Polak ma to do siebie, że z zasady się do niczego nie przyznaje.
W zaparte
W razie czego - idzie w zaparte. Złodziej złapany w skradzionym samochodzie wyjaśnia, że chciał się tylko przejechać, zaś kieszonkowiec utrzymuje, że znaleziony u niego cudzy portfel właśnie znalazł i odnosi na policję. I obaj są bezkarni. A twórcy naszego prawa, które na to pozwala, też naturalnie nie przyznają, że to nonsens i z akademickich wyżyn rozsnuwają mętne prawnicze teorie.
A' propos mętnych teorii. Niedawno tankowałem samochód na stacji benzynowej CPN w Ustce. Według licznika na dystrybutorze, do mojego zbiornika paliwa, który ma pojemność 42 litry, weszło rzekomo (mam fakturę!) aż 46,63 litra benzyny. Indagowany w tej sprawie pracownik stacji nie przyznał oczywiście, że jego licznik okrada każdego z licznych klientów na kilkanaście złotych. Zamiast tego zaczął snuć teorie o poduszkach powietrznych w każdym zbiorniku paliwa, a że nie znalazł we mnie zrozumienia dla owych teorii, machnął tylko ręką, mamrocząc, że mnie (w podtekście - głąbowi) się tego nie da wytłumaczyć.
Rzeczywiście się nie da. Podobnie nie da się wytłumaczyć ludziom, że to dla ich dobra prawo chroni przestępców. Ale wróćmy do przyznawania się. Tu najlepiej mają politycy. Takiemu nawet jeśli coś udowodnić - czy kłamstwo, czy plagiat pracy magisterskiej, czy udział w aferze gospodarczej, czy tylko zaniedbania w wykonywaniu obowiązków - może natychmiast publicznie się oburzyć, że to jego polityczni wrogowie prowadzą polityczną grę, mającą na celu zdyskredytowanie jego osoby, jego partii i jej programu społecznego.
Co ciekawe - ludzie dla świętego spokoju udają, że mu wierzą. I to jest spokój naprawdę święty, bo ewangeliczny. Nikt nie rzuca kamieniem - widocznie nikt nie jest bez winy. Dlatego politykowi u nas żadna afera nie szkodzi. Po wykryciu kłamstewek lub całkiem sporych szwindli poparcie delikwentów w sondażach nieraz wręcz rośnie. Czasem nawet opłaca się więc złamać zasadę i do czegoś się przyznać. Na przykład do tego, że się ma maturę, a nie magisterium. A swoją drogą - co za bzdura, żeby w kwestionariuszu osobowym kandydata była rubryka - wykształcenie. Wiadomo przecież - nie matura, lecz chęć święta zrobi z ciebie prezydenta.
W razie czego - idzie w zaparte. Złodziej złapany w skradzionym samochodzie wyjaśnia, że chciał się tylko przejechać, zaś kieszonkowiec utrzymuje, że znaleziony u niego cudzy portfel właśnie znalazł i odnosi na policję. I obaj są bezkarni. A twórcy naszego prawa, które na to pozwala, też naturalnie nie przyznają, że to nonsens i z akademickich wyżyn rozsnuwają mętne prawnicze teorie.
A' propos mętnych teorii. Niedawno tankowałem samochód na stacji benzynowej CPN w Ustce. Według licznika na dystrybutorze, do mojego zbiornika paliwa, który ma pojemność 42 litry, weszło rzekomo (mam fakturę!) aż 46,63 litra benzyny. Indagowany w tej sprawie pracownik stacji nie przyznał oczywiście, że jego licznik okrada każdego z licznych klientów na kilkanaście złotych. Zamiast tego zaczął snuć teorie o poduszkach powietrznych w każdym zbiorniku paliwa, a że nie znalazł we mnie zrozumienia dla owych teorii, machnął tylko ręką, mamrocząc, że mnie (w podtekście - głąbowi) się tego nie da wytłumaczyć.
Rzeczywiście się nie da. Podobnie nie da się wytłumaczyć ludziom, że to dla ich dobra prawo chroni przestępców. Ale wróćmy do przyznawania się. Tu najlepiej mają politycy. Takiemu nawet jeśli coś udowodnić - czy kłamstwo, czy plagiat pracy magisterskiej, czy udział w aferze gospodarczej, czy tylko zaniedbania w wykonywaniu obowiązków - może natychmiast publicznie się oburzyć, że to jego polityczni wrogowie prowadzą polityczną grę, mającą na celu zdyskredytowanie jego osoby, jego partii i jej programu społecznego.
Co ciekawe - ludzie dla świętego spokoju udają, że mu wierzą. I to jest spokój naprawdę święty, bo ewangeliczny. Nikt nie rzuca kamieniem - widocznie nikt nie jest bez winy. Dlatego politykowi u nas żadna afera nie szkodzi. Po wykryciu kłamstewek lub całkiem sporych szwindli poparcie delikwentów w sondażach nieraz wręcz rośnie. Czasem nawet opłaca się więc złamać zasadę i do czegoś się przyznać. Na przykład do tego, że się ma maturę, a nie magisterium. A swoją drogą - co za bzdura, żeby w kwestionariuszu osobowym kandydata była rubryka - wykształcenie. Wiadomo przecież - nie matura, lecz chęć święta zrobi z ciebie prezydenta.
Więcej możesz przeczytać w 35/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.