Co zrobić z naszymi małymi, kochanymi pociechami, kiedy okresowo przestają być kochane, a nawet doprowadzają nas do szału? Oczywiście, nie należy nic robić z nimi, tylko z sobą. Należy nabrać powietrza, zachować spokój, powtórzyć sobie dziesięć przykazań, siedem grzechów głównych i dziewięćset sześćdziesiąt siedem poważnych ostrzeżeń Chińskiej Republiki Ludowej pod adresem Związku Radzieckiego. Jak pamiętamy, po dziewięćset sześćdziesiątym ósmym poważnym ostrzeżeniu Związek Radziecki upadł, więc jest nadzieja, że zdruzgoczemy w ten sposób moralnie również kochane maleństwo, dysponujące przecież słabszą infrastrukturą i mniejszą siłą rażenia.
Bywają jednak maleństwa odporniejsze niż Związek Radziecki. To jedna z niezgłębionych tajemnic przyrody. Walka z przyrodą jest z góry skazana na niepowodzenie, a przekonał się o tym niedawno 48-letni nauczyciel z Rouen, Francois Giffard. 5 października podczas przerwy w lekcjach dostrzegł on na szkolnym podwórzu dwóch tłukących się dziewięciolatków. Stroną atakującą był młodzieniec o imieniu Aureliusz. Giffard wystosował pod adresem Aureliusza serię ostrzeżeń oraz wezwań do wstrzymania działań zaczepnych. Na próżno. Aureliusz prał dalej. Nauczyciel odnosił zaś wrażenie, że zachowanie ucznia dałoby się streścić w zdaniu: "A pocałuj mnie, kochany, w pośladki". Poziom adrenaliny w jego krwi wzrastał niepostrzeżenie, ale konsekwentnie. Tak właśnie doszło do wymierzenia Aureliuszowi trzech kopniaków we wspomniane wyżej pośladki. Aureliusz przestał prać.
Matce Aureliusza nie spodobał się widok pupy syna po tym incydencie. Złożyła skargi w prokuraturze i u władz oświatowych, które kazały Giffardowi stawić się 2 grudnia przed komisją dyscyplinarną, ponieważ przepisy zabraniają stosowania kar cielesnych we francuskich placówkach edukacyjnych. Komisja dysponuje w takich wypadkach szerokim wachlarzem sankcji - od upomnienia po zwolnienie z pracy.
1 grudnia ulicami Rouen przeszła manifestacja złożona z około tysiąca nauczycieli, uczniów i ich rodziców. Według danych oficjalnych, 84 proc. personelu pedagogicznego szkół podstawowych przystąpiło tam tego dnia do strajku. Celem akcji był protest przeciwko próbom ukarania Giffarda. Łatwo byłoby to przedstawić jako zwykły gest solidarności korporacyjnej, ale obecność rodziców i uczniów na manifestacji uniemożliwia taką ocenę. Ich obecność świadczyła raczej o tym, że rodzice uważają, iż rózeczka dziatkom nie zaszkodzi, a nauczyciel też człowiek i może czasami nie wytrzymać. 2 grudnia, kiedy czuło się już, w którą stronę wieje wiatr, szefowa resortu oświaty nagle z oburzeniem zażądała odwołania posiedzenia komisji dyscyplinarnej, chociaż o jej planowanych obradach było wiadomo od kilku tygodni i mogła bez przeszkód oburzać się wcześniej. Pani minister nie poprzestała na odwołaniu. Dodała komentarz, że nie należy jednak odbierać nauczycielom możliwości zachowania w szkole elementarnej dyscypliny. W oficjalnej doktrynie wychowawczej stanęło więc na tym, że Aureliusz przyłożył koledze, a potem przyszedł taki jeden większy i mu dokopał, więc zrobił się porządek, rachunki są wyrównane i spokój. Jest w tym pewne racjonalne jądro i ujmująca prostota, której uroki znane nam są z filmów o kowbojach.
Każdy z nas pewno chętnie poparłby takie klarowne rozwiązanie i stanął w obronie nauczyciela, któremu po długich latach wzorowej pracy zdarzyło się stracić nerwy. Każdy z nas - pod jednym wszakże warunkiem: że to nie jego dziecko by dostało te trzy kopniaki. Pupa dziewięciolatka jest obiektem niedużym. Mniej więcej dorównuje rozmiarami obuwiu 48-letniego mężczyzny. Kiedy zatem to obuwie walnie w nią trzy razy z całej siły, to skutki mogą być nieprzyjemne dla oka, o samej pupie nie mówiąc. Matka Aureliusza przedstawiła zaświadczenie lekarskie, opisujące sińce i wybroczyny. A przedstawiła je w przekonaniu, że syn nie powinien przynosić takich rzeczy ze szkoły, ponieważ prawo wyraźnie tego nauczycielom zabrania, równocześnie wyposażając ich w inne środki szybkiego reagowania. Jej zdaniem, nauczyciel jest powołany do tego, by dawać przykład przywracania porządku właśnie prawem, a nie kopniakami. Można zrozumieć jego zdenerwowanie, ale czy na pewno korzystne dla jego autorytetu jest stawianie się w pozycji co najwyżej silniejszego kolegi, który włącza się do bijatyki dziewięciolatków? Początkowe wrażenie, że matka Aureliusza zawzięła się, by zemścić się na pedagogu za skądinąd zasłużone cierpienia swojego bachora rozrabiaki, niekoniecznie musi się okazać trafne.
Myślę, że gdyby w tej historii był jeden kopniak, a nie trzy, a następnie zebrałaby się komisja dyscyplinarna i ograniczyłaby się do upomnienia, to każdy mógłby wyciągnąć z niej należyte wnioski. A tak zdaje się, że wszyscy wyciągają wnioski trochę chore. I właściwie Aureliusz pierze dalej. Rację ma ten, kto silniejszy: tłum i ministerstwo. A matka ze swoją samotną walką o respekt dla prawa wyszła na idiotkę.
Autor jest dziennikarzem RFI w Paryżu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.