Należy obniżyć stopy procentowe, zwiększając popyt wewnętrzny i dopomóc złotemu, by przez jakiś czas się nie wzmacniał
Coś się chyba nie zgadza z "chłodzeniem gospodarki", czyli z celowym zmniejszaniem jej aktywności. Robi się to zwykle przez ograniczanie popytu krajowego w celu osłabienia inflacji albo zmniejszenia deficytu w handlu zagranicznym. Powinno więc być tak - bardziej schłodzona gospodarka to mniejsza inflacja i mniejsza albo przynajmniej nie powiększona dziura w handlu zagranicznym. Tymczasem jest coś dziwnego, gospodarka stygnie, inflacja spada, za to dziura w handlu zagranicznym rośnie w oczach.
Niedawne entuzjastyczne opinie różnych komentatorów o tym, jak eksport śmiga, a import się wlecze, zastąpiły - wedle działającego w środowisku ekspertów prawa odbitej wajchy - alarmistyczne głosy o eksportowej zapaści. W zapaść nie wierzę, ale jeśli przy malejącej aktywności ekonomicznej deficyt w handlu zagranicznym będzie rósł, to okaże się, że schładzanie zdało się psu na budę i wręcz przyniosło szkodę. Przedwczesne jest też kukuryku na okładce "Wprost" (nr 48) o zwycięstwie Polski nad inflacją. Odnieśliśmy wielki sukces, ale pamiętajmy, że bieżący rachunek handlu zagranicznego bywa matecznikiem, gdzie nie dobita inflacja się chroni. Jego rosnący deficyt świadczy, że tak jest w naszym wypadku.
Być może pozytywny efekt schładzania gospodarki w handlu zagranicznym pojawi się z pewnym opóźnieniem, ale nie wykluczam, że się nie pojawi i że przyjęty sposób schładzania gospodarki okaże się błędny, bo jałowy. Opiera się on na dwu elementach. Po pierwsze, na ograniczaniu popytu krajowego przez znacznie niższy niż w roku ubiegłym wzrost płac i dochodów ludności i przez ograniczenie akcji kredytowej. Po drugie, na umacnianiu się złotego w stosunku do dolara i do marki - najważniejszych walut naszego handlu zagranicznego. Dopiero od sierpnia nastąpiło pewne osłabienie złotego z powodu światowej histerii gospodarczej. Jeżeli wskutek restrykcyjnej polityki popyt w kraju słabnie, a równocześnie umacnia się waluta krajowa, to pojawiają się dwa zjawiska o zupełnie przeciwstawnych skutkach dla celu, jaki się stawia przed schładzaniem gospodarki. Po pierwsze, silny złoty osłabia konkurencyjność naszego eksportu i odbiera polskim producentom część rynku zagranicznego. Od strony eksportu wzmocnienie złotego wzmacnia więc siłę chłodzenia. Po drugie, silny złoty poprawia konkurencyjność towarów zagranicznych na rynku krajowym, czyli neutralizuje i być może nawet z okładem ograniczenie popytu krajowego wywołane polityką schładzania. Napisałem "z okładem", bo produkt zagraniczny ciągle jest u nas uważany za lepszy i gdy jego cena zbliża się do produktu krajowego, konsument wybierze ten z importu.
Neutralizacja, o której wyżej, dotyczy tylko towarów importowanych. Można powiedzieć, że połączenie schładzania z umacnianiem złotego stwarza rodzaj ulgi importowej, wyjmuje import spod działania polityki ograniczania popytu krajowego. Najbardziej prawdopodobnym wynikiem takiego ułożenia się warunków na rynku jest właśnie zahamowanie eksportu i przyspieszenie importowe, czyli rosnąca dziura w handlu zagranicznym, której polityka schładzania miała zapobiec.
Pamiętacie może państwo opowiastkę o partyzancie, który wysadzał pociągi jeszcze dziesięć lat po zakończeniu wojny? Sukces w materii rzeczy pozostaje sukcesem, ale w myśleniu potrafi się stać obciążeniem. Na polityce gospodarczej II Rzeczypospolitej ciężarem położyła się wygrana z inflacją i strach, by nie powróciła. W rezultacie wojowano z inflacją aż do wybuchu wojny, choć od dawna jej nie było. Z pewnością nie zabrnęliśmy aż tak daleko. Kiedy jednak słyszę ostrzeżenia przed groźbą osłabienia złotego, a zarazem uciechę lub bagatelizowanie faktu, że złoty się umacnia, wyczuwam w tym myślenie wedle kliszy z początku lat 90. Wtedy silny złoty był kotwicą hamującą wielką inflację. Kotwicę jednak rzuca się, kiedy trzeba, a gdy nie trzeba, to się ją podnosi. Sądzę więc, że należy obniżyć stopy procentowe, zwiększając popyt wewnętrzny i dopomóc złotemu, by przez jakiś czas się nie wzmacniał. Jeżeli zaś gospodarka będzie nadal schładzana, a kotwica będzie tkwiła przytwierdzona coraz mocniej do dna, statek zacznie zwalniać bez potrzeby.
Niedawne entuzjastyczne opinie różnych komentatorów o tym, jak eksport śmiga, a import się wlecze, zastąpiły - wedle działającego w środowisku ekspertów prawa odbitej wajchy - alarmistyczne głosy o eksportowej zapaści. W zapaść nie wierzę, ale jeśli przy malejącej aktywności ekonomicznej deficyt w handlu zagranicznym będzie rósł, to okaże się, że schładzanie zdało się psu na budę i wręcz przyniosło szkodę. Przedwczesne jest też kukuryku na okładce "Wprost" (nr 48) o zwycięstwie Polski nad inflacją. Odnieśliśmy wielki sukces, ale pamiętajmy, że bieżący rachunek handlu zagranicznego bywa matecznikiem, gdzie nie dobita inflacja się chroni. Jego rosnący deficyt świadczy, że tak jest w naszym wypadku.
Być może pozytywny efekt schładzania gospodarki w handlu zagranicznym pojawi się z pewnym opóźnieniem, ale nie wykluczam, że się nie pojawi i że przyjęty sposób schładzania gospodarki okaże się błędny, bo jałowy. Opiera się on na dwu elementach. Po pierwsze, na ograniczaniu popytu krajowego przez znacznie niższy niż w roku ubiegłym wzrost płac i dochodów ludności i przez ograniczenie akcji kredytowej. Po drugie, na umacnianiu się złotego w stosunku do dolara i do marki - najważniejszych walut naszego handlu zagranicznego. Dopiero od sierpnia nastąpiło pewne osłabienie złotego z powodu światowej histerii gospodarczej. Jeżeli wskutek restrykcyjnej polityki popyt w kraju słabnie, a równocześnie umacnia się waluta krajowa, to pojawiają się dwa zjawiska o zupełnie przeciwstawnych skutkach dla celu, jaki się stawia przed schładzaniem gospodarki. Po pierwsze, silny złoty osłabia konkurencyjność naszego eksportu i odbiera polskim producentom część rynku zagranicznego. Od strony eksportu wzmocnienie złotego wzmacnia więc siłę chłodzenia. Po drugie, silny złoty poprawia konkurencyjność towarów zagranicznych na rynku krajowym, czyli neutralizuje i być może nawet z okładem ograniczenie popytu krajowego wywołane polityką schładzania. Napisałem "z okładem", bo produkt zagraniczny ciągle jest u nas uważany za lepszy i gdy jego cena zbliża się do produktu krajowego, konsument wybierze ten z importu.
Neutralizacja, o której wyżej, dotyczy tylko towarów importowanych. Można powiedzieć, że połączenie schładzania z umacnianiem złotego stwarza rodzaj ulgi importowej, wyjmuje import spod działania polityki ograniczania popytu krajowego. Najbardziej prawdopodobnym wynikiem takiego ułożenia się warunków na rynku jest właśnie zahamowanie eksportu i przyspieszenie importowe, czyli rosnąca dziura w handlu zagranicznym, której polityka schładzania miała zapobiec.
Pamiętacie może państwo opowiastkę o partyzancie, który wysadzał pociągi jeszcze dziesięć lat po zakończeniu wojny? Sukces w materii rzeczy pozostaje sukcesem, ale w myśleniu potrafi się stać obciążeniem. Na polityce gospodarczej II Rzeczypospolitej ciężarem położyła się wygrana z inflacją i strach, by nie powróciła. W rezultacie wojowano z inflacją aż do wybuchu wojny, choć od dawna jej nie było. Z pewnością nie zabrnęliśmy aż tak daleko. Kiedy jednak słyszę ostrzeżenia przed groźbą osłabienia złotego, a zarazem uciechę lub bagatelizowanie faktu, że złoty się umacnia, wyczuwam w tym myślenie wedle kliszy z początku lat 90. Wtedy silny złoty był kotwicą hamującą wielką inflację. Kotwicę jednak rzuca się, kiedy trzeba, a gdy nie trzeba, to się ją podnosi. Sądzę więc, że należy obniżyć stopy procentowe, zwiększając popyt wewnętrzny i dopomóc złotemu, by przez jakiś czas się nie wzmacniał. Jeżeli zaś gospodarka będzie nadal schładzana, a kotwica będzie tkwiła przytwierdzona coraz mocniej do dna, statek zacznie zwalniać bez potrzeby.
Więcej możesz przeczytać w 50/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.