Rządzący liberałowie dbają o interesy najzamożniejszych, po macoszemu traktując mniej zarabiających
Przysłowiowym szczytem nietaktu jest pojawienie się na urodzinach bliskiej osoby z bukietem ostów. Taka właśnie wpadka przydarzyła się ostatnio naszemu rządowi. Niemalże w przededniu osiemnastej rocznicy narodzin "Solidarności" zlekceważył on stanowisko związkowców w Komisji Trójstronnej, debatującej o wysokości płac pracowników sfery budżetowej w 1999 r.
Działacze "Solidarności" najpierw dopominali się o realny wzrost tych wynagrodzeń o 6,1 proc., czyli dokładnie o tyle, ile ma wzrosnąć produkt krajowy brutto. Później gotowi byli zredukować swe żądania do 4,5 proc., czyli do poziomu przewidywanego wzrostu płac w sferze produkcyjnej. Ustępowali niechętnie, pamiętając, że płacowa przewaga sfery produkcyjnej nad budżetową już dziś wynosi kilkanaście procent.
Rząd odrzucił jednak propozycję kompromisu i twardo opowiedział się za bardzo skromną, zaledwie dwuprocentową podwyżką. Dla związkowców z "Solidarności" było to równoznaczne z wymierzeniem siarczystego policzka. Tak niewielki ruch płac w gruncie rzeczy oznacza ich zamrożenie. Nawet przy nieco mniejszym od planowanego spadku inflacji, budżetówka może w ogóle nie odnotować poprawy sytuacji. Nie do przyjęcia jest też dla "Solidarności" dalsze rozwieranie się nożyc płacowych pomiędzy sferą budżetową a produkcyjną.
Związkowców obraziło także rządowe uzasadnienie bezwzględnego potraktowania budżetówki. Premier Balcerowicz tłumaczył ów krok skutkami finansowego kryzysu w Rosji. Tymczasem wszyscy dobrze pamiętają, że dwuprocentowy współczynnik waloryzacji rząd przyjął wiele tygodni przed rosyjskim krachem. Co więcej, rosyjskie kłopoty nie przeszkadzają premierowi Balcerowiczowi w planowaniu znacznego obniżenia podatków dla najwięcej zarabiających. Trudno o lepszy dowód, że rządzący liberałowie z niezwykłą troskliwością dbają o interesy najzamożniejszych, po macoszemu traktując mniej i średnio zarabiających.
Nic więc dziwnego, że działacze "Solidarności" trzasnęli drzwiami i opuścili posiedzenie Komisji Trójstronnej. Teraz rząd może z płacami budżetówki zrobić, co mu się żywnie podoba. Nie trzeba być Pytią, aby przewidzieć, że najpewniej już wkrótce zaproponuje on waloryzację trzy- bądź nawet czteroprocentową. Zbliżają się przecież wybory i ugrupowania rządzące za wszelką cenę będą starały się wystąpić w nich w roli dobrego wujka. Szkoda tylko, że za tę taktykę zapłacą swym autorytetem sponiewierani w komisji związkowcy. Dotychczas lojalnie wspierali oni rząd i na swe urodziny winni otrzymać nie osty, lecz róże.
Działacze "Solidarności" najpierw dopominali się o realny wzrost tych wynagrodzeń o 6,1 proc., czyli dokładnie o tyle, ile ma wzrosnąć produkt krajowy brutto. Później gotowi byli zredukować swe żądania do 4,5 proc., czyli do poziomu przewidywanego wzrostu płac w sferze produkcyjnej. Ustępowali niechętnie, pamiętając, że płacowa przewaga sfery produkcyjnej nad budżetową już dziś wynosi kilkanaście procent.
Rząd odrzucił jednak propozycję kompromisu i twardo opowiedział się za bardzo skromną, zaledwie dwuprocentową podwyżką. Dla związkowców z "Solidarności" było to równoznaczne z wymierzeniem siarczystego policzka. Tak niewielki ruch płac w gruncie rzeczy oznacza ich zamrożenie. Nawet przy nieco mniejszym od planowanego spadku inflacji, budżetówka może w ogóle nie odnotować poprawy sytuacji. Nie do przyjęcia jest też dla "Solidarności" dalsze rozwieranie się nożyc płacowych pomiędzy sferą budżetową a produkcyjną.
Związkowców obraziło także rządowe uzasadnienie bezwzględnego potraktowania budżetówki. Premier Balcerowicz tłumaczył ów krok skutkami finansowego kryzysu w Rosji. Tymczasem wszyscy dobrze pamiętają, że dwuprocentowy współczynnik waloryzacji rząd przyjął wiele tygodni przed rosyjskim krachem. Co więcej, rosyjskie kłopoty nie przeszkadzają premierowi Balcerowiczowi w planowaniu znacznego obniżenia podatków dla najwięcej zarabiających. Trudno o lepszy dowód, że rządzący liberałowie z niezwykłą troskliwością dbają o interesy najzamożniejszych, po macoszemu traktując mniej i średnio zarabiających.
Nic więc dziwnego, że działacze "Solidarności" trzasnęli drzwiami i opuścili posiedzenie Komisji Trójstronnej. Teraz rząd może z płacami budżetówki zrobić, co mu się żywnie podoba. Nie trzeba być Pytią, aby przewidzieć, że najpewniej już wkrótce zaproponuje on waloryzację trzy- bądź nawet czteroprocentową. Zbliżają się przecież wybory i ugrupowania rządzące za wszelką cenę będą starały się wystąpić w nich w roli dobrego wujka. Szkoda tylko, że za tę taktykę zapłacą swym autorytetem sponiewierani w komisji związkowcy. Dotychczas lojalnie wspierali oni rząd i na swe urodziny winni otrzymać nie osty, lecz róże.
Więcej możesz przeczytać w 36/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.