Co dzisiaj robią przywódcy Sierpnia '80
"W sierpniu 1980 r. każdy z robotników stoczni miał w plecaku buławę marszałkowską" - powiedział w jednym z wywiadów Bogdan Borusewicz, współorganizator strajku w Stoczni Gdańskiej (wówczas im. Lenina), tłumacząc, że Lecha Wałęsy nikt nie "namaszczał" na przywódcę. Borusewicz jest dziś posłem na Sejm, wiceministrem spraw wewnętrznych i administracji, członkiem rządu popieranego przez "Solidarność". Andrzej Gwiazda, również współorganizator strajku w stoczni, znalazł się natomiast poza kręgiem rządzących. Mówi dziś: "To nie rewolucja pożera własne dzieci, ale jej dzieci wyrzynają się nawzajem".
"Sierpniowy strajk i późniejsze miesiące miały wszystkie cechy rewolucji: powszechny altruizm, stanowienie własnego prawa i kodeksu moralnego. W dniach strajku nawet złodzieje przestali kraść" - wspominał Gwiazda w piętnastą rocznicę Sierpnia. Dziś ten działacz, wówczas jeden z bliskich współpracowników Lecha Wałęsy, wiceprzewodniczący gdańskiego Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, należy do nielicznych bohaterów Sierpnia, którzy nie zmienili miejsca pracy. Nadal jest inżynierem w gdańskim Elmorze.
Andrzej Słowik, współorganizator strajku w łódzkim MPK w 1980 r. i przewodniczący Zarządu Regionu Ziemi Łódzkiej NSZZ "Solidarność", także pracuje w tym samym miejscu. - MPK to już jednak inna firma - twierdzi. Z państwowej przekształciła się w spółkę, a on sam został kierownikiem czterdziestoosobowego Zakładu Przewozu Osób Niepełnosprawnych. Jerzy Borowczak, jeden z głównych przywódców sierpniowego strajku, pozostał w likwidowanej właśnie Stoczni Gdańskiej. Jest wiceprzewodniczącym zakładowej "Solidarności" i prezesem klubu sportowego. Narzeka jednak, że ma teraz większy problem z zakładem niż rok temu, za czasów poprzedniej koalicji. Uważa, że w sprawie stoczni - kolebki "Solidarności" - dzisiejsi rządzący nie dotrzymali obietnic wyborczych.
W gabinecie Jerzego Buzka jest rzeczywiście wielu działaczy z tamtych lat, na przykład minister obrony narodowej Janusz Onyszkiewicz - współzałożyciel mazowieckiej "Solidarności" w 1980 r. i rzecznik prasowy związku - czy minister spraw zagranicznych prof. Bronisław Geremek - jeden z pierwszych ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku. Jerzy Kropiwnicki, szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, w latach 1980-1981 był wiceprzewodniczącym łódzkiej "Solidarności" i członkiem władz krajowych związku. Aresztowano go razem ze Słowikiem pierwszego dnia stanu wojennego za namawianie do strajku. Odsiedział dwa i pół roku. Janusz Pałubicki, pełnomocnik ds. służb specjalnych, w "Solidarności" od 1980 r., członek tajnych władz związku, po aresztowaniu w 1982 r. podjął wielodniową głodówkę, ryzykując życie ze względu na chore serce. Internowani byli działacze "Solidarności" Janusz Tomaszewski, dziś wicepremier i minister spraw wewnętrznych i administracji, a także prof. Andrzej Wiszniewski, teraz przewodniczący Komitetu Badań Naukowych. Minister pracy i polityki socjalnej Longin Komołowski oraz minister zdrowia i opieki społecznej Wojciech Maksymowicz w stanie wojennym działali w strukturach podziemnych związku.
"ťSolidarnośćŤ dawała nam poczucie wspólnoty, siły. Tylko w ťSolidarnościŤ mogliśmy dokonać naszego dzieła" - mówiła w grudniu 1980 r. Anna Walentynowicz, dziś zdecydowana przeciwniczka prawie wszystkich działaczy Sierpnia. Walentynowicz, by uzyskać wyższą emeryturę, musiała w 1990 r. na dwanaście miesięcy powrócić do Stoczni Gdańskiej, z której wyrzucono ją w 1980 r., co stało się jedną z bezpośrednich przyczyn wybuchu strajku. Teraz - jak twierdzi - nie ma nawet prawa wejść do stoczni, bo jej poglądy są niewygodne i niebezpieczne. Razem z Gwiazdą protestuje przeciwko wszelkim układom z "czerwonymi". Uważają też, że zarejestrowany w 1989 r. NSZZ "Solidarność" nie jest kontynuatorem związku z 1980 r. Polityki "w obecnym wydaniu" nie chcą uprawiać. Walentynowicz powołuje się na definicję Jana Pawła II - "polityka to troska o dobro wspólne". Dlatego organizuje sympozja "Dom Ojczysty", podczas których - jak tłumaczy - chce pokazać ludziom, że zostali oszukani, że najnowszą historię się zafałszowuje. W czasie spotkań przygotowuje materiały źródłowe i rozsyła je do bibliotek. Wszystko na własny koszt - podkreśla.
- Organizacja nazywająca się związkiem zawodowym promuje bezrobocie, niszczy polską gospodarkę, obniża prestiż Polski i Polaków - mówi Gwiazda o "Solidarności" zarejestrowanej w 1989 r. Jej działaczom zarzuca reprezentowanie obcych interesów, nazywa ich wręcz "szczurołapami, którzy doprowadzają naród do rzeki". Nie ma zamiaru wracać do polityki - bo jak twierdzi - nigdy w niej nie był. W 1980 r. reprezentował jedynie interesy ludzi pracy, myślących tak jak on. Swoją nieudaną próbę kandydowania do Sejmu w 1993 r. z listy Otwartej Kampanii Niezależnych "Poza Układem" tłumaczy tym, że ludzie jeszcze nie zrozumieli, co się naprawdę wokół nich dzieje. Poza tym nie uśmiecha mu się "praca pastucha baranów". "Solidarności" ?89 jako kontynuatorki związku z 1980 r. nie uznaje też Marian Jurczyk, założyciel "Solidarności 80", deklarującej powrót do ideałów Sierpnia i ochronę robotników, przywódca strajku sierpniowego w Szczecinie. Jurczyk podpisał porozumienie z rządem, nim to uczyniono w Gdańsku. Był najgroźniejszym konkurentem Wałęsy w rywalizacji o stanowisko przewodniczącego związku. W 1990 r., tłumacząc, dlaczego nie kandydował w wyborach parlamentarnych rok wcześniej, powiedział: "Nigdy nie chorowałem na stanowiska czy władzę". Dziś jest senatorem z województwa szczecińskiego i określa się jako nie- zależny.
Andrzej Słowik był kandydatem Ruchu Odbudowy Polski do Senatu, ale się nie udało. Do polityki nie chce wrócić. - Wyleczono mnie skutecznie - mówi. Właśnie skończył spłacać kredyt zaciągnięty na kampanię wyborczą. Teraz twierdzi, że "polityka to wielkie szambo i by się w nim babrać, trzeba mieć grubą skórę". Niczego jednak nie żałuje, bo "rewolucję 1980 r. trzeba było robić".
Ryszard Bugaj - ekonomista, współpracownik Komitetu Obrony Robotników, doradca Komisji Krajowej "Solidarności" od 1980 r., przyznaje, że już wiosną 1989 r., ale też w sierpniu 1980 r. miał przeświadczenie, iż zawsze będzie dysydentem. Po przegranej kampanii wyborczej Unii Pracy zajął się pracą naukową w Instytucie Nauk Ekonomicznych. Koledzy namawiają go do kandydowania w wyborach samorządowych i - choć jest temu niechętny - przyznaje, że fakt zawarcia przymierza UP z PSL jest tym, do czego zawsze dążył. Przegrana UP zablokowała drogę do parlamentu również Tadeuszowi Jedynakowi, który - choć bezpartyjny - znalazł się na liście unii. Jedynak, współorganizator strajku w kopalni Manifest Lipcowy w Jastrzębiu, współautor trzeciego po szczecińskim i gdańskim porozumienia podpisanego z rządem w 1980 r., uważa, że przed osiemnastu laty wszyscy mieli zbyt rozpalone głowy. Za bardzo wierzyli, że uda im się przewrócić do góry nogami cały świat. Nie dostrzegli, że "byli sterowani przez grupę do dziś pociągającą za sznurki". Jako przykład podaje ordynację wyborczą. Zazębiły się w niej interesy prawicy i lewicy. - W błahych sprawach jest więc zamieszanie, a w ważnych porozumienie - podkreśla. Osobiście nie czuje się przegrany. Pomaga żonie w prowadzeniu firmy, szuka swojego miejsca w życiu.
Zbigniew Bujak pisze pracę magisterską i wyznaje, że nie jest łatwo zamienić śrubokręt (jest elektrykiem) na pióro. Kończy nauki polityczne na Uniwersytecie Warszawskim. Przewodniczący Zarządu Regionu Mazowsze NSZZ "Solidarność", najdłużej ukrywający się, bo od 13 grudnia 1981 r. aż do 1986 r., legendarny działacz "Solidarności", nie widzi powodu do frustracji, choć w jakimś sensie pozostaje w niebycie politycznym. Z Unii Pracy przeniósł się do Unii Wolności. Uważa, że Sierpień i jego konsekwencja - rozmowy "okrągłego stołu" - to bardzo dobry model wychodzenia z sytuacji kryzysowej. W przeciwieństwie do poprzednich powstań narodowych tym razem po raz pierwszy była to droga pokojowa. Denerwują go ludzie nazywający "okrągły stół" zdradą. - Czują potrzebę prowadzenia walki politycznej, by na ciągłej krytyce i niezadowoleniu wspiąć się wyżej. Krytyka "okrągłego stołu", który przecież odbył się pod patronatem najwyższych głów Kościoła, z papieżem włącznie, to typowa aberracja polityczna - mówi.
Bezkrwawą drogę do niepodległej Polski za sukces uznaje też Józef Ślisz. Współtwórca nurtu ludowego "Solidarności", wicemarszałek Senatu I kadencji, a dziś członek władz Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, nie ma żalu, że teraz nie jest w ścisłej czołówce polityków. - To normalne w historii - uważa. Są ludzie umiejący dokonywać przemian, później przychodzi druga fala "bardziej pazerna, w pozytywnym znaczeniu, przejmuje władzę i konsumuje owoce zwycięstwa". Po nieudanej próbie zdobycia powtórnie mandatu senatora zdał sobie sprawę, że "jeśli wyborcy cię nie chcą i uważają, iż to, co robisz, jest niedostateczne, trzeba zrezygnować". - Przyszedł moment samokapitulacji, postanowiłem się wyciszyć. Człowiek się narażał, siedział w więzieniu, startuje w wyborach, a nie uzyskuje tego, co powinien - tłumaczy swoją decyzję.
"W 1989 r. wielu zachorowało na władzę. Pokażcie mi działacza chłopskiego, który nie chciał być posłem lub senatorem" - mówił kilka lat temu w jednym z wywiadów prasowych pierwszy przewodniczący NSZZ "Solidarności" Rolników Indywidualnych Jan Kułaj. 22-letniego lidera strajku rzeszowsko-ustrzyckiego w 1981 r. nazywano "chłopskim Wałęsą" i "drugim Witosem". Koledzy odwrócili się od niego, gdy w 1986 r. został członkiem rady konsultacyjnej przy przewodniczącym Rady Państwa - gen. Wojciechu Jaruzelskim. Teraz w Cieszacinie pod Jarosławiem Kułaj prowadzi gospodarstwo, którego omal mu nie zlicytowano. Dogadał się jednak z wierzycielami. Razem z Romanem Jagielińskim kieruje Partią Ludowo-Demokratyczną. Chce "odkłamać polskie rolnictwo". - Zamiast wyrzucać ziarno na tory, na taczkach należy wywieźć odpowiedzialnych za klęskę wsi - mówi.
Na brak popularności nie może ostatnio narzekać Kazimierz Świtoń, współ- założyciel w 1978 r. pierwszego w PRL Komitetu Wolnych Związków Zawodowych, działacz Regionu Górnośląskiego "Solidarności". Obecnie jest liderem Ruchu Ratowania Narodu Polskiego. Od kilku miesięcy broni krzyży na żwirowisku przy obozie w Oświęcimiu. Prowadził głodówkę, a ostatnio grozi samospaleniem.
Na scenie politycznej nieprzerwanie od 1989 r. utrzymują się Jacek Kuroń - przywódca KOR, cieszący się ogromnym zaufaniem społecznym - a także Tadeusz Mazowiecki - pierwszy niekomunistyczny premier w środkowo-wschodniej Europie. Przegrał pierwsze demokratyczne wybory prezydenckie z Lechem Wałęsą, laureatem pokojowej Nagrody Nobla, legendarnym przywódcą strajku w Stoczni Gdańskiej. Po nieudanej reelekcji Wałęsa stworzył Chrześcijańską Demokrację III RP.
Wspominając rok 1989 r., były prezydent mówi: - Musieliśmy przejąć władzę. Gdy my próbowaliśmy budować nową Polskę w zgodzie, niektórzy myśleli tylko o odwecie, by zniszczyć przeciwnika. Do końca nie wiem, kto miał rację. Dzisiejsze konflikty to rachunki za obranie ewolucyjnej drogi.
- Sierpień był czymś między poruszeniem ludowym a rewolucją; na czele takich spontanicznych działań staje wiele osób, których nie interesuje aktywność polityczna jako taka - ocenia różne drogi bohaterów 1980 r. historyk prof. Andrzej Paczkowski z Instytutu Studiów Politycznych PAN. - Większość ludzi Sierpnia zniknęła już w 1981 r. Stan wojenny, a później działania konspiracyjne stanowiły bardzo gęste sito. Wiele osób po walce wróciło do swych zawodów i domów. Wielu zaraziło się polityką, walką między swoimi. W niektórych wypadkach żal może wynikać z reakcji psychicznej. Po wprowadzeniu stanu wojennego ktoś się wycofał, nie był aktywny, później zaś, po wygranej w 1989 r., przyszła refleksja - przez te lata nie działałem, a mogłem zostać senatorem czy posłem. Poza tym inne walory potrzebne są do organizowania strajków, inne do tego, by być ministrem czy wojewodą. Przykłady niektórych urzędników w ostatnich rządach pokazują, że byłoby lepiej, gdyby stali na barykadach.
"Sierpniowy strajk i późniejsze miesiące miały wszystkie cechy rewolucji: powszechny altruizm, stanowienie własnego prawa i kodeksu moralnego. W dniach strajku nawet złodzieje przestali kraść" - wspominał Gwiazda w piętnastą rocznicę Sierpnia. Dziś ten działacz, wówczas jeden z bliskich współpracowników Lecha Wałęsy, wiceprzewodniczący gdańskiego Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, należy do nielicznych bohaterów Sierpnia, którzy nie zmienili miejsca pracy. Nadal jest inżynierem w gdańskim Elmorze.
Andrzej Słowik, współorganizator strajku w łódzkim MPK w 1980 r. i przewodniczący Zarządu Regionu Ziemi Łódzkiej NSZZ "Solidarność", także pracuje w tym samym miejscu. - MPK to już jednak inna firma - twierdzi. Z państwowej przekształciła się w spółkę, a on sam został kierownikiem czterdziestoosobowego Zakładu Przewozu Osób Niepełnosprawnych. Jerzy Borowczak, jeden z głównych przywódców sierpniowego strajku, pozostał w likwidowanej właśnie Stoczni Gdańskiej. Jest wiceprzewodniczącym zakładowej "Solidarności" i prezesem klubu sportowego. Narzeka jednak, że ma teraz większy problem z zakładem niż rok temu, za czasów poprzedniej koalicji. Uważa, że w sprawie stoczni - kolebki "Solidarności" - dzisiejsi rządzący nie dotrzymali obietnic wyborczych.
W gabinecie Jerzego Buzka jest rzeczywiście wielu działaczy z tamtych lat, na przykład minister obrony narodowej Janusz Onyszkiewicz - współzałożyciel mazowieckiej "Solidarności" w 1980 r. i rzecznik prasowy związku - czy minister spraw zagranicznych prof. Bronisław Geremek - jeden z pierwszych ekspertów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku. Jerzy Kropiwnicki, szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, w latach 1980-1981 był wiceprzewodniczącym łódzkiej "Solidarności" i członkiem władz krajowych związku. Aresztowano go razem ze Słowikiem pierwszego dnia stanu wojennego za namawianie do strajku. Odsiedział dwa i pół roku. Janusz Pałubicki, pełnomocnik ds. służb specjalnych, w "Solidarności" od 1980 r., członek tajnych władz związku, po aresztowaniu w 1982 r. podjął wielodniową głodówkę, ryzykując życie ze względu na chore serce. Internowani byli działacze "Solidarności" Janusz Tomaszewski, dziś wicepremier i minister spraw wewnętrznych i administracji, a także prof. Andrzej Wiszniewski, teraz przewodniczący Komitetu Badań Naukowych. Minister pracy i polityki socjalnej Longin Komołowski oraz minister zdrowia i opieki społecznej Wojciech Maksymowicz w stanie wojennym działali w strukturach podziemnych związku.
"ťSolidarnośćŤ dawała nam poczucie wspólnoty, siły. Tylko w ťSolidarnościŤ mogliśmy dokonać naszego dzieła" - mówiła w grudniu 1980 r. Anna Walentynowicz, dziś zdecydowana przeciwniczka prawie wszystkich działaczy Sierpnia. Walentynowicz, by uzyskać wyższą emeryturę, musiała w 1990 r. na dwanaście miesięcy powrócić do Stoczni Gdańskiej, z której wyrzucono ją w 1980 r., co stało się jedną z bezpośrednich przyczyn wybuchu strajku. Teraz - jak twierdzi - nie ma nawet prawa wejść do stoczni, bo jej poglądy są niewygodne i niebezpieczne. Razem z Gwiazdą protestuje przeciwko wszelkim układom z "czerwonymi". Uważają też, że zarejestrowany w 1989 r. NSZZ "Solidarność" nie jest kontynuatorem związku z 1980 r. Polityki "w obecnym wydaniu" nie chcą uprawiać. Walentynowicz powołuje się na definicję Jana Pawła II - "polityka to troska o dobro wspólne". Dlatego organizuje sympozja "Dom Ojczysty", podczas których - jak tłumaczy - chce pokazać ludziom, że zostali oszukani, że najnowszą historię się zafałszowuje. W czasie spotkań przygotowuje materiały źródłowe i rozsyła je do bibliotek. Wszystko na własny koszt - podkreśla.
- Organizacja nazywająca się związkiem zawodowym promuje bezrobocie, niszczy polską gospodarkę, obniża prestiż Polski i Polaków - mówi Gwiazda o "Solidarności" zarejestrowanej w 1989 r. Jej działaczom zarzuca reprezentowanie obcych interesów, nazywa ich wręcz "szczurołapami, którzy doprowadzają naród do rzeki". Nie ma zamiaru wracać do polityki - bo jak twierdzi - nigdy w niej nie był. W 1980 r. reprezentował jedynie interesy ludzi pracy, myślących tak jak on. Swoją nieudaną próbę kandydowania do Sejmu w 1993 r. z listy Otwartej Kampanii Niezależnych "Poza Układem" tłumaczy tym, że ludzie jeszcze nie zrozumieli, co się naprawdę wokół nich dzieje. Poza tym nie uśmiecha mu się "praca pastucha baranów". "Solidarności" ?89 jako kontynuatorki związku z 1980 r. nie uznaje też Marian Jurczyk, założyciel "Solidarności 80", deklarującej powrót do ideałów Sierpnia i ochronę robotników, przywódca strajku sierpniowego w Szczecinie. Jurczyk podpisał porozumienie z rządem, nim to uczyniono w Gdańsku. Był najgroźniejszym konkurentem Wałęsy w rywalizacji o stanowisko przewodniczącego związku. W 1990 r., tłumacząc, dlaczego nie kandydował w wyborach parlamentarnych rok wcześniej, powiedział: "Nigdy nie chorowałem na stanowiska czy władzę". Dziś jest senatorem z województwa szczecińskiego i określa się jako nie- zależny.
Andrzej Słowik był kandydatem Ruchu Odbudowy Polski do Senatu, ale się nie udało. Do polityki nie chce wrócić. - Wyleczono mnie skutecznie - mówi. Właśnie skończył spłacać kredyt zaciągnięty na kampanię wyborczą. Teraz twierdzi, że "polityka to wielkie szambo i by się w nim babrać, trzeba mieć grubą skórę". Niczego jednak nie żałuje, bo "rewolucję 1980 r. trzeba było robić".
Ryszard Bugaj - ekonomista, współpracownik Komitetu Obrony Robotników, doradca Komisji Krajowej "Solidarności" od 1980 r., przyznaje, że już wiosną 1989 r., ale też w sierpniu 1980 r. miał przeświadczenie, iż zawsze będzie dysydentem. Po przegranej kampanii wyborczej Unii Pracy zajął się pracą naukową w Instytucie Nauk Ekonomicznych. Koledzy namawiają go do kandydowania w wyborach samorządowych i - choć jest temu niechętny - przyznaje, że fakt zawarcia przymierza UP z PSL jest tym, do czego zawsze dążył. Przegrana UP zablokowała drogę do parlamentu również Tadeuszowi Jedynakowi, który - choć bezpartyjny - znalazł się na liście unii. Jedynak, współorganizator strajku w kopalni Manifest Lipcowy w Jastrzębiu, współautor trzeciego po szczecińskim i gdańskim porozumienia podpisanego z rządem w 1980 r., uważa, że przed osiemnastu laty wszyscy mieli zbyt rozpalone głowy. Za bardzo wierzyli, że uda im się przewrócić do góry nogami cały świat. Nie dostrzegli, że "byli sterowani przez grupę do dziś pociągającą za sznurki". Jako przykład podaje ordynację wyborczą. Zazębiły się w niej interesy prawicy i lewicy. - W błahych sprawach jest więc zamieszanie, a w ważnych porozumienie - podkreśla. Osobiście nie czuje się przegrany. Pomaga żonie w prowadzeniu firmy, szuka swojego miejsca w życiu.
Zbigniew Bujak pisze pracę magisterską i wyznaje, że nie jest łatwo zamienić śrubokręt (jest elektrykiem) na pióro. Kończy nauki polityczne na Uniwersytecie Warszawskim. Przewodniczący Zarządu Regionu Mazowsze NSZZ "Solidarność", najdłużej ukrywający się, bo od 13 grudnia 1981 r. aż do 1986 r., legendarny działacz "Solidarności", nie widzi powodu do frustracji, choć w jakimś sensie pozostaje w niebycie politycznym. Z Unii Pracy przeniósł się do Unii Wolności. Uważa, że Sierpień i jego konsekwencja - rozmowy "okrągłego stołu" - to bardzo dobry model wychodzenia z sytuacji kryzysowej. W przeciwieństwie do poprzednich powstań narodowych tym razem po raz pierwszy była to droga pokojowa. Denerwują go ludzie nazywający "okrągły stół" zdradą. - Czują potrzebę prowadzenia walki politycznej, by na ciągłej krytyce i niezadowoleniu wspiąć się wyżej. Krytyka "okrągłego stołu", który przecież odbył się pod patronatem najwyższych głów Kościoła, z papieżem włącznie, to typowa aberracja polityczna - mówi.
Bezkrwawą drogę do niepodległej Polski za sukces uznaje też Józef Ślisz. Współtwórca nurtu ludowego "Solidarności", wicemarszałek Senatu I kadencji, a dziś członek władz Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, nie ma żalu, że teraz nie jest w ścisłej czołówce polityków. - To normalne w historii - uważa. Są ludzie umiejący dokonywać przemian, później przychodzi druga fala "bardziej pazerna, w pozytywnym znaczeniu, przejmuje władzę i konsumuje owoce zwycięstwa". Po nieudanej próbie zdobycia powtórnie mandatu senatora zdał sobie sprawę, że "jeśli wyborcy cię nie chcą i uważają, iż to, co robisz, jest niedostateczne, trzeba zrezygnować". - Przyszedł moment samokapitulacji, postanowiłem się wyciszyć. Człowiek się narażał, siedział w więzieniu, startuje w wyborach, a nie uzyskuje tego, co powinien - tłumaczy swoją decyzję.
"W 1989 r. wielu zachorowało na władzę. Pokażcie mi działacza chłopskiego, który nie chciał być posłem lub senatorem" - mówił kilka lat temu w jednym z wywiadów prasowych pierwszy przewodniczący NSZZ "Solidarności" Rolników Indywidualnych Jan Kułaj. 22-letniego lidera strajku rzeszowsko-ustrzyckiego w 1981 r. nazywano "chłopskim Wałęsą" i "drugim Witosem". Koledzy odwrócili się od niego, gdy w 1986 r. został członkiem rady konsultacyjnej przy przewodniczącym Rady Państwa - gen. Wojciechu Jaruzelskim. Teraz w Cieszacinie pod Jarosławiem Kułaj prowadzi gospodarstwo, którego omal mu nie zlicytowano. Dogadał się jednak z wierzycielami. Razem z Romanem Jagielińskim kieruje Partią Ludowo-Demokratyczną. Chce "odkłamać polskie rolnictwo". - Zamiast wyrzucać ziarno na tory, na taczkach należy wywieźć odpowiedzialnych za klęskę wsi - mówi.
Na brak popularności nie może ostatnio narzekać Kazimierz Świtoń, współ- założyciel w 1978 r. pierwszego w PRL Komitetu Wolnych Związków Zawodowych, działacz Regionu Górnośląskiego "Solidarności". Obecnie jest liderem Ruchu Ratowania Narodu Polskiego. Od kilku miesięcy broni krzyży na żwirowisku przy obozie w Oświęcimiu. Prowadził głodówkę, a ostatnio grozi samospaleniem.
Na scenie politycznej nieprzerwanie od 1989 r. utrzymują się Jacek Kuroń - przywódca KOR, cieszący się ogromnym zaufaniem społecznym - a także Tadeusz Mazowiecki - pierwszy niekomunistyczny premier w środkowo-wschodniej Europie. Przegrał pierwsze demokratyczne wybory prezydenckie z Lechem Wałęsą, laureatem pokojowej Nagrody Nobla, legendarnym przywódcą strajku w Stoczni Gdańskiej. Po nieudanej reelekcji Wałęsa stworzył Chrześcijańską Demokrację III RP.
Wspominając rok 1989 r., były prezydent mówi: - Musieliśmy przejąć władzę. Gdy my próbowaliśmy budować nową Polskę w zgodzie, niektórzy myśleli tylko o odwecie, by zniszczyć przeciwnika. Do końca nie wiem, kto miał rację. Dzisiejsze konflikty to rachunki za obranie ewolucyjnej drogi.
- Sierpień był czymś między poruszeniem ludowym a rewolucją; na czele takich spontanicznych działań staje wiele osób, których nie interesuje aktywność polityczna jako taka - ocenia różne drogi bohaterów 1980 r. historyk prof. Andrzej Paczkowski z Instytutu Studiów Politycznych PAN. - Większość ludzi Sierpnia zniknęła już w 1981 r. Stan wojenny, a później działania konspiracyjne stanowiły bardzo gęste sito. Wiele osób po walce wróciło do swych zawodów i domów. Wielu zaraziło się polityką, walką między swoimi. W niektórych wypadkach żal może wynikać z reakcji psychicznej. Po wprowadzeniu stanu wojennego ktoś się wycofał, nie był aktywny, później zaś, po wygranej w 1989 r., przyszła refleksja - przez te lata nie działałem, a mogłem zostać senatorem czy posłem. Poza tym inne walory potrzebne są do organizowania strajków, inne do tego, by być ministrem czy wojewodą. Przykłady niektórych urzędników w ostatnich rządach pokazują, że byłoby lepiej, gdyby stali na barykadach.
Więcej możesz przeczytać w 35/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.