Czy Polska hamuje proces rozszerzania Unii Europejskiej?
Słowenia, Węgry i Estonia nie mają zamiaru czekać". "Nie chcemy być zakładnikami Warszawy" - coraz częściej takie tony pojawiają się w rozmowach między przedstawicielami państw aspirujących do Unii Europejskiej. Napięcie wśród kandydatów rośnie z miesiąca na miesiąc, bowiem jeszcze w tym roku oczekiwany jest przełom w rokowaniach z unią. Jesienią Bruksela zamierza ocenić postępy kandydatów i być może poda datę zakończenia negocjacji.
Gdyby o kolejności przyjmowania nowych członków miały decydować tylko kryteria ekonomiczne i stopień implementacji unijnego prawodawstwa, Polska znalazłaby się na końcu kolejki. Jeśli jednak zaważyć miałoby kryterium polityczne, znaleźlibyśmy się na czele stawki kandydatów. - Macie największe problemy, ale także największą siłę polityczną - twierdzi główny negocjator Słowenii Janez Potocnik. Jest to niewątpliwy atut, którego znaczenia nie można jednak przeceniać, gdyż decydujący głos w sprawie rozszerzenia będzie miał unijny podatnik.
W grudniu 2000 r. zostanie opublikowana tzw. tablica wyników z dokładnym opisem postępów negocjacji z każdym z krajów kandydackich. Poznamy więc odpowiedź na pytania, na jakim etapie znajduje się proces dostosowania prawa, o ile okresów przejściowych proszą poszczególni kandydaci oraz w jakiej kondycji znajdują się gospodarki Polski, Węgier, Czech, Słowenii, Estonii i Cypru.
- Jeżeli przy ocenie przygotowania kandydatów zastosowane zostaną obiektywne kryteria, nie wszystkie państwa tkwiące w poczekalni będą przyjęte równocześnie - powiedział szef estońskich negocjatorów Alar Streimann. - Estonia czy Słowenia są małymi krajami z mniejszymi problemami. Przyjęcie nas do unii będzie Brukselę kosztować dużo mniej w wypadku większych państw - dodaje słoweński negocjator Janez PotocŠnik. To argument przemawiający do wyobraźni unijnych podatników, a więc także do wyobraźni coraz większej liczby unijnych polityków. Gdyby zatem Bruksela zdecydowała się na powiększenie unii w pierwszej kolejności tylko o Estonię, Słowenię i Cypr, to unikając zarzutu, że się nie rozszerza, jednocześnie oszczędziłaby sporo pieniędzy. Mniej przecież kosztują dopłaty dla kilkudziesięciu tysięcy rolników słoweńskich niż dla jednej czwartej ludności Polski. Łatwiej rozszerzyć unię o prywatyzującą już swe koleje niewielką Estonię niż o Polskę, która dopiero zaczyna myśleć o restrukturyzacji kolejowego molocha.
"Słowenia, Węgry i Estonia nie mają zamiaru czekać i domagają się od Brukseli, by dostosowała tempo negocjacji do postępów poszczególnych krajów" - napisał niedawno niemiecki tygodnik "Der Spiegel". Trójka prymusów nie chce czekać na maruderów. W końcu, gdyby konflikt interesów na linii Bruksela-Warszawa czy Bruksela-Praga pogłębiał się, pierwsi nowi członkowie zostaliby przyjęci do unii dopiero w 2005 r. "Czekanie do roku 2005 wiązałoby się ze zbyt dużym ryzykiem politycznym" - powiedział premier Słowenii Andrej Bajuk unijnemu komisarzowi ds. rozszerzenia Günterowi Verheugenowi. Premier Słowenii obawia się, że może dojść do poważnego kryzysu politycznego, gdyż opozycja będzie zarzucać rządowi zbyt dużą uległość wobec Brukseli.
"Bajuk i Verheugen byli zgodni, że główną przeszkodą na drodze do szybkiego rozszerzenia UE jest Polska" - twierdzą dziennikarze "Der Spiegel". Komisarz Verheugen zdenerwował się, gdy Warszawa zarzuciła Brukseli, że opóźnia tempo negocjacji członkowskich. Miał wtedy odpowiedzieć, że jest dokładnie odwrotnie i to Polska jest winna opóźnień.
Polscy negocjatorzy zdają sobie sprawę z naszych słabości, lecz przekonują polityków piętnastki, że zjednoczenie Europy bez Polski nie będzie miało sensu. "Zadajemy sobie pytanie, czy UE w ogóle poważnie nas traktuje" - powiedział na łamach "Die Welt" Jan Kułakowski.
"Z Finami i Szwedami Bruksela rozmawiała jak z członkami najbliższej rodziny, z nami dyskutuje jak z bardzo dalekimi kuzynami" - dodał polski negocjator. "Dotychczas przy każdym rozszerzeniu wystarczyło, aby kandydaci przyjęli unijny stan prawny; od obecnych kandydatów wymaga się, by europejskie normy prawne zostały wprowadzone w życie. Jest to zadanie nie do wykonania" - twierdzi szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej Jacek Saryusz-Wolski. Nasza ofensywa dyplomatyczna przynosi pewne efekty. Ostatnio minister spraw zagranicznych Robin Cook wymienił Polskę wśród liderów kandydackiego peletonu. Jaka naprawdę jest kolejność, dowiemy się najprawdopodobniej w grudniu.
Gdyby o kolejności przyjmowania nowych członków miały decydować tylko kryteria ekonomiczne i stopień implementacji unijnego prawodawstwa, Polska znalazłaby się na końcu kolejki. Jeśli jednak zaważyć miałoby kryterium polityczne, znaleźlibyśmy się na czele stawki kandydatów. - Macie największe problemy, ale także największą siłę polityczną - twierdzi główny negocjator Słowenii Janez Potocnik. Jest to niewątpliwy atut, którego znaczenia nie można jednak przeceniać, gdyż decydujący głos w sprawie rozszerzenia będzie miał unijny podatnik.
W grudniu 2000 r. zostanie opublikowana tzw. tablica wyników z dokładnym opisem postępów negocjacji z każdym z krajów kandydackich. Poznamy więc odpowiedź na pytania, na jakim etapie znajduje się proces dostosowania prawa, o ile okresów przejściowych proszą poszczególni kandydaci oraz w jakiej kondycji znajdują się gospodarki Polski, Węgier, Czech, Słowenii, Estonii i Cypru.
- Jeżeli przy ocenie przygotowania kandydatów zastosowane zostaną obiektywne kryteria, nie wszystkie państwa tkwiące w poczekalni będą przyjęte równocześnie - powiedział szef estońskich negocjatorów Alar Streimann. - Estonia czy Słowenia są małymi krajami z mniejszymi problemami. Przyjęcie nas do unii będzie Brukselę kosztować dużo mniej w wypadku większych państw - dodaje słoweński negocjator Janez PotocŠnik. To argument przemawiający do wyobraźni unijnych podatników, a więc także do wyobraźni coraz większej liczby unijnych polityków. Gdyby zatem Bruksela zdecydowała się na powiększenie unii w pierwszej kolejności tylko o Estonię, Słowenię i Cypr, to unikając zarzutu, że się nie rozszerza, jednocześnie oszczędziłaby sporo pieniędzy. Mniej przecież kosztują dopłaty dla kilkudziesięciu tysięcy rolników słoweńskich niż dla jednej czwartej ludności Polski. Łatwiej rozszerzyć unię o prywatyzującą już swe koleje niewielką Estonię niż o Polskę, która dopiero zaczyna myśleć o restrukturyzacji kolejowego molocha.
"Słowenia, Węgry i Estonia nie mają zamiaru czekać i domagają się od Brukseli, by dostosowała tempo negocjacji do postępów poszczególnych krajów" - napisał niedawno niemiecki tygodnik "Der Spiegel". Trójka prymusów nie chce czekać na maruderów. W końcu, gdyby konflikt interesów na linii Bruksela-Warszawa czy Bruksela-Praga pogłębiał się, pierwsi nowi członkowie zostaliby przyjęci do unii dopiero w 2005 r. "Czekanie do roku 2005 wiązałoby się ze zbyt dużym ryzykiem politycznym" - powiedział premier Słowenii Andrej Bajuk unijnemu komisarzowi ds. rozszerzenia Günterowi Verheugenowi. Premier Słowenii obawia się, że może dojść do poważnego kryzysu politycznego, gdyż opozycja będzie zarzucać rządowi zbyt dużą uległość wobec Brukseli.
"Bajuk i Verheugen byli zgodni, że główną przeszkodą na drodze do szybkiego rozszerzenia UE jest Polska" - twierdzą dziennikarze "Der Spiegel". Komisarz Verheugen zdenerwował się, gdy Warszawa zarzuciła Brukseli, że opóźnia tempo negocjacji członkowskich. Miał wtedy odpowiedzieć, że jest dokładnie odwrotnie i to Polska jest winna opóźnień.
Polscy negocjatorzy zdają sobie sprawę z naszych słabości, lecz przekonują polityków piętnastki, że zjednoczenie Europy bez Polski nie będzie miało sensu. "Zadajemy sobie pytanie, czy UE w ogóle poważnie nas traktuje" - powiedział na łamach "Die Welt" Jan Kułakowski.
"Z Finami i Szwedami Bruksela rozmawiała jak z członkami najbliższej rodziny, z nami dyskutuje jak z bardzo dalekimi kuzynami" - dodał polski negocjator. "Dotychczas przy każdym rozszerzeniu wystarczyło, aby kandydaci przyjęli unijny stan prawny; od obecnych kandydatów wymaga się, by europejskie normy prawne zostały wprowadzone w życie. Jest to zadanie nie do wykonania" - twierdzi szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej Jacek Saryusz-Wolski. Nasza ofensywa dyplomatyczna przynosi pewne efekty. Ostatnio minister spraw zagranicznych Robin Cook wymienił Polskę wśród liderów kandydackiego peletonu. Jaka naprawdę jest kolejność, dowiemy się najprawdopodobniej w grudniu.
Więcej możesz przeczytać w 35/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.