Nie zgadzam się z Ministerstwem Finansów, że wobec groźby kryzysu trzeba energiczniej zmniejszać skalę deficytu
Szanowni czytelnicy, słyszę raz po raz, wy pewnie też, jak to nas ugodzi kryzys rosyjski i światowy, jeżeli nie przykręcimy śruby budżetowej i nie zreformujemy podatków. Jak nas ugodzi?
Po pierwsze, może napłynąć mniej kapitału. Ale jeśli to miałby być kapitał spekulacyjny, ta ekonomiczna szarańcza spadająca na kraj, żeby zeżreć, co się da i uciec, to z Bogiem. Gorzej, jeżeli napłynie mniej kapitału lokowanego na długo, bo wtedy mniejsze są inwestycje w naturze, czyli mniejszy rynek na dobra inwestycyjne i niższy wzrost gospodarczy. Po drugie, może spaść eksport - na wschód i zachód. To oznacza też, że skurczy się rynek na polskie towary, co osłabi wzrost gospodarczy. Czyli kryzys może nas uderzyć, bo zmniejszając rynek globalny i rynki regionalne, zmniejszy też jego polską cząstkę. No to jakie ma uzasadnienie - wobec takiego zagrożenia - zaostrzanie restrykcji budżetowych przez duszenie udziału deficytu budżetowego w PKB? Przecież to oznacza dodatkowe zmniejszenie rynku, czyli dołożenie wzmacniacza do kryzysowych czynników.
Chcę być dobrze zrozumiany - nie zalecam, jako remedium na ewentualny kryzys, budżetowej ekspansji, czyli zwiększenia udziału deficytu w PKB. Nie zgadzam się tylko z Ministerstwem Finansów, że wobec groźby kryzysu trzeba energiczniej zmniejszać skalę deficytu. Uważam to myślenie za stereotyp, który dałby o sobie znać i wtedy, gdyby kryzysu nie było, tylko inne byłyby wtedy uzasadnienia. Oczywiście lepiej jest, gdy gospodarka rośnie bez deficytu w finansach publicznych, ale to nie znaczy, że zawsze jego duszenie jest najwłaściwsze. Wobec możliwości skurczenia się rynku bardziej wskazane byłoby utrzymanie dotychczasowej polityki zmniejszania deficytu (by tego wzmacniacza, o którym wyżej, nie dodawać), a może nawet pewne jej złagodzenie. Sądzę, że nie stałoby się nic złego, a byłby lepszy klimat i możliwości realizacji owych czterech reform rządowych.
Pod wpływem obecnych zaburzeń gospodarczych na świecie myślenie ekonomiczne zaczyna być wytrącane z kolein pewnej ortodoksji, a dotychczasowe bóstwa i straszydła zaczynają się zamieniać miejscami. Tak na przykład bożkowi zwanemu "inflacja zerowa" przyrasta gęba straszydła zwanego "deflacja". Przy tak zmieniającej się sytuacji istnieje ryzyko, że i w myśleniu, i w działaniu, będzie się toczyło minioną wojnę, na przykład tę z roku 1989, mimo że okoliczności są zupełnie inne.
Druga sprawa, która jest na tapecie, to nieszczęsna - tak już można powiedzieć - reforma podatkowa. Nasz system podatkowy, dobry na początku, popsuto, to jasne. Ale nie było i nie ma niczego, co by nakazywało jego pospieszną reformę. Nie ma żadnego związku - może poza znanym starszemu pokoleniu marksistowskim "wszechzwiązkiem zjawisk" - między uniknięciem zagrożeń kryzysowych a reformą podatkową. Ważniejsze jest, by obecnego systemu więcej nie niszczyć, a w pewnej perspektywie, po przygotowaniu zmian i zaplecza politycznego, zasadniczo go uprościć. Niestety, jestem prawie pewien, że falstart z reformą podatkową skończy się wielkim psuciem. Jednym z jego kluczowych aktów będzie likwidacja ulgi budowlanej dla indywidualnych osób, nadal prostej i mobilizującej mimo "udoskonaleń" i zastąpienie jej skomplikowanym systemem dopłat i kredytów. Nie będzie on ani dostatecznie socjalny, by mogli z niego korzystać ubożsi, ani dostatecznie zachęcający, by chcieli z niego korzystać zamożniejsi. Uldze budowlanej, którą chce się zlikwidować, przypięto fałszywą łatę przywileju dla bogatych, szermując na prawo i lewo, że z odliczeń budowlanych korzysta prawie 70 proc. podatników z drugiego i trzeciego przedziału, a jedynie 26 proc. z pierwszego. Tylko, że te 26 proc. to jest 5,8 mln podatników, a te 70 proc. to 163 tys. osób. Ulga budowlana jest przede wszystkim potężnym bodźcem dla budujących swoje stupięćdziesięciometrowe domki i mieszkania spółdzielcze, a potem wykańczających je w weekendy i podczas urlopów. W nich uderzycie, szanowni posłowie, likwidując tę ulgę, właściwie nie wiadomo w imię czego? Chyba tylko po to, żeby tak sobie coś zreformować. "Może by tak co zaorać, kumie?".
Po pierwsze, może napłynąć mniej kapitału. Ale jeśli to miałby być kapitał spekulacyjny, ta ekonomiczna szarańcza spadająca na kraj, żeby zeżreć, co się da i uciec, to z Bogiem. Gorzej, jeżeli napłynie mniej kapitału lokowanego na długo, bo wtedy mniejsze są inwestycje w naturze, czyli mniejszy rynek na dobra inwestycyjne i niższy wzrost gospodarczy. Po drugie, może spaść eksport - na wschód i zachód. To oznacza też, że skurczy się rynek na polskie towary, co osłabi wzrost gospodarczy. Czyli kryzys może nas uderzyć, bo zmniejszając rynek globalny i rynki regionalne, zmniejszy też jego polską cząstkę. No to jakie ma uzasadnienie - wobec takiego zagrożenia - zaostrzanie restrykcji budżetowych przez duszenie udziału deficytu budżetowego w PKB? Przecież to oznacza dodatkowe zmniejszenie rynku, czyli dołożenie wzmacniacza do kryzysowych czynników.
Chcę być dobrze zrozumiany - nie zalecam, jako remedium na ewentualny kryzys, budżetowej ekspansji, czyli zwiększenia udziału deficytu w PKB. Nie zgadzam się tylko z Ministerstwem Finansów, że wobec groźby kryzysu trzeba energiczniej zmniejszać skalę deficytu. Uważam to myślenie za stereotyp, który dałby o sobie znać i wtedy, gdyby kryzysu nie było, tylko inne byłyby wtedy uzasadnienia. Oczywiście lepiej jest, gdy gospodarka rośnie bez deficytu w finansach publicznych, ale to nie znaczy, że zawsze jego duszenie jest najwłaściwsze. Wobec możliwości skurczenia się rynku bardziej wskazane byłoby utrzymanie dotychczasowej polityki zmniejszania deficytu (by tego wzmacniacza, o którym wyżej, nie dodawać), a może nawet pewne jej złagodzenie. Sądzę, że nie stałoby się nic złego, a byłby lepszy klimat i możliwości realizacji owych czterech reform rządowych.
Pod wpływem obecnych zaburzeń gospodarczych na świecie myślenie ekonomiczne zaczyna być wytrącane z kolein pewnej ortodoksji, a dotychczasowe bóstwa i straszydła zaczynają się zamieniać miejscami. Tak na przykład bożkowi zwanemu "inflacja zerowa" przyrasta gęba straszydła zwanego "deflacja". Przy tak zmieniającej się sytuacji istnieje ryzyko, że i w myśleniu, i w działaniu, będzie się toczyło minioną wojnę, na przykład tę z roku 1989, mimo że okoliczności są zupełnie inne.
Druga sprawa, która jest na tapecie, to nieszczęsna - tak już można powiedzieć - reforma podatkowa. Nasz system podatkowy, dobry na początku, popsuto, to jasne. Ale nie było i nie ma niczego, co by nakazywało jego pospieszną reformę. Nie ma żadnego związku - może poza znanym starszemu pokoleniu marksistowskim "wszechzwiązkiem zjawisk" - między uniknięciem zagrożeń kryzysowych a reformą podatkową. Ważniejsze jest, by obecnego systemu więcej nie niszczyć, a w pewnej perspektywie, po przygotowaniu zmian i zaplecza politycznego, zasadniczo go uprościć. Niestety, jestem prawie pewien, że falstart z reformą podatkową skończy się wielkim psuciem. Jednym z jego kluczowych aktów będzie likwidacja ulgi budowlanej dla indywidualnych osób, nadal prostej i mobilizującej mimo "udoskonaleń" i zastąpienie jej skomplikowanym systemem dopłat i kredytów. Nie będzie on ani dostatecznie socjalny, by mogli z niego korzystać ubożsi, ani dostatecznie zachęcający, by chcieli z niego korzystać zamożniejsi. Uldze budowlanej, którą chce się zlikwidować, przypięto fałszywą łatę przywileju dla bogatych, szermując na prawo i lewo, że z odliczeń budowlanych korzysta prawie 70 proc. podatników z drugiego i trzeciego przedziału, a jedynie 26 proc. z pierwszego. Tylko, że te 26 proc. to jest 5,8 mln podatników, a te 70 proc. to 163 tys. osób. Ulga budowlana jest przede wszystkim potężnym bodźcem dla budujących swoje stupięćdziesięciometrowe domki i mieszkania spółdzielcze, a potem wykańczających je w weekendy i podczas urlopów. W nich uderzycie, szanowni posłowie, likwidując tę ulgę, właściwie nie wiadomo w imię czego? Chyba tylko po to, żeby tak sobie coś zreformować. "Może by tak co zaorać, kumie?".
Więcej możesz przeczytać w 44/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.