Próby organizowania kolektywnych form oddawania Dianie czci ponoszą zwykle sromotne klęski. Ostatnio spotkało to "marsz charytatywny" na trasie konduktu pogrzebowego księżnej
Minął rok, tymczasem sprawa Diany wciąż nie jest jasna. Śledztwo nadal trwa, a jego koniec zapowiada się na październik. Miejsce księżnej w publicznej pamięci jest także niezbyt dobrze zdefiniowane. Brytyjczycy sprawiają wrażenie, jakby zaczynali się wstydzić swoich niezwykłych emocji i wylewanych łez sprzed roku i jakoś nic nie potwierdza ogłaszanej wtedy szumnie "rewolucji społecznej" oraz gruntownych zmian mentalności w Zjednoczonym Królestwie, które miały być wywołane tragicznym losem Diany i jej mitem. Okazuje się, że mit ten zakorzenił się wśród publiczności w sposób bardzo szczególny: jako zbiorowa emocja zastrzeżona do przeżywania wyłącznie prywatnie.
Próby organizowania kolektywnych form oddawania Dianie czci ponoszą zwykle sromotne klęski. Ostatnio spotkało to "marsz charytatywny" na trasie konduktu pogrzebowego księżnej. Spodziewano się piętnastu tysięcy osób, przyszło dwieście. Przy takiej skali porażki tłumaczenie jej deszczem i wadami organizacji nie wydaje się wystarczające. Poza tym ludzie instynktownie oceniają wszystko, co wiąże się z odtwarzaniem ostatniej drogi i ostatnich chwil księżnej, jako coś niestosownego. I mają rację, bo bardzo łatwo przekroczyć tu granicę dobrego smaku. Właściciel paryskiego hotelu Odeon został wprost zasypany protestami, kiedy wystąpił z propozycją organizowania wycieczek śladem ostatnich godzin Diany. Ma to polegać na wynajęciu czarnego mercedesa i przejeździe trasą rozpoczynającą się w hotelu Ritz, a kończącą się - po przystanku koło tunelu przy moście Alma - w szpitalu, w którym księżna wydała ostatnie tchnienie. Ciekawe, czy za dodatkową opłatą można mieć także pijanego kierowcę.
Jednakże ci sami ludzie, którzy wyczuwają zły smak w projektach takich imprez, równocześnie napędzają masowy handel przedmiotami nawiązującymi do osoby księżnej, o których można wiele powiedzieć, ale z pewnością nie to, że stanowią wzory dobrego gustu. Fundacja Diany, stawiająca sobie za punkt honoru obronę jej dobrego imienia i zamiłowań charytatywnych, procesuje się z amerykańską firmą, która zarobiła co najmniej 9 mln dolarów na lalkach i tacach z podobizną księżnej, ale sama zezwoliła między innymi na sprzedaż analogicznie zdobionych świeczników i pluszowych misiów. No, ale lalki, misie czy tacki kupuje się bardzo prywatnie, dla siebie, więc - w przeciwieństwie do wycieczek czy marszów - nie kłóci się to z przyjętą w wypadku Diany zasadą intymnego przeżywania zbiorowej legendy.
Trzeba przyznać, że powstaniu takiej atmosfery prywatnej intymności bardzo sprzyja od samego początku postawa wszystkich instytucji, które mogłyby się przyczynić do powstania i podtrzymywania rzeczywiście zbiorowego kultu Diany. Robią one akurat wszystko, żeby do tego nie doszło, i też mają rację. Dość trudno sobie wyobrazić, dlaczego brytyjska monarchia miałaby wyjść poza standardowe wyrazy żalu w wypadku osoby, która otwarcie demonstrowała swoją niechęć do rodziny królewskiej i po cichu podstawiała jej nogę, jak tylko mogła. Jeszcze trudniej dopuścić myśl o tym, by kultowi Diany nie sprzeciwiał się Kościół anglikański (bądź jakikolwiek inny) w sytuacji, gdy oddawane jej hołdy przybierają niekiedy postać pogańskiego bałwochwalstwa i zaczyna wyglądać na to, iż część społeczeństwa uczyniła sobie ze zmarłej księżnej swoisty nowoczesny substytut Dziewicy Maryi - o tyle wygodniejszy od oryginału, że akurat w kwestii dziewictwa ani pokrewnych nie wymaga stawiania sobie żadnych kłopotliwych pytań. Duchowni nie pozostawiają zresztą wątpliwości co do swojej oceny kultu Diany. Co odważniejsi mówią wprost, że jest ona "fałszywą boginią", a niektórzy posuwają się nawet do tłumaczenia dzieciom na lekcjach religii, iż księżna z pewnością poszła do piekła, z czym trudno się nie zgodzić, jeśli bierze się ściśle pod uwagę boskie przykazania i jeżeli wierzy się w istnienie piekła bez troszczenia się o problem, czy jego istnienie nie zaprzeczałoby tezie o boskiej wszechmocy i nieomylności, nie mówiąc już o miłosierdziu.
W przeprowadzonym niedawno we Francji sondażu Diana zajęła zdecydowanie pierwsze miejsce wśród "kobiet, które wywarły najsilniejsze piętno na XX wieku". Zdobyła 49 proc. głosów przed Marylin Monroe i Jackie Kennedy (po 13 proc.) i księżną Grace z Monako (11 proc.). Okazuje się więc, że przeżyliśmy stulecie znajdujące się pod przemożnym wpływem żon książąt i prezydentów oraz aktorek. Cóż, to prawda, że problemy sercowe oraz marzenia o luksusie i sławie to kwestie uniwersalne, wykraczające znaczeniem nawet daleko poza XX w. Ciekawe jednak, że w pierwszej trójce nie znalazła się ani jedna kobieta, która symbolizowałaby problemy naprawdę specyficzne dla naszego stulecia. Na przykład Maria Skłodowska-Curie, która miała to i owo do czynienia z radioaktywnością, a walkę o swoją pozycję społeczną i niezależność przypłaciła o wiele boleśniejszymi doznaniami niż natręctwo paparazzich.
Autor jest dziennikarzem RFI w Paryżu.
Próby organizowania kolektywnych form oddawania Dianie czci ponoszą zwykle sromotne klęski. Ostatnio spotkało to "marsz charytatywny" na trasie konduktu pogrzebowego księżnej. Spodziewano się piętnastu tysięcy osób, przyszło dwieście. Przy takiej skali porażki tłumaczenie jej deszczem i wadami organizacji nie wydaje się wystarczające. Poza tym ludzie instynktownie oceniają wszystko, co wiąże się z odtwarzaniem ostatniej drogi i ostatnich chwil księżnej, jako coś niestosownego. I mają rację, bo bardzo łatwo przekroczyć tu granicę dobrego smaku. Właściciel paryskiego hotelu Odeon został wprost zasypany protestami, kiedy wystąpił z propozycją organizowania wycieczek śladem ostatnich godzin Diany. Ma to polegać na wynajęciu czarnego mercedesa i przejeździe trasą rozpoczynającą się w hotelu Ritz, a kończącą się - po przystanku koło tunelu przy moście Alma - w szpitalu, w którym księżna wydała ostatnie tchnienie. Ciekawe, czy za dodatkową opłatą można mieć także pijanego kierowcę.
Jednakże ci sami ludzie, którzy wyczuwają zły smak w projektach takich imprez, równocześnie napędzają masowy handel przedmiotami nawiązującymi do osoby księżnej, o których można wiele powiedzieć, ale z pewnością nie to, że stanowią wzory dobrego gustu. Fundacja Diany, stawiająca sobie za punkt honoru obronę jej dobrego imienia i zamiłowań charytatywnych, procesuje się z amerykańską firmą, która zarobiła co najmniej 9 mln dolarów na lalkach i tacach z podobizną księżnej, ale sama zezwoliła między innymi na sprzedaż analogicznie zdobionych świeczników i pluszowych misiów. No, ale lalki, misie czy tacki kupuje się bardzo prywatnie, dla siebie, więc - w przeciwieństwie do wycieczek czy marszów - nie kłóci się to z przyjętą w wypadku Diany zasadą intymnego przeżywania zbiorowej legendy.
Trzeba przyznać, że powstaniu takiej atmosfery prywatnej intymności bardzo sprzyja od samego początku postawa wszystkich instytucji, które mogłyby się przyczynić do powstania i podtrzymywania rzeczywiście zbiorowego kultu Diany. Robią one akurat wszystko, żeby do tego nie doszło, i też mają rację. Dość trudno sobie wyobrazić, dlaczego brytyjska monarchia miałaby wyjść poza standardowe wyrazy żalu w wypadku osoby, która otwarcie demonstrowała swoją niechęć do rodziny królewskiej i po cichu podstawiała jej nogę, jak tylko mogła. Jeszcze trudniej dopuścić myśl o tym, by kultowi Diany nie sprzeciwiał się Kościół anglikański (bądź jakikolwiek inny) w sytuacji, gdy oddawane jej hołdy przybierają niekiedy postać pogańskiego bałwochwalstwa i zaczyna wyglądać na to, iż część społeczeństwa uczyniła sobie ze zmarłej księżnej swoisty nowoczesny substytut Dziewicy Maryi - o tyle wygodniejszy od oryginału, że akurat w kwestii dziewictwa ani pokrewnych nie wymaga stawiania sobie żadnych kłopotliwych pytań. Duchowni nie pozostawiają zresztą wątpliwości co do swojej oceny kultu Diany. Co odważniejsi mówią wprost, że jest ona "fałszywą boginią", a niektórzy posuwają się nawet do tłumaczenia dzieciom na lekcjach religii, iż księżna z pewnością poszła do piekła, z czym trudno się nie zgodzić, jeśli bierze się ściśle pod uwagę boskie przykazania i jeżeli wierzy się w istnienie piekła bez troszczenia się o problem, czy jego istnienie nie zaprzeczałoby tezie o boskiej wszechmocy i nieomylności, nie mówiąc już o miłosierdziu.
W przeprowadzonym niedawno we Francji sondażu Diana zajęła zdecydowanie pierwsze miejsce wśród "kobiet, które wywarły najsilniejsze piętno na XX wieku". Zdobyła 49 proc. głosów przed Marylin Monroe i Jackie Kennedy (po 13 proc.) i księżną Grace z Monako (11 proc.). Okazuje się więc, że przeżyliśmy stulecie znajdujące się pod przemożnym wpływem żon książąt i prezydentów oraz aktorek. Cóż, to prawda, że problemy sercowe oraz marzenia o luksusie i sławie to kwestie uniwersalne, wykraczające znaczeniem nawet daleko poza XX w. Ciekawe jednak, że w pierwszej trójce nie znalazła się ani jedna kobieta, która symbolizowałaby problemy naprawdę specyficzne dla naszego stulecia. Na przykład Maria Skłodowska-Curie, która miała to i owo do czynienia z radioaktywnością, a walkę o swoją pozycję społeczną i niezależność przypłaciła o wiele boleśniejszymi doznaniami niż natręctwo paparazzich.
Autor jest dziennikarzem RFI w Paryżu.
Więcej możesz przeczytać w 36/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.