Rośliny transgeniczne w Polsce?
- Nie mogę podać nazwisk - odpowiada prof. Tomasz Twardowski na pytanie, kto w Polsce eksperymentuje na polach z roślinami transgenicznymi. Koncerny biotechnologiczne nazywają te rośliny "ulepszonymi". Są to ziemniaki z genami bakterii, rzepak z DNA wirusa, genetycznie zmodyfikowana soja i wiele innych. - Skąd ta potrzeba utajniania nazwisk twórców ulepszonych roślin i okrywania tajemnicą miejsc, gdzie się je uprawia? - Obowiązuje pełna poufność danych - powtarza z naciskiem mój rozmówca.
- W Europie Zachodniej było wiele wypadków niszczenia upraw transgenicznych, zdarzały się akty wandalizmu, ataki na placówki badawcze zajmujące się tą dziedziną, blokady portów, do których docierała z USA zmodyfikowana genetycznie soja lub kukurydza. Wprowadzono więc pewne środki ostrożności - przypomina prof. Twardowski, delegat Polski do grupy roboczej zajmującej się tą tematyką w Europejskiej Organizacji Współpracy i Rozwoju (OECD) i przewodniczący zespołu konsultacyjnego ds. organizmów modyfikowanych genetycznie przy ministrze rolnictwa. Miejsca, gdzie w Polsce uprawia się rośliny transgeniczne, otoczono tajemnicą. Można tylko powiedzieć ogólnie, że prowadzi się u nas około dwudziestu takich eksperymentów, w tym dwa oryginalnie polskie, reszta na zlecenie firm zagranicznych. Tylko dwie z tych firm zgadzają się na podawanie informacji o ich działaniach w naszym kraju - amerykański koncern Monsanto i firma z Frankfurtu AgrEvo. Gigant Monsanto zamierza wprowadzić do upraw w Polsce rośliny transgeniczne. W artykułach promocyjnych z entuzjazmem mówi się o korzyściach, jakie dzięki temu nas czekają. "W najbliższym czasie do doświadczeń i na pola w Polsce trafi wiele ulepszonych biotechnologicznie gatunków uprawnych - ziemniaka, buraka i rzepaku. Monsanto widzi w biotechnologii prawdziwą szansę dla polskiego rolnictwa". Przedstawiciele Monsanto oczywiście doskonale pamiętają opór farmerów, rządów i organizacji konsumenckich towarzyszący wprowadzaniu na rynek Europy Zachodniej genetycznie zmodyfikowanych roślin uprawnych. W ciągu pięciu lat (od roku 1992 do 1997) do sprzedaży w Europie dopuszczono zaledwie 5 gatunków takich roślin z 16, które amerykańskie firmy biotechnologiczne gotowe były sprzedawać na tym kontynencie (23 zmutowane gatunki uprawia się w Stanach Zjednoczonych). Komisja Europejska zezwoliła na sprzedaż transgenicznej kukurydzy w krajach unii dopiero po kilku latach konsultacji, negocjacji i po groźbach Amerykanów, którzy zamierzali odpowiedzieć restrykcjami handlowymi. Transgeniczna kukurydza zawiera obcy gen decydujący o odporności na środki chwastobójcze, czyli na herbicydy, a także przeniesiony z bakterii gen produkujący truciznę przeciw owadom. Wprowadzono do niej jeszcze gen oporności na ampicylinę (antybiotyk z rodziny penicyliny), by móc sprawdzać, czy odmiana jest rzeczywiście trans- geniczna. Organizmy transgeniczne powstają w wyniku łączenia genów różnych gatunków. Jest to możliwe, ponieważ natura wyposażyła wszystkie organizmy na Ziemi w ten sam sposób zapisu genetycznego i identyczny mechanizm przenoszenia informacji dziedzicznej z DNA na białka. Jeśli więc ziemniak nie potrafi się bronić przed stonką, ale umie to robić bakteria, pobiera się z niej decydujący o tym gen i wszczepia do ziemniaka. Aby rzepak stał się odporny na choroby wirusowe, można go "zaszczepić" genem odpowiedniego wirusa. Roślinom uprawnym wszczepia się też geny rozkładające środki chwastobójcze. Tak zasadnicze zmiany wprowadzane do środowiska mogą się jednak zemścić w sposób, którego człowiek nie zdoła przewidzieć.
Dr AGNIESZKA SIRKO z Instytutu Biochemii i Biofizyki
Polskiej Akademii Nauk w Warszawie
Rośliny transgeniczne mogą być użyte jako szczepionki przeciw groźnym chorobom, na przykład wrzodom żołądka. Co trzeci, a w niektórych krajach świata nawet co drugi człowiek jest nosicielem bakterii Helicobacter pylori, które wywołują wrzody, a nawet nowotwory żołądka i dwunastnicy. Zmodyfikowane przez nas w Instytucie Biochemii i Biofizyki rośliny mogą się stać źródłem szczepionki przeciw Helicobacter. Byłaby ona najprostsza w użyciu - wystarczyłoby po prostu zjeść specjalnie spreparowaną transgeniczną marchewkę. Wprowadziliśmy do niej gen wyjęty z tej bakterii. Białko kodowane przez ten gen powoduje reakcję immunologiczną organizmu i w efekcie powstają przeciwciała zwalczające te bakterie. Prace prowadzimy wspólnie z prof. Hilarym Koprowskim z Thomas Jefferson University w Filadelfii w Stanach Zjednoczonych. Od niego otrzymaliśmy potrzebny do wytworzenia szczepionki gen. Współpracujemy również z prof. Danutą Dzierżanowską z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Dzięki roślinom zmodyfikowanym genetycznie można stosunkowo łatwo uzyskać dużą ilość interesującego nas białka, natomiast proces jego wydobywania z rośliny byłby trudny i kosztowny. Najprościej więc i najskuteczniej wykorzystać całą roślinę, po prostu zjadając ją.
Firmy farmaceutyczne protestowały przeciw wprowadzaniu do kukurydzy genu oporności na ampicylinę w obawie, że może się on przenieść na bakterie w żołądkach zwierząt hodowlanych karmionych kukurydzą, a następnie na ludzi. Firma Ciba-Geigy, producent zmutowanej kukurydzy, argumentuje, że i tak 10 proc. ludzi jest już opornych na ten antybiotyk, poza tym można stosować inne leki. Od obaw nie jest wolny także amerykański resort rolnictwa. Rok temu Amerykanie zapowiedzieli wprowadzenie prawa ograniczającego dopuszczalną długość sekwencji materiału genetycznego przenoszonego z wirusów do roślin uprawnych. Istnieją dowody, że geny wirusa wszczepione roślinom mogą się łączyć z materiałem genetycznym innych wirusów obecnych w środowisku, tworząc mutanty o nieznanych i potencjalnie groźnych właściwościach. Przez kilka lat Parlament Europejski i Rada Unii Europejskiej rozważały niebezpieczeństwa, jakie mogą się wiązać z wprowadzeniem na wielką skalę do upraw roślin z genami bakterii i wirusów. Przeważył nacisk europejskich firm biotechnologicznych, które obawiały się, że całą pulę zysku z upraw transgenicznych zgarną koncerny amerykańskie. A nadzieje na zyski są niemałe. Koncern Monsanto w ciągu ostatnich lat przeznaczył 8 mld dolarów na badania GMO - genetycznie zmodyfikowanych organizmów. Dla porównania - roczne nakłady z budżetu na całą naukę i badania rozwojowe w Polsce wynoszą zaledwie jedną piątą tej sumy (ok. 1,5 mld dolarów). Nietrudno więc zrozumieć, że to zagraniczne firmy biotechnologiczne prowadzą w Polsce większość prac eksperymentalnych i liczą na opanowanie rynku. Autorzy raportu "Ocena istniejących i potencjalnych zagrożeń dla środowiska przyrodniczego ze strony genetycznie modyfikowanych organizmów", przygotowanego na zlecenie Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej - biochemik prof. Tomasz Twardowski i prawnik prof. Anna Michalska - uważają , że często zgłaszane przez niespecjalistów obawy o wykreowanie przez inżynierię genetyczną "nowych, potwornych , szczególnie groźnych i zjadliwych bakterii czy też wirusów" nie mają podstaw. Wobec optymizmu autorów raportu interesująca wydaje się uwaga, która znalazła się w kwartalniku "Biotechnologia" (redaktorem naczelnym i współautorem tekstu jest również prof. Twardowski). Omawiając wyniki sondażu opinii publicznej w piętnastu krajach Unii Europejskiej dotyczącego biotechnologii, napisano: "Zwiększanie się zakresu adekwatnej wiedzy jednostki na temat biotechnologii wcale nie prowadzi do wzrostu aprobaty i poparcia dla tych technik. W Europie, mimo wzrostu tej wiedzy, optymizm co do przyszłych rezultatów jej zastosowań zmalał". Roślinami transgenicznymi zajmuje się w Polsce kilka placówek badawczych, wśród nich Instytut Biochemii i Biofizyki PAN w Warszawie, w którym m.in. zespoły prof. Danuty Hulanickiej, prof. Włodzimierza Zagórskiego i dr. hab. Jacka Henniga pracują nad genetyczną modyfikacją ziemniaka. - Polska zajmuje trzecie miejsce w świecie pod względem wielkości powierzchni uprawy ziemniaka. Średnie plony mamy jednak o połowę niższe niż takie kraje jak Holandia czy Niemcy. Między innymi dlatego, że polskie ziemniaki są porażone wirusami. Dlatego nasz ośrodek pracuje nad wytworzeniem odmian odpornych na wirusy. Robimy to zarówno metodami tradycyjnymi, jak i wykorzystując techniki inżynierii genetycznej. Pożądaną odporność na wirusy można uzyskać nie tylko przenosząc odpowiednie geny z wirusów do ziemniaka, ale też metodami konwencjonalnymi - selekcjonując rośliny naturalnie odporne na choroby wirusowe. Znaleźliśmy bardzo obiecujące źródła właśnie dzięki metodom konwencjonalnym. Problemem jest tylko czas - mówi dr Ewa Guzowska z Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin w Młochowie, współpracująca z IBB PAN. Przenoszenie genów z wirusa do ziemniaka nie wymaga tak długiego czasu jak selekcjonowanie roślin naturalnie odpornych na choroby. Po czterech latach można mieć nową odmianę. A metodą konwencjonalną może to trwać nawet 30 lat. Ideałem byłoby pobrać z ziemniaka gen odporności na infekcje wirusowe i przenieść go do rośliny nieodpornej. Na razie jednak wiąże się to z dużymi trudnościami. Nad poznaniem naturalnych mechanizmów odporności roślin na infekcje pracuje zespół dr. hab. Jacka Henniga. - Odpowiedzią organizmu człowieka czy innych kręgowców na wtargnięcie wirusów czy bakterii jest reakcja układu immunologicznego - tłumaczy dr Hennig. - Rośliny nie mają wprawdzie układu limfatycznego, ale ich reakcja na infekcję jest podobna. Chcemy wiedzieć, które geny kontrolują tę reakcję. Gdybyśmy znali mechanizm zarządzania odpowiedzią rośliny na zakażenie wirusem, grzybem czy bakterią, moglibyśmy przez odpowiednie zabiegi tworzyć roślinne mutanty z podniesioną odpornością. Dlatego chcemy się dowiedzieć, które geny muszą się uaktywnić, żeby roślina rozpoczęła walkę z infekcją. Wtedy nie musielibyśmy uciekać się do przenoszenia genów z obcych organizmów do roślin. Zdaniem dr. Henniga, w żadnej gałęzi biologii molekularnej roślin nie dokonano w ostatnich latach takiego postępu jak w badaniach genetycznego mechanizmu odpowiedzi roślin na infekcje.
- W Europie Zachodniej było wiele wypadków niszczenia upraw transgenicznych, zdarzały się akty wandalizmu, ataki na placówki badawcze zajmujące się tą dziedziną, blokady portów, do których docierała z USA zmodyfikowana genetycznie soja lub kukurydza. Wprowadzono więc pewne środki ostrożności - przypomina prof. Twardowski, delegat Polski do grupy roboczej zajmującej się tą tematyką w Europejskiej Organizacji Współpracy i Rozwoju (OECD) i przewodniczący zespołu konsultacyjnego ds. organizmów modyfikowanych genetycznie przy ministrze rolnictwa. Miejsca, gdzie w Polsce uprawia się rośliny transgeniczne, otoczono tajemnicą. Można tylko powiedzieć ogólnie, że prowadzi się u nas około dwudziestu takich eksperymentów, w tym dwa oryginalnie polskie, reszta na zlecenie firm zagranicznych. Tylko dwie z tych firm zgadzają się na podawanie informacji o ich działaniach w naszym kraju - amerykański koncern Monsanto i firma z Frankfurtu AgrEvo. Gigant Monsanto zamierza wprowadzić do upraw w Polsce rośliny transgeniczne. W artykułach promocyjnych z entuzjazmem mówi się o korzyściach, jakie dzięki temu nas czekają. "W najbliższym czasie do doświadczeń i na pola w Polsce trafi wiele ulepszonych biotechnologicznie gatunków uprawnych - ziemniaka, buraka i rzepaku. Monsanto widzi w biotechnologii prawdziwą szansę dla polskiego rolnictwa". Przedstawiciele Monsanto oczywiście doskonale pamiętają opór farmerów, rządów i organizacji konsumenckich towarzyszący wprowadzaniu na rynek Europy Zachodniej genetycznie zmodyfikowanych roślin uprawnych. W ciągu pięciu lat (od roku 1992 do 1997) do sprzedaży w Europie dopuszczono zaledwie 5 gatunków takich roślin z 16, które amerykańskie firmy biotechnologiczne gotowe były sprzedawać na tym kontynencie (23 zmutowane gatunki uprawia się w Stanach Zjednoczonych). Komisja Europejska zezwoliła na sprzedaż transgenicznej kukurydzy w krajach unii dopiero po kilku latach konsultacji, negocjacji i po groźbach Amerykanów, którzy zamierzali odpowiedzieć restrykcjami handlowymi. Transgeniczna kukurydza zawiera obcy gen decydujący o odporności na środki chwastobójcze, czyli na herbicydy, a także przeniesiony z bakterii gen produkujący truciznę przeciw owadom. Wprowadzono do niej jeszcze gen oporności na ampicylinę (antybiotyk z rodziny penicyliny), by móc sprawdzać, czy odmiana jest rzeczywiście trans- geniczna. Organizmy transgeniczne powstają w wyniku łączenia genów różnych gatunków. Jest to możliwe, ponieważ natura wyposażyła wszystkie organizmy na Ziemi w ten sam sposób zapisu genetycznego i identyczny mechanizm przenoszenia informacji dziedzicznej z DNA na białka. Jeśli więc ziemniak nie potrafi się bronić przed stonką, ale umie to robić bakteria, pobiera się z niej decydujący o tym gen i wszczepia do ziemniaka. Aby rzepak stał się odporny na choroby wirusowe, można go "zaszczepić" genem odpowiedniego wirusa. Roślinom uprawnym wszczepia się też geny rozkładające środki chwastobójcze. Tak zasadnicze zmiany wprowadzane do środowiska mogą się jednak zemścić w sposób, którego człowiek nie zdoła przewidzieć.
Dr AGNIESZKA SIRKO z Instytutu Biochemii i Biofizyki
Polskiej Akademii Nauk w Warszawie
Rośliny transgeniczne mogą być użyte jako szczepionki przeciw groźnym chorobom, na przykład wrzodom żołądka. Co trzeci, a w niektórych krajach świata nawet co drugi człowiek jest nosicielem bakterii Helicobacter pylori, które wywołują wrzody, a nawet nowotwory żołądka i dwunastnicy. Zmodyfikowane przez nas w Instytucie Biochemii i Biofizyki rośliny mogą się stać źródłem szczepionki przeciw Helicobacter. Byłaby ona najprostsza w użyciu - wystarczyłoby po prostu zjeść specjalnie spreparowaną transgeniczną marchewkę. Wprowadziliśmy do niej gen wyjęty z tej bakterii. Białko kodowane przez ten gen powoduje reakcję immunologiczną organizmu i w efekcie powstają przeciwciała zwalczające te bakterie. Prace prowadzimy wspólnie z prof. Hilarym Koprowskim z Thomas Jefferson University w Filadelfii w Stanach Zjednoczonych. Od niego otrzymaliśmy potrzebny do wytworzenia szczepionki gen. Współpracujemy również z prof. Danutą Dzierżanowską z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Dzięki roślinom zmodyfikowanym genetycznie można stosunkowo łatwo uzyskać dużą ilość interesującego nas białka, natomiast proces jego wydobywania z rośliny byłby trudny i kosztowny. Najprościej więc i najskuteczniej wykorzystać całą roślinę, po prostu zjadając ją.
Firmy farmaceutyczne protestowały przeciw wprowadzaniu do kukurydzy genu oporności na ampicylinę w obawie, że może się on przenieść na bakterie w żołądkach zwierząt hodowlanych karmionych kukurydzą, a następnie na ludzi. Firma Ciba-Geigy, producent zmutowanej kukurydzy, argumentuje, że i tak 10 proc. ludzi jest już opornych na ten antybiotyk, poza tym można stosować inne leki. Od obaw nie jest wolny także amerykański resort rolnictwa. Rok temu Amerykanie zapowiedzieli wprowadzenie prawa ograniczającego dopuszczalną długość sekwencji materiału genetycznego przenoszonego z wirusów do roślin uprawnych. Istnieją dowody, że geny wirusa wszczepione roślinom mogą się łączyć z materiałem genetycznym innych wirusów obecnych w środowisku, tworząc mutanty o nieznanych i potencjalnie groźnych właściwościach. Przez kilka lat Parlament Europejski i Rada Unii Europejskiej rozważały niebezpieczeństwa, jakie mogą się wiązać z wprowadzeniem na wielką skalę do upraw roślin z genami bakterii i wirusów. Przeważył nacisk europejskich firm biotechnologicznych, które obawiały się, że całą pulę zysku z upraw transgenicznych zgarną koncerny amerykańskie. A nadzieje na zyski są niemałe. Koncern Monsanto w ciągu ostatnich lat przeznaczył 8 mld dolarów na badania GMO - genetycznie zmodyfikowanych organizmów. Dla porównania - roczne nakłady z budżetu na całą naukę i badania rozwojowe w Polsce wynoszą zaledwie jedną piątą tej sumy (ok. 1,5 mld dolarów). Nietrudno więc zrozumieć, że to zagraniczne firmy biotechnologiczne prowadzą w Polsce większość prac eksperymentalnych i liczą na opanowanie rynku. Autorzy raportu "Ocena istniejących i potencjalnych zagrożeń dla środowiska przyrodniczego ze strony genetycznie modyfikowanych organizmów", przygotowanego na zlecenie Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej - biochemik prof. Tomasz Twardowski i prawnik prof. Anna Michalska - uważają , że często zgłaszane przez niespecjalistów obawy o wykreowanie przez inżynierię genetyczną "nowych, potwornych , szczególnie groźnych i zjadliwych bakterii czy też wirusów" nie mają podstaw. Wobec optymizmu autorów raportu interesująca wydaje się uwaga, która znalazła się w kwartalniku "Biotechnologia" (redaktorem naczelnym i współautorem tekstu jest również prof. Twardowski). Omawiając wyniki sondażu opinii publicznej w piętnastu krajach Unii Europejskiej dotyczącego biotechnologii, napisano: "Zwiększanie się zakresu adekwatnej wiedzy jednostki na temat biotechnologii wcale nie prowadzi do wzrostu aprobaty i poparcia dla tych technik. W Europie, mimo wzrostu tej wiedzy, optymizm co do przyszłych rezultatów jej zastosowań zmalał". Roślinami transgenicznymi zajmuje się w Polsce kilka placówek badawczych, wśród nich Instytut Biochemii i Biofizyki PAN w Warszawie, w którym m.in. zespoły prof. Danuty Hulanickiej, prof. Włodzimierza Zagórskiego i dr. hab. Jacka Henniga pracują nad genetyczną modyfikacją ziemniaka. - Polska zajmuje trzecie miejsce w świecie pod względem wielkości powierzchni uprawy ziemniaka. Średnie plony mamy jednak o połowę niższe niż takie kraje jak Holandia czy Niemcy. Między innymi dlatego, że polskie ziemniaki są porażone wirusami. Dlatego nasz ośrodek pracuje nad wytworzeniem odmian odpornych na wirusy. Robimy to zarówno metodami tradycyjnymi, jak i wykorzystując techniki inżynierii genetycznej. Pożądaną odporność na wirusy można uzyskać nie tylko przenosząc odpowiednie geny z wirusów do ziemniaka, ale też metodami konwencjonalnymi - selekcjonując rośliny naturalnie odporne na choroby wirusowe. Znaleźliśmy bardzo obiecujące źródła właśnie dzięki metodom konwencjonalnym. Problemem jest tylko czas - mówi dr Ewa Guzowska z Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin w Młochowie, współpracująca z IBB PAN. Przenoszenie genów z wirusa do ziemniaka nie wymaga tak długiego czasu jak selekcjonowanie roślin naturalnie odpornych na choroby. Po czterech latach można mieć nową odmianę. A metodą konwencjonalną może to trwać nawet 30 lat. Ideałem byłoby pobrać z ziemniaka gen odporności na infekcje wirusowe i przenieść go do rośliny nieodpornej. Na razie jednak wiąże się to z dużymi trudnościami. Nad poznaniem naturalnych mechanizmów odporności roślin na infekcje pracuje zespół dr. hab. Jacka Henniga. - Odpowiedzią organizmu człowieka czy innych kręgowców na wtargnięcie wirusów czy bakterii jest reakcja układu immunologicznego - tłumaczy dr Hennig. - Rośliny nie mają wprawdzie układu limfatycznego, ale ich reakcja na infekcję jest podobna. Chcemy wiedzieć, które geny kontrolują tę reakcję. Gdybyśmy znali mechanizm zarządzania odpowiedzią rośliny na zakażenie wirusem, grzybem czy bakterią, moglibyśmy przez odpowiednie zabiegi tworzyć roślinne mutanty z podniesioną odpornością. Dlatego chcemy się dowiedzieć, które geny muszą się uaktywnić, żeby roślina rozpoczęła walkę z infekcją. Wtedy nie musielibyśmy uciekać się do przenoszenia genów z obcych organizmów do roślin. Zdaniem dr. Henniga, w żadnej gałęzi biologii molekularnej roślin nie dokonano w ostatnich latach takiego postępu jak w badaniach genetycznego mechanizmu odpowiedzi roślin na infekcje.
Więcej możesz przeczytać w 34/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.