Laurent Kabila, przywódca ogarniętego wojną Konga, najpierw upewnił się, czy chroni go immunitet dyplomatyczny, a dopiero potem przyjechał na szczyt państw afrykańskich do Paryża. Na byłych oraz obecnych dyktatorów i watażków całego świata padł strach, gdy lordowie prawni brytyjskiego parlamentu zdecydowali, że Augusto Pinochet, który przez siedemnaście lat rządził twardą ręką w Chile, nie jest już chroniony immunitetem, a więc może również być sądzony za swoje czyny. "Liberation" pyta, kto będzie następny, zamieszczając zdjęcia Kabili, Slobodana Milossevicia i władcy Korei Północnej Kim Dzong Ila.
"Nową erą" w wymierzaniu sprawiedliwości nazwała orzeczenie w sprawie Pinocheta Louise Arbour, reprezentująca ONZ-owskie trybunały do spraw zbrodni wojennych w Ruandzie i na Bałkanach. Po raz pierwszy były przywódca państwa został aresztowany poza własnym krajem pod zarzutem popełnienia zbrodni przeciwko ludzkości. Obrońcy praw człowieka liczą na to, że sądy oraz władze polityczne na całym świecie zajmą się teraz energiczniej rozliczaniem zbrodni popełnionych w majestacie władzy. Sprawa Pinocheta odzwierciedla bowiem narastającą wolę sądzenia tyranów i politycznych zbrodniarzy w dowolnym miejscu świata. Po Hiszpanii także Francja, Niemcy, Włochy, Belgia i Szwajcaria wszczęły starania o ekstradycję Pinocheta za morderstwa popełnione na ich obywatelach w okresie jego dyktatorskich rządów w Chile. Przygotowywane są też wnioski wobec innych tyranów. W przyszłości sprawami tego typu zajmie się Stały Między- narodowy Sąd Karny.
Ława oskarżonych może być długa. Czy jednak Pinochet i jemu podobni rzeczywiście staną przed obliczem Temidy, by odpowiedzieć za swoje brudne sprawki? Czy ofiary ich brutalnych rządów mogą liczyć na wymierzenie im kary? Czy zabraknie kandydatów na kolejnych krwawych tyranów?
"Naprawdę? To mnie bardzo interesuje. Chciałbym usłyszeć coś więcej na ten temat" - stwierdził na wieść o aresztowaniu Pinocheta Fidel Castro, przebywający wówczas w Portugalii. Jego wyobraźnię musiał z pewnością poruszyć fakt, że jednego dnia Pinochet pił herbatę w towarzystwie Margaret Thatcher, by dzień później zostać aresztantem. Choć kubańskiego przywódcę i jego byłego chilijskiego odpowiednika dzieli ideologiczna przepaść, ich reżimy to najbardziej jaskrawe przykłady długoletnich rządów autorytarnych w Ameryce Łacińskiej. Rządów, po których nie zostały im ani czyste ręce, ani sumienia. Po przewrocie wojskowym kierowanym przez Pinocheta ponad 3 tys. jego przeciwników politycznych zostało zamordowanych lub zaginęło bez wieści. Wielu trafiło do obozów koncentracyjnych, było poddawanych torturom, inni zbiegli za granicę. Po rewolucji kubańskiej w 1959 r. na rozkaz el comandante dokonywano masowych egzekucji. Także później stosował on terror wobec swych przeciwników politycznych. W 1996 r. na jego rozkaz zestrzelono nad Cieśniną Florydzką cztery cywilne samoloty. Ich piloci, kubańscy emigranci, zginęli.
Mimo to w Ameryce Łacińskiej nie brakowało naśladowców obu postaci. Na kontynencie zapanowały albo rządy prawicowych junt wojskowych, albo marksistów. Kiedy w 1992 r. w Peru władzę przejęli wojskowi, wysuwając na prezydenta Alberto Fujimori, to nie jego wrogowie, ale zwolennicy nadali mu przydomek "Chinochet". Po wydaniu orzeczenia w sprawie Pinocheta Juan Bordaberry, były urugwajski dyktator, oznajmił: "Nie można już ufać prawu na świecie. Zmierzamy w kierunku moralnej katastrofy". Bordaberry uważa Pinocheta za swego przyjaciela. Sam w 1970 r. wygrał demokratyczne wybory prezydenckie w Urugwaju. Później jednak zaprowadził rządy silnej ręki, wspierane przez wojskowych. Ma więc powody, by "nie ufać" prawu. Francuski prawnik wystąpił już z wnioskiem o nakaz aresztowania innego byłego dyktatora urugwajskiego, Gregorio Alvareza, w związku z zaginięciem urodzonego w Urugwaju mężczyzny z francuskim paszportem. Los Rogera Juliena jest dowodem na istnienie swoistej "międzynarodówki dyktatorów"( ich żelazna zasada to "caudillos trzymają się razem"). Po ucieczce z Urugwaju znalazł schronienie w Argentynie, ale na krótko. Po dojściu do władzy junty wojskowej w 1976 r. został tam aresztowany, najprawdopodobniej na żądanie Urugwaju, i przepadł bez wieści.
Skromny hiszpański sędzia Baltazar Garzon sprawił, że dyktatorom zatrzęsły się ręce
Byli dyktatorzy, jeśli tylko nie zmarli, nie zostali zamordowani bądź nie wpadli w ręce rodzimego wymiaru sprawiedliwości, na ogół mogli się dotychczas cieszyć spokojną emeryturą - w kraju (dzięki amnestii) lub gdzieś za granicą (korzystając z gościnności innych reżimów i środków ulokowanych w okresie swych rządów w bankach szwajcarskich). Podczas dyktatury Idi Amina w Ugandzie (w latach 70.) zginęło 300 tys. ludzi. Władca osobiście brał udział w okrucieństwach, zabijając ministrów swego rządu, mordując i ćwiartując własną żonę. Prawdopodobnie zabił też syna. Morderca i kanibal Amin żyje jednak spokojnie w Arabii Saudyjskiej od 1979 r. jako "doktor Jaffa". Alfredo Stroessner przez kilka dziesięcioleci sprawował dyktatorskie rządy w Paragwaju, mordując i torturując przeciwników politycznych. Dziś wraz z żoną dostatnio dożywa swych dni w Brazylii. Etiopski "rzeźnik" Mengistu Haile Mariam, nazywany "czarnym Stalinem", po sprowadzeniu na swój naród głodu i represji znalazł schronienie w Zimbabwe. Zmartwieniem
Haitańczyka Jean-Claude?a Duvaliera, który uciekł w 1986 r. na Riwierę Francuską z setkami milionów dolarów, jest to, że opuściła go żona, zabierając dzieci i sporo gotówki. "Baby Doc" znalazł się podobno na granicy bankructwa.
Precedensowa sprawa Pinocheta może zmącić spokój ich wszystkich. Obrońcy praw człowieka zacierają ręce z radości, a rodziny ofiar wreszcie mają nadzieję na wymierzenie sprawiedliwości tyranom i zbrodniarzom. Na razie sytuacja zmieniła się przynajmniej o tyle, że strach przestał być udziałem jedynie ofiar. Pinochet już doświadczył jakiejś kary: podobno załamał się psychicznie.
Jednocześnie jednak brytyjski werdykt otwiera prawdziwą puszkę Pandory. W grę wchodzi bowiem wiele skomplikowanych zagadnień zarówno prawnych i etycznych, jak i politycznych, trudnych do jednoznacznego rozstrzygnięcia. Czy dyktatorzy mogą być sądzeni za swe czyny za granicą - nawet wtedy, gdy we własnych krajach cieszą się poparciem większości, a przynaj- mniej sporej części społeczeństwa? Czy mogą kupić bezkarność w zamian za to, że pod koniec swych rządów zgodzili się na pokojowe przekazanie władzy? Jeżeli nie - czy nie zniechęci to innych dyktatorów do tego typu działań? Czy sprawiedliwość ma sięgać jedynie po byłych tyranów? Innymi słowy - czy należy aresztować Pinocheta, a jednocześnie przyjmować z dyplomatycznymi honorami Castro albo negocjować z Milo?seviciem czy północnokoreańskim satrapą Kim Dzong Ilem, choć mają oni jeszcze więcej krwi na swoich rękach? Czy prowadzić handel i utrzymywać stosunki dyplomatyczne z komunistycznym reżimem w Chinach, odpowiedzialnym za masakrę na placu Tiananmen, nagminne łamanie praw człowieka, represje w Tybecie, tortury? Czy nadal godzić się na sprawowanie władzy przez Saddama Husajna w Iraku lub Muammara Kadafiego w Libii? A jeśli nie, to czy społeczność międzynarodowa powinna dążyć do obalenia ich siłą? Czy ma do tego prawo? Jak daleko można się posunąć w poszukiwaniu sprawiedliwszego świata?
Casus Pinocheta jest z pewnością odmienny niż Efraina Riosa Montta z Gwatemali, który podczas swoich krótkich rządów nie miał żadnych osiągnięć, za to zdążył spalić wiele indiańskich wiosek i zamordować tysiące ludzi podejrzewanych o lewicowe przekonania. Nie można go też mierzyć tą samą miarą co innych prymitywnych okrutników, takich jak "Baby Doc" Duvalier z Haiti lub Idi Amin z Ugandy. Nie można odmówić Pinochetowi, że to dzięki niemu rozpoczęły się chilijskie reformy ekonomiczne, a w ostatnich latach system sprawowania władzy w Chile zaczął ewoluować w kierunku demokracji. W samym Chile 83-letni generał ma nadal wielu zwolenników. Lecz czy to wystarczy, by zmazać z jego rąk krew ofiar?
A jak wobec tego osądzić działalność byłego prezydenta RPA Frederika de Klerka. Czy pokojowa Nagroda Nobla za bezkrwawe przejście od państwa rasistowskiego do demokracji oznacza, że nie powinien odpowiadać za tortury, jakim w okresie jego rządów poddawano przeciwników apartheidu? Czy de Klerk powinien stanąć w jednym szeregu z krwiożerczym pułkownikiem Theonoste Bagosorą z Ruandy albo oskarżanym o zbrodnie na swoich przeciwnikach politycznych kurdyjskim przywódcą Abdullahem Öcalanem? Terrorystyczną przeszłość wytykano też Jasirowi Arafatowi.
Skromny sędzia hiszpański Baltazar Garzon, który w swoim madryckim biurze powiesił na ścianie egzemplarz przyjętej 50 lat temu Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, sprawił, że dyktatorom zatrzęsły się ręce. Garzon po prostu dobrze wykonał swoją pracę, występując z wnioskiem ekstradycyjnym wobec Pinocheta. Lecz skutki tego posunięcia mogą przerosnąć wyobraźnię nie tylko jego samego, ale i całego świata. Aresztowanie Pinocheta z pewnością jest dobrą okazją, by świętować nową linię postępowania wspólnoty międzynarodowej w kwestii łamania praw człowieka. Sprawa chilijskiego dyktatora obnaża jednak również niespójność i słabości tej polityki. Pokazuje, jak trudne jest - o ile w ogóle możliwe - ustanowienie globalnej sprawiedliwości.
Ława oskarżonych może być długa. Czy jednak Pinochet i jemu podobni rzeczywiście staną przed obliczem Temidy, by odpowiedzieć za swoje brudne sprawki? Czy ofiary ich brutalnych rządów mogą liczyć na wymierzenie im kary? Czy zabraknie kandydatów na kolejnych krwawych tyranów?
"Naprawdę? To mnie bardzo interesuje. Chciałbym usłyszeć coś więcej na ten temat" - stwierdził na wieść o aresztowaniu Pinocheta Fidel Castro, przebywający wówczas w Portugalii. Jego wyobraźnię musiał z pewnością poruszyć fakt, że jednego dnia Pinochet pił herbatę w towarzystwie Margaret Thatcher, by dzień później zostać aresztantem. Choć kubańskiego przywódcę i jego byłego chilijskiego odpowiednika dzieli ideologiczna przepaść, ich reżimy to najbardziej jaskrawe przykłady długoletnich rządów autorytarnych w Ameryce Łacińskiej. Rządów, po których nie zostały im ani czyste ręce, ani sumienia. Po przewrocie wojskowym kierowanym przez Pinocheta ponad 3 tys. jego przeciwników politycznych zostało zamordowanych lub zaginęło bez wieści. Wielu trafiło do obozów koncentracyjnych, było poddawanych torturom, inni zbiegli za granicę. Po rewolucji kubańskiej w 1959 r. na rozkaz el comandante dokonywano masowych egzekucji. Także później stosował on terror wobec swych przeciwników politycznych. W 1996 r. na jego rozkaz zestrzelono nad Cieśniną Florydzką cztery cywilne samoloty. Ich piloci, kubańscy emigranci, zginęli.
Mimo to w Ameryce Łacińskiej nie brakowało naśladowców obu postaci. Na kontynencie zapanowały albo rządy prawicowych junt wojskowych, albo marksistów. Kiedy w 1992 r. w Peru władzę przejęli wojskowi, wysuwając na prezydenta Alberto Fujimori, to nie jego wrogowie, ale zwolennicy nadali mu przydomek "Chinochet". Po wydaniu orzeczenia w sprawie Pinocheta Juan Bordaberry, były urugwajski dyktator, oznajmił: "Nie można już ufać prawu na świecie. Zmierzamy w kierunku moralnej katastrofy". Bordaberry uważa Pinocheta za swego przyjaciela. Sam w 1970 r. wygrał demokratyczne wybory prezydenckie w Urugwaju. Później jednak zaprowadził rządy silnej ręki, wspierane przez wojskowych. Ma więc powody, by "nie ufać" prawu. Francuski prawnik wystąpił już z wnioskiem o nakaz aresztowania innego byłego dyktatora urugwajskiego, Gregorio Alvareza, w związku z zaginięciem urodzonego w Urugwaju mężczyzny z francuskim paszportem. Los Rogera Juliena jest dowodem na istnienie swoistej "międzynarodówki dyktatorów"( ich żelazna zasada to "caudillos trzymają się razem"). Po ucieczce z Urugwaju znalazł schronienie w Argentynie, ale na krótko. Po dojściu do władzy junty wojskowej w 1976 r. został tam aresztowany, najprawdopodobniej na żądanie Urugwaju, i przepadł bez wieści.
Skromny hiszpański sędzia Baltazar Garzon sprawił, że dyktatorom zatrzęsły się ręce
Byli dyktatorzy, jeśli tylko nie zmarli, nie zostali zamordowani bądź nie wpadli w ręce rodzimego wymiaru sprawiedliwości, na ogół mogli się dotychczas cieszyć spokojną emeryturą - w kraju (dzięki amnestii) lub gdzieś za granicą (korzystając z gościnności innych reżimów i środków ulokowanych w okresie swych rządów w bankach szwajcarskich). Podczas dyktatury Idi Amina w Ugandzie (w latach 70.) zginęło 300 tys. ludzi. Władca osobiście brał udział w okrucieństwach, zabijając ministrów swego rządu, mordując i ćwiartując własną żonę. Prawdopodobnie zabił też syna. Morderca i kanibal Amin żyje jednak spokojnie w Arabii Saudyjskiej od 1979 r. jako "doktor Jaffa". Alfredo Stroessner przez kilka dziesięcioleci sprawował dyktatorskie rządy w Paragwaju, mordując i torturując przeciwników politycznych. Dziś wraz z żoną dostatnio dożywa swych dni w Brazylii. Etiopski "rzeźnik" Mengistu Haile Mariam, nazywany "czarnym Stalinem", po sprowadzeniu na swój naród głodu i represji znalazł schronienie w Zimbabwe. Zmartwieniem
Haitańczyka Jean-Claude?a Duvaliera, który uciekł w 1986 r. na Riwierę Francuską z setkami milionów dolarów, jest to, że opuściła go żona, zabierając dzieci i sporo gotówki. "Baby Doc" znalazł się podobno na granicy bankructwa.
Precedensowa sprawa Pinocheta może zmącić spokój ich wszystkich. Obrońcy praw człowieka zacierają ręce z radości, a rodziny ofiar wreszcie mają nadzieję na wymierzenie sprawiedliwości tyranom i zbrodniarzom. Na razie sytuacja zmieniła się przynajmniej o tyle, że strach przestał być udziałem jedynie ofiar. Pinochet już doświadczył jakiejś kary: podobno załamał się psychicznie.
Jednocześnie jednak brytyjski werdykt otwiera prawdziwą puszkę Pandory. W grę wchodzi bowiem wiele skomplikowanych zagadnień zarówno prawnych i etycznych, jak i politycznych, trudnych do jednoznacznego rozstrzygnięcia. Czy dyktatorzy mogą być sądzeni za swe czyny za granicą - nawet wtedy, gdy we własnych krajach cieszą się poparciem większości, a przynaj- mniej sporej części społeczeństwa? Czy mogą kupić bezkarność w zamian za to, że pod koniec swych rządów zgodzili się na pokojowe przekazanie władzy? Jeżeli nie - czy nie zniechęci to innych dyktatorów do tego typu działań? Czy sprawiedliwość ma sięgać jedynie po byłych tyranów? Innymi słowy - czy należy aresztować Pinocheta, a jednocześnie przyjmować z dyplomatycznymi honorami Castro albo negocjować z Milo?seviciem czy północnokoreańskim satrapą Kim Dzong Ilem, choć mają oni jeszcze więcej krwi na swoich rękach? Czy prowadzić handel i utrzymywać stosunki dyplomatyczne z komunistycznym reżimem w Chinach, odpowiedzialnym za masakrę na placu Tiananmen, nagminne łamanie praw człowieka, represje w Tybecie, tortury? Czy nadal godzić się na sprawowanie władzy przez Saddama Husajna w Iraku lub Muammara Kadafiego w Libii? A jeśli nie, to czy społeczność międzynarodowa powinna dążyć do obalenia ich siłą? Czy ma do tego prawo? Jak daleko można się posunąć w poszukiwaniu sprawiedliwszego świata?
Casus Pinocheta jest z pewnością odmienny niż Efraina Riosa Montta z Gwatemali, który podczas swoich krótkich rządów nie miał żadnych osiągnięć, za to zdążył spalić wiele indiańskich wiosek i zamordować tysiące ludzi podejrzewanych o lewicowe przekonania. Nie można go też mierzyć tą samą miarą co innych prymitywnych okrutników, takich jak "Baby Doc" Duvalier z Haiti lub Idi Amin z Ugandy. Nie można odmówić Pinochetowi, że to dzięki niemu rozpoczęły się chilijskie reformy ekonomiczne, a w ostatnich latach system sprawowania władzy w Chile zaczął ewoluować w kierunku demokracji. W samym Chile 83-letni generał ma nadal wielu zwolenników. Lecz czy to wystarczy, by zmazać z jego rąk krew ofiar?
A jak wobec tego osądzić działalność byłego prezydenta RPA Frederika de Klerka. Czy pokojowa Nagroda Nobla za bezkrwawe przejście od państwa rasistowskiego do demokracji oznacza, że nie powinien odpowiadać za tortury, jakim w okresie jego rządów poddawano przeciwników apartheidu? Czy de Klerk powinien stanąć w jednym szeregu z krwiożerczym pułkownikiem Theonoste Bagosorą z Ruandy albo oskarżanym o zbrodnie na swoich przeciwnikach politycznych kurdyjskim przywódcą Abdullahem Öcalanem? Terrorystyczną przeszłość wytykano też Jasirowi Arafatowi.
Skromny sędzia hiszpański Baltazar Garzon, który w swoim madryckim biurze powiesił na ścianie egzemplarz przyjętej 50 lat temu Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, sprawił, że dyktatorom zatrzęsły się ręce. Garzon po prostu dobrze wykonał swoją pracę, występując z wnioskiem ekstradycyjnym wobec Pinocheta. Lecz skutki tego posunięcia mogą przerosnąć wyobraźnię nie tylko jego samego, ale i całego świata. Aresztowanie Pinocheta z pewnością jest dobrą okazją, by świętować nową linię postępowania wspólnoty międzynarodowej w kwestii łamania praw człowieka. Sprawa chilijskiego dyktatora obnaża jednak również niespójność i słabości tej polityki. Pokazuje, jak trudne jest - o ile w ogóle możliwe - ustanowienie globalnej sprawiedliwości.
Więcej możesz przeczytać w 49/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.