"Jedynym prawdziwym filarem naszych działań - jeśli mają one być moralne - jest odpowiedzialność" - powiedział Vaclav Havel w 1990 r. Czyli 8 lat temu, co praktycznie można uznać za nieaktualne
Dziś będzie nudno jak diabli, czyli tak jak zwykle, ale tak musi być. Za tydzień dołożę starań, żeby napisać coś ciekawego, ale dziś powinienem wyjaśnić, dlaczego nie wysłałem pewnego listu. A że nie wszyscy wiedzą, o jaki list chodzi, więc jeszcze raz wszystko od początku. A było tak: w jednym z lipcowych felietonów opisałem sytuację w Polskim Radiu Spółka Akcyjna. A sytuacja była bardzo marna, żeby nie powiedzieć - dno. Dowiedziałem się tego wszystkiego od obecnego prezesa Zarządu Polskiego Radia SA, pana Stanisława Popiołka, który w liście otwartym do pracowników radia nie owijał niczego w bawełnę, a winą za obecny stan spraw obarczył swych poprzedników, którzy - jak poinformował - zamiast ściągać należne opłaty i świadczenia, pozwolili, by siedem milionów złotych pozostało u wierzycieli Polskiego Radia. "Wywołuje to oburzenie obecnego Zarządu" - powiedział prezes Popiołek. Oświadczył, że dla ratowania firmy trzeba zwolnić trzysta osób.
Tu mała dygresja, czyli komentarz. Szczerze przyznam, że przedstawiona przez prezesa Popiołka kondycja - a raczej całkowity brak kondycji - Polskiego Radia wcale mnie nie zdziwiła. Ogólnie było wiadomo, że Polskie Radio zarządzane jest przez licznych dyletantów i karierowiczów ustawionych przez różne układy. Było publiczną tajemnicą, jaką opinię mają pracownicy radia na przykład o wiceprezesie Marku Lipińskim, którego całe umiejętności demonstrowały się w przeglądzie prasy prowadzonym przez wiceprezesa dla słuchaczy, jeśli w ogóle tacy byli. Sytuacja finansowa Polskiego Radia SA za poprzedniego zarządu była marna, zysków żadnych nie było, a w związku z brakiem tychże nie było - co jest logiczne - nagród z puli zysków dla pracowników w 1997 r. Oficjalnie podano wtedy do wiadomości, że nagród się nie wypłaca "z powodów trudności finansowych Spółki". Również w 1997 r. poprzedni zarząd zmniejszył dziennikarzom limit służbowych gazet. Drastycznie ograniczono także delegacje służbowe. Radio grzęzło i padało. Programowi II groziła całkowita likwidacja. I tak dalej, i temu podobne. Dlatego zdumienie moje wywołała notatka prasowa informująca, że obecny zarząd PR SA powołał na stanowiska dyrektorów w Polskim Radiu dwóch jego wiceprezesów poprzedniego zarządu - panów Marka Lipińskiego oraz Stanisława Jędrzejewskiego. Znów będą rządzić ci, którzy doprowadzili firmę do upadku - tak napisałem. Odpowiedzią na mój felieton był list od pana Stanisława Jędrzejewskiego, w którym bardzo uprzejmie pouczył mnie, bym "zechciał zweryfikować swoje informacje". Według pana Jędrzejewskiego, poprzedni zarząd z nim właśnie jako jednym z wiceprezesów rządził bardzo dobrze. "To dzięki poprzedniemu Zarządowi zdołano zaoszczędzić 14 mln zł i uratować firmę" - pisze on w liście do mnie i dodaje, że "to poprzedni Zarząd wynegocjował ze związkami zawodowymi tak korzystne dla pracowników, zwłaszcza zwalnianych (podkreślenie moje - Tym), Układ Zbiorowy i Porozumienie o zwolnieniach grupowych. A nowy Zarząd je tylko podpisał". Krótko mówiąc: nowy prezes Stanisław Popiołek uważa, że radio jest na krawędzi katastrofy i "z ciężkim sercem" musi zwolnić 300 osób, a pan Jędrzejewski, wiceprezes poprzedniego zarządu (przypominam - nie wypłacił nagród w 1997 r.!), w liście do mnie pisze, że on uratował firmę i zaoszczędził 14 mln zł, a porozumienia wynegocjował tak korzystne, "zwłaszcza dla zwalnianych", że praktycznie nic, tylko - jeśli się jest pracownikiem Polskiego Radia SA - paść na kolana i modlić się, by być na liście zwolnionych! Dwa kompletnie różne widzenia sprawy. Ale nie to mnie zdziwiło. Zdziwiło mnie, że prezes Popiołek znów bierze tych dwóch na dyrektorów, a jeszcze bardziej mnie zdziwiło, że oni obaj na tych dyrektorów idą. Popiołek publicznie ogłasza, że zostawili firmę w gnoju i długach, a oni walą do niego do pracy? Wszyscy trzej panowie są - w moim przekonaniu - wzajemnie siebie warci, całość zaś jest pięknym przykładem całkowitego indyferentyzmu. List pana Stanisława Jędrzejewskiego, w którym zaleca mi "weryfikować swoje informacje" (przecież podałem informacje publicznie ogłoszone przez prezesa Popiołka, więc dlaczego do mnie pretensje?) - ten list, przyznaję, jest listem całkowicie prywatnym, na prywatnym papierze, bez żadnych pieczątek, podpisanym po prostu imieniem i nazwiskiem. Ale ten całkowicie prywatny list pan Jędrzejewski, obecnie nowy dyrektor Biura Programowego PR SA, wysłał do mnie w firmowej kopercie z nadrukiem "Polskie Radio SA..." itd. List jest ofrankowany przez Polskie Radio opłatą zryczałtowaną: 3 złote i 70 groszy, bo jest polecony. Prywatny list opłaciło Polskie Radio SA. I dlatego odpowiadam na ten prywatny list publicznie. W 1994 r. przewodniczący Komisji Środków i Sposobów Izby Reprezentantów USA Dan Rostenkowski został oskarżony i skazany "za nadużycia finansowe" na 14 miesięcy więzienia. Polegały one na tym, że słynny Rosty, osobisty i bliski przyjaciel prezydenta USA, nakleił na swe prywatne listy znaczki przeznaczone na obsługę poczty Kongresu. I Rosty siedział ponad rok, ponieważ publiczne pieniądze wydał na swoją prywatną korespondencję. "Jedynym prawdziwym filarem naszych działań - jeśli mają one być moralne - jest odpowiedzialność" - powiedział Vaclav Havel w 1990 r. Czyli osiem lat temu, co praktycznie można uznać za nieaktualne.
Tu mała dygresja, czyli komentarz. Szczerze przyznam, że przedstawiona przez prezesa Popiołka kondycja - a raczej całkowity brak kondycji - Polskiego Radia wcale mnie nie zdziwiła. Ogólnie było wiadomo, że Polskie Radio zarządzane jest przez licznych dyletantów i karierowiczów ustawionych przez różne układy. Było publiczną tajemnicą, jaką opinię mają pracownicy radia na przykład o wiceprezesie Marku Lipińskim, którego całe umiejętności demonstrowały się w przeglądzie prasy prowadzonym przez wiceprezesa dla słuchaczy, jeśli w ogóle tacy byli. Sytuacja finansowa Polskiego Radia SA za poprzedniego zarządu była marna, zysków żadnych nie było, a w związku z brakiem tychże nie było - co jest logiczne - nagród z puli zysków dla pracowników w 1997 r. Oficjalnie podano wtedy do wiadomości, że nagród się nie wypłaca "z powodów trudności finansowych Spółki". Również w 1997 r. poprzedni zarząd zmniejszył dziennikarzom limit służbowych gazet. Drastycznie ograniczono także delegacje służbowe. Radio grzęzło i padało. Programowi II groziła całkowita likwidacja. I tak dalej, i temu podobne. Dlatego zdumienie moje wywołała notatka prasowa informująca, że obecny zarząd PR SA powołał na stanowiska dyrektorów w Polskim Radiu dwóch jego wiceprezesów poprzedniego zarządu - panów Marka Lipińskiego oraz Stanisława Jędrzejewskiego. Znów będą rządzić ci, którzy doprowadzili firmę do upadku - tak napisałem. Odpowiedzią na mój felieton był list od pana Stanisława Jędrzejewskiego, w którym bardzo uprzejmie pouczył mnie, bym "zechciał zweryfikować swoje informacje". Według pana Jędrzejewskiego, poprzedni zarząd z nim właśnie jako jednym z wiceprezesów rządził bardzo dobrze. "To dzięki poprzedniemu Zarządowi zdołano zaoszczędzić 14 mln zł i uratować firmę" - pisze on w liście do mnie i dodaje, że "to poprzedni Zarząd wynegocjował ze związkami zawodowymi tak korzystne dla pracowników, zwłaszcza zwalnianych (podkreślenie moje - Tym), Układ Zbiorowy i Porozumienie o zwolnieniach grupowych. A nowy Zarząd je tylko podpisał". Krótko mówiąc: nowy prezes Stanisław Popiołek uważa, że radio jest na krawędzi katastrofy i "z ciężkim sercem" musi zwolnić 300 osób, a pan Jędrzejewski, wiceprezes poprzedniego zarządu (przypominam - nie wypłacił nagród w 1997 r.!), w liście do mnie pisze, że on uratował firmę i zaoszczędził 14 mln zł, a porozumienia wynegocjował tak korzystne, "zwłaszcza dla zwalnianych", że praktycznie nic, tylko - jeśli się jest pracownikiem Polskiego Radia SA - paść na kolana i modlić się, by być na liście zwolnionych! Dwa kompletnie różne widzenia sprawy. Ale nie to mnie zdziwiło. Zdziwiło mnie, że prezes Popiołek znów bierze tych dwóch na dyrektorów, a jeszcze bardziej mnie zdziwiło, że oni obaj na tych dyrektorów idą. Popiołek publicznie ogłasza, że zostawili firmę w gnoju i długach, a oni walą do niego do pracy? Wszyscy trzej panowie są - w moim przekonaniu - wzajemnie siebie warci, całość zaś jest pięknym przykładem całkowitego indyferentyzmu. List pana Stanisława Jędrzejewskiego, w którym zaleca mi "weryfikować swoje informacje" (przecież podałem informacje publicznie ogłoszone przez prezesa Popiołka, więc dlaczego do mnie pretensje?) - ten list, przyznaję, jest listem całkowicie prywatnym, na prywatnym papierze, bez żadnych pieczątek, podpisanym po prostu imieniem i nazwiskiem. Ale ten całkowicie prywatny list pan Jędrzejewski, obecnie nowy dyrektor Biura Programowego PR SA, wysłał do mnie w firmowej kopercie z nadrukiem "Polskie Radio SA..." itd. List jest ofrankowany przez Polskie Radio opłatą zryczałtowaną: 3 złote i 70 groszy, bo jest polecony. Prywatny list opłaciło Polskie Radio SA. I dlatego odpowiadam na ten prywatny list publicznie. W 1994 r. przewodniczący Komisji Środków i Sposobów Izby Reprezentantów USA Dan Rostenkowski został oskarżony i skazany "za nadużycia finansowe" na 14 miesięcy więzienia. Polegały one na tym, że słynny Rosty, osobisty i bliski przyjaciel prezydenta USA, nakleił na swe prywatne listy znaczki przeznaczone na obsługę poczty Kongresu. I Rosty siedział ponad rok, ponieważ publiczne pieniądze wydał na swoją prywatną korespondencję. "Jedynym prawdziwym filarem naszych działań - jeśli mają one być moralne - jest odpowiedzialność" - powiedział Vaclav Havel w 1990 r. Czyli osiem lat temu, co praktycznie można uznać za nieaktualne.
Więcej możesz przeczytać w 34/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.