Dymisja Morawskiego odnowiła spór o rolę związków zawodowych w życiu publicznym
Do dymisji podał się minister transportu Eugeniusz Morawski. Złożył urząd, bo - jak oświadczył - nie mógł się pogodzić z tym, że związkowcy w podległych jego resortowi Polskich Kolejach Państwowych odgrywają zbyt dużą rolę. Incydent odnowił spór o rolę związków zawodowych w naszym życiu publicznym. Tradycyjnie najmocniej wypowiedział się wicepremier Leszek Balcerowicz, który uznał liczącą się pozycję związkowców za chorobliwą ułomność obecnych stosunków politycznych. Warto przypomnieć, że ta "choroba" w prostej linii wywodzi się z porozumień sierpniowych 1980 r. Prawo do tworzenia wolnych związków zawodowych, gwarantujących pracownikom pozycję współgospodarzy kraju, było pierwszym i najważniejszym z 21 żądań strajkujących wówczas robotników. Nie chcieli być dłużej "robolami", tanią siłą roboczą. Dosyć mieli poniewierania przez system, który w swych deklaracjach czynił z nich klasę rządzącą, ale tak naprawdę poddawał wyzyskowi bardziej bezwzględnemu niż w niejednym państwie kapitalistycznym. Komunizm nieprzypadkowo odbierał robotnikom prawo do wolnego zrzeszania się, bo tylko odpowiednio zorganizowani mogli skutecznie bronić swoich interesów. Ta prawidłowość nie przestała działać w odbudowanej po 1989 r. demokratycznej Polsce. Owszem, wiele się w niej zmieniło, ale zależność między stopniem zorganizowania robotników a możliwością upominania się o własne interesy wręcz zyskała na znaczeniu. W zasadniczy sposób przeobraziła się bowiem druga strona społecznej barykady. Odbudowanie gospodarki rynkowej odnowiło konkurencyjność interesów pomiędzy pracodawcami a pracobiorcami. Dzisiaj nikomu chyba nie trzeba tłumaczyć, jak bardzo wysokość płac pracowniczych waży na rentowności produkcji, a więc zysku pracodawcy. Kapitalne znaczenie ma też polityka państwa decydującego, kogo w większym stopniu obarczyć kosztami ciągle trwającej transformacji gospodarczej: nowych właścicieli przedsiębiorstw czy ich pracowników? Dane o coraz większym rozwarstwieniu społecznym utwierdzają w przekonaniu, że dotychczas życie toczy się zgodnie z ludowym porzekadłem o biednym, któremu wiatr zawsze wieje w oczy. Związkowcy mają się więc o co upominać. Na szczęście dzięki dziedzictwu Sierpnia są dobrze zorganizowani. Jego zakładnikiem, nie zaś ofiarą koalicyjnych porachunków, stał się nie rozumiejący roli związków zawodowych minister Morawski. Tym razem rewolucja pożarła nie swoje dzieci, lecz ich przeciwnika, co powinno na jakiś czas wyhamować impet antyzwiązkowej krucjaty.
Więcej możesz przeczytać w 49/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.