Kiedy pogłoski o śmierci Marka Twaina powtarzać zaczęły gazety, pisarz zorganizował konferencję prasową, którą rozpoczął słowami: "Jak panowie widzicie, plotki o mojej śmierci są mocno przesadzone".
Kiedy pogłoski o śmierci Marka Twaina powtarzać zaczęły gazety, pisarz zorganizował konferencję prasową, którą rozpoczął słowami: "Jak panowie widzicie, plotki o mojej śmierci są mocno przesadzone". Tę anegdotę przypomniał mi Aleksander Smolar, kiedy rozmawialiśmy o Unii Wolności po październikowych wyborach. Ostateczne ich wyniki pokazują, że słowa o klęsce unii, nie mówiąc już o jej unicestwieniu, są "mocno przesadzone". Nie przeszkadza to krytykom w kontynuowaniu requiem, ba, pojawiły się już nawet analizy, kto i ile skorzysta na śmierci partii Balcerowicza. Pierwszy za sztućce w tej swoistej uczcie nekrofagów (mówiąc po polsku: trupożerców) chwycił - z właściwą sobie elegancją - Czesław Bielecki, lider Ruchu Stu, wyliczając publicznie, ile zgarnie głosów elektoratu nieboszczki.
Nie powinno nas to dziwić, wszak przepowiadanie upadku tej formacji stało się jednym z rytuałów polskiego życia politycznego. Szczególnie silną Schadenfreude słychać i czuć w liberalno-konserwatywnej (?) części AWS; wspomniany wyżej architekt polskiej prawicy nie jest tu wyjątkiem. Im więcej ktoś po prawej stronie mówi o niższych podatkach, ograniczonym państwie czy decentralizacji (podkreślam słowo "mówi"), a więc o tym, co Balcerowicz robi (podkreślam słowo "robi"), z tym większą satysfakcją przewiduje klęskę Unii Wolności, kryzys przywództwa, zanik tej partii w dłuższej perspektywie. Jak zauważył Keynes, w dłuższej perspektywie wszyscy będziemy martwi i w tym sensie pesymistyczne proroctwo dotyczące dalszych losów unii jest prawdziwe, ale obejmuje także proroków z ich ugrupowaniami.
Ostatni czas pokazał, jak zmienną bywa opinia publiczna. Przypomnijmy, że rok temu Unia Wolności uzyskała ponad 13 proc. głosów w wyborach parlamentarnych, co uznano za niespodziewany i wielki sukces, tym bardziej że niektóre sondaże pół roku wcześniej zapowiadały kłopoty z przekroczeniem progu wyborczego. Dwanaście miesięcy później ponad 11 proc. uznano za ciężki nokaut. Co to znaczy? Że nie jest tak źle z unią, skoro wszyscy, z jej członkami włącznie, uznali, że 11 proc. głosów to dla niej zdecydowanie poniżej normy i zaczęli bić na alarm. To odpowiedź optymistyczna. Bliższa prawdy wydaje się opinia, według której wielu aktorów i obserwatorów polskiej sceny politycznej - z prawa, z lewa i z samego środka też - czekało z rosnącą niecierpliwością chwili i pretekstu, by utrzeć nosa Balcerowiczowi i jego drużynie. Dlaczego?
Prawdziwe spory o Polskę dzielą naszą scenę na dwa obozy: Balcerowicza z unijnymi liberałami kontra Zjednoczone Siły Lewicy
Każdy ma swoje powody. Dla SLD nie ma groźniejszego przeciwnika niż ten, który podejmując decyzje i dyktując tempo zmian, obnaża lichość rządów Pawlaka, Oleksego i Cimoszewicza. Jeszcze bardziej musi byłych komunistów niepokoić treść tych decyzji i projektów. Ich wspólnym mianownikiem jest bowiem rozluźnienie gorsetu zbiurokratyzowanego państwa i uwalnianie spod jego kurateli kolejnych obszarów życia społecznego. Dla Leszka Millera i jego partii AWS jest przeciwnikiem w boju o wizję przeszłości Polski, unia zaś przeciwnikiem głównie o wizję przyszłości. Kiedy SLD ironicznie wskazuje na podobieństwa programów swojego i AWS, nie jest to wyłącznie sprytna propagandowa złośliwość: parlamentarne dyskusje na temat reformy administracji, kas chorych, reformy górnictwa, podatków, budżetu, prokuratorii generalnej i prywatyzacji, skrócenia czasu pracy, zakresu autonomii samorządów, a także głosowania w tych sprawach, pokazały, jak wiele przekonań i lęków łączy obie formacje. Spór między dwoma wielkimi blokami to spór o to, kto ma rządzić Polską, a nie - jak ma rządzić.
Kompetentna determinacja Balcerowicza, czasem ocierająca się o arogancję, pozwala mu często przeforsować liberalne projekty mimo sprzeciwu SLD i nieufnego dystansu AWS. Dlatego tak często prawdziwe spory o Polskę dzielą naszą scenę na dwa ilościowo nierówne obozy: Balcerowicza z unijnymi liberałami kontra Zjednoczone Siły Lewicy. Te ostatnie pod różnymi sztandarami, także świętymi. Zdarzają się nawet chorągiewki z unijnym "słoneczkiem".
Nic zatem dziwnego, że tak chętnie i szybko zbudowano tezę o naszej klęsce, by równocześnie wskazać jej ojca: Leszka Balcerowicza z jego projektem podatku liniowego. Zostawiam na boku ocenę, czy zamieszanie wokół tego projektu zniechęciło część wyborców do unii w przeddzień wyborów. Jest to prawdopodobne, choć nikt odpowiedzialnie nie jest dziś w stanie mówić o skali tego zniechęcenia. Z pewnością rację mają ci, którzy przypominają przy tej okazji socjotechniczną oczywistość: w kampanii wyborczej nie dostarczaj amunicji konkurentom, nie bądź przesadnie kontrowersyjny, pamiętaj, że zawsze i wszędzie ludzie oczekują prostych recept. Leszek Balcerowicz po raz kolejny udowodnił, że jest politykiem niekonwencjonalnym, ze złymi i dobrymi tego skutkami. O tym, że jego przywództwo będzie niekonwencjonalne i dla wielu kłopotliwe, przekonywałem unię nim wybrała go na przewodniczącego. Dziś, choć grono jego entuzjastów w unii jakby stopniało, trzymam za niego kciuki. Może dlatego, że nie podzielałem wówczas entuzjazmu i wiary w nieomylność nowego przewodniczącego, teraz łatwiej mi zaakceptować go takim, jakim jest w rzeczywistości: trudnym, ba, nieznośnym, z wadami, ale za to człowiekiem z krwi i kości, wiedzącym, czego chce. A polscy politycy rzadko zbudowani są z tego budulca.
Ale, jak już wspomniałem, nie socjotechnika i cechy charakteru są głównym źródłem niechęci do unii i Balcerowicza. Tak naprawdę zarówno opozycja, jak i koalicjant boją się zmian, w tym tak spektakularnych i rewolucyjnych, jak wprowadzenie podatku liniowego. O ileż wygodniej i bezpieczniej zapowiadać zmiany niż je wprowadzać. Wszyscy gotowi są w Polsce mówić o potrzebie niskich i bardziej płaskich podatków, ale jeśli ktoś podejmuje próbę zamiany słów w fakty, natychmiast staje się czarnym charakterem. Gotowość do podejmowania decyzji jest dystynkcją ludzi źle wychowanych, burzących konwenanse; kiedy pojawiają się w salonach władzy, ich bywalcy odwracają się z zażenowaniem albo znacząco stukają się w czoło. "Ten wasz Balcerowicz jest jakiś nienormalny, on serio traktuje to, co mówi" - iluż prominentnych polityków koalicji mówiło mi to tonem pełnym współczucia.
Unia Wolności ma szanse w starciu z SLD i AWS tylko jako partia odmienna, zdecydowanie rynkowa, indywidualistyczna
Zmęczeni tempem narzuconym przez średniodystansowca (każdy, kto biegał kiedyś 800 metrów, wie, jaki to morderczy dystans) wydają się także niektórzy unici. Wynik wyborów właśnie część unii gotowa była interpretować jako klęskę zawinioną przez Balcerowicza, przez liberalizm pozbawiony społecznej wrażliwości, młodych technokratów itp. To, co jest autentycznym znakiem firmowym naszego środowiska, wyróżniającym nas wśród wszystkich pozostałych ugrupowań, czyli realny i głęboki program dekomunizacji (dekomunizacja to - jak rozumiem - eliminacja z życia publicznego i gospodarczego pozostałości komunizmu), niektórzy unijni krytycy Balcerowicza traktują jak balast. Jednym z głównych zarzutów formułowanych wewnątrz unii wobec niego jest "kaeldyzacja" i zanik wrażliwości społecznej rozumianej jako gotowość do ustępstw wobec roszczeń niektórych grup społecznych. Pojawiła się nawet teza o potrzebie przekształcenia unii w partię klasową, reprezentującą interesy inteligencji. Ten brakujący do kompletu syndykat miałby uzyskać polityczną skuteczność, zwiększając nakłady na branże i sektory pozbawione instrumentów nacisku i silnych patronów.
Potrzeba upodobnienia się do SLD i AWS poprzez wyszukanie swojego segmentu roszczeń jest dla unii niebezpieczna. Któż bowiem, mając do wyboru trzy syndykaty: dwa silne, a przy tym twardo zorientowane w sporach wyznaniowych i historycznych, i jeden słaby, w dodatku mniej wyrazisty w tych sporach, odda swój głos na ten trzeci?
Unia ma szanse w starciu z dwoma molochami tylko jako partia odmienna, zdecydowanie rynkowa, indywidualistyczna. Polsce nie jest potrzebna kolejna partia socjalistyczna. Socjalizm pokomunistyczny, niepodległościowy czy inteligencki - i tak pozostaje socjalizmem. Warto więc trwać przy swoim - jeśli wytrwało się w czasach znacznie dla "elementów antysocjalistycznych" trudniejszych. Unia z Balcerowiczem nie wszystkim się podoba, ale - jak zauważyła Margaret Thatcher - politycy, którzy chcą się wszystkim podobać, pomylili politykę z wybiegiem dla modelek.
Przez cztery lata będziemy mieli możność obserwowania, niczym w laboratorium, jak wyglądają rządy samodzielnie sprawowane przez SLD (np. w Bydgoszczy), przez AWS (np. w Gdańsku) czy przez rozmaite koalicje. Kiedy usłyszałem opinię jednego z liderów AWS, że wreszcie zbliżamy się do normalności, bo na scenie pozostały praktycznie tylko dwa bloki, pomyślałem, że z największym skupieniem obserwował będę sytuację w Płońsku. Tam właśnie zostały tylko AWS i SLD. W takiej sytuacji rząd, przy idealnym remisie uzyskanym przez te ugrupowania, może narzucić komisarza. Co w wypadku takiego remisu po wyborach parlamentarnych?
Nie powinno nas to dziwić, wszak przepowiadanie upadku tej formacji stało się jednym z rytuałów polskiego życia politycznego. Szczególnie silną Schadenfreude słychać i czuć w liberalno-konserwatywnej (?) części AWS; wspomniany wyżej architekt polskiej prawicy nie jest tu wyjątkiem. Im więcej ktoś po prawej stronie mówi o niższych podatkach, ograniczonym państwie czy decentralizacji (podkreślam słowo "mówi"), a więc o tym, co Balcerowicz robi (podkreślam słowo "robi"), z tym większą satysfakcją przewiduje klęskę Unii Wolności, kryzys przywództwa, zanik tej partii w dłuższej perspektywie. Jak zauważył Keynes, w dłuższej perspektywie wszyscy będziemy martwi i w tym sensie pesymistyczne proroctwo dotyczące dalszych losów unii jest prawdziwe, ale obejmuje także proroków z ich ugrupowaniami.
Ostatni czas pokazał, jak zmienną bywa opinia publiczna. Przypomnijmy, że rok temu Unia Wolności uzyskała ponad 13 proc. głosów w wyborach parlamentarnych, co uznano za niespodziewany i wielki sukces, tym bardziej że niektóre sondaże pół roku wcześniej zapowiadały kłopoty z przekroczeniem progu wyborczego. Dwanaście miesięcy później ponad 11 proc. uznano za ciężki nokaut. Co to znaczy? Że nie jest tak źle z unią, skoro wszyscy, z jej członkami włącznie, uznali, że 11 proc. głosów to dla niej zdecydowanie poniżej normy i zaczęli bić na alarm. To odpowiedź optymistyczna. Bliższa prawdy wydaje się opinia, według której wielu aktorów i obserwatorów polskiej sceny politycznej - z prawa, z lewa i z samego środka też - czekało z rosnącą niecierpliwością chwili i pretekstu, by utrzeć nosa Balcerowiczowi i jego drużynie. Dlaczego?
Prawdziwe spory o Polskę dzielą naszą scenę na dwa obozy: Balcerowicza z unijnymi liberałami kontra Zjednoczone Siły Lewicy
Każdy ma swoje powody. Dla SLD nie ma groźniejszego przeciwnika niż ten, który podejmując decyzje i dyktując tempo zmian, obnaża lichość rządów Pawlaka, Oleksego i Cimoszewicza. Jeszcze bardziej musi byłych komunistów niepokoić treść tych decyzji i projektów. Ich wspólnym mianownikiem jest bowiem rozluźnienie gorsetu zbiurokratyzowanego państwa i uwalnianie spod jego kurateli kolejnych obszarów życia społecznego. Dla Leszka Millera i jego partii AWS jest przeciwnikiem w boju o wizję przeszłości Polski, unia zaś przeciwnikiem głównie o wizję przyszłości. Kiedy SLD ironicznie wskazuje na podobieństwa programów swojego i AWS, nie jest to wyłącznie sprytna propagandowa złośliwość: parlamentarne dyskusje na temat reformy administracji, kas chorych, reformy górnictwa, podatków, budżetu, prokuratorii generalnej i prywatyzacji, skrócenia czasu pracy, zakresu autonomii samorządów, a także głosowania w tych sprawach, pokazały, jak wiele przekonań i lęków łączy obie formacje. Spór między dwoma wielkimi blokami to spór o to, kto ma rządzić Polską, a nie - jak ma rządzić.
Kompetentna determinacja Balcerowicza, czasem ocierająca się o arogancję, pozwala mu często przeforsować liberalne projekty mimo sprzeciwu SLD i nieufnego dystansu AWS. Dlatego tak często prawdziwe spory o Polskę dzielą naszą scenę na dwa ilościowo nierówne obozy: Balcerowicza z unijnymi liberałami kontra Zjednoczone Siły Lewicy. Te ostatnie pod różnymi sztandarami, także świętymi. Zdarzają się nawet chorągiewki z unijnym "słoneczkiem".
Nic zatem dziwnego, że tak chętnie i szybko zbudowano tezę o naszej klęsce, by równocześnie wskazać jej ojca: Leszka Balcerowicza z jego projektem podatku liniowego. Zostawiam na boku ocenę, czy zamieszanie wokół tego projektu zniechęciło część wyborców do unii w przeddzień wyborów. Jest to prawdopodobne, choć nikt odpowiedzialnie nie jest dziś w stanie mówić o skali tego zniechęcenia. Z pewnością rację mają ci, którzy przypominają przy tej okazji socjotechniczną oczywistość: w kampanii wyborczej nie dostarczaj amunicji konkurentom, nie bądź przesadnie kontrowersyjny, pamiętaj, że zawsze i wszędzie ludzie oczekują prostych recept. Leszek Balcerowicz po raz kolejny udowodnił, że jest politykiem niekonwencjonalnym, ze złymi i dobrymi tego skutkami. O tym, że jego przywództwo będzie niekonwencjonalne i dla wielu kłopotliwe, przekonywałem unię nim wybrała go na przewodniczącego. Dziś, choć grono jego entuzjastów w unii jakby stopniało, trzymam za niego kciuki. Może dlatego, że nie podzielałem wówczas entuzjazmu i wiary w nieomylność nowego przewodniczącego, teraz łatwiej mi zaakceptować go takim, jakim jest w rzeczywistości: trudnym, ba, nieznośnym, z wadami, ale za to człowiekiem z krwi i kości, wiedzącym, czego chce. A polscy politycy rzadko zbudowani są z tego budulca.
Ale, jak już wspomniałem, nie socjotechnika i cechy charakteru są głównym źródłem niechęci do unii i Balcerowicza. Tak naprawdę zarówno opozycja, jak i koalicjant boją się zmian, w tym tak spektakularnych i rewolucyjnych, jak wprowadzenie podatku liniowego. O ileż wygodniej i bezpieczniej zapowiadać zmiany niż je wprowadzać. Wszyscy gotowi są w Polsce mówić o potrzebie niskich i bardziej płaskich podatków, ale jeśli ktoś podejmuje próbę zamiany słów w fakty, natychmiast staje się czarnym charakterem. Gotowość do podejmowania decyzji jest dystynkcją ludzi źle wychowanych, burzących konwenanse; kiedy pojawiają się w salonach władzy, ich bywalcy odwracają się z zażenowaniem albo znacząco stukają się w czoło. "Ten wasz Balcerowicz jest jakiś nienormalny, on serio traktuje to, co mówi" - iluż prominentnych polityków koalicji mówiło mi to tonem pełnym współczucia.
Unia Wolności ma szanse w starciu z SLD i AWS tylko jako partia odmienna, zdecydowanie rynkowa, indywidualistyczna
Zmęczeni tempem narzuconym przez średniodystansowca (każdy, kto biegał kiedyś 800 metrów, wie, jaki to morderczy dystans) wydają się także niektórzy unici. Wynik wyborów właśnie część unii gotowa była interpretować jako klęskę zawinioną przez Balcerowicza, przez liberalizm pozbawiony społecznej wrażliwości, młodych technokratów itp. To, co jest autentycznym znakiem firmowym naszego środowiska, wyróżniającym nas wśród wszystkich pozostałych ugrupowań, czyli realny i głęboki program dekomunizacji (dekomunizacja to - jak rozumiem - eliminacja z życia publicznego i gospodarczego pozostałości komunizmu), niektórzy unijni krytycy Balcerowicza traktują jak balast. Jednym z głównych zarzutów formułowanych wewnątrz unii wobec niego jest "kaeldyzacja" i zanik wrażliwości społecznej rozumianej jako gotowość do ustępstw wobec roszczeń niektórych grup społecznych. Pojawiła się nawet teza o potrzebie przekształcenia unii w partię klasową, reprezentującą interesy inteligencji. Ten brakujący do kompletu syndykat miałby uzyskać polityczną skuteczność, zwiększając nakłady na branże i sektory pozbawione instrumentów nacisku i silnych patronów.
Potrzeba upodobnienia się do SLD i AWS poprzez wyszukanie swojego segmentu roszczeń jest dla unii niebezpieczna. Któż bowiem, mając do wyboru trzy syndykaty: dwa silne, a przy tym twardo zorientowane w sporach wyznaniowych i historycznych, i jeden słaby, w dodatku mniej wyrazisty w tych sporach, odda swój głos na ten trzeci?
Unia ma szanse w starciu z dwoma molochami tylko jako partia odmienna, zdecydowanie rynkowa, indywidualistyczna. Polsce nie jest potrzebna kolejna partia socjalistyczna. Socjalizm pokomunistyczny, niepodległościowy czy inteligencki - i tak pozostaje socjalizmem. Warto więc trwać przy swoim - jeśli wytrwało się w czasach znacznie dla "elementów antysocjalistycznych" trudniejszych. Unia z Balcerowiczem nie wszystkim się podoba, ale - jak zauważyła Margaret Thatcher - politycy, którzy chcą się wszystkim podobać, pomylili politykę z wybiegiem dla modelek.
Przez cztery lata będziemy mieli możność obserwowania, niczym w laboratorium, jak wyglądają rządy samodzielnie sprawowane przez SLD (np. w Bydgoszczy), przez AWS (np. w Gdańsku) czy przez rozmaite koalicje. Kiedy usłyszałem opinię jednego z liderów AWS, że wreszcie zbliżamy się do normalności, bo na scenie pozostały praktycznie tylko dwa bloki, pomyślałem, że z największym skupieniem obserwował będę sytuację w Płońsku. Tam właśnie zostały tylko AWS i SLD. W takiej sytuacji rząd, przy idealnym remisie uzyskanym przez te ugrupowania, może narzucić komisarza. Co w wypadku takiego remisu po wyborach parlamentarnych?
Więcej możesz przeczytać w 45/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.