Państwo ma zagwarantować dochody rolników niezależnie od ilości i jakości oferowanych przez nich produktów
Bliskość wyborów prezydenckich i parlamentarnych podnosi temperaturę i obniża poziom wystąpień kandydatów walczących o wiejski elektorat. Andrzej Lepper chce kontraktacji i skupu produktów rolnych w stylu dekady gen. Jaruzelskiego. Nic to, że wtedy właśnie "miastowi" musieli się ubiegać o względy ekspedientek, by dostać kawałek wątrobianki, nie wspominając nawet o innych frykasach, jak np. pręga wołowa czy kiełbasa zwyczajna. Ale na wsi ludzie mieli wtedy dobrze. Sprzedać można było każde barachło z brudnym i zakażonym mlekiem włącznie.
Czasy te były tak dobre, że Jarosław Kalinowski żąda całkowitej zmiany dzisiejszej - rzekomo antywiejskiej - polityki gospodarczej. Państwo ma zagwarantować dochody rolników niezależnie od ilości i jakości produktów oraz stanu rynku. Dzisiejszy państwowy garnuszek w postaci 14 mld zł idących na tzw. emerytury rolnicze - to mało! A z jakością naszych płodów rolnych jest - jak wiemy - świetnie. Zboża produkujemy w większości pastewne, a atest na eksportowe wyroby mleczarskie uzyskało zaś zaledwie kilka mleczarni.
Żądaniom gwarancji mających przedłużyć życie karłowatych gospodarstw, niezdolnych do podołania wymaganiom gospodarki rynkowej towarzyszą oczywiście hurrapatriotyczne hasła obrony ojcowizny, tych, którzy "żywią i bronią" itd. Lobby wiejskie wykazuje przy tym nieprawdopodobną zmienność nastrojów w sprawie integracji europejskiej. Nastroje te w znacznej mierze zależą od aktualnego stanu amatorskich szacunków kosztów i korzyści z przystąpienia do Unii Europejskiej i oczywiście od podszeptów "wiedzących lepiej". Był więc okres negacji Unii Europejskiej w obawie o zalanie naszego rynku sztucznie tanią, subwencjonowaną żywnością, która zrujnuje polskich wytwórców. Był też czas euforii z tytułu czekających nas funduszów pomocowych i różnych dopłat. Oczywiście, najmniej mówi się o tym, co trzeba zrobić, żeby w nowym układzie sił ekonomicznych wyjść na swoje, nie czekając na mannę z nieba. Najlepiej kupić samochód osobowy i nie dokonywać ryzykownych inwestycji.
Już nawet nie wypada przypominać, jak fatalną rolę odgrywa konstytucyjny zapis o gospodarstwie rodzinnym jako podstawie ustroju rolnego. Jest to zapis petryfikujący obecną złą strukturę rolną, nie widzący zasadniczej różnicy między anachronicznym karłowatym, wegetującym gospodarstwem a współczesnym przedsiębiorstwem rolnym, zdolnym do wytwarzania nadwyżek, do akumulacji i inwestycji. To właśnie obecna struktura własności rolnej powoduje, że wydajność naszego rolnictwa jest w przeliczeniu na zatrudnionego wielokrotnie niższa niż w krajach wyżej rozwiniętych. Przy takim poziomie wydajności ludzie naszej wsi muszą pozostać biedniejszymi od sąsiadów. Godząc się na gospodarstwa rodzinne tylko do 100 ha, nasze wiejskie lobby zapomina o tym, że w innych krajach przedsiębiorstwa (nie gospodarstwa!) rodzinne liczą setki hektarów.
Oczywiście zmiany w strukturze rolnictwa wymagają czasu, cierpliwości i środków. Ale to nie upoważnia do odkładania sprawy ad calendas Graecas i traktowania bardzo kosztownego państwowego garnuszka jako czegoś normalnego. Unia Europejska po swych fatalnych doświadczeniach z polityką rolną robi i zrobi wszystko, żeby się z niej wycofać. Dotacje dla rolnictwa maleją w tych krajach z roku na rok i zmieniają się ich adresaci. Zaczyna się płacić nie za produkty rolne (od tego jest rynek!), lecz za zachowanie czystości wody, powietrza i gruntów.
Nasza wieś walczy o utrzymanie życia bez podatków, nie tylko bezpośrednich. Słychać nawet, że potrzebne skądinąd naszemu rolnictwu grupy producenckie nie będą musiały się rozliczać z otrzymywanych subwencji. Ile walk trzeba było stoczyć o wprowadzenie trzyprocentowego VAT-u! Wszystko wskazuje, że nasza wieś nie dopuści do przekształcenia naszych sielskich gospodarstw rodzinnych w jakieś kapitalistyczne przedsiębiorstwa rolne. Niech żyje skansen!
Czasy te były tak dobre, że Jarosław Kalinowski żąda całkowitej zmiany dzisiejszej - rzekomo antywiejskiej - polityki gospodarczej. Państwo ma zagwarantować dochody rolników niezależnie od ilości i jakości produktów oraz stanu rynku. Dzisiejszy państwowy garnuszek w postaci 14 mld zł idących na tzw. emerytury rolnicze - to mało! A z jakością naszych płodów rolnych jest - jak wiemy - świetnie. Zboża produkujemy w większości pastewne, a atest na eksportowe wyroby mleczarskie uzyskało zaś zaledwie kilka mleczarni.
Żądaniom gwarancji mających przedłużyć życie karłowatych gospodarstw, niezdolnych do podołania wymaganiom gospodarki rynkowej towarzyszą oczywiście hurrapatriotyczne hasła obrony ojcowizny, tych, którzy "żywią i bronią" itd. Lobby wiejskie wykazuje przy tym nieprawdopodobną zmienność nastrojów w sprawie integracji europejskiej. Nastroje te w znacznej mierze zależą od aktualnego stanu amatorskich szacunków kosztów i korzyści z przystąpienia do Unii Europejskiej i oczywiście od podszeptów "wiedzących lepiej". Był więc okres negacji Unii Europejskiej w obawie o zalanie naszego rynku sztucznie tanią, subwencjonowaną żywnością, która zrujnuje polskich wytwórców. Był też czas euforii z tytułu czekających nas funduszów pomocowych i różnych dopłat. Oczywiście, najmniej mówi się o tym, co trzeba zrobić, żeby w nowym układzie sił ekonomicznych wyjść na swoje, nie czekając na mannę z nieba. Najlepiej kupić samochód osobowy i nie dokonywać ryzykownych inwestycji.
Już nawet nie wypada przypominać, jak fatalną rolę odgrywa konstytucyjny zapis o gospodarstwie rodzinnym jako podstawie ustroju rolnego. Jest to zapis petryfikujący obecną złą strukturę rolną, nie widzący zasadniczej różnicy między anachronicznym karłowatym, wegetującym gospodarstwem a współczesnym przedsiębiorstwem rolnym, zdolnym do wytwarzania nadwyżek, do akumulacji i inwestycji. To właśnie obecna struktura własności rolnej powoduje, że wydajność naszego rolnictwa jest w przeliczeniu na zatrudnionego wielokrotnie niższa niż w krajach wyżej rozwiniętych. Przy takim poziomie wydajności ludzie naszej wsi muszą pozostać biedniejszymi od sąsiadów. Godząc się na gospodarstwa rodzinne tylko do 100 ha, nasze wiejskie lobby zapomina o tym, że w innych krajach przedsiębiorstwa (nie gospodarstwa!) rodzinne liczą setki hektarów.
Oczywiście zmiany w strukturze rolnictwa wymagają czasu, cierpliwości i środków. Ale to nie upoważnia do odkładania sprawy ad calendas Graecas i traktowania bardzo kosztownego państwowego garnuszka jako czegoś normalnego. Unia Europejska po swych fatalnych doświadczeniach z polityką rolną robi i zrobi wszystko, żeby się z niej wycofać. Dotacje dla rolnictwa maleją w tych krajach z roku na rok i zmieniają się ich adresaci. Zaczyna się płacić nie za produkty rolne (od tego jest rynek!), lecz za zachowanie czystości wody, powietrza i gruntów.
Nasza wieś walczy o utrzymanie życia bez podatków, nie tylko bezpośrednich. Słychać nawet, że potrzebne skądinąd naszemu rolnictwu grupy producenckie nie będą musiały się rozliczać z otrzymywanych subwencji. Ile walk trzeba było stoczyć o wprowadzenie trzyprocentowego VAT-u! Wszystko wskazuje, że nasza wieś nie dopuści do przekształcenia naszych sielskich gospodarstw rodzinnych w jakieś kapitalistyczne przedsiębiorstwa rolne. Niech żyje skansen!
Więcej możesz przeczytać w 35/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.