W tym roku Szwedzi - tak zawsze lojalni wobec władzy i szanujący swoją demokrację - nie mieli ochoty głosować. Do głosu doszła powszechna niechęć do polityków, ich pustych obietnic
Jeśli w Szwecji ktoś będzie fetować sylwestra z prostytutką i opłaci ją do białego rana, ryzykuje wyrok. Od Nowego Roku klienci pań lekkich obyczajów będą karani z paragrafu "poniżanie kobiet". Wprowadzenie tego prawa jest zasługą szwedzkich feministek. Zapewne ich następnym zwycięstwem będzie zakazanie pornografii. W kraju znanym od lat 60. ze swobód obyczajowych nowy purytanizm wprowadzają nie pastorzy, lecz kobiety wyzwolone z więzów tradycji i przesądów. Prostytutki nie czytują Simone de Beauvoir i literatury feministycznej. Znają życie i uważają, że nowe prawo zwiększy przestępczość seksualną. One, "nawiązując stosunki" ze swymi klientami, odciążają społeczeństwo od gwałtów i zboczeń lęgnących się w głowach sfrustrowanych mężczyzn. Profesjonalistki i tak nie zrezygnują z najstarszego zawodu świata, natomiast amatorki pozbawi się szansy na zmianę profesji, likwidując organizacje pomagające upadłym kobietom. W Szwecji jest duże bezrobocie, lecz opieka socjalna każdemu zapewnia przyzwoite życie - twierdzą zgodnie z prawdą feministki. Nikt nie musi sprzedawać swych wdzięków (chyba że postanowił robić karierę w show-businessie). Kupowanie "ciała" prostytutki jest kupowaniem seksu. Redukowaniem kobiety do roli niewolnika seksualnego. Niewolnictwo jest zakazane, handlarzy żywym towarem zamyka się za kratkami. Wynika z tego wniosek, a z niego prawo: pieniądze za seks - nie, wolna miłość - tak.
Podobne poglądy seksualne miał Marks, twierdzący, że małżeństwo to zalegalizowana prostytucja. Portrety Marksa oraz Lenina nadal wiszą w biurach szwedzkiej partii komunistycznej. Co ciekawego do powiedzenia miał Marks - wiadomo, Lenin zaś "powiedział wiele ważnych rzeczy w swoim czasie" - broni konterfektu patrona przewodnicząca partii Gudrun Schyman. Komuniści po wyborach (w których zdobyli 13 proc. głosów) stali się trzecią siłą w parlamencie (po socjaldemokratach i konserwatystach). Schyman zyskała sympatię nie tylko odezwami i obietnicami sprawiedliwszej przyszłości, lecz także swoim alkoholizmem. Ludzką słabością prześladującą nie tylko komunistów (chociaż poprzedni przewodniczący również podtrzymywał moskiewsko-wódczane tradycje). Trzeźwiejsza frakcja partii próbowała pół roku temu zmusić Schyman do odejścia. Towarzyszka złożyła publiczną samokrytykę i obietnicę poprawy. Poddała się terapii, zwyciężyła chorobę i abstynencką konkurencję. Przed wyborami, kiedy wszelkie chwyty są dozwolone, ujawniono, że na prowincji członkowie innej partii zmajstrowali sobie w miejskiej pralni bimbrownię. Nie przysporzyło im to jednak popularności. Co innego nałóg wymykający się spod kontroli, a co innego wyspekulowane łamanie prawa.
W tym roku Szwedzi - tak zawsze lojalni wobec władzy i szanujący swoją demokrację - nie mieli ochoty głosować. Imponująca dotychczasowa frekwencja wynosząca ponad 90 proc. to przeszłość. Teraz doszła do głosu powszechna niechęć do polityków, ich pustych obietnic. Afera demokraty Clintona zepchnęła ludzi władzy z postumentu w bagienko trywialnych słabostek.
"Nie głosujesz, bo twój głos niczego nie zmieni, nic nie znaczy?" - pytałam szwedzkich znajomych. "Przeciwnie, nie głosuję, bo mój głos jest zbyt cenny, żebym go marnował dla manipulatorów i demagogów". Nie zmarnował okazji szef neonazistowskiego Braterstwa Aryjskiego i wybrał... wolność. Pod pretekstem głosowania wykorzystał przepustkę, by uciec z zakładu psychiatrycznego. Wrócił kilka dni później, prawdopodobnie załamany sukcesem lewicy.
Po wyborach dyskutuje się nie tylko o nowym, niepewnym rządzie, ale i nowej polityczno-miłosnej aferze. Minister finansów zakochał się w pani minister oświaty. Romans w pracy mógł wpłynąć na ich zawodowe decyzje. Komisja sprawdzi, czy oświata nie dostała hojną ręką zbyt dużych dotacji albo zbyt małych. Przecież żonaty minister mógł poczuć wyrzuty sumienia lub zatuszować swe uczucia, nie dofinansowując resortu kochanki. A co by było, gdyby pokochał śpiewaczkę operową (zawsze niedoinwestowany teatr) albo sarenkę (podupadające zoo)? Prasa szwedzka - podobnie jak amerykańska w sprawie Clintona - doszukuje się zgubnych wpływów miłości na politykę. Nikt nie zastanawia się, jakie głupoty są w stanie popełnić politycy miotani uczuciem nienawiści.
Szwedów zadowoliłaby chyba władza nowocześniejsza od tradycyjnej demokracji z jej partyjnymi liderami. Skoro politycy mają serca i narządy (których potrzeb nie potrafią dyskretnie zaspokajać, co wpływa na światowe giełdy), to może lepsza okazałaby się władza ludzi bez serc? Zwykłych, anonimowych technokratów podliczających w Brukseli głosy oddawane przez obywateli za przyciśnięciem komputerowej myszki (myszki, nie klawisza, bo jest ona szwedzkim wynalazkiem). Premierów, prezydentów, ministrów nie oddziela już od równie wykształconych i kompetentnych mas prestiż władzy. Są zwykłymi, często bezradnymi ludźmi. Dlaczego więc głosować na nich zamiast z nimi?
Podobne poglądy seksualne miał Marks, twierdzący, że małżeństwo to zalegalizowana prostytucja. Portrety Marksa oraz Lenina nadal wiszą w biurach szwedzkiej partii komunistycznej. Co ciekawego do powiedzenia miał Marks - wiadomo, Lenin zaś "powiedział wiele ważnych rzeczy w swoim czasie" - broni konterfektu patrona przewodnicząca partii Gudrun Schyman. Komuniści po wyborach (w których zdobyli 13 proc. głosów) stali się trzecią siłą w parlamencie (po socjaldemokratach i konserwatystach). Schyman zyskała sympatię nie tylko odezwami i obietnicami sprawiedliwszej przyszłości, lecz także swoim alkoholizmem. Ludzką słabością prześladującą nie tylko komunistów (chociaż poprzedni przewodniczący również podtrzymywał moskiewsko-wódczane tradycje). Trzeźwiejsza frakcja partii próbowała pół roku temu zmusić Schyman do odejścia. Towarzyszka złożyła publiczną samokrytykę i obietnicę poprawy. Poddała się terapii, zwyciężyła chorobę i abstynencką konkurencję. Przed wyborami, kiedy wszelkie chwyty są dozwolone, ujawniono, że na prowincji członkowie innej partii zmajstrowali sobie w miejskiej pralni bimbrownię. Nie przysporzyło im to jednak popularności. Co innego nałóg wymykający się spod kontroli, a co innego wyspekulowane łamanie prawa.
W tym roku Szwedzi - tak zawsze lojalni wobec władzy i szanujący swoją demokrację - nie mieli ochoty głosować. Imponująca dotychczasowa frekwencja wynosząca ponad 90 proc. to przeszłość. Teraz doszła do głosu powszechna niechęć do polityków, ich pustych obietnic. Afera demokraty Clintona zepchnęła ludzi władzy z postumentu w bagienko trywialnych słabostek.
"Nie głosujesz, bo twój głos niczego nie zmieni, nic nie znaczy?" - pytałam szwedzkich znajomych. "Przeciwnie, nie głosuję, bo mój głos jest zbyt cenny, żebym go marnował dla manipulatorów i demagogów". Nie zmarnował okazji szef neonazistowskiego Braterstwa Aryjskiego i wybrał... wolność. Pod pretekstem głosowania wykorzystał przepustkę, by uciec z zakładu psychiatrycznego. Wrócił kilka dni później, prawdopodobnie załamany sukcesem lewicy.
Po wyborach dyskutuje się nie tylko o nowym, niepewnym rządzie, ale i nowej polityczno-miłosnej aferze. Minister finansów zakochał się w pani minister oświaty. Romans w pracy mógł wpłynąć na ich zawodowe decyzje. Komisja sprawdzi, czy oświata nie dostała hojną ręką zbyt dużych dotacji albo zbyt małych. Przecież żonaty minister mógł poczuć wyrzuty sumienia lub zatuszować swe uczucia, nie dofinansowując resortu kochanki. A co by było, gdyby pokochał śpiewaczkę operową (zawsze niedoinwestowany teatr) albo sarenkę (podupadające zoo)? Prasa szwedzka - podobnie jak amerykańska w sprawie Clintona - doszukuje się zgubnych wpływów miłości na politykę. Nikt nie zastanawia się, jakie głupoty są w stanie popełnić politycy miotani uczuciem nienawiści.
Szwedów zadowoliłaby chyba władza nowocześniejsza od tradycyjnej demokracji z jej partyjnymi liderami. Skoro politycy mają serca i narządy (których potrzeb nie potrafią dyskretnie zaspokajać, co wpływa na światowe giełdy), to może lepsza okazałaby się władza ludzi bez serc? Zwykłych, anonimowych technokratów podliczających w Brukseli głosy oddawane przez obywateli za przyciśnięciem komputerowej myszki (myszki, nie klawisza, bo jest ona szwedzkim wynalazkiem). Premierów, prezydentów, ministrów nie oddziela już od równie wykształconych i kompetentnych mas prestiż władzy. Są zwykłymi, często bezradnymi ludźmi. Dlaczego więc głosować na nich zamiast z nimi?
Więcej możesz przeczytać w 43/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.