W socjalizmie nie ma miejsca dla Pinochetów, chyba że w stadium schyłkowym. Władza ludowa - dopóki trwała - była globalna i kolektywna
1. Wszystkie koalicje dobre! - przeczytałem zdziwiony, ale później rozwinąłem gazetę i zobaczyłem ciąg dalszy, oczywiście, chodzi tylko o samorządowe. No tak, czasy się zmieniają, idź starcze na emeryturę, pamiętasz jeszcze czasy, kiedy koalicji żadnej nie było, a tylko władza i opozycja. Tyle że emerytura nie pomoże, potrzebne są środki bardziej zdecydowane, bo emeryci też głosują. Gdzie indziej więc czytam, że żadnych rozmów nie będzie, może przez wzgląd na starców, ale... rozmawiamy (z tym, z kim nigdy nie wejdziemy w koalicję), bo inaczej zarządu miasta w ogóle nie dałoby się powołać. Istotnie, jeśli bez zakulisowej przynajmniej ugody między dwiema konkurencyjnymi partiami nie można sprawnie rządzić miastem, to sprawy są oczywiste. Albo rezygnujemy z systemu partyjnego w życiu samorządowym, albo rezygnujemy z samorządów. Tyle że udział w wyborach krajowych to także jest zgoda na to, że się konkuruje z przeciwnikiem, nawet jeśli się go bardzo nie lubi. W najgorszym razie trzeba przynajmniej mu powierzyć laskę wicemarszałkowską.
2. Tak oto z wyborami samorządowymi weszliśmy w nowy etap historii politycznej, wzmacniając system partyjny, który obok pięciuset sześćdziesięciu parlamentarzystów będzie teraz zasilał finansowo i organizacyjnie dziesiątki tysięcy polityków szczebla powiatowego, wojewódzkiego i grodzkiego, a czasem i gminnego. Teoretycznie jest to lepsze dla wyborców, bo wiedzą, kogo winić poza burmistrzem, a jakość rządzenia Warszawą, Poznaniem czy Gdańskiem rzutuje na ocenę zdolności partii jako całości. Poprzez wspólną tożsamość partyjną nabiera sensu zbiorowa odpowiedzialność polityczna. Czy to jednak są rzeczywiście partie? Czy ten garnitur wytrzyma pierwsze pranie, okaże się po zakończeniu masowego procesu tworzenia władzy lokalnej. Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej (tym razem bez Litwy) rozpoczęła proces przebudowy swojego sojuszu w organizm partyjny; jeśli druga strona jest mniej zaawansowana, to dlatego, że w AWS dominuje "Solidarność", a nie jedna z partii politycznych. Tyle że właściwie z tej przewagi związku wynika możliwość organizowania partii, co należałoby czynić jeszcze w tym roku, mając na myśli przyszłe wybory parlamentarne, albo oddać sprawę w ręce Lecha Wałęsy i jego Chrześcijańskiej Demokracji III RP. Tego problemu nie ma oczywiście Unia Wolności, chyba że zechce utrzymać swą wyborczą koalicję z UPR i Stronnictwem Demokratycznym, podobnie jak PSL sojusz z Unią Pracy i Samoobroną Leppera (wygrał).
3. Jednym słowem, polska wieś spokojna, politycy wirują na luzie, aż tu nagle jak grom z nieba powraca zagadnienie dekomunizacji. Pierwszym gromowładcą sędzia Strzembosz, który na odchodnym zrobił psikusa i powołał prokuratora do lustracji. No tak, ale lustracji nikt się już nie boi, ot stały temat żartobliwych przetargów, więc już wszyscy powrócili do kręcenia sojuszów, kiedy gruchnął grom drugi. Gromowładcą był tym razem sędzia hiszpański Garzon, który ku radości lewicy doprowadził do wzięcia Pinocheta pod angielską straż policyjną. Adam Michnik zwrócił uwagę na zagrożenie, jakie to powoduje dla polityki kompromisu transformacyjnego, która w Polsce - z jego znacznym udziałem - przyniosła bezkrwawą zamianę dyktatury na demokrację, podobnie jak w Chile, i wcześniej w samej Hiszpanii. W tym samym numerze "Gazety Wyborczej" generał Jaruzelski wyraził zdziwienie, że Pinochet tak długo czekał na zasłużoną reakcję świata demokratycznego. Wygląda na to, że po przejściu pokojowej transformacji generał jest przeciwny zasadzie grubej kreski (przepraszam) i uważa, że dyktatora, który gwałcił prawa człowieka, powinno się za to ukarać, nawet jeśli oddał dobrowolnie władzę. Generał przekonał Dawida Warszawskiego, który nie zgodził się z Michnikiem, i wspomniał odpowiedzialność Jaruzelskiego za Grudzień ?70. Z Warszawskim nie zgadza się z kolei Maleszko, itd. itd.
4. Tyle że analogie historyczne mogą być zawodne. Zapomina się, że sukces kompromisu hiszpańskiego opierał się na nieczystym sumieniu obu stron konfliktu, po którym była dyktatura. Frankiści rozstrzeliwali republikanów, ale republikanie mordowali księży i zakonnice. Krew była na rękach obu stron wojny domowej, po której nastąpiła stagnacja, izolacja, a następnie rozwój ekonomiczny. Kompromis hiszpański to jest zgoda na zapomnienie czynów dyktatury uzasadniającej swe powstanie wyższą koniecznością. Jaka wyższa konieczność uzasadniała PRL poza samym aktem gwałtu, który PRL wprowadził na miejsce prawowitego państwa polskiego? Polska opozycja nie miała na sumieniu niczego, co ją do kompromisu zmuszało, kompromis był wymuszony. Porównanie jest chybione, tak jak chybione jest porównanie z Chile. Czym groziła "Solidarność" w 1981 r.? - Demokracją.
5. Czy można rządzić krajem inaczej niż rządzi się miastem? Na tyle, na ile znam ten kraj, odpowiedzi nie będzie zarówno na to, jak i na inne pytania. Wszystkie koalicje są dobre i generał może spać spokojnie mimo tego, co powiedział, bo brak konsekwencji jest podstawą kompromisu, bez którego rządzenie (demokratyczne) Polską jest niemożliwe. Dekomunizacja rozumiana jako jednorazowy akt sprawiedliwości była niemożliwa w 1989 r. i jest niemożliwa dzisiaj. Grudzień to nie jest przecież tylko towarzysz generał Jaruzelski. W socjalizmie nie ma miejsca dla Pinochetów, chyba że w stadium schyłkowym. Władza ludowa - dopóki trwała - była globalna (w połowie) i kolektywna. Sądzić Jaruzelskiego można, ale w całym towarzystwie, bo tak naprawdę trzeba by sądzić całe towarzystwo, nawet jeśli już jest dzisiaj bezpartyjne, a przynajmniej wszystkie biura polityczne. Tylko czy można się po cichu dogadywać z dziećmi na dole, a stawiać pod sąd rodziców? Pokojowa transformacja w Hiszpanii zakończyła się powodzeniem, nikogo za przeszłość nie ukarano, aż wreszcie, ku zadowoleniu większości, reformatorzy stracili władzę w wyborach, a do więzienia poszedł socjalistyczny minister odpowiedzialny za naruszanie już demokratycznej konstytucji. U nas za to już chyba wszyscy mają haki na siebie nawzajem. A miastem i krajem trzeba zarządzać. I w ten sposób prześcignęliśmy wzorzec.
2. Tak oto z wyborami samorządowymi weszliśmy w nowy etap historii politycznej, wzmacniając system partyjny, który obok pięciuset sześćdziesięciu parlamentarzystów będzie teraz zasilał finansowo i organizacyjnie dziesiątki tysięcy polityków szczebla powiatowego, wojewódzkiego i grodzkiego, a czasem i gminnego. Teoretycznie jest to lepsze dla wyborców, bo wiedzą, kogo winić poza burmistrzem, a jakość rządzenia Warszawą, Poznaniem czy Gdańskiem rzutuje na ocenę zdolności partii jako całości. Poprzez wspólną tożsamość partyjną nabiera sensu zbiorowa odpowiedzialność polityczna. Czy to jednak są rzeczywiście partie? Czy ten garnitur wytrzyma pierwsze pranie, okaże się po zakończeniu masowego procesu tworzenia władzy lokalnej. Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej (tym razem bez Litwy) rozpoczęła proces przebudowy swojego sojuszu w organizm partyjny; jeśli druga strona jest mniej zaawansowana, to dlatego, że w AWS dominuje "Solidarność", a nie jedna z partii politycznych. Tyle że właściwie z tej przewagi związku wynika możliwość organizowania partii, co należałoby czynić jeszcze w tym roku, mając na myśli przyszłe wybory parlamentarne, albo oddać sprawę w ręce Lecha Wałęsy i jego Chrześcijańskiej Demokracji III RP. Tego problemu nie ma oczywiście Unia Wolności, chyba że zechce utrzymać swą wyborczą koalicję z UPR i Stronnictwem Demokratycznym, podobnie jak PSL sojusz z Unią Pracy i Samoobroną Leppera (wygrał).
3. Jednym słowem, polska wieś spokojna, politycy wirują na luzie, aż tu nagle jak grom z nieba powraca zagadnienie dekomunizacji. Pierwszym gromowładcą sędzia Strzembosz, który na odchodnym zrobił psikusa i powołał prokuratora do lustracji. No tak, ale lustracji nikt się już nie boi, ot stały temat żartobliwych przetargów, więc już wszyscy powrócili do kręcenia sojuszów, kiedy gruchnął grom drugi. Gromowładcą był tym razem sędzia hiszpański Garzon, który ku radości lewicy doprowadził do wzięcia Pinocheta pod angielską straż policyjną. Adam Michnik zwrócił uwagę na zagrożenie, jakie to powoduje dla polityki kompromisu transformacyjnego, która w Polsce - z jego znacznym udziałem - przyniosła bezkrwawą zamianę dyktatury na demokrację, podobnie jak w Chile, i wcześniej w samej Hiszpanii. W tym samym numerze "Gazety Wyborczej" generał Jaruzelski wyraził zdziwienie, że Pinochet tak długo czekał na zasłużoną reakcję świata demokratycznego. Wygląda na to, że po przejściu pokojowej transformacji generał jest przeciwny zasadzie grubej kreski (przepraszam) i uważa, że dyktatora, który gwałcił prawa człowieka, powinno się za to ukarać, nawet jeśli oddał dobrowolnie władzę. Generał przekonał Dawida Warszawskiego, który nie zgodził się z Michnikiem, i wspomniał odpowiedzialność Jaruzelskiego za Grudzień ?70. Z Warszawskim nie zgadza się z kolei Maleszko, itd. itd.
4. Tyle że analogie historyczne mogą być zawodne. Zapomina się, że sukces kompromisu hiszpańskiego opierał się na nieczystym sumieniu obu stron konfliktu, po którym była dyktatura. Frankiści rozstrzeliwali republikanów, ale republikanie mordowali księży i zakonnice. Krew była na rękach obu stron wojny domowej, po której nastąpiła stagnacja, izolacja, a następnie rozwój ekonomiczny. Kompromis hiszpański to jest zgoda na zapomnienie czynów dyktatury uzasadniającej swe powstanie wyższą koniecznością. Jaka wyższa konieczność uzasadniała PRL poza samym aktem gwałtu, który PRL wprowadził na miejsce prawowitego państwa polskiego? Polska opozycja nie miała na sumieniu niczego, co ją do kompromisu zmuszało, kompromis był wymuszony. Porównanie jest chybione, tak jak chybione jest porównanie z Chile. Czym groziła "Solidarność" w 1981 r.? - Demokracją.
5. Czy można rządzić krajem inaczej niż rządzi się miastem? Na tyle, na ile znam ten kraj, odpowiedzi nie będzie zarówno na to, jak i na inne pytania. Wszystkie koalicje są dobre i generał może spać spokojnie mimo tego, co powiedział, bo brak konsekwencji jest podstawą kompromisu, bez którego rządzenie (demokratyczne) Polską jest niemożliwe. Dekomunizacja rozumiana jako jednorazowy akt sprawiedliwości była niemożliwa w 1989 r. i jest niemożliwa dzisiaj. Grudzień to nie jest przecież tylko towarzysz generał Jaruzelski. W socjalizmie nie ma miejsca dla Pinochetów, chyba że w stadium schyłkowym. Władza ludowa - dopóki trwała - była globalna (w połowie) i kolektywna. Sądzić Jaruzelskiego można, ale w całym towarzystwie, bo tak naprawdę trzeba by sądzić całe towarzystwo, nawet jeśli już jest dzisiaj bezpartyjne, a przynajmniej wszystkie biura polityczne. Tylko czy można się po cichu dogadywać z dziećmi na dole, a stawiać pod sąd rodziców? Pokojowa transformacja w Hiszpanii zakończyła się powodzeniem, nikogo za przeszłość nie ukarano, aż wreszcie, ku zadowoleniu większości, reformatorzy stracili władzę w wyborach, a do więzienia poszedł socjalistyczny minister odpowiedzialny za naruszanie już demokratycznej konstytucji. U nas za to już chyba wszyscy mają haki na siebie nawzajem. A miastem i krajem trzeba zarządzać. I w ten sposób prześcignęliśmy wzorzec.
Więcej możesz przeczytać w 44/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.