Borys Jelcyn wprowadził do gry Czernomyrdina
Rosjanie powiadają, że z wydarzeń ostatnich dni w ich kraju przynajmniej jedno budzi optymizm: w kosmos poleciał pierwszy w historii wysoki urzędnik państwowy, były doradca prezydenta Jelcyna i jednocześnie były szef Rady Obrony - Jurij Baturin. Jeśli w ślad za nim polecą następni, będzie szansa na wydostanie się z permanentnego kryzysu - mówią moskwianie. Pod warunkiem... że nie wrócą.
W Rosji doszło w ostatnich dniach nie tylko do kryzysu rubla. "Dewaluacji uległ sam urząd prezydencki, a wraz z nim cała zbudowana na jego autorytecie i nieograniczonych niemal pełnomocnictwach władza" - komentuje prasa. Gazeta "Siegodnia" napisała sarkastycznie, że dla Rosji byłoby lepiej, gdyby problem ich głowy państwa polegał na tłumaczeniu się ze skandalu obyczajowego niż z deklaracji o obronie pozycji rubla składanych dwa dni przed faktyczną jego dewaluacją.
Giełdowy i walutowy krach dziwnym zbiegiem okoliczności nastąpił w kolejną rocznicę sierpniowego puczu Janajewa i jego kompanii z 1991 r. W Rosji powiało reminiscencjami z radzieckiej przeszłości - dolar znów stał się obiektem powszechnego pożądania, pojawiło się widmo deficytu towarów. Młodzi maklerzy giełdowi - awangarda rosyjskiej wolnorynkowej cywilizacji - stracili poczucie humoru. Giełda zamarła w oczekiwaniu cudu. "Rynkowi trzeba podać viagrę. Natychmiast" - wołano w Moskwie. Był to ostatni żart, na który mogli się zdobyć finansiści.
Nadzieję na stosunkowo bezbolesne pokonanie kryzysu odebrali zagraniczni inwestorzy. Wycofali z rosyjskiego rynku niemal wszystkie swoje kapitały. Ci, którzy zdążyli, wielu bowiem ugrzęzło w gąszczu krótkoterminowych obligacji skarbu państwa, którymi obrót wstrzymano. Do końca tego roku rząd miał wypłacić ich właścicielom 20 mld USD. Ale tych pieniędzy nie ma i nie będzie. Pozostało jedyne wyjście - papiery zostaną zamienione na inne obligacje, z pięcioletnim terminem realizacji. Groźba bankructwa zawisła nad prawie połową z 1600 rosyjskich banków komercyjnych, które najwięcej inwestowały w te właśnie papiery. Zwłaszcza że ludzie, coraz bardziej świadomi praw rządzących wolnym rynkiem, zaczęli wycofywać swoje oszczędności. Dan McGovern, analityk "wschodzących rynków" z amerykańskiego banku inwestycyjnego Merill Lynch, ostrzega, że rosyjskie banki przeżyją jeszcze ciężkie chwile w październiku, kiedy nadejdzie czas realizacji papierów wartościowych o łącznej wartości 5 mld USD. Potwierdzają to słowa premiera Kirijenki, który w swoim ostatnim wystąpieniu w Dumie stwierdził, iż obecny kryzys jest dopiero zapowiedzią poważniejszych kłopotów.
"Wszystkiemu winien jest kryzys azjatycki i spadek cen na ropę naftową i gaz" - głosi oficjalna wersja przyczyn krachu finansowego. Nieufność inwestorów miał też wywołać osławiony list George?a Sorosa na temat sytuacji w Rosji. Rządowi eksperci woleli pominąć milczeniem wnioski wynikające z wrażliwości rosyjskiej gospodarki na czynniki zewnętrzne. W przeciwnym razie musieliby przyznać, że po sześciu latach kulawych reform zmieniło się niewiele, a Rosja pozostaje krajem uzależnionym od eksportu surowców. PKB Rosji w lipcu był niższy niż w styczniu o 1,1 proc. Produkcja rodzimego przemysłu nieustannie spada (w lipcu tego roku aż 9,4 proc. w stosunku do tego samego okresu 1997 r.). W sklepach większość towarów pochodzi z importu. Można wprowadzić jeszcze wyższe cła, ale rodzimi producenci nie zapełnią sklepowych półek.
W chwili wybuchu kryzysu Borys Jelcyn przebywa na wypoczynku w Karelii, odbywając przy okazji "gospodarską wizytę" w Nowgorodzie jak za dobrych, radzieckich czasów. Wkrótce wraca do Moskwy, ale ciężar walki o ratowanie rosyjskiej gospodarki przejął już Siergiej Kirijenko. Młody technokrata, który kieruje rządem zaledwie od marca, robi, co może. Stosuje dostępne jeszcze radykalne posunięcia o charakterze ekonomicznym i - jak przystało na polityka o europejskim wymiarze - wyraża gotowość do dymisji. Jelcyn jego prośbę początkowo odrzuca. Kirijenko w sensie politycznym jest "człowiekiem znikąd", zależnym wyłącznie od prezydenta. Oznacza to również, że Jelcyn ponosi tym większą odpowiedzialność za wszystkie jego posunięcia i za stan państwa.
Ku ogólnemu zaskoczeniu po kilku dniach wahania prezydent po raz kolejny postanawia jednak wystąpić w roli arbitra, który mianuje i odwołuje zarządców, zrzucając na nich całe odium niepowodzeń. Brytyjski ekspert ekonomiczny Rod Pounsett dowodzi, że Kirijenko okazał się sprawnym technokratą, a propagandowe "rzucenie go na pożarcie" może przynieść więcej szkód niż pożytku. Podobne opinie nie uratowały jednak głowy Kirijenki, który musi odejść w cień, odstępując miejsce na politycznej arenie Wiktorowi Czernomyrdinowi. Twórca potęgi Gazpromu ma powrócić po czteromiesięcznej przerwie jako "doświadczony fachowiec", który przywróci równowagę ekonomiczną państwa. Czernomyrdin pozbawiony został stanowiska w równie zaskakujących okolicznościach, zapewne jako zbyt samodzielny polityk, który mógł zagrozić pozycji Jelcyna w kolejnych wyborach prezydenckich. Tymczasem za wzmocnieniem pozycji Czernomyrdina przemawia kilka istotnych atutów: posiada on zaplecze polityczne w reprezentowanej w Dumie partii Nasz Dom Rosja, cieszy się poparciem w rosyjskich regionach, jest popularny w kręgach biznesu. Nie bez znaczenia pozostaje też zaplecze w postaci kompleksu paliwowo-energetycznego, który może wspomóc działania stabilizacyjne nowego rządu, a w przyszłości sfinansować kampanię wyborczą.
Sygnałem ostrzegawczym dla Jelcyna jest chłodna wstrzemięźliwość jego zagranicznych "przyjaciół". "Krach w Rosji to kryzys systemu rządowego. Jelcyn nie jest już gwarantem demokracji. Zachód powinien się zastanowić nad dalszym kredytem zaufania dla Jelcyna" - napisał komentator "Berliner Zeitung". Większość państw wspierających do tej pory "wieczne reformy" wyraźnie daje do zrozumienia, że na dalszą pomoc Rosja nie ma co liczyć. Nie pomogą spotkania "bez krawatów", wspólne ze światowymi przywódcami polowania w Zawidowie i wędkowanie na Jeniseju. Komunista Giennadij Ziuganow, przywódca obozu "narodowo-patriotycznego" w Dumie, nie bez złośliwej satysfakcji oświadczył, że "jeśli ktoś ciągle daje pieniądze, żeby wesprzeć osobę pijącą, zdegradowaną i zdemoralizowaną, to wraz z nią musi się dzielić odpowiedzialnością".
Rosja zaledwie kilka tygodni wcześniej otrzymała międzynarodową pomoc w wysokości 22,6 mld USD, a tymczasem kolejne wstrząsy zmusiły rząd Kirijenjki do ogłoszenia trzymiesięcznego moratorium na spłatę zobowiązań zagranicznych państwa. Trudno o lepszy sposób na odstręczenie zagranicznych inwestorów. Na wieść o zapaści finansowej do Moskwy natychmiast udał się John
Odling-Smee, nadzorujący w Międzynarodowym Funduszu Walutowym współpracę z Rosją, ale tym razem nie zabrał z sobą grubej książeczki czekowej. Sytuacja jest na tyle trudna, że kolejny już kryzys w Rosji nakłada się na rosnące kłopoty ekonomiczne w innych regionach świata. Międzynarodowe instytucje finansowe wpompowały olbrzymie sumy na ratowanie sytuacji w Meksyku, Korei, Malezji, Tajlandii i Filipinach, a klęski żywiołowe zapowiadają kłopoty w Chinach. Coraz ostrożniejsi są Niemcy, którzy zdążyli w różnej formie przekazać Rosjanom kredyty na łączną sumę 54,6 mld DM. Większość z nich gwarantowana jest przez fundusz Hermes, tak więc w razie wstrzymania przez Rosjan płatności grube miliardy marek zapłacą niemieccy podatnicy. Minister gospodarki Günther Rexrodt dyplomatycznie mówi, że nie można powiedzieć Rosjanom "nie", ale najpierw "muszą się oni wykazać".
- Trzeba stwierdzić, że Rosja to dziś beczka bez dna i jeśli coś miałoby naprawdę pomóc, to trzeba najpierw ustalić, gdzie się owo dno znajduje - mówi bez ogródek Friedhelm Ost, szef Komisji Gospodarki niemieckiego Bundestagu.
Jelcyn jest coraz bardziej osamotniony, a opozycja, zwłaszcza komunistyczna, czuje się coraz mocniejsza. Ziuganow głośno mówi już o możliwym aliansie z czołowymi "niezależnymi" - gubernatorem Kraju Krasnojarskiego gen. Liebiedziem i "carem Moskwy" Jurijem Łużkowem. Ale i opozycję cieszy fakt, że do wyborów pozostało jeszcze sporo czasu. Te do Dumy odbędą się dopiero w przyszłym roku, prezydenckie - w dwutysięcznym. Być może to właśnie perspektywa wyborów spowodowała, że Jelcyn niespodziewanie "przywrócił do łask" Czernomyrdina, nieformalnie namaszczając go na swojego politycznego spadkobiercę. Na politycznej giełdzie pojawiły się nawet spekulacje, że Czernomyrdina celowo usunięto w cień, aby uchronić go przed odpowiedzialnością za nieuchronnie nadciągający kryzys ekonomiczny. Teraz powraca jako "mąż opatrznościowy", który za dwa lata stanie do wyborów jako wybawca Rosji. Do rzeczywistego pokonania głębokiego kryzysu finansowego jest jednak nadal daleko. Państwo nie potrafi ściągnąć nawet połowy podatków. Rudiger Dornbush, profesor ekonomii z MIT, ostrzega przed zgubnymi skutkami zbyt małych wpływów podatkowych. Jeszcze groźniejsza mogłaby się okazać pokusa dodrukowania rubli. Zdaniem Jeffreya Sachsa, "władze w Moskwie popełniły fundamentalny błąd taktyczny, oddając kontrolę nad przemysłem wydobywczym w całej serii nieuczciwych transakcji grupie wywodzącej się z wewnętrznego kręgu władzy. Bardzo drogo kosztowało to budżet i całe społeczeństwo. Gazprom i inne przedsiębiorstwa nie tylko nie płaciły podatków, ale ich właściciele otrzymali akcje o wartości wielu miliardów dolarów".
W Moskwie - notabene, jednym z najdroższych miast świata - dziwi tylko jedno. Społeczeństwo przynajmniej na razie dość spokojnie przyjmuje dramatycznie brzmiące wieści. Powoli narasta jednak napięcie. Rosyjscy turyści odpoczywający w zagranicznych kurortach nie czują się już tak komfortowo jak dawniej. Coraz częściej karty płatnicze emitowane przez rosyjskie banki nie są akceptowane. "Nowych Rosjan", którzy zbili fortuny na przemianach ostatnich lat, niepokoją coraz bardziej ograniczenia możliwości mnożenia kapitałów. Kilkadziesiąt milionów Rosjan, od miesięcy przywykłych radzić sobie bez pensji, z trudem pojmuje, że może być jeszcze gorzej. Prof. Bartłomiej Kaminski z Uniwersytetu Stanowego Maryland, znawca Rosji i doradca międzynarodowych instytucji finansowych, uważa, że aby społeczeństwo zmobilizowało się, musi nastąpić głęboki kryzys, wówczas reforma staje się "imperatywem politycznym". Tak było w Polsce i na Węgrzech. - Przypadek Rosji jest nietypowy. Ten ciągnący się od 1989 r., a może nawet jeszcze dłużej, kryzys nie doprowadził do żadnej mobilizacji politycznej. W opinii większości Rosjan sposobem na pokonanie kryzysu jest powrót do centralnego planowania czy też administracyjnego zarządzania gospodarką - mówi prof. Kaminski. Rozpaczliwa obrona rubla na razie kosztowała Rosjan ok. 4 mld USD, ale nikt nie jest w stanie zagwarantować, że równowaga będzie trwała. W Moskwie zaczyna dominować pogląd, że za kryzysem budżetowym powinien nastąpić prawdziwy wstrząs polityczny, a nie tylko manewry personalne na szczytach władzy. Im szybciej, tym lepiej, bo - jak mówi Władimir Żyrinowski - "lepszy koszmarny koniec niż życie w koszmarze".
W Rosji doszło w ostatnich dniach nie tylko do kryzysu rubla. "Dewaluacji uległ sam urząd prezydencki, a wraz z nim cała zbudowana na jego autorytecie i nieograniczonych niemal pełnomocnictwach władza" - komentuje prasa. Gazeta "Siegodnia" napisała sarkastycznie, że dla Rosji byłoby lepiej, gdyby problem ich głowy państwa polegał na tłumaczeniu się ze skandalu obyczajowego niż z deklaracji o obronie pozycji rubla składanych dwa dni przed faktyczną jego dewaluacją.
Giełdowy i walutowy krach dziwnym zbiegiem okoliczności nastąpił w kolejną rocznicę sierpniowego puczu Janajewa i jego kompanii z 1991 r. W Rosji powiało reminiscencjami z radzieckiej przeszłości - dolar znów stał się obiektem powszechnego pożądania, pojawiło się widmo deficytu towarów. Młodzi maklerzy giełdowi - awangarda rosyjskiej wolnorynkowej cywilizacji - stracili poczucie humoru. Giełda zamarła w oczekiwaniu cudu. "Rynkowi trzeba podać viagrę. Natychmiast" - wołano w Moskwie. Był to ostatni żart, na który mogli się zdobyć finansiści.
Nadzieję na stosunkowo bezbolesne pokonanie kryzysu odebrali zagraniczni inwestorzy. Wycofali z rosyjskiego rynku niemal wszystkie swoje kapitały. Ci, którzy zdążyli, wielu bowiem ugrzęzło w gąszczu krótkoterminowych obligacji skarbu państwa, którymi obrót wstrzymano. Do końca tego roku rząd miał wypłacić ich właścicielom 20 mld USD. Ale tych pieniędzy nie ma i nie będzie. Pozostało jedyne wyjście - papiery zostaną zamienione na inne obligacje, z pięcioletnim terminem realizacji. Groźba bankructwa zawisła nad prawie połową z 1600 rosyjskich banków komercyjnych, które najwięcej inwestowały w te właśnie papiery. Zwłaszcza że ludzie, coraz bardziej świadomi praw rządzących wolnym rynkiem, zaczęli wycofywać swoje oszczędności. Dan McGovern, analityk "wschodzących rynków" z amerykańskiego banku inwestycyjnego Merill Lynch, ostrzega, że rosyjskie banki przeżyją jeszcze ciężkie chwile w październiku, kiedy nadejdzie czas realizacji papierów wartościowych o łącznej wartości 5 mld USD. Potwierdzają to słowa premiera Kirijenki, który w swoim ostatnim wystąpieniu w Dumie stwierdził, iż obecny kryzys jest dopiero zapowiedzią poważniejszych kłopotów.
"Wszystkiemu winien jest kryzys azjatycki i spadek cen na ropę naftową i gaz" - głosi oficjalna wersja przyczyn krachu finansowego. Nieufność inwestorów miał też wywołać osławiony list George?a Sorosa na temat sytuacji w Rosji. Rządowi eksperci woleli pominąć milczeniem wnioski wynikające z wrażliwości rosyjskiej gospodarki na czynniki zewnętrzne. W przeciwnym razie musieliby przyznać, że po sześciu latach kulawych reform zmieniło się niewiele, a Rosja pozostaje krajem uzależnionym od eksportu surowców. PKB Rosji w lipcu był niższy niż w styczniu o 1,1 proc. Produkcja rodzimego przemysłu nieustannie spada (w lipcu tego roku aż 9,4 proc. w stosunku do tego samego okresu 1997 r.). W sklepach większość towarów pochodzi z importu. Można wprowadzić jeszcze wyższe cła, ale rodzimi producenci nie zapełnią sklepowych półek.
W chwili wybuchu kryzysu Borys Jelcyn przebywa na wypoczynku w Karelii, odbywając przy okazji "gospodarską wizytę" w Nowgorodzie jak za dobrych, radzieckich czasów. Wkrótce wraca do Moskwy, ale ciężar walki o ratowanie rosyjskiej gospodarki przejął już Siergiej Kirijenko. Młody technokrata, który kieruje rządem zaledwie od marca, robi, co może. Stosuje dostępne jeszcze radykalne posunięcia o charakterze ekonomicznym i - jak przystało na polityka o europejskim wymiarze - wyraża gotowość do dymisji. Jelcyn jego prośbę początkowo odrzuca. Kirijenko w sensie politycznym jest "człowiekiem znikąd", zależnym wyłącznie od prezydenta. Oznacza to również, że Jelcyn ponosi tym większą odpowiedzialność za wszystkie jego posunięcia i za stan państwa.
Ku ogólnemu zaskoczeniu po kilku dniach wahania prezydent po raz kolejny postanawia jednak wystąpić w roli arbitra, który mianuje i odwołuje zarządców, zrzucając na nich całe odium niepowodzeń. Brytyjski ekspert ekonomiczny Rod Pounsett dowodzi, że Kirijenko okazał się sprawnym technokratą, a propagandowe "rzucenie go na pożarcie" może przynieść więcej szkód niż pożytku. Podobne opinie nie uratowały jednak głowy Kirijenki, który musi odejść w cień, odstępując miejsce na politycznej arenie Wiktorowi Czernomyrdinowi. Twórca potęgi Gazpromu ma powrócić po czteromiesięcznej przerwie jako "doświadczony fachowiec", który przywróci równowagę ekonomiczną państwa. Czernomyrdin pozbawiony został stanowiska w równie zaskakujących okolicznościach, zapewne jako zbyt samodzielny polityk, który mógł zagrozić pozycji Jelcyna w kolejnych wyborach prezydenckich. Tymczasem za wzmocnieniem pozycji Czernomyrdina przemawia kilka istotnych atutów: posiada on zaplecze polityczne w reprezentowanej w Dumie partii Nasz Dom Rosja, cieszy się poparciem w rosyjskich regionach, jest popularny w kręgach biznesu. Nie bez znaczenia pozostaje też zaplecze w postaci kompleksu paliwowo-energetycznego, który może wspomóc działania stabilizacyjne nowego rządu, a w przyszłości sfinansować kampanię wyborczą.
Sygnałem ostrzegawczym dla Jelcyna jest chłodna wstrzemięźliwość jego zagranicznych "przyjaciół". "Krach w Rosji to kryzys systemu rządowego. Jelcyn nie jest już gwarantem demokracji. Zachód powinien się zastanowić nad dalszym kredytem zaufania dla Jelcyna" - napisał komentator "Berliner Zeitung". Większość państw wspierających do tej pory "wieczne reformy" wyraźnie daje do zrozumienia, że na dalszą pomoc Rosja nie ma co liczyć. Nie pomogą spotkania "bez krawatów", wspólne ze światowymi przywódcami polowania w Zawidowie i wędkowanie na Jeniseju. Komunista Giennadij Ziuganow, przywódca obozu "narodowo-patriotycznego" w Dumie, nie bez złośliwej satysfakcji oświadczył, że "jeśli ktoś ciągle daje pieniądze, żeby wesprzeć osobę pijącą, zdegradowaną i zdemoralizowaną, to wraz z nią musi się dzielić odpowiedzialnością".
Rosja zaledwie kilka tygodni wcześniej otrzymała międzynarodową pomoc w wysokości 22,6 mld USD, a tymczasem kolejne wstrząsy zmusiły rząd Kirijenjki do ogłoszenia trzymiesięcznego moratorium na spłatę zobowiązań zagranicznych państwa. Trudno o lepszy sposób na odstręczenie zagranicznych inwestorów. Na wieść o zapaści finansowej do Moskwy natychmiast udał się John
Odling-Smee, nadzorujący w Międzynarodowym Funduszu Walutowym współpracę z Rosją, ale tym razem nie zabrał z sobą grubej książeczki czekowej. Sytuacja jest na tyle trudna, że kolejny już kryzys w Rosji nakłada się na rosnące kłopoty ekonomiczne w innych regionach świata. Międzynarodowe instytucje finansowe wpompowały olbrzymie sumy na ratowanie sytuacji w Meksyku, Korei, Malezji, Tajlandii i Filipinach, a klęski żywiołowe zapowiadają kłopoty w Chinach. Coraz ostrożniejsi są Niemcy, którzy zdążyli w różnej formie przekazać Rosjanom kredyty na łączną sumę 54,6 mld DM. Większość z nich gwarantowana jest przez fundusz Hermes, tak więc w razie wstrzymania przez Rosjan płatności grube miliardy marek zapłacą niemieccy podatnicy. Minister gospodarki Günther Rexrodt dyplomatycznie mówi, że nie można powiedzieć Rosjanom "nie", ale najpierw "muszą się oni wykazać".
- Trzeba stwierdzić, że Rosja to dziś beczka bez dna i jeśli coś miałoby naprawdę pomóc, to trzeba najpierw ustalić, gdzie się owo dno znajduje - mówi bez ogródek Friedhelm Ost, szef Komisji Gospodarki niemieckiego Bundestagu.
Jelcyn jest coraz bardziej osamotniony, a opozycja, zwłaszcza komunistyczna, czuje się coraz mocniejsza. Ziuganow głośno mówi już o możliwym aliansie z czołowymi "niezależnymi" - gubernatorem Kraju Krasnojarskiego gen. Liebiedziem i "carem Moskwy" Jurijem Łużkowem. Ale i opozycję cieszy fakt, że do wyborów pozostało jeszcze sporo czasu. Te do Dumy odbędą się dopiero w przyszłym roku, prezydenckie - w dwutysięcznym. Być może to właśnie perspektywa wyborów spowodowała, że Jelcyn niespodziewanie "przywrócił do łask" Czernomyrdina, nieformalnie namaszczając go na swojego politycznego spadkobiercę. Na politycznej giełdzie pojawiły się nawet spekulacje, że Czernomyrdina celowo usunięto w cień, aby uchronić go przed odpowiedzialnością za nieuchronnie nadciągający kryzys ekonomiczny. Teraz powraca jako "mąż opatrznościowy", który za dwa lata stanie do wyborów jako wybawca Rosji. Do rzeczywistego pokonania głębokiego kryzysu finansowego jest jednak nadal daleko. Państwo nie potrafi ściągnąć nawet połowy podatków. Rudiger Dornbush, profesor ekonomii z MIT, ostrzega przed zgubnymi skutkami zbyt małych wpływów podatkowych. Jeszcze groźniejsza mogłaby się okazać pokusa dodrukowania rubli. Zdaniem Jeffreya Sachsa, "władze w Moskwie popełniły fundamentalny błąd taktyczny, oddając kontrolę nad przemysłem wydobywczym w całej serii nieuczciwych transakcji grupie wywodzącej się z wewnętrznego kręgu władzy. Bardzo drogo kosztowało to budżet i całe społeczeństwo. Gazprom i inne przedsiębiorstwa nie tylko nie płaciły podatków, ale ich właściciele otrzymali akcje o wartości wielu miliardów dolarów".
W Moskwie - notabene, jednym z najdroższych miast świata - dziwi tylko jedno. Społeczeństwo przynajmniej na razie dość spokojnie przyjmuje dramatycznie brzmiące wieści. Powoli narasta jednak napięcie. Rosyjscy turyści odpoczywający w zagranicznych kurortach nie czują się już tak komfortowo jak dawniej. Coraz częściej karty płatnicze emitowane przez rosyjskie banki nie są akceptowane. "Nowych Rosjan", którzy zbili fortuny na przemianach ostatnich lat, niepokoją coraz bardziej ograniczenia możliwości mnożenia kapitałów. Kilkadziesiąt milionów Rosjan, od miesięcy przywykłych radzić sobie bez pensji, z trudem pojmuje, że może być jeszcze gorzej. Prof. Bartłomiej Kaminski z Uniwersytetu Stanowego Maryland, znawca Rosji i doradca międzynarodowych instytucji finansowych, uważa, że aby społeczeństwo zmobilizowało się, musi nastąpić głęboki kryzys, wówczas reforma staje się "imperatywem politycznym". Tak było w Polsce i na Węgrzech. - Przypadek Rosji jest nietypowy. Ten ciągnący się od 1989 r., a może nawet jeszcze dłużej, kryzys nie doprowadził do żadnej mobilizacji politycznej. W opinii większości Rosjan sposobem na pokonanie kryzysu jest powrót do centralnego planowania czy też administracyjnego zarządzania gospodarką - mówi prof. Kaminski. Rozpaczliwa obrona rubla na razie kosztowała Rosjan ok. 4 mld USD, ale nikt nie jest w stanie zagwarantować, że równowaga będzie trwała. W Moskwie zaczyna dominować pogląd, że za kryzysem budżetowym powinien nastąpić prawdziwy wstrząs polityczny, a nie tylko manewry personalne na szczytach władzy. Im szybciej, tym lepiej, bo - jak mówi Władimir Żyrinowski - "lepszy koszmarny koniec niż życie w koszmarze".
Więcej możesz przeczytać w 35/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.