka Moczulskiego zatytułowanej "I tak wygram tę wojnę". Nie wygrał - mimo że po obaleniu rządu Hanny Suchockiej triumfatorzy z KPN odśpiewali na sali sejmowej "Marsz I Brygady". Faktycznie, był to dzień triumfu, ale towarzyszy z SdRP. Z kolei dzisiejsi dysydenci z ZChN idą tą samą drogą, którą przed nimi szedł już Antoni Macierewicz. Idą, tak samo licząc na olbrzymie społeczne poparcie (zapewnienia o budowaniu stutysięcznej partii), tak samo atakując ZChN za "zdradę i zaprzedanie się Unii Wolności"... Coś nam to przypomina.
Wracając do AWS, Macierewicz potwierdza, że nie sprawdził się jego scenariusz, zakładający, iż odegra samodzielną rolę polityczną jako przywódca radykalnej prawicowej formacji. Powstaje pytanie: czy udzielanie po raz kolejny kredytu zaufania ludziom, którzy nie sprawdzili się tyle razy, jest racjonalne? Czy jeśli za jakiś czas Adam Słomka powie: "pomyliłem się, chcę wracać" - także zostanie przyjęty?
Prawica w Polsce, tak jak w każdym państwie, jeśli chce myśleć o utrzymaniu władzy, musi funkcjonować jako ugrupowanie zdolne do zawierania koalicji, unikające radykalizmu, otwarte na inne propozycje i programy. Tymczasem, obok dobrze widocznych i opisanych wyżej zagrożeń, jest jeszcze jeden fenomen polskiej sceny politycznej - Lech Wałęsa, który swój powrót do dawnego znaczenia widzi w zniszczeniu AWS i rywalizacji z Marianem Krzaklewskim. Ostatnie zachowania i wypowiedzi byłego prezydenta raczej nie pozostawiają w tym względzie złudzeń. Rysuje się więc taktyczny i czasowy sojusz przeciwników stabilizacji, rozłamowców z AWS, postkomunistów, ugrupowań marginalnych i Lecha Wałęsy. Najbliższe wybory samorządowe w jakimś stopniu pozwolą przybliżyć odpowiedź na pytanie, czy sojusz ten ma szansę na realizację swoich zamiarów, czy też pozostaniemy krajem stabilnym i spokojnym, liderem reform w naszym europejskim regionie.
Cud wiosny 1989 r. można porównać z cudem jesieni 1918 r. Tyle że w roku 1918 nasza niepodległość była efektem wojny światowej, a jej utrwalenie na lat dwadzieścia kosztowało kolejną krwawą wojnę, nie licząc kilku rewolucji, lokalnych powstań i starć zbrojnych. Natomiast w 1989 r. nie została rozbita nawet jedna szyba, zaś postawie Polski świat, a przede wszystkim Europa, zawdzięcza uwolnienie od sowieckiego zagrożenia. Już tylko to powinno skłaniać do znacznie większego optymizmu. Rozumiem jednak, że powodem braku entuzjazmu nie jest sytuacja międzynarodowa Polski, tylko wewnętrzna.
Rozumiem też, że kilku głęboko sfrustrowanych, przegranych - zasłużonych wprawdzie, lecz dziś kompletnie zapomnianych bohaterów tamtego Sierpnia, jak Anna Walentynowicz czy Andrzej Gwiazda - przez podbijanie bębenka populizmu, socjalnej demagogii i radykalizmu liczy na odzyskanie znaczenia i wpływów. Ostatnio coraz wyraźniej zdaje się dołączać do nich Lech Wałęsa; jego demonstracyjna nieobecność podczas rocznicowych uroczystości w Gdańsku, niesprawiedliwe i nieuzasadnione ataki na Mariana Krzaklewskiego oraz na ludzi biorących dziś odpowiedzialność za Polskę i chroniących nasz kraj przed recydywą komunizmu, są kolejnym przykładem, że były prezydent gotowy jest poprzeć każdego, byle tylko zaszkodzić rządzącym. Argumentacja, że to "Solidarność" dopuściła do upadku Stoczni Gdańskiej i dlatego on, Lech Wałęsa, nie weźmie udziału w składaniu kwiatów pod pomnikiem poległych stoczniowców, jest warta mniej więcej tyle, ile zapewnienia o "społecznej wrażliwości" Adama Słomki. To, co zdumiewa w dyskusji politycznej, to brak jakiegokolwiek szacunku dla prawdy i odpowiedzialności za słowo. Porównywanie reformy ustrojowej lub akcesu do Unii Europejskiej z rozbiorami, a procesów prywatyzacji z zagładą narodu, jest niedopuszczalne.
Był - widać to dziś bardzo wyraźnie - Sierpień ?80 ostatnim decydującym etapem wyzwalania Polski spod komunistycznej - coraz bardziej strupieszałej i zramolałej - dyktatury. Symboliczny wymiar miały też wybory w czerwcu 1989 r., przeprowadzane akurat w sytuacji, gdy w Pekinie komuniści dokonywali krwawej masakry zwolenników demokracji i poszanowania praw człowieka. I także symboliczny wymiar ma przeprowadzanie kolejnych (dziewiątych) demokratycznych wyborów w stabilnej politycznie i ekonomicznie Rzeczypospolitej, w sytuacji gdy w Rosji mamy do czynienia z kolejnym wstrząsem - będącym rezultatem głębokiego paraliżu reform, zastąpienia struktur władzy komunistycznej przez struktury mafijne, chronicznej niezdolności elit politycznych do podjęcia wyzwań, wobec których stoi państwo. I nie jest to powód do radości ani gorzkiej nawet satysfakcji, a jedynie stwierdzenie faktu.
W polityce ani w historii nic nie jest dane raz na zawsze i to, co nieprawdopodobne, może się zdarzyć. Małe narody, których sytuacja jeszcze kilka lat temu wydawała się beznadziejna, jak Bałtowie albo narody azjatyckie byłego Związku Sowieckiego, mają dziś własne państwa. Z kolei, mimo długotrwałej walki, nadal podzieleni na kilka części, bez własnego państwa i z małymi szansami na poparcie przez międzynarodową opinię ich sprawy pozostają Kurdowie - jak elegancko mówi pani Tansiu Celler - "Turcy górscy". I dlatego pozostaje Sierpień ?80 jednym z najważniejszych wydarzeń naszej najnowszej historii. Wydarzeniem radosnym, patetycznym, wielkim.
Jest niewątpliwie kwestią ważną odpowiedź na pytanie o spełnienie tamtych nadziei, o wypełnienie nie litery, ale ducha porozumień sierpniowych, o tak często używany i jeszcze częściej nadużywany argument o "zdradzie ideałów Sierpnia" i o odejściu od programu tamtej (nazywanej czasami "pierwszą") "Solidarności". Przy tej okazji pada słowo etos, ale słowo to nabrało dziś, w dużym stopniu za sprawą tych, którzy nadużywali tego pojęcia, ironicznego znaczenia. Sensu odległego od etyki i moralności. Stało się to, co czasem się zdarza, że słowa obracają się we własne przeciwieństwa. Problem rozczarowania po zwycięstwie nie jest wyłącznie polski. Pozostaje rzeczą naturalną, że czas uniesień i związanych z nimi nadziei jest zawsze krótki, a wszystkie oczekiwania nigdy i nigdzie nie były spełnione. Zgodnie z zasadą, o której mówił Otto von Bismarck, nikt nie jest tak bogaty, by mógł przekupić swoich wrogów. I jak twierdził przywódca brytyjskich liberałów William Gladstone - polityk nigdy nie ogląda triumfu wszystkich swoich idei. W Irlandii, odradzającej się po 400 latach brytyjskiej niewoli, natychmiast po odzyskaniu niepodległości wybuchła wojna domowa pomiędzy zwolennikami zawarcia kompromisowego traktatu z Anglią a jego przeciwnikami, określającymi ten kompromis jako narodową zdradę. W ten nurt uznawania lub odrzucania kolejnych umów i porozumień wpisuje się cała późniejsza historia Ulsteru, znaczona aktami przemocy, terrorem i wewnętrznymi sporami różnych odłamów IRA. Moim zdaniem, charakter sporów i konfliktów w Polsce po pięciu latach okupacji hitlerowskiej i 45 komunistycznej niewoli zdumiewa swą łagodnością.
Mamy już za sobą proces naturalnego różnicowania sceny politycznej, zastąpienia amorficznych Komitetów Obywatelskich partiami, spory i konflikty charakterystyczne dla młodej demokracji. Możemy mówić o osiągnięciu istotnej stabilizacji; dziewięć lat po pierwszych, częściowo tylko demokratycznych wyborach, na scenie politycznej praktycznie istnieją dwa duże obozy polityczne - prawica (AWS) i postkomunistyczna lewica (SLD) - dalej silne liberalne centrum (UW), kilka ugrupowań marginalnych (PSL, ROP, UP) oraz wzmiankowany przeze mnie kilka miesięcy temu polityczny plankton, lub - jak kto woli - zabawny folklor (UPR, PPS, SND, KPN OP...). Jest to sytuacja, do której Niemcy i Francja dochodziły po II wojnie światowej przez znacznie dłuższy okres, a Włochom nie udało się osiągnąć takiej stabilizacji do dziś.
Rysuje się taktyczny sojusz rozłamowców z AWS, postkomunistów, ugrupowań marginalnych
i Lecha Wałęsy
Nadal uzasadnione są obawy o przyszłość prawicy, gdyż ogromny sukces, jakim było zjednoczenie partii i ruchów prawicowych w Akcji Wyborczej Solidarność, może zostać zmarnowany na skutek rozbijackich i de facto dywersyjnych działań ludzi w rozbijaniu i niszczeniu specjalizujących się od dawna. Nie mam złudzeń co do intencji i efektów działania grupy Słomki i innych. Ważne dla przyszłości polskiej prawicy i w konsekwencji dla Polski jest natomiast pytanie, czy obok AWS może powstać inne liczące się ugrupowanie prawicowe. Przykład ROP wskazuje, że nie. Ale gdyby kierowanym - w moim przekonaniu - wyłącznie pychą, osobistymi ambicjami lub ciasnym doktrynerstwem ludziom udało się zniszczyć AWS, obalić rząd Jerzego Buzka i doprowadzić do przedterminowych wyborów, byłby to scenariusz czarny dla Polski. Oznaczałby powrót do status quo ante z 1993 r., rozbicie i wzajemne skłócenie prawicy, jeszcze większą niż wówczas niemożność jej zjednoczenia. W efekcie nastąpiłby powrót postkomunistów do władzy.
Dziś - tak samo jak w latach 1991-1993 - władzę sprawuje obóz posierpniowy; inny jest niż wtedy rozkład sił wewnątrz koalicji, premier tym razem wywodzi się z prawicy, a nie z unii, ale zasadniczo jest to odbudowanie obozu posierpniowego. Jak widać, wieloletnie spory pomiędzy ugrupowaniami wywodzącymi się z "Solidarności" lub nawiązującymi swoją genezą wprost do Sierpnia ?80 nie zmieniły znacząco sytuacji. W Polsce może rządzić albo zjednoczona prawica razem z Unią Wolności, albo postkomuniści z dawną wiejską nomenklaturą, nazywającą się dziś PSL. Budowanie innej prawicy oznacza niszczenie AWS z przedstawionymi wyżej skutkami, gdyż tylko kosztem akcji może wyrosnąć ROP, "Ojczyzna", Rodzina Polska lub jakieś inne ugrupowanie o pięknej nazwie i znacznie mniej pięknych efektach swojej działalności. Większość politycznych porażek prawica ponosi bowiem na własne życzenie i z własnej ręki. To na przykład KPN przyczyniła się do obalenia gabinetu Jana Olszewskiego i ta sama KPN razem z PC obalała rząd Hanny Suchockiej. W tamtych wydarzeniach istotna była rola aktorów biorących dziś udział w spektaklu odgrywanym pod nazwą "Zdrada programu AWS - tylko my mamy rację i reprezentujemy myślących po polsku". Aktorów równie niewzruszenie pewnych swoich racji, jak ślepych na rzeczywistość.
Na tym tle rola Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego wydaje mi się szczególna. Albowiem ZChN, atakowane od samego początku za ekstremizm i destabilizację sceny politycznej, jest od dłuższego czasu istotnym elementem stabilizacji. Sekretarz generalny ZChN i - moim zdaniem - jeden z wybitniejszych publicystów prawicowych, Artur Zawisza, pisząc o konflikcie wokół Komitetu Integracji Europejskiej, stwierdził: "W poczuciu odpowiedzialności za dobro wspólne ratowaliśmy koalicję i rząd. Nie oczekujemy wiwatów, oczekujemy szacunku" ("Życie", 7 sierpnia 1998 r.). Z innych ugrupowań prawicowych, kiedyś od ZChN albo silniejszych, albo podobnie silnych, nie zostało wiele, natomiast ZChN w ostatnich wyborach odbudowało swą reprezentację parlamentarną. Jest ona prawie tak silna jak w Sejmie I kadencji. Gdyby grupa utożsamiana z Janem Łopuszańskim włączyła się w prace Parlamentarnego Zespołu ZChN, liczyłby on dziś prawie tylu posłów, ilu w latach 1991-1993. Nie ma w Polsce alternatywy: albo obecna trudna koalicja (nie ułatwia jej życia przewodniczący Leszek Balcerowicz ze swoim nagle odkrytym talentem politycznym, na rzecz którego poświęca kompetencje ekonomiczne - kłania się reguła Petera), albo bardziej narodowa, wrażliwsza społecznie prawica. Alternatywa jest inna: albo rząd Jerzego Buzka, albo "neokomunistyczna grupa interesu, oparta na ideowym nihilizmie i moralnym cynizmie", jak trafnie scharakteryzował SLD Artur Zawisza ("Gazeta Wyborcza", 26 sierpnia 1998 r.), polemizując z kolejnym obrońcą postkomunistów, Ernestem Skalskim. Rozumiem bardzo wiele ze skomplikowanych życiorysów, ale akurat red. Skalski, który - delikatnie mówiąc - nie zapisał pięknej karty w czasie inwazji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji (zainteresowanych odsyłam do paryskiej "Kultury", zeszyt z października 1968 r.), mógłby zachować w obronie pogrobowców PZPR umiar i skromność.
Głównym problemem polskiej sceny politycznej długo jeszcze pozostanie groźba recydywy komunizmu
Jest i pozostanie, niestety, długo jeszcze podstawowym problemem polskiej sceny politycznej groźba recydywy komunizmu. Dopóki partia tow. Millera, Cimoszewicza, Sierakowskiej nie zostanie odesłana na margines, dopóty będziemy zmuszeni obserwować takie spektakle cynizmu, jak składanie przez komunistów wieńców w Katyniu, inaugurowanie przez komunistów kampanii wyborczej akurat w miejscu, w którym ORMO i LWP strzelały do manifestantów, bezprzykładną arogancję zadowolonych z siebie, nie ukaranych kryminalistów. Pytanie o dekomunizację jest dla diagnozy sytuacji w Polsce pytaniem istotnym. I nie podzielam opinii niektórych polityków, także z AWS, że dekomunizacją jest już sama realizacja reform. Prawda, że reformy są elementem przezwyciężenia dziedzictwa komunizmu, ale chodzi o coś więcej - o bezpośrednie uderzenie w ekonomiczne i polityczne wpływy dawnej nomenklatury.
Wybitny pisarz i publicysta Gustaw Herling-Grudziński napisał: "... ile zła wyrządziło nieprzeprowadzenie w swoim czasie rozumnej dekomunizacji. Takiej, jaką na przykład zrobili Czesi. U nas nawet nie ogłoszono potępienia komunizmu. Teraz stara się to odrobić Stefan Niesiołowski" ("Jałtańskie łoże", "Wprost", nr 27 ). I szkoda, że nawet tak zasłużony dla odkłamywania rzeczywistości filozof jak Ryszard Legutko stwierdza: "Nie wierzę w dekomunizację, a nie wierzę w nią nie dlatego, iż wydaje mi się z samej swojej istoty niewykonalna lub moralnie wątpliwa, lecz dlatego, że jej czas minął. Trzeba ją było zrobić na samym początku okresu wolnej Polski" ("Życie", 31 sierpnia 1998 r.).
Nie można więc jednocześnie niszczyć AWS i zwalczać postkomunistów. Czyniąc to, politycy KPN OP i Rodziny Polskiej będą coraz częściej głosować razem z SLD i atakować ZChN jako najsilniejsze ugrupowanie prawicy. Scenariusz KPN OP Adama Słomki jest powtórką scenariusza KPN Leszka Moczulskiego z 1993 r. (na fali demagogii, atakowania i w konsekwencji upadku kolejnych rządów doprowadzić do nowych wyborów, które, rzecz jasna, wygra KPN). Odsyłam bliżej zainteresowanych tym scenariuszem do książki Leszka Moczulskiego zatytułowanej "I tak wygram tę wojnę". Nie wygrał - mimo że po obaleniu rządu Hanny Suchockiej triumfatorzy z KPN odśpiewali na sali sejmowej "Marsz I Brygady". Faktycznie, był to dzień triumfu, ale towarzyszy z SdRP. Z kolei dzisiejsi dysydenci z ZChN idą tą samą drogą, którą przed nimi szedł już Antoni Macierewicz. Idą, tak samo licząc na olbrzymie społeczne poparcie (zapewnienia o budowaniu stutysięcznej partii), tak samo atakując ZChN za "zdradę i zaprzedanie się Unii Wolności"... Coś nam to przypomina.
Wracając do AWS, Macierewicz potwierdza, że nie sprawdził się jego scenariusz, zakładający, iż odegra samodzielną rolę polityczną jako przywódca radykalnej prawicowej formacji. Powstaje pytanie: czy udzielanie po raz kolejny kredytu zaufania ludziom, którzy nie sprawdzili się tyle razy, jest racjonalne? Czy jeśli za jakiś czas Adam Słomka powie: "pomyliłem się, chcę wracać" - także zostanie przyjęty?
Prawica w Polsce, tak jak w każdym państwie, jeśli chce myśleć o utrzymaniu władzy, musi funkcjonować jako ugrupowanie zdolne do zawierania koalicji, unikające radykalizmu, otwarte na inne propozycje i programy. Tymczasem, obok dobrze widocznych i opisanych wyżej zagrożeń, jest jeszcze jeden fenomen polskiej sceny politycznej - Lech Wałęsa, który swój powrót do dawnego znaczenia widzi w zniszczeniu AWS i rywalizacji z Marianem Krzaklewskim. Ostatnie zachowania i wypowiedzi byłego prezydenta raczej nie pozostawiają w tym względzie złudzeń. Rysuje się więc taktyczny i czasowy sojusz przeciwników stabilizacji, rozłamowców z AWS, postkomunistów, ugrupowań marginalnych i Lecha Wałęsy. Najbliższe wybory samorządowe w jakimś stopniu pozwolą przybliżyć odpowiedź na pytanie, czy sojusz ten ma szansę na realizację swoich zamiarów, czy też pozostaniemy krajem stabilnym i spokojnym, liderem reform w naszym europejskim regionie.
Więcej możesz przeczytać w 39/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.