Czy bać się zagranicznych inwestorów?
Jeśli zważyć, że wymiana towarowa stanowi mniej niż 3 proc. światowych obrotów finansowych, okaże się, iż przyszłość świata zależy od kapitału. Gdy inwestuje on w długoterminowe rządowe papiery skarbowe lub kupuje prywatyzowane firmy, jest pożądany, jeśli spekuluje - stanowi najczęściej zagrożenie dla giełd, walut i budżetów. Zaangażowanie kilku miliardów dolarów wystarcza, by sterować kursem praktycznie każdej - poza dolarem - waluty. W ostatnich latach zdarzało się, że potężni spekulanci poważnie zachwiali kursem brytyjskiego funta i francuskiego franka. Zainwestowanie zaledwie stu milionów dolarów na rynku krótkoterminowych papierów skarbowych o stałym oprocentowaniu może nawet o 10 proc. zmienić kurs złotówki. W ostatnich dniach ucieczka inwestorów z Rosji praktycznie spowodowała krach rubla, załamanie tamtejszej gospodarki i spadki indeksów na największych światowych giełdach.
Obcego kapitału, który "wykupi majątek narodowy", obawia się prawie połowa Polaków, w tym trzy czwarte mieszkańców ziem zachodnich i niewiele mniej rolników. Tymczasem w pierwszym półroczu 1998 r. zagraniczni inwestorzy ulokowali w naszym kraju 5 mld USD - dwuipółkrotnie więcej niż przed rokiem. Szacuje się, że pod koniec roku łączna wartość zaangażowanego kapitału sięgnie 30 mld USD. Pod względem wartości inwestycji przypadających na mieszkańca Polska może się więc stać drugim - po Węgrzech - krajem w naszym regionie. Statystyka ta obejmuje inwestycje, których wartość wynosi przynajmniej milion dolarów, a więc mające charakter trwały, strategiczny.
Bezpośredni inwestorzy - według danych Polskiej Agencji Inwestycji Zagranicznych, jest ich 638 - nie reagują nerwowo na rosyjski kryzys. Do ulokowanych przez nich dotychczas ponad 25 mld USD trzeba jednak dodać 6-7 mld USD tzw. inwestycji portfelowych - w akcje, bony skarbowe, obligacje i inne papiery wartościowe o stosunkowo krótkim (do roku) terminie wykupu. To ten kapitał nazywa się spekulacyjnym. - Nie prowadzimy statystyki wielkości zagranicznego kapitału portfelowego w Polsce - mówi Piotr Dubno, rzecznik ministra finansów. - Najprawdopodobniej w akcje polskich przedsiębiorstw, banki inwestycyjne i grupy kapitałowe zainwestowano ponad 3 mld USD. Drugie tyle przeznaczono na zakup krótkoterminowych papierów wartościowych - bonów i obligacji skarbowych.
Krótkoterminowe papiery wartościowe są atrakcyjne dla inwestorów, gdy wskutek obniżania poziomu inflacji wzrastają realne stopy procentowe. W styczniu 1998 r. rentowność bonów sprzedawanych na przetargach przez Ministerstwo Finansów wynosiła ok. 24 proc. W ostatnim okresie obniżyła się do 15,5 proc. dla najdłuższych, pięćdziesięciodwutygodniowych bonów i do nieco ponad 17 proc. - dla papierów o trzynastotygodniowym terminie wykupu. Nadal jednak papiery te są dla zagranicznych "spekulantów" korzystną inwestycją. Zysk przewyższa bowiem wielkość prognozowanej inflacji o 5-7 punktów procentowych, podczas gdy realna rentowność podobnych papierów na Zachodzie nie przekracza z reguły 3-4 punktów procentowych.
Opublikowane na początku tego roku dane dotyczące korzystnych parametrów polskiej gospodarki spowodowały napływ kapitału zagranicznego - ocenianego przez prof. Andrzeja Sławińskiego, doradcę prezesa NBP, na 8 mld USD - inwestującego w nasze papiery skarbowe. Tej tendencji nie powstrzymały kolejne obniżki stóp procentowych, ponieważ liczono jednocześnie na dodatkowe zyski z długookresowej zwyżki kursu złotówki w stosunku do dolara. Mechanizm jest stosunkowo prosty: po zamianie dolarów na złotówki i zakupie trzymiesięcznych bonów lub obligacji realizowano zyski w dolarach, odkupując je po korzystniejszym, a więc niższym kursie.
- W portfelach międzynarodowych inwestorów znajduje się przegródka emerging markets, do której zaliczana jest Polska - obok Rosji, Czech i Węgier - tłumaczy Piotr Dubno. - Totalne bankructwo Rosji spowodowało znaczny spadek średniej wartości inwestycji w tej grupie. Inwestorzy podejmują zaś decyzje - niestety - całościowo, na podstawie średniej wartości pakietu. Nie bierze się pod uwagę, że pogorszenie nastąpiło tylko w części jego zawartości. Stąd na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych wzięła się w ostatnich dniach fala zleceń sprzedaży, otwieranych przez zagraniczne fundusze inwestycyjne. Zlecenia te nie omijały "flagowych" firm, na przykład banku Pekao SA.
Szacuje się, że do tej pory z polskiej giełdy i rynku instrumentów finansowych wycofano 4 mld USD. Dotyczy to, rzecz jasna, inwestorów portfelowych, na przykład Merill Lynch, Salomon Smith Barney czy Credit Swiss First Boston - funduszy inwestycyjnych i grup kapitałowych zajmujących się głównie krótkoterminowym inwestowaniem pieniędzy swoich klientów na globalnym rynku finansowym. Trudno ocenić, na ile odpływ kapitału spekulacyjnego jest groźny dla naszej gospodarki. Zdaniem prof. Stanisława Gomułki, doradcy ministra finansów, najistotniejsza jest w tym wypadku relacja wartości tego kapitału do wielkości rezerw walutowych. Ponieważ w Polsce rezerwy wynoszą 25 mld USD, a łączne inwestycje portfelowe 6-7 mld USD, trudno mówić o poważnym zagrożeniu. Prof. Gomułka twierdzi wręcz, że im mniej spekulacyjnego kapitału, tym lepiej - nawet jeśli jego wycofanie się związane jest z pewnymi kosztami.
- Nie ma innych form zabezpieczenia się przed kapitałem spekulacyjnym poza przekonaniem potencjalnych inwestorów i tych, którzy jeszcze nic o nas nie wiedzą, że gospodarka polska jest w dobrym stanie - mówi prof. Leszek Ziemkowski, specjalista Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych w Łodzi, doradca wicepremiera Leszka Balcerowicza. - Należy pamiętać, że reakcje inwestorów operujących na rynku giełdowym podlegają prawom psychologii. Kryzys w mocarstwie ościennym może kształtować w takiej sytuacji fałszywy obraz całego regionu. Inną formą zabezpieczenia są rezerwy dewizowe. Polska jest w tej szczęśliwej sytuacji, że nasze rezerwy są wysokie. Groźny byłby dzisiaj jedynie jakiś generalny krach w Europie. Oczywiście istnieją formy kontroli kapitału spekulacyjnego, ale każde z takich zabezpieczeń prawnych pogarsza image państwa. Dowodzi bowiem, że jest ono słabe i jedynym ratunkiem są specjalne działania legislacyjne. Zresztą długoterminowi inwestorzy, jak Michelin czy Goodyear, nie są skłonni do wycofywania się z polskiej giełdy. Co więcej - ten ostatni dokupił właśnie pakiet akcji Dębicy.
Zdaniem autorów przygotowanego przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową raportu "Wpływ inwestycji zagranicznych na gospodarkę Polski", wzrost gospodarczy wymaga znacznych nakładów zarówno na modernizację, jak i na nowe projekty. Ponieważ oszczędności krajowe są nadal zbyt małe, pozyskanie kapitału zagranicznego staje się kwestią priorytetową. Aby do 2000 r. utrzymać wskaźnik rocznego tempa wzrostu PKB na poziomie 5,7 proc., zagraniczne firmy i kapitał muszą zaangażować w Polsce ok. 22 mld USD. Eksperci Unii Europejskiej uważają, że w najbliższych latach na inwestycje w sektorze energetycznym trzeba przeznaczyć 30 mld USD, w sferze infrastruktury - 25 mld USD, w komunikacji - 25 mld USD, zaś w sektorze stalowym - 4 mld USD.
Autorzy raportu OECD podkreślają tymczasem, że w ostatnich latach inwestycje portfelowe napływają do nas wolniej niż bezpośrednie, a więc lokowane przede wszystkim w produkcję. Wskazują również, że wiele inwestycji polegało na wykupieniu przez obcy kapitał akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw. Jeśli przyjąć, że koszt utworzenia miejsca pracy wynosi 50-100 tys. USD, ulokowane przez zagranicznych inwestorów pieniądze przyczyniły się do stworzenia miliona nowych etatów. Nie dziwi więc, że stopa bez- robocia (9,4 proc.) jest ostatnio najniższa od początku lat 90.
Obcy kapitał, choć uważany za konkurencję dla krajowych przedsiębiorstw, paradoksalnie przyspiesza ich rozwój. Przeprowadzone przez IBnGR badania wskazują, że firmy, w których ulokowali pieniądze zagraniczni inwestorzy, zdecydowanie poprawiły niemal wszystkie parametry. Jakość zarządzania jest lepsza w 70-90 proc. tych przedsiębiorstw. Poprawa - o 10-15 proc. - widoczna jest też u bezpośrednich konkurentów krajowych. Przy tym tempo inwestowania w przedsiębiorstwach zagranicznych jest dwukrotnie wyższe niż w krajowych. Korzystniej kształtuje się też wydajność pracy.
Zdaniem prof. Elżbiety Mączyńskiej z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, bilans korzyści i strat wynikających z napływu inwestycji zagranicznych do Polski nie jest jednak jednoznaczny. Do negatywów zalicza ona na przykład znaczny wzrost importu: pod koniec 1997 r. łączna wartość eksportu przedsiębiorstw z udziałem kapitału zagranicznego wyniosła 5,8 mld USD, zaś importu - 13,5 mld USD. W wyniku wysokiej importochłonności tych firm ujemne saldo polskiego handlu zagranicznego wzrosło o 7,7 mld USD.
Prof. Mączyńska zwraca też uwagę, że niektóre działające na polskim rynku przedsiębiorstwa zagraniczne zaniżają własne dochody, transferując je - poprzez stosowanie tzw. cen transakcyjnych - do firm matek za granicą. Straty wykazują (i w związku z tym nie płacą podatku dochodowego) tacy potentaci, jak PepsiCo, Johnson&Johnson, Shell czy Nestle Oil. Tymczasem niektóre z nich figurują na wysokich miejscach publikowanej przez "Fortune" liście 500 największych przedsiębiorstw na świecie, wykazując bardzo dobre wyniki finansowe.
Obcego kapitału, który "wykupi majątek narodowy", obawia się prawie połowa Polaków, w tym trzy czwarte mieszkańców ziem zachodnich i niewiele mniej rolników. Tymczasem w pierwszym półroczu 1998 r. zagraniczni inwestorzy ulokowali w naszym kraju 5 mld USD - dwuipółkrotnie więcej niż przed rokiem. Szacuje się, że pod koniec roku łączna wartość zaangażowanego kapitału sięgnie 30 mld USD. Pod względem wartości inwestycji przypadających na mieszkańca Polska może się więc stać drugim - po Węgrzech - krajem w naszym regionie. Statystyka ta obejmuje inwestycje, których wartość wynosi przynajmniej milion dolarów, a więc mające charakter trwały, strategiczny.
Bezpośredni inwestorzy - według danych Polskiej Agencji Inwestycji Zagranicznych, jest ich 638 - nie reagują nerwowo na rosyjski kryzys. Do ulokowanych przez nich dotychczas ponad 25 mld USD trzeba jednak dodać 6-7 mld USD tzw. inwestycji portfelowych - w akcje, bony skarbowe, obligacje i inne papiery wartościowe o stosunkowo krótkim (do roku) terminie wykupu. To ten kapitał nazywa się spekulacyjnym. - Nie prowadzimy statystyki wielkości zagranicznego kapitału portfelowego w Polsce - mówi Piotr Dubno, rzecznik ministra finansów. - Najprawdopodobniej w akcje polskich przedsiębiorstw, banki inwestycyjne i grupy kapitałowe zainwestowano ponad 3 mld USD. Drugie tyle przeznaczono na zakup krótkoterminowych papierów wartościowych - bonów i obligacji skarbowych.
Krótkoterminowe papiery wartościowe są atrakcyjne dla inwestorów, gdy wskutek obniżania poziomu inflacji wzrastają realne stopy procentowe. W styczniu 1998 r. rentowność bonów sprzedawanych na przetargach przez Ministerstwo Finansów wynosiła ok. 24 proc. W ostatnim okresie obniżyła się do 15,5 proc. dla najdłuższych, pięćdziesięciodwutygodniowych bonów i do nieco ponad 17 proc. - dla papierów o trzynastotygodniowym terminie wykupu. Nadal jednak papiery te są dla zagranicznych "spekulantów" korzystną inwestycją. Zysk przewyższa bowiem wielkość prognozowanej inflacji o 5-7 punktów procentowych, podczas gdy realna rentowność podobnych papierów na Zachodzie nie przekracza z reguły 3-4 punktów procentowych.
Opublikowane na początku tego roku dane dotyczące korzystnych parametrów polskiej gospodarki spowodowały napływ kapitału zagranicznego - ocenianego przez prof. Andrzeja Sławińskiego, doradcę prezesa NBP, na 8 mld USD - inwestującego w nasze papiery skarbowe. Tej tendencji nie powstrzymały kolejne obniżki stóp procentowych, ponieważ liczono jednocześnie na dodatkowe zyski z długookresowej zwyżki kursu złotówki w stosunku do dolara. Mechanizm jest stosunkowo prosty: po zamianie dolarów na złotówki i zakupie trzymiesięcznych bonów lub obligacji realizowano zyski w dolarach, odkupując je po korzystniejszym, a więc niższym kursie.
- W portfelach międzynarodowych inwestorów znajduje się przegródka emerging markets, do której zaliczana jest Polska - obok Rosji, Czech i Węgier - tłumaczy Piotr Dubno. - Totalne bankructwo Rosji spowodowało znaczny spadek średniej wartości inwestycji w tej grupie. Inwestorzy podejmują zaś decyzje - niestety - całościowo, na podstawie średniej wartości pakietu. Nie bierze się pod uwagę, że pogorszenie nastąpiło tylko w części jego zawartości. Stąd na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych wzięła się w ostatnich dniach fala zleceń sprzedaży, otwieranych przez zagraniczne fundusze inwestycyjne. Zlecenia te nie omijały "flagowych" firm, na przykład banku Pekao SA.
Szacuje się, że do tej pory z polskiej giełdy i rynku instrumentów finansowych wycofano 4 mld USD. Dotyczy to, rzecz jasna, inwestorów portfelowych, na przykład Merill Lynch, Salomon Smith Barney czy Credit Swiss First Boston - funduszy inwestycyjnych i grup kapitałowych zajmujących się głównie krótkoterminowym inwestowaniem pieniędzy swoich klientów na globalnym rynku finansowym. Trudno ocenić, na ile odpływ kapitału spekulacyjnego jest groźny dla naszej gospodarki. Zdaniem prof. Stanisława Gomułki, doradcy ministra finansów, najistotniejsza jest w tym wypadku relacja wartości tego kapitału do wielkości rezerw walutowych. Ponieważ w Polsce rezerwy wynoszą 25 mld USD, a łączne inwestycje portfelowe 6-7 mld USD, trudno mówić o poważnym zagrożeniu. Prof. Gomułka twierdzi wręcz, że im mniej spekulacyjnego kapitału, tym lepiej - nawet jeśli jego wycofanie się związane jest z pewnymi kosztami.
- Nie ma innych form zabezpieczenia się przed kapitałem spekulacyjnym poza przekonaniem potencjalnych inwestorów i tych, którzy jeszcze nic o nas nie wiedzą, że gospodarka polska jest w dobrym stanie - mówi prof. Leszek Ziemkowski, specjalista Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych w Łodzi, doradca wicepremiera Leszka Balcerowicza. - Należy pamiętać, że reakcje inwestorów operujących na rynku giełdowym podlegają prawom psychologii. Kryzys w mocarstwie ościennym może kształtować w takiej sytuacji fałszywy obraz całego regionu. Inną formą zabezpieczenia są rezerwy dewizowe. Polska jest w tej szczęśliwej sytuacji, że nasze rezerwy są wysokie. Groźny byłby dzisiaj jedynie jakiś generalny krach w Europie. Oczywiście istnieją formy kontroli kapitału spekulacyjnego, ale każde z takich zabezpieczeń prawnych pogarsza image państwa. Dowodzi bowiem, że jest ono słabe i jedynym ratunkiem są specjalne działania legislacyjne. Zresztą długoterminowi inwestorzy, jak Michelin czy Goodyear, nie są skłonni do wycofywania się z polskiej giełdy. Co więcej - ten ostatni dokupił właśnie pakiet akcji Dębicy.
Zdaniem autorów przygotowanego przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową raportu "Wpływ inwestycji zagranicznych na gospodarkę Polski", wzrost gospodarczy wymaga znacznych nakładów zarówno na modernizację, jak i na nowe projekty. Ponieważ oszczędności krajowe są nadal zbyt małe, pozyskanie kapitału zagranicznego staje się kwestią priorytetową. Aby do 2000 r. utrzymać wskaźnik rocznego tempa wzrostu PKB na poziomie 5,7 proc., zagraniczne firmy i kapitał muszą zaangażować w Polsce ok. 22 mld USD. Eksperci Unii Europejskiej uważają, że w najbliższych latach na inwestycje w sektorze energetycznym trzeba przeznaczyć 30 mld USD, w sferze infrastruktury - 25 mld USD, w komunikacji - 25 mld USD, zaś w sektorze stalowym - 4 mld USD.
Autorzy raportu OECD podkreślają tymczasem, że w ostatnich latach inwestycje portfelowe napływają do nas wolniej niż bezpośrednie, a więc lokowane przede wszystkim w produkcję. Wskazują również, że wiele inwestycji polegało na wykupieniu przez obcy kapitał akcji prywatyzowanych przedsiębiorstw. Jeśli przyjąć, że koszt utworzenia miejsca pracy wynosi 50-100 tys. USD, ulokowane przez zagranicznych inwestorów pieniądze przyczyniły się do stworzenia miliona nowych etatów. Nie dziwi więc, że stopa bez- robocia (9,4 proc.) jest ostatnio najniższa od początku lat 90.
Obcy kapitał, choć uważany za konkurencję dla krajowych przedsiębiorstw, paradoksalnie przyspiesza ich rozwój. Przeprowadzone przez IBnGR badania wskazują, że firmy, w których ulokowali pieniądze zagraniczni inwestorzy, zdecydowanie poprawiły niemal wszystkie parametry. Jakość zarządzania jest lepsza w 70-90 proc. tych przedsiębiorstw. Poprawa - o 10-15 proc. - widoczna jest też u bezpośrednich konkurentów krajowych. Przy tym tempo inwestowania w przedsiębiorstwach zagranicznych jest dwukrotnie wyższe niż w krajowych. Korzystniej kształtuje się też wydajność pracy.
Zdaniem prof. Elżbiety Mączyńskiej z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, bilans korzyści i strat wynikających z napływu inwestycji zagranicznych do Polski nie jest jednak jednoznaczny. Do negatywów zalicza ona na przykład znaczny wzrost importu: pod koniec 1997 r. łączna wartość eksportu przedsiębiorstw z udziałem kapitału zagranicznego wyniosła 5,8 mld USD, zaś importu - 13,5 mld USD. W wyniku wysokiej importochłonności tych firm ujemne saldo polskiego handlu zagranicznego wzrosło o 7,7 mld USD.
Prof. Mączyńska zwraca też uwagę, że niektóre działające na polskim rynku przedsiębiorstwa zagraniczne zaniżają własne dochody, transferując je - poprzez stosowanie tzw. cen transakcyjnych - do firm matek za granicą. Straty wykazują (i w związku z tym nie płacą podatku dochodowego) tacy potentaci, jak PepsiCo, Johnson&Johnson, Shell czy Nestle Oil. Tymczasem niektóre z nich figurują na wysokich miejscach publikowanej przez "Fortune" liście 500 największych przedsiębiorstw na świecie, wykazując bardzo dobre wyniki finansowe.
Więcej możesz przeczytać w 37/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.