W tym roku z pracy w górnictwie zrezygnuje przeszło 24 tysiące osób
W czerwcu w największych polskich kopalniach przeszło dwadzieścia osób dziennie decydowało się na wzięcie jednorazowej odprawy i zwolnienie się z pracy. Okazuje się, że restrukturyzacja górnictwa nie musi prowadzić do natychmiastowego wzrostu bezrobocia, a część górników samodzielnie znajdzie nowe zatrudnienie. Tymczasem szefowie większości związków zawodowych krytykują program restrukturyzacji, twierdząc, że mają własną receptę, która nie wymaga zwolnień.
- Protestują, gdyż tracą swoich członków. Jeszcze nigdy górnicy nie mieli tak korzystnej ochrony, a Górniczy Pakiet Socjalny oferuje maksimum tego, na co dzisiaj stać Polskę - uważa Krzysztof Młodzik, dyrektor działu promocji Nadwiślańskiej Spółki Węglowej. Z osłon socjalnych skorzystało już 9 tys. górników, czyli tylu, ilu pracuje w dwóch kopalniach. W tym roku z pracy w kopalni zrezygnuje ponad 24 tys. ludzi.
- Odchodzą ludzie najbardziej energiczni, którzy mają pomysł na życie. Nie ma znaczenia, jaką pełnili funkcję w kopalni - mówi Andrzej Skowroński, prezes zarządu Górniczej Agencji Pracy. Szefowie kopalń twierdzą, że dotychczas nie rezygnują z pracy osoby z wyższym wykształceniem (jest ich w kopalniach zaledwie 4 proc., ale zajmują najbardziej odpowiedzialne stanowiska). Gdyby nagle chcieli odejść, trzeba by zamknąć kopalnie. Z urlopów korzystają osoby z przynajmniej dwudziestoletnim stażem pracy pod ziemią. Na odprawy decydują się na ogół ludzie młodzi. Janusz Kołodziejski i Leszek Kucharski pracowali w kopalni Halemba. Pierwszy fedrował prawie dwadzieścia lat, drugi osiem. Jednocześnie od kilku lat na pół etatu dorabiali jako taksówkarze. Kiedy pojawiła się możliwość odejścia z kopalni, nie zastanawiali się długo. Pieniądze z odprawy przeznaczyli na kupno nowych samochodów.
- Mam własną firmę przewozową i jestem niezależny - podkreśla Kołodziejski. Jacek Ściera z kopalni Piast odszedł po szesnastu latach pracy. W Oświęcimiu otworzył hurtownię opakowań i naczyń jednorazowego użytku. Dzisiaj zatrudnia dwóch pracowników. W najbliższym czasie zacznie eksport tych artykułów do Czech. - Pracuję ciężej, ale też więcej zarabiam - podsumowuje Ściera.
Andrzej Grabowski w lutym, po osiemnastu latach pracy, zwolnił się z kopalni Saturn. Był elektromonterem, specjalistą od wysokich napięć. W ubiegłym roku postanowił zrezygnować z górnictwa i został partnerem Shella. Na stacji benzynowej w Czeladzi zatrudnia jedenaście osób. W najbliższym czasie ma zamiar wybudować parking dla ciężarówek; zamierza zatrudnić kolejne pięć osób. Górnicy chętnie też łączą swe kapitały. Trzech pracowników kopalni Pokój ma zamiar zainwestować 100 tys. zł w budowę dyskoteki w Rudzie Śląskiej. Ponieważ pod ziemią przepracowali cztery lata, odprawy będą mogli otrzymać w przyszłym roku.
- Ślązacy mają wpojony etos pracy. Nie potrafią siedzieć bezczynnie. Jestem pewien, że niemal wszyscy, którzy dzisiaj odchodzą na urlopy, mają zapewnione zatrudnienie. Wielu znajduje pracę na czarno. Podczas kontroli inspektoratu pracy zapewniają, że pomagają znajomym - mówi dyrektor Młodzik. Do urzędów zatrudnienia zgłosiło się kilkadziesiąt osób. - Z reguły sondują oferty, bardzo rzadko proszą o konkretną pomoc - twierdzi Iwona Woźniak-Bagińska, kierownik Rejonowego Urzędu Pracy w Rudzie Śląskiej.
Najwięcej osób znajduje zatrudnienie w budownictwie. Poszukiwani są przede wszystkim cieśle, elektrycy i mechanicy. Rynek wchłania nowych pracowników, a wskaźnik bezrobocia nie rośnie. W Katowickiem wynosi on 6,2 proc. Osoby decydujące się teraz na odejście znajdują się w lepszej sytuacji niż ci, którzy uczynią to za kilka miesięcy lub lat. - Rynek z coraz większym trudem przyjmuje nowych pracowników, pojawia się mniej ofert. W ciągu czterech lat z kopalń odejdzie ponad 60 tys. ludzi. Sądzę, że kłopoty ze znalezieniem zajęcia będzie miała przynajmniej połowa z nich - uważa Tomasz Górski, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach. Jeszcze poważniejszym problemem będzie znalezienie zatrudnienia dla zwalnianych w firmach kooperujących z kopalniami. Amerykańscy eksperci szacują, że likwidacja jednego miejsca pracy w górnictwie oznacza utratę nawet siedmiu miejsc w firmach współpracujących z kopalniami.
Handlujący autami nie potwierdzają informacji lokalnych gazet o tym, że górnicy za otrzymane odprawy masowo kupują samochody. - Auta sprzedają się dobrze, ale gorzej niż na początku roku; jak zawsze latem sprzedaż spada. Oczekujemy ożywienia we wrześniu, kiedy ludzie wrócą z urlopów. Czekamy na drugą falę odchodzących, osób kierujących się impulsem - mówi jeden z katowickich dealerów.
- Górnicy są ludźmi odpowiedzialnymi, mają na utrzymaniu rodziny. Niektórzy zapewne będą szastać pieniędzmi, ale nie będzie można uznać tego za normę - uważa Józef Osmenda, dyrektor Zespołu Polityki Zatrudnienia Rudzkiej Spółki Węglowej, który uważa, że pod tym względem polscy górnicy nie różnią się od swych kolegów we Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii.
Szefowie kopalń mają nadzieję, że ludzie zachęceni korzystnymi warunkami sami odejdą i nie będą konieczne przymusowe zwolnienia. Wyniki ubiegłorocznych badań przeprowadzonych w Rudzkiej Spółce Węglowej przeczą jednak optymistycznym założeniom. - Z 17 tys. pracowników tylko 3 tys. było skłonnych skorzystać z osłon. Wielu górników oczekuje, że rząd da tyle, ile otrzymali angielscy górnicy, czyli równowartość 40 tys. funtów - mówi Osmenda.
Część z tych, którzy odeszli, czuje się oszukana. Janusz Kołodziejski i Leszek Kucharski często przychodzą do kopalni i upominają się o odprawy wynikające z kodeksu pracy. Pierwszy z nich chce uzyskać ok. 5 tys. zł (równowartość trzech pensji po dziesięciu latach pracy), drugi - 1500 zł. - Gdy decydowaliśmy się na odprawy, zapewniano nas, że bez względu na to, czy założymy firmę, czy nie, pieniądze otrzymamy. Jak zarejestrowaliśmy działalność gospodarczą, okazało się, że nic nie dostaniemy. Pośpieszyliśmy się z przedsiębiorczością - narzeka Kucharski, który zamierza pozwać kopalnię do sądu. Dotychczas odprawy nie otrzymał Andrzej Grabowski. Z kopalni odchodził na własną prośbę, a nie z winy zakładu. W rezultacie pieniądze mu nie przysługują. - Trzeba ostrzec górników. Przed podjęciem decyzji niech poznają swe prawa, dzisiaj są bardzo słabo o nich poinformowani - mówi Jacek Ściera. Funkcję doradczą mają pełnić rejonowe urzędy pracy i Górnicza Agencja Pracy. Prezes Skowroński nie zgadza się z negatywną oceną ich działań, skoro tylko w tym roku GAP znalazła zatrudnienie dla ponad 2 tys. zwolnionych. - Chcemy docierać do górników, zanim podejmą decyzję. Nie wszyscy jednak chcą rozmawiać. To ludzie ambitni, uważają, że sami dadzą sobie radę. Z czasem będą stawiani pod murem, trzeba się będzie nimi bardziej opiekować - dodaje kierownik Woźniak-Bagińska.
Przedstawiciele urzędu pracy zwracają uwagę, że górnicy tworzą specyficzną grupę zawodową. - Musimy pamiętać, że mimo wszystko większość z nich przyzwyczajona jest do pracy fizycznej, w której wykonują polecenia, a nie kierują przedsięwzięciami. Dobre chęci nie wystarczą i część firm nie wytrzyma konkurencji - uważa dyrektor Górski. Na Śląsku duże nadzieje wiąże się z utworzeniem specjalnych stref ekonomicznych, które mają pomóc w restrukturyzacji regionu. Inwestorzy szukają pracowników przynajmniej ze średnim wykształceniem. Tymczasem wśród górników największy odsetek stanowią ludzie z ukończoną podstawówką lub szkołą zasadniczą.
Z danych Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach wynika, że na 800 pracowników zatrudnionych do tej pory w gliwickiej fabryce Opla zaledwie 60 to byli górnicy - niecałe 8 proc. załogi. Nieco lepiej sytuacja wygląda w zakładzie produkcji silników japońskiego Isuzu. Na stanowiskach robotniczych jedna czwarta to byli pracownicy kopalń. Już niedługo tylko w Tyskiej Strefie Ekonomicznej pracę znajdzie 800 górników. Ponad 600 zatrudni niemiecka spółka VAB, tłocząca karoserie dla Opla.
Aby w 2002 r. górnictwo stało się rentowne, z branży musi odejść 105 tys. osób. Na Górnym Śląsku nie brakuje opinii, że z czasem dobrowolnie opuszczać będzie kopalnie coraz mniej ludzi. - Czy przy obecnych warunkach geologicznych górnictwo kiedykolwiek będzie rentowne? - zastanawia się Krzysztof Młodzik. - Zmniejszamy zatrudnienie i wydobycie. W rezultacie koszty nie maleją, a straty rosną.
Utrzymanie jednego stanowiska pracy w kopalni kosztuje 4,5 tys. zł miesięcznie. - Mamy świadomość zagrożeń. Trzeba dużo wysiłku, aby nie powtórzyła się taka sytuacja jak w Rumunii, gdzie kilka lat temu górnicy również uzyskali duże odprawy. Po kilku miesiącach wielu z nich chciało oddać pieniądze i wrócić do pracy pod ziemią - ostrzega prezes Skowroński.
- Protestują, gdyż tracą swoich członków. Jeszcze nigdy górnicy nie mieli tak korzystnej ochrony, a Górniczy Pakiet Socjalny oferuje maksimum tego, na co dzisiaj stać Polskę - uważa Krzysztof Młodzik, dyrektor działu promocji Nadwiślańskiej Spółki Węglowej. Z osłon socjalnych skorzystało już 9 tys. górników, czyli tylu, ilu pracuje w dwóch kopalniach. W tym roku z pracy w kopalni zrezygnuje ponad 24 tys. ludzi.
- Odchodzą ludzie najbardziej energiczni, którzy mają pomysł na życie. Nie ma znaczenia, jaką pełnili funkcję w kopalni - mówi Andrzej Skowroński, prezes zarządu Górniczej Agencji Pracy. Szefowie kopalń twierdzą, że dotychczas nie rezygnują z pracy osoby z wyższym wykształceniem (jest ich w kopalniach zaledwie 4 proc., ale zajmują najbardziej odpowiedzialne stanowiska). Gdyby nagle chcieli odejść, trzeba by zamknąć kopalnie. Z urlopów korzystają osoby z przynajmniej dwudziestoletnim stażem pracy pod ziemią. Na odprawy decydują się na ogół ludzie młodzi. Janusz Kołodziejski i Leszek Kucharski pracowali w kopalni Halemba. Pierwszy fedrował prawie dwadzieścia lat, drugi osiem. Jednocześnie od kilku lat na pół etatu dorabiali jako taksówkarze. Kiedy pojawiła się możliwość odejścia z kopalni, nie zastanawiali się długo. Pieniądze z odprawy przeznaczyli na kupno nowych samochodów.
- Mam własną firmę przewozową i jestem niezależny - podkreśla Kołodziejski. Jacek Ściera z kopalni Piast odszedł po szesnastu latach pracy. W Oświęcimiu otworzył hurtownię opakowań i naczyń jednorazowego użytku. Dzisiaj zatrudnia dwóch pracowników. W najbliższym czasie zacznie eksport tych artykułów do Czech. - Pracuję ciężej, ale też więcej zarabiam - podsumowuje Ściera.
Andrzej Grabowski w lutym, po osiemnastu latach pracy, zwolnił się z kopalni Saturn. Był elektromonterem, specjalistą od wysokich napięć. W ubiegłym roku postanowił zrezygnować z górnictwa i został partnerem Shella. Na stacji benzynowej w Czeladzi zatrudnia jedenaście osób. W najbliższym czasie ma zamiar wybudować parking dla ciężarówek; zamierza zatrudnić kolejne pięć osób. Górnicy chętnie też łączą swe kapitały. Trzech pracowników kopalni Pokój ma zamiar zainwestować 100 tys. zł w budowę dyskoteki w Rudzie Śląskiej. Ponieważ pod ziemią przepracowali cztery lata, odprawy będą mogli otrzymać w przyszłym roku.
- Ślązacy mają wpojony etos pracy. Nie potrafią siedzieć bezczynnie. Jestem pewien, że niemal wszyscy, którzy dzisiaj odchodzą na urlopy, mają zapewnione zatrudnienie. Wielu znajduje pracę na czarno. Podczas kontroli inspektoratu pracy zapewniają, że pomagają znajomym - mówi dyrektor Młodzik. Do urzędów zatrudnienia zgłosiło się kilkadziesiąt osób. - Z reguły sondują oferty, bardzo rzadko proszą o konkretną pomoc - twierdzi Iwona Woźniak-Bagińska, kierownik Rejonowego Urzędu Pracy w Rudzie Śląskiej.
Najwięcej osób znajduje zatrudnienie w budownictwie. Poszukiwani są przede wszystkim cieśle, elektrycy i mechanicy. Rynek wchłania nowych pracowników, a wskaźnik bezrobocia nie rośnie. W Katowickiem wynosi on 6,2 proc. Osoby decydujące się teraz na odejście znajdują się w lepszej sytuacji niż ci, którzy uczynią to za kilka miesięcy lub lat. - Rynek z coraz większym trudem przyjmuje nowych pracowników, pojawia się mniej ofert. W ciągu czterech lat z kopalń odejdzie ponad 60 tys. ludzi. Sądzę, że kłopoty ze znalezieniem zajęcia będzie miała przynajmniej połowa z nich - uważa Tomasz Górski, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach. Jeszcze poważniejszym problemem będzie znalezienie zatrudnienia dla zwalnianych w firmach kooperujących z kopalniami. Amerykańscy eksperci szacują, że likwidacja jednego miejsca pracy w górnictwie oznacza utratę nawet siedmiu miejsc w firmach współpracujących z kopalniami.
Handlujący autami nie potwierdzają informacji lokalnych gazet o tym, że górnicy za otrzymane odprawy masowo kupują samochody. - Auta sprzedają się dobrze, ale gorzej niż na początku roku; jak zawsze latem sprzedaż spada. Oczekujemy ożywienia we wrześniu, kiedy ludzie wrócą z urlopów. Czekamy na drugą falę odchodzących, osób kierujących się impulsem - mówi jeden z katowickich dealerów.
- Górnicy są ludźmi odpowiedzialnymi, mają na utrzymaniu rodziny. Niektórzy zapewne będą szastać pieniędzmi, ale nie będzie można uznać tego za normę - uważa Józef Osmenda, dyrektor Zespołu Polityki Zatrudnienia Rudzkiej Spółki Węglowej, który uważa, że pod tym względem polscy górnicy nie różnią się od swych kolegów we Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii.
Szefowie kopalń mają nadzieję, że ludzie zachęceni korzystnymi warunkami sami odejdą i nie będą konieczne przymusowe zwolnienia. Wyniki ubiegłorocznych badań przeprowadzonych w Rudzkiej Spółce Węglowej przeczą jednak optymistycznym założeniom. - Z 17 tys. pracowników tylko 3 tys. było skłonnych skorzystać z osłon. Wielu górników oczekuje, że rząd da tyle, ile otrzymali angielscy górnicy, czyli równowartość 40 tys. funtów - mówi Osmenda.
Część z tych, którzy odeszli, czuje się oszukana. Janusz Kołodziejski i Leszek Kucharski często przychodzą do kopalni i upominają się o odprawy wynikające z kodeksu pracy. Pierwszy z nich chce uzyskać ok. 5 tys. zł (równowartość trzech pensji po dziesięciu latach pracy), drugi - 1500 zł. - Gdy decydowaliśmy się na odprawy, zapewniano nas, że bez względu na to, czy założymy firmę, czy nie, pieniądze otrzymamy. Jak zarejestrowaliśmy działalność gospodarczą, okazało się, że nic nie dostaniemy. Pośpieszyliśmy się z przedsiębiorczością - narzeka Kucharski, który zamierza pozwać kopalnię do sądu. Dotychczas odprawy nie otrzymał Andrzej Grabowski. Z kopalni odchodził na własną prośbę, a nie z winy zakładu. W rezultacie pieniądze mu nie przysługują. - Trzeba ostrzec górników. Przed podjęciem decyzji niech poznają swe prawa, dzisiaj są bardzo słabo o nich poinformowani - mówi Jacek Ściera. Funkcję doradczą mają pełnić rejonowe urzędy pracy i Górnicza Agencja Pracy. Prezes Skowroński nie zgadza się z negatywną oceną ich działań, skoro tylko w tym roku GAP znalazła zatrudnienie dla ponad 2 tys. zwolnionych. - Chcemy docierać do górników, zanim podejmą decyzję. Nie wszyscy jednak chcą rozmawiać. To ludzie ambitni, uważają, że sami dadzą sobie radę. Z czasem będą stawiani pod murem, trzeba się będzie nimi bardziej opiekować - dodaje kierownik Woźniak-Bagińska.
Przedstawiciele urzędu pracy zwracają uwagę, że górnicy tworzą specyficzną grupę zawodową. - Musimy pamiętać, że mimo wszystko większość z nich przyzwyczajona jest do pracy fizycznej, w której wykonują polecenia, a nie kierują przedsięwzięciami. Dobre chęci nie wystarczą i część firm nie wytrzyma konkurencji - uważa dyrektor Górski. Na Śląsku duże nadzieje wiąże się z utworzeniem specjalnych stref ekonomicznych, które mają pomóc w restrukturyzacji regionu. Inwestorzy szukają pracowników przynajmniej ze średnim wykształceniem. Tymczasem wśród górników największy odsetek stanowią ludzie z ukończoną podstawówką lub szkołą zasadniczą.
Z danych Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach wynika, że na 800 pracowników zatrudnionych do tej pory w gliwickiej fabryce Opla zaledwie 60 to byli górnicy - niecałe 8 proc. załogi. Nieco lepiej sytuacja wygląda w zakładzie produkcji silników japońskiego Isuzu. Na stanowiskach robotniczych jedna czwarta to byli pracownicy kopalń. Już niedługo tylko w Tyskiej Strefie Ekonomicznej pracę znajdzie 800 górników. Ponad 600 zatrudni niemiecka spółka VAB, tłocząca karoserie dla Opla.
Aby w 2002 r. górnictwo stało się rentowne, z branży musi odejść 105 tys. osób. Na Górnym Śląsku nie brakuje opinii, że z czasem dobrowolnie opuszczać będzie kopalnie coraz mniej ludzi. - Czy przy obecnych warunkach geologicznych górnictwo kiedykolwiek będzie rentowne? - zastanawia się Krzysztof Młodzik. - Zmniejszamy zatrudnienie i wydobycie. W rezultacie koszty nie maleją, a straty rosną.
Utrzymanie jednego stanowiska pracy w kopalni kosztuje 4,5 tys. zł miesięcznie. - Mamy świadomość zagrożeń. Trzeba dużo wysiłku, aby nie powtórzyła się taka sytuacja jak w Rumunii, gdzie kilka lat temu górnicy również uzyskali duże odprawy. Po kilku miesiącach wielu z nich chciało oddać pieniądze i wrócić do pracy pod ziemią - ostrzega prezes Skowroński.
Więcej możesz przeczytać w 35/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.