Maraton

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dziś, gdy jesteśmy bliżej wspólnego europejskiego matecznika, bywa, że sami cierpimy na krótkowidztwo
"To nieprawda, że Davies zawsze o nas dobrze pisze. Ważne jest to, że o nas pisze, i kropka"
Jacek Fedorowicz


Pora kończyć wakacyjne okrążenie, w którym premier dał mi szansę na niezwykłą lekturę. Norman Davies przestrzega we wstępie do polskiego wydania swojej "Europy - rozprawy historyka z historią", że lektura będzie "próbą cierpliwości, wytrwałości i siły bicepsów". Istotnie, jeśli ktoś nie ma miesięcznych wakacji, nie powinien bez treningu otwierać tomu zawierającego 1400 stron i ważącego dwa kilogramy. Widać, że krakowskie wydawnictwo Znak ufa swym czytelnikom...
Nie jestem historykiem, więc nie podejmuję się recenzji, zwłaszcza że wciąż tomiska nie skończyłem... I przyjmuję ze spokojem opowiadaną przez złośliwców anegdotę bodajże o prof. Stefanie Kieniewiczu, który w swej recenzji z jakiegoś opasłego dzieła (ale chyba nie z pierwszego wydania anglojęzycznego "Europy"?) znęcał się strona po stronie nad mankamentami swej ofiary, aż nagle recenzję urwał słowami: "Doszedłem dopiero do strony 137, ale więcej już nie mogę".


Po Daviesie trudno będzie napisać historię Europy ograniczoną do jej zachodniego wymiaru

Davies nie napisał podręcznika, z którego dziatwa wyuczyłaby się dat, imion wodzów i nazw pól bitewnych. To raczej próba rozsunięcia kurtyny intelektualnej, jaka rozdzielała od dawna dwie części Europy. Po jednej stronie była "Europa właściwa", zwłaszcza Niemcy, Francja, trochę Włochy. Po drugiej - cały ten południowy i wschodni, ale także północny bigos, który w ujęciu wielu historyków zaliczał się zapewne do "Europy niewłaściwej". Zaiste, po Daviesie trudno będzie napisać historię Europy - co dostrzegli krytycy - ograniczoną do jej zachodniego wymiaru i trzeba będzie podchodzić do tego zadania raczej jak do maratonu niż do sprintu. Nie tylko z punktu widzenia historii, i nie tylko z punktu widzenia Polski jest to ważne.
Davies przypomina postać Hugh Seton-Watsona - jednego z niewielu "ludzi wielkiego formatu", którzy odważyli się "oprzeć nie tylko zakusom natrętnego nacjonalizmu, ale i prowincjonalnemu wizerunkowi Europy, zbudowanemu wyłącznie w odniesieniu do zamożnego Zachodu". Swym historycznym, intelektualnym i politycznym testamentem nieznany u nas Szkot wymierzył trzy ciosy swym kolegom po fachu. Pisał o potrzebie ideału Europy, wzajemnym uzupełnianiu się roli narodów Wschodu i Zachodu, a także o pluralizmie europejskiej tradycji kulturowej. Uważał, że bardziej atrakcyjna od ceny masła i bardziej konstruktywna od funduszy obronnych jest "potrzeba jakiejś europejskiej mystique". Jak na Szkota - mocno powiedziane... Upomniał się o pamięć o narodach, które w połowie lat 80. nie mogły wejść w skład europejskiej wspólnoty gospodarczej bądź politycznej. Po trzecie, sprzeciwił się takiej wersji eposu europejskiego, który lekceważyłby komplet wątków, jakie się na Europę w toku jej dziejów złożyły. Zdolnością do długiego dystansu i do widzenia polskich spraw w szerokiej europejskiej perspektywie legitymowaliśmy się przez dwa lata wobec siebie samych i naszych zachodnioeuropejskich kuzynów. Dziś, gdy jesteśmy bliżej wspólnego matecznika, bywa, że sami cierpimy na krótkowidztwo i po pierwszym sprincie dostajemy zadyszki. Po wakacjach warto więc wsadzić na nos okulary przepisane przez doktora Daviesa.
Pierwsza polska gazeta, którą wziąłem do ręki po trzytygodniowej przerwie, donosiła właśnie o śmierci Kazimierza Dziewanowskiego. Ci, którzy mieli okazję Go znać, wiedzą, że miejsca po Nim w polskiej polityce zagranicznej i w publicystyce międzynarodowej nie da się wypełnić. Tym, którzy tej okazji nie mieli, warto powiedzieć: oto był wielki i sprawiedliwy długodystansowiec. Zabraknie Go nam na ostatnim okrążeniu...
Więcej możesz przeczytać w 35/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.