Niemoralne jest przyznawanie sobie uprawnień nie przysługujących, tak samo jak nieprzyznawanie przysługujących
Pierwsza nieudana próba rekonstrukcji rządu. Premier ma takie kompetencje, że mógłby niemal sprawować władzę kanclerską. Tymczasem jest zakładnikiem umów koalicyjnych. Powiadam: umów, a nie umowy, bo to nie tylko koalicja AWS-UW, ale też sama AWS jest swoistą koalicją. Rząd premiera Jerzego Buzka jest zakładnikiem obu tych koalicji i jest w stanie zabrać ministrowi Czarneckiemu tekę, lecz nie jest w stanie zabrać stołka. Nie liczą się takie drobiazgi, jak dobro państwa, racja stanu czy kompetencje. Liczą się stołki i rozpłaszczone na nich części ciała. Zastanawiam się, co też należy zrobić, i nic nie przychodzi mi do głowy.
Inny minister - do spraw kombatanckich - dostał się pod pręgierz opinii publicznej, bo ośmielił się nadać sobie status represjonowanego. Ja bym miał do tego ministra pretensje, gdyby tego nie zrobił. Jeśli miał do tego tytuł - a tego akurat Jackowi Taylorowi nikt nie odmawia - to jego obowiązkiem było o to wystąpić. Jeżeli swoje uprawnienia uznałby za nieważne, to uprawnienia innych pretendentów uznałby za niebyłe. Niemoralne jest przyznawanie sobie uprawnień nie przysługujących, tak samo jak nieprzyznawanie sobie przysługujących. Byłby to dowód lekceważenia. Pokazał, że swoją pracę traktuje serio. Argumenty, że był wtedy dzieckiem, uważam za śmieszne. Wiem, że represje wymierzone we mnie bardziej raniły moje dzieci niż mnie samego. Dziwi mnie tylko atak "Gazety Wyborczej" (piórem Piotra Pacewicza), ale cóż - prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Rosjanie powiadają, że "Bóg lubi Trójcę", dodajmy więc jeszcze jednego ministra - tym razem od sportu. 20 lipca, korzystając z pobytu w Polsce delegacji FIFA i UEFA, skierowałem przesłanie do przewodniczących tych organizacji, że chętnie podejmę się mediacji w konflikcie UKFiT - PZPN. Wydaje się, że zacietrzewienie obu stron doszło do tego punktu, iż nikt nie chce ustąpić, choć wiadomo, że jedynym przegranym będzie polski futbol. PZPN trzeba najpierw odwiesić, by mógł zmienić władze. Jeden prezes D. powołuje się na prawo krajowe, drugi prezes D. powołuje się na ustalenia międzynarodowe. To jest chyba ważniejsze, jeżeli nasi piłkarze mają grać poza krajem. Spuścizna szlachecka ciąży na naszym narodzie, ministrowie uważają bowiem, że jedynym instrumentem sprawowania władzy jest zakrzyknięcie: "Nie pozwalam".
Ja natomiast pilnie studiuję nową ordynację wyborczą. Nie ulega wątpliwości, że została napisana tak, by zwyciężali najsilniejsi. Takie jest prawo silniejszego, by dyktować warunki. Nie jest to może moralne, ale jest powszechne. Natomiast niepokojące są słuchy, że niektórzy pragną się dopuścić nadużycia wyborczego. Niektóre ugrupowania rozważają użycie tak zwanych lokomotyw wyborczych. Taka lokomotywa to parlamentarzysta o znanym nazwisku, o oswojonej przez media twarzy, który startowałby w wyborach samorządowych. Jednocześnie zachowywałby swój mandat sejmowy czy senatorski. Po wygranych wyborach rezygnowałby na rzecz następnego na liście. Prawo tego nie zabrania, proceder jest więc legalny, choć moralnie co najmniej wątpliwy. Jest rodzajem wyrażenia pogardy dla wyborcy, który głosując na kogo innego, wybiera kogo innego. Jest to wprowadzanie go w błąd.
Stąd też postulat do wyborców: jeżeli w waszym okręgu startować będzie parlamentarzysta, żądajcie złożenia przez niego mandatu. Nie ma takiego sposobu, by zasiadać jednocześnie w Sejmie i sejmiku wojewódzkim i pełnić te dwie funkcje odpowiedzialnie. Znając przywiązanie naszych parlamentarzystów do foteli, będzie to propozycja natychmiast do odrzucenia.
Obawiam się, że nadchodzące wybory zwiększą polaryzację społeczeństwa. Największe szanse będą miały dwa ugrupowania najsilniejsze: z lewa i z prawa. Wpłynie to na frekwencję wyborczą - ludzie nie lubią skrajności. Dlatego rosną szanse tych, którzy zagospodarują centrum. Dlatego moja centroprawicowa partia - Chrześcijańska Demokracja III Rzeczypospolitej Polskiej - postanowiła iść do wyborów oddzielnym blokiem o nazwie Chrześcijańska Demokracja.
Inny minister - do spraw kombatanckich - dostał się pod pręgierz opinii publicznej, bo ośmielił się nadać sobie status represjonowanego. Ja bym miał do tego ministra pretensje, gdyby tego nie zrobił. Jeśli miał do tego tytuł - a tego akurat Jackowi Taylorowi nikt nie odmawia - to jego obowiązkiem było o to wystąpić. Jeżeli swoje uprawnienia uznałby za nieważne, to uprawnienia innych pretendentów uznałby za niebyłe. Niemoralne jest przyznawanie sobie uprawnień nie przysługujących, tak samo jak nieprzyznawanie sobie przysługujących. Byłby to dowód lekceważenia. Pokazał, że swoją pracę traktuje serio. Argumenty, że był wtedy dzieckiem, uważam za śmieszne. Wiem, że represje wymierzone we mnie bardziej raniły moje dzieci niż mnie samego. Dziwi mnie tylko atak "Gazety Wyborczej" (piórem Piotra Pacewicza), ale cóż - prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Rosjanie powiadają, że "Bóg lubi Trójcę", dodajmy więc jeszcze jednego ministra - tym razem od sportu. 20 lipca, korzystając z pobytu w Polsce delegacji FIFA i UEFA, skierowałem przesłanie do przewodniczących tych organizacji, że chętnie podejmę się mediacji w konflikcie UKFiT - PZPN. Wydaje się, że zacietrzewienie obu stron doszło do tego punktu, iż nikt nie chce ustąpić, choć wiadomo, że jedynym przegranym będzie polski futbol. PZPN trzeba najpierw odwiesić, by mógł zmienić władze. Jeden prezes D. powołuje się na prawo krajowe, drugi prezes D. powołuje się na ustalenia międzynarodowe. To jest chyba ważniejsze, jeżeli nasi piłkarze mają grać poza krajem. Spuścizna szlachecka ciąży na naszym narodzie, ministrowie uważają bowiem, że jedynym instrumentem sprawowania władzy jest zakrzyknięcie: "Nie pozwalam".
Ja natomiast pilnie studiuję nową ordynację wyborczą. Nie ulega wątpliwości, że została napisana tak, by zwyciężali najsilniejsi. Takie jest prawo silniejszego, by dyktować warunki. Nie jest to może moralne, ale jest powszechne. Natomiast niepokojące są słuchy, że niektórzy pragną się dopuścić nadużycia wyborczego. Niektóre ugrupowania rozważają użycie tak zwanych lokomotyw wyborczych. Taka lokomotywa to parlamentarzysta o znanym nazwisku, o oswojonej przez media twarzy, który startowałby w wyborach samorządowych. Jednocześnie zachowywałby swój mandat sejmowy czy senatorski. Po wygranych wyborach rezygnowałby na rzecz następnego na liście. Prawo tego nie zabrania, proceder jest więc legalny, choć moralnie co najmniej wątpliwy. Jest rodzajem wyrażenia pogardy dla wyborcy, który głosując na kogo innego, wybiera kogo innego. Jest to wprowadzanie go w błąd.
Stąd też postulat do wyborców: jeżeli w waszym okręgu startować będzie parlamentarzysta, żądajcie złożenia przez niego mandatu. Nie ma takiego sposobu, by zasiadać jednocześnie w Sejmie i sejmiku wojewódzkim i pełnić te dwie funkcje odpowiedzialnie. Znając przywiązanie naszych parlamentarzystów do foteli, będzie to propozycja natychmiast do odrzucenia.
Obawiam się, że nadchodzące wybory zwiększą polaryzację społeczeństwa. Największe szanse będą miały dwa ugrupowania najsilniejsze: z lewa i z prawa. Wpłynie to na frekwencję wyborczą - ludzie nie lubią skrajności. Dlatego rosną szanse tych, którzy zagospodarują centrum. Dlatego moja centroprawicowa partia - Chrześcijańska Demokracja III Rzeczypospolitej Polskiej - postanowiła iść do wyborów oddzielnym blokiem o nazwie Chrześcijańska Demokracja.
Więcej możesz przeczytać w 33/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.