Reforma podatkowa może się przyczynić do szybszego rozwoju gospodarki
Jestem za tym, by wszyscy - także ja - byli zdrowi, młodzi, piękni i bogaci, a podatki były stabilne, proste i - co najważniejsze - niskie. I oto od kilku tygodni mamy ofertę, o której powiada się, że spełni nasze marzenia. Oczywiście chodzi o podatek liniowy. Felieton jest "za ciasny", by do tego pomysłu, który w zasadzie oceniam dobrze, w pełni się odnieść. Ale jest to forma w sam raz, by się przekomarzać z publicystyką "klakierską".
Czytam oto w "Rzeczpospolitej" artykuł "Fiskalizm państwa zagraża powodzeniu reform" pióra Jolanty Strzeleckiej, mojej koleżanki z pierwszego "Tygodnika Solidarność". "Fiskalizm", hm - zgoda, choć do tej pory nie zagroził reformom. Problem polega na tym, że nie znalazłem szacunku pokazującego, że po wprowadzeniu wszystkich zmian zapowiadanych w "Białej księdze" fiskalizm, czyli udział podatków w PKB, spadnie. Dopóki takiego wiarygodnego szacunku nie ma, dopóty przeciwnicy podatku liniowego mogą sugerować, że fiskalizm się nie zmniejszy, a może się nawet zwiększy. Przecież ma być rozszerzony zakres stosowania podatku VAT, zostaną podniesione stawki VAT i akcyzy, wprowadzi się kataster, opodatkowane będą dochody z kapitału. Ile z tych modyfikacji to zmiany autonomiczne, a ile substytuuje ubytek podatków dochodowych?
Po wprowadzeniu podatku liniowego system podatkowy będzie stabilny - pisze Strzelecka. Otóż twierdzę, że stabilność systemu podatkowego nie zależy od tego, czy jest jedna stawka podatkowa, czy trzy (i to nie liczby stawek dotyczy plaga nowelizacji, z jaką mamy do czynienia od lat), lecz bardziej od "precyzowania" tego, co jest przychodem, dochodem, kosztem i kto co płaci. Wziąłem słowo precyzowanie w cudzysłów, bo chodzi o chorobę naszej administracji i parlamentu polegającą na myleniu ciągłości prawa z ciągłym jego "doskonaleniem". W efekcie luk jest dziś więcej, niż zlikwidowano po drodze. Jedna stawka nie wyleczy tej choroby, podobnie jak mnożenia ulg. Ich źródłem też nie jest wielość stawek, lecz administracyjna albo poselska chęć ulżenia komuś bądź podlizania się komuś. Świadczy o tym choćby reakcja przychylniejszej koncepcji Balcerowicza części AWS. Mówi się: podatek liniowy może być, lecz z ulgą rodzinną. Ktoś inny jutro albo pojutrze powie - dobrze, liniowy, ale jeszcze z ulgą na to i owo i jak będzie miał wystarczająco dużo "bagnetów" w Sejmie, to ulgi przeforsuje. Krótko mówiąc, nie obiecujmy i nie oczekujmy nieoczekiwanego, żyjmy w prawdzie, która jest zawsze wielobarwna, a nie tylko różowa (czy czarna).
Przejdę do reklamowej wersji "Białej księgi". Powiada się tam, że przejściowo wzrośnie podatek dochodowy ok. 3 mln osób, stanowiących 13,3 proc. ogółu podatników. "Pozostali - cytuję - którzy stanowią 86,7 proc. wszystkich podatników podatku dochodowego od osób fizycznych, jeżeli nie korzystali z ulg i zwolnień (podkreślenie moje), zyskają na wprowadzeniu podatku liniowego". Ale z ulg i odpisów, wedle danych Ministerstwa Finansów, skorzystały w ubiegłym roku 9 658 402 osoby. W żadnym więc wypadku nie można pisać, że na reformie skorzysta od razu 86,7 proc. podatników. Może nie stracą, ale tego też nie wiadomo. Uważam, że szacunek tzw. efektu redystrybucyjnego, czyli zmian w podatkowym obciążeniu różnych grup ludności, powinien być przedstawiony publicznie głębiej i jaśniej, najlepiej przez jakiś ośrodek, który nie jest namiętnym obrońcą ani wrogiem podatku liniowego.
Dobrze by też było zachować pewną nawet życzliwą, ale jednak rezerwę wobec pojawiających się jak grzyby po deszczu szacunków i zapowiedzi fantastycznych rezultatów tej reformy: przyspieszenia wzrostu gospodarczego, spadku bezrobocia, napływu kapitału zagranicznego itd. Wydaje się, że tego rodzaju reforma podatkowa może się przyczynić do szybszego rozwoju gospodarki, ale na pewno nie może być ani przedstawiana, ani odbierana jako jakaś prosta- bo liniowa - droga do raju.
Czytam oto w "Rzeczpospolitej" artykuł "Fiskalizm państwa zagraża powodzeniu reform" pióra Jolanty Strzeleckiej, mojej koleżanki z pierwszego "Tygodnika Solidarność". "Fiskalizm", hm - zgoda, choć do tej pory nie zagroził reformom. Problem polega na tym, że nie znalazłem szacunku pokazującego, że po wprowadzeniu wszystkich zmian zapowiadanych w "Białej księdze" fiskalizm, czyli udział podatków w PKB, spadnie. Dopóki takiego wiarygodnego szacunku nie ma, dopóty przeciwnicy podatku liniowego mogą sugerować, że fiskalizm się nie zmniejszy, a może się nawet zwiększy. Przecież ma być rozszerzony zakres stosowania podatku VAT, zostaną podniesione stawki VAT i akcyzy, wprowadzi się kataster, opodatkowane będą dochody z kapitału. Ile z tych modyfikacji to zmiany autonomiczne, a ile substytuuje ubytek podatków dochodowych?
Po wprowadzeniu podatku liniowego system podatkowy będzie stabilny - pisze Strzelecka. Otóż twierdzę, że stabilność systemu podatkowego nie zależy od tego, czy jest jedna stawka podatkowa, czy trzy (i to nie liczby stawek dotyczy plaga nowelizacji, z jaką mamy do czynienia od lat), lecz bardziej od "precyzowania" tego, co jest przychodem, dochodem, kosztem i kto co płaci. Wziąłem słowo precyzowanie w cudzysłów, bo chodzi o chorobę naszej administracji i parlamentu polegającą na myleniu ciągłości prawa z ciągłym jego "doskonaleniem". W efekcie luk jest dziś więcej, niż zlikwidowano po drodze. Jedna stawka nie wyleczy tej choroby, podobnie jak mnożenia ulg. Ich źródłem też nie jest wielość stawek, lecz administracyjna albo poselska chęć ulżenia komuś bądź podlizania się komuś. Świadczy o tym choćby reakcja przychylniejszej koncepcji Balcerowicza części AWS. Mówi się: podatek liniowy może być, lecz z ulgą rodzinną. Ktoś inny jutro albo pojutrze powie - dobrze, liniowy, ale jeszcze z ulgą na to i owo i jak będzie miał wystarczająco dużo "bagnetów" w Sejmie, to ulgi przeforsuje. Krótko mówiąc, nie obiecujmy i nie oczekujmy nieoczekiwanego, żyjmy w prawdzie, która jest zawsze wielobarwna, a nie tylko różowa (czy czarna).
Przejdę do reklamowej wersji "Białej księgi". Powiada się tam, że przejściowo wzrośnie podatek dochodowy ok. 3 mln osób, stanowiących 13,3 proc. ogółu podatników. "Pozostali - cytuję - którzy stanowią 86,7 proc. wszystkich podatników podatku dochodowego od osób fizycznych, jeżeli nie korzystali z ulg i zwolnień (podkreślenie moje), zyskają na wprowadzeniu podatku liniowego". Ale z ulg i odpisów, wedle danych Ministerstwa Finansów, skorzystały w ubiegłym roku 9 658 402 osoby. W żadnym więc wypadku nie można pisać, że na reformie skorzysta od razu 86,7 proc. podatników. Może nie stracą, ale tego też nie wiadomo. Uważam, że szacunek tzw. efektu redystrybucyjnego, czyli zmian w podatkowym obciążeniu różnych grup ludności, powinien być przedstawiony publicznie głębiej i jaśniej, najlepiej przez jakiś ośrodek, który nie jest namiętnym obrońcą ani wrogiem podatku liniowego.
Dobrze by też było zachować pewną nawet życzliwą, ale jednak rezerwę wobec pojawiających się jak grzyby po deszczu szacunków i zapowiedzi fantastycznych rezultatów tej reformy: przyspieszenia wzrostu gospodarczego, spadku bezrobocia, napływu kapitału zagranicznego itd. Wydaje się, że tego rodzaju reforma podatkowa może się przyczynić do szybszego rozwoju gospodarki, ale na pewno nie może być ani przedstawiana, ani odbierana jako jakaś prosta- bo liniowa - droga do raju.
Więcej możesz przeczytać w 38/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.