Umiejętnie podsunięty przez prezenterów element humoru może skutecznie rozładować napięcie. Jest potrzebny i pożądany jako codzienny piorunochron dla naszej psychiki
W ostatnich tygodniach obserwuję heroiczne próby wplatania żartów w niedzielne "Wiadomości" przez zmuszanych do tego połączonych w pary prezenterów. Ma być lekko, błyskotliwie, weekendowo, by zatrzymać jak najwięcej telewidzów uciekających do komercyjnych kanałów. Ale żarty są drewniane, miny sztuczne, luz drętwy, a weekendowość biedaczkowata. Na twarzach prezenterów widać desperację, by wypełnić polecenia kierownictwa wbrew własnej woli. Bo przecież w Polsce czytanie wiadomości to nic do śmiechu. Należałoby raczej z szacunkiem pochylić głowę nad problemami, zamyślić się nad przemijaniem i bezkompromisowo ujawnić prawdę o niegodziwcach. Uśmiechnąć się można najwyżej przy informacji, że lwica w zoo urodziła czworaczki albo że znany aktor po raz siódmy stanął na ślubnym kobiercu. Na resztę uśmiechów od lat obowiązuje embargo.
Im bardziej nie wychodzi lekkość niedzielnym prezenterom "Wiadomości", tym częściej zastanawiam się, czyja to wina. Czy ich - bo nie mają poczucia humoru i są spięci? Czy może nasza wspólna, że mamy tak namaszczony stosunek do tego, co się dzieje w Polsce i na świecie? Może przydałoby się nam nieco więcej dystansu? Zrozumienia, że nie warto się przejmować, bo przecież historia świata to nieustanna gra rozmaitych ideologii, religii, interesów i temperamentów. Nie mamy na nie wpływu i naszym przejmowaniem się niczego nie zmienimy. Gdy podglądam, jak to robią inni, z zazdrością spostrzegam, że lekkość i żartobliwość pojawia się u nich częściej i łatwiej niż u nas. Uśmiechy wymieniane między prezenterami nie robią wrażenia wysilonych, a miny nie są tak zasadnicze. Nie znaczy to wcale, że przekazywane przez nich wieści są pomyślniejsze. Po prostu - mają do nich dystans.
Wbrew pozorom ta różnica wcale nie jest powierzchowna ani mało znacząca. Wynika ona z demokratycznego założenia, że na równych prawach mogą istnieć różne zdania, różne wersje tego samego wydarzenia, różne oceny, zarówno zbieżne z naszym własnym sądem, jak i całkiem mu przeciwne. Każda informacja zawiera więc w sobie relatywizm emocjonalny, którego elementem powinna być także dowolność jej podania. Obowiązek bezwzględnego szacunku i powagi przy czytaniu serwisów prowadzi do zwiększania ich ważności. Sposób podawania wiadomości sam staje się bowiem wiadomością - że sparafrazuję słynną maksymę Marshalla McLuhana.
Mamy za sobą lata doświadczeń w tym względzie. Pamiętam na przykład, że wszystkie próby umieszczenia zabawnych sytuacji w książkach i filmach poświęconych II wojnie światowej z reguły spotykały się z pryncypialnym potępieniem ze strony ZBOWiD-u, stojącego na straży jednoznacznie martyrologicznego sposobu patrzenia na tę część naszej historii. Każdy dowcip czy przejęzyczenie na temat ZSRR (na przykład tak niewinny, jak wiadomość podana przez Wicherka, że ze wschodu znowu nadciąga niepogoda) kończyły się naganą lub co najmniej rozmową ostrzegawczą. Nauczono nas, że w tych sprawach nie ma żartów. Staliśmy się podejrzliwi, drażliwi, ciągle od wszystkich dokoła domagający się przesadnego szacunku dla tego, co sami uważamy za ważne, słuszne, godne podziwu.
Ale niewiele jest rzeczy, które są ważne, słuszne i godne podziwu dla wszystkich. Najczęściej to, co dla jednych jest świętością, dla innych wydaje się śmieszne (na przykład ojciec Rydzyk i jego organizacja radiowa). Jedni, wymieniając pewne nazwiska, przyciszają głos, a inni wymieniają złośliwości. Żeby zaś powstrzymać konfrontację ekstremizmów i trzymać się na bezpieczną odległość od fanatyzmu, dobrze jest wyrobić sobie zdystansowany stosunek do wieści ze świata, z góry zakładając, że nie dla wszystkich znaczą to samo. Dolar poszedł w górę? čle dla mających oszczędności w złotówkach, ale dobrze dla tych, którzy zbierali dolary lub eksportują swoje towary za granicę. Importujemy zboże? čle dla rolników, bo muszą się lepiej starać, żeby sprzedać swoje plony (i bardziej dbać o ich jakość), ale dobrze dla konsumentów, bo taniej kupią chleb i makarony. Pada deszcz? čle dla wczasowiczów, ale dobrze dla ogrodników. I tak dalej, i tak dalej.
Właściwie każda wiadomość może być różnie interpretowana, w zależności od osobistych zapatrywań i interesów odbiorcy. Jedni korzystają, drudzy tracą. Jedni się cieszą, inni desperują. Umiejętnie podsunięty przez prezenterów element humoru (byle nie prymitywnego czy wulgarnego) może skutecznie rozładować napięcie. Jest potrzebny i jak najbardziej pożądany jako codzienny piorunochron dla naszej psychiki. Nie możemy się wszak zachowywać jak piosenkarze na festiwalu w San Remo, którzy dowiedziawszy się, że nie przeszli do finału, popełniali samobójstwo, albo gracze kasyna w Monte Carlo, którzy przegrawszy fortunę, strzelali sobie w łeb.
Nie te czasy, nie te riwiery. Dziś rasowy gracz pokrywa porażkę uśmiechem, zbywa ją żartem i... gra dalej. Wysiłek podjęty przez prezenterów niedzielnych "Wiadomości" uważam więc za potrzebny. Ich niepowodzenie odbieram jako przejściowe, a nasz neurotyzm w związku z tzw. poważnymi tematami wydaje mi się coraz bardziej nieuzasadniony. Trzeba próbować dalej! Kto wie, może już wkrótce, przyjmując nowych lektorów do dzienników, polskie telewizje będą sprawdzały ich poczucie humoru, a umiejętność błyskotliwego, żartobliwego puentowania informacji uznają za niezbędną, na równi ze znajomością języka angielskiego?
Im bardziej nie wychodzi lekkość niedzielnym prezenterom "Wiadomości", tym częściej zastanawiam się, czyja to wina. Czy ich - bo nie mają poczucia humoru i są spięci? Czy może nasza wspólna, że mamy tak namaszczony stosunek do tego, co się dzieje w Polsce i na świecie? Może przydałoby się nam nieco więcej dystansu? Zrozumienia, że nie warto się przejmować, bo przecież historia świata to nieustanna gra rozmaitych ideologii, religii, interesów i temperamentów. Nie mamy na nie wpływu i naszym przejmowaniem się niczego nie zmienimy. Gdy podglądam, jak to robią inni, z zazdrością spostrzegam, że lekkość i żartobliwość pojawia się u nich częściej i łatwiej niż u nas. Uśmiechy wymieniane między prezenterami nie robią wrażenia wysilonych, a miny nie są tak zasadnicze. Nie znaczy to wcale, że przekazywane przez nich wieści są pomyślniejsze. Po prostu - mają do nich dystans.
Wbrew pozorom ta różnica wcale nie jest powierzchowna ani mało znacząca. Wynika ona z demokratycznego założenia, że na równych prawach mogą istnieć różne zdania, różne wersje tego samego wydarzenia, różne oceny, zarówno zbieżne z naszym własnym sądem, jak i całkiem mu przeciwne. Każda informacja zawiera więc w sobie relatywizm emocjonalny, którego elementem powinna być także dowolność jej podania. Obowiązek bezwzględnego szacunku i powagi przy czytaniu serwisów prowadzi do zwiększania ich ważności. Sposób podawania wiadomości sam staje się bowiem wiadomością - że sparafrazuję słynną maksymę Marshalla McLuhana.
Mamy za sobą lata doświadczeń w tym względzie. Pamiętam na przykład, że wszystkie próby umieszczenia zabawnych sytuacji w książkach i filmach poświęconych II wojnie światowej z reguły spotykały się z pryncypialnym potępieniem ze strony ZBOWiD-u, stojącego na straży jednoznacznie martyrologicznego sposobu patrzenia na tę część naszej historii. Każdy dowcip czy przejęzyczenie na temat ZSRR (na przykład tak niewinny, jak wiadomość podana przez Wicherka, że ze wschodu znowu nadciąga niepogoda) kończyły się naganą lub co najmniej rozmową ostrzegawczą. Nauczono nas, że w tych sprawach nie ma żartów. Staliśmy się podejrzliwi, drażliwi, ciągle od wszystkich dokoła domagający się przesadnego szacunku dla tego, co sami uważamy za ważne, słuszne, godne podziwu.
Ale niewiele jest rzeczy, które są ważne, słuszne i godne podziwu dla wszystkich. Najczęściej to, co dla jednych jest świętością, dla innych wydaje się śmieszne (na przykład ojciec Rydzyk i jego organizacja radiowa). Jedni, wymieniając pewne nazwiska, przyciszają głos, a inni wymieniają złośliwości. Żeby zaś powstrzymać konfrontację ekstremizmów i trzymać się na bezpieczną odległość od fanatyzmu, dobrze jest wyrobić sobie zdystansowany stosunek do wieści ze świata, z góry zakładając, że nie dla wszystkich znaczą to samo. Dolar poszedł w górę? čle dla mających oszczędności w złotówkach, ale dobrze dla tych, którzy zbierali dolary lub eksportują swoje towary za granicę. Importujemy zboże? čle dla rolników, bo muszą się lepiej starać, żeby sprzedać swoje plony (i bardziej dbać o ich jakość), ale dobrze dla konsumentów, bo taniej kupią chleb i makarony. Pada deszcz? čle dla wczasowiczów, ale dobrze dla ogrodników. I tak dalej, i tak dalej.
Właściwie każda wiadomość może być różnie interpretowana, w zależności od osobistych zapatrywań i interesów odbiorcy. Jedni korzystają, drudzy tracą. Jedni się cieszą, inni desperują. Umiejętnie podsunięty przez prezenterów element humoru (byle nie prymitywnego czy wulgarnego) może skutecznie rozładować napięcie. Jest potrzebny i jak najbardziej pożądany jako codzienny piorunochron dla naszej psychiki. Nie możemy się wszak zachowywać jak piosenkarze na festiwalu w San Remo, którzy dowiedziawszy się, że nie przeszli do finału, popełniali samobójstwo, albo gracze kasyna w Monte Carlo, którzy przegrawszy fortunę, strzelali sobie w łeb.
Nie te czasy, nie te riwiery. Dziś rasowy gracz pokrywa porażkę uśmiechem, zbywa ją żartem i... gra dalej. Wysiłek podjęty przez prezenterów niedzielnych "Wiadomości" uważam więc za potrzebny. Ich niepowodzenie odbieram jako przejściowe, a nasz neurotyzm w związku z tzw. poważnymi tematami wydaje mi się coraz bardziej nieuzasadniony. Trzeba próbować dalej! Kto wie, może już wkrótce, przyjmując nowych lektorów do dzienników, polskie telewizje będą sprawdzały ich poczucie humoru, a umiejętność błyskotliwego, żartobliwego puentowania informacji uznają za niezbędną, na równi ze znajomością języka angielskiego?
Więcej możesz przeczytać w 38/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.