W "Depresji gangstera" zastosowano psychoterapię "odśmiania", by widz mógł się pozbyć lęku przed gangsterami i psychoanalitykami
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, nigdy dotychczas nie przyszło mi do głowy, że amerykańscy twardziele z filmów o mafii mogą być klientami psychoanalityków. A tak właśnie jest w wypadku głównego bohatera "Depresji gangstera", którego gra Robert De Niro.
Zygmunt Kałużyński: - I jest to jedna z najlepszych komedii sezonu! Skąd się wziął ten tak pana zaskakujący zestaw postaci? Kino amerykańskie od dawna chętnie zajmuje się pewną oryginalną właściwością cywilizacji amerykańskiej - dostrzega, że składa się ona z olbrzymiej liczby środowisk, które są zamknięte i nie zadają się z sobą. Ich zderzenie to ulubiony temat Hollywood. "Depresja gangstera" doprowadza go do ostatecznej jaskrawości, bo gangster-morderca i wyrafinowany intelektualista to rzeczywiście dwa bieguny.
TR: - Tylko nie wiem, czy potrafimy uwierzyć, że bohater rzeczywiście był kiedyś groźnym gangsterem. De Niro od początku do końca wygląda niepoważnie, żeby nie powiedzieć - niewinnie.
ZK: - A wie pan, że to ciekawy fenomen obsadowy. Przecież De Niro stworzył galerię postaci silnych, twardych, bogatych psychologicznie gangsterów. Tutaj gra więc własną parodię. Czytałem nawet, że jego agent odradzał mu przyjęcie tej roli, uważając, że może ona zdyskredytować cały jego dotychczasowy dorobek jako twardziela.
TR: - Kto wie, a może De Niro po prostu zmienił się psychicznie, co widywałem już u mężczyzn wkraczających w wiek przekwitania, którzy raptem łagodnieją i pokazują nieznane do tej pory cechy osobowe?
ZK: - Sądzę, że pan uważa, iż jest to kawał aktora, skoro po tak przekonujących rolach bezwzględnych gangsterów potrafi zrobić z siebie takiego gluta i komediowego mięczaka.
TR: - Ale naprawdę zaskoczyło mnie w tym filmie coś innego. Otóż z tych dwóch zawodów (jeśli tak można powiedzieć) - gangstera i psychoanalityka - tradycyjnie bardziej wyśmiewany w amerykańskim kinie był zawsze ten drugi. Psychoanalitycy odgrywają w USA istotną rolę społeczną, ale też nieustannie są obiektem kpin i żartów (wystarczy wspomnieć filmy Woody?ego Allena). Tymczasem tutaj to raczej gangster skupia na sobie uwagę i to on jest wyraźnie zabawniejszy.
ZK: - Niech pan jednak pamięta, panie Tomaszu, że obydwa te charaktery są w naszym kraju egzotyczne.
TR: - Jak to, sądzi pan, że w Polsce nie ma gangsterów?
ZK: - Ten film odwołuje się do typowych zwyczajów mafii amerykańskiej, znanych nam tylko z innych filmów, a nie z życia naszych gangsterów. Podobnie jest z psychoanalitykami.
TR: - A więc sądzi pan także, że w Polsce nie ma psychoanalityków?
ZK: - Są i bandyci, i psychoanalitycy, ale ci w "Depresji gangstera" są typowo amerykańscy.
TR: - Nie docenia pan naszych. Niedawno pewien znajomy lekarz opowiadał mi, że kiedy do szpitala trafił znany i ważny mafioso jednego z gangów, placówka ta przeżywała złote dni. Po pierwsze, uzyskała nieformalną, ale nader skuteczną ochronę. Po drugie, skorzystali lekarze, gdyż ów pacjent zadbał o ich wyżywienie: kiedy zorientował się, co jedzą lekarze, kazał swoim ludziom dostarczać im posiłki z Marriotta. Po trzecie wreszcie, już po wyleczeniu, w dowód wdzięczności podarował szpitalowi znaczną sumę, za którą można było zakupić sprzęt i lekarstwa.
ZK: - Z tego, co pan mówi, wynika, że można by zrobić o tym film typowo polski, jednak szalenie różny od "Depresji gangstera". W tej historii nie byłoby przepaści między gangsterem i lekarzem, a w naszym filmie mamy antypody! Obaj bohaterowie znaleźli się w sytuacjach krańcowych. Psychoanalityk (grany przez Billy?ego Crystala) jest zobowiązany zastąpić gangstera na spotkaniu szefów mafii mogącym się skończyć morderczą strzelaniną.
TR: - Ale od czego jest wiedza psychologiczna!
ZK: - Tyle że ona tutaj jest mało przydatna. Na szczęście udaje mu się wczuć w mentalność gangsterów i on, wyrafinowany freudysta, językiem bandziorów, zaczerpniętym z kina holly- woodzkiego, nagle wygłasza przemówienie, które wręcz paraliżuje z zachwytu zebranych tam morderców. Ale niech pan weźmie taką scenę: De Niro, który jest Włochem i katolikiem, prowadzi naszego psychoanalityka do kościoła na pogrzeb zamordowanego kolegi. De Niro, zanurzywszy dwa palce w wodzie święconej, żegna się, natomiast psychoanalityk, zapewne protestant, używa tej wody, żeby się ochłodzić na czole i na karku, bo jest bardzo przerażony. Przecież taka sytuacja nie mogłaby się zdarzyć w polskiej opowieści, bo pewnie i gangster, i lekarz byliby katolikami uczęszczającymi na msze. Dlaczego zwracam na to uwagę? U nas także zaczyna się wytwarzać wskutek działania kapitalizmu - co prawda manchesterskiego i kolonialnego, ale jednak - sytuacja podobna jak w Ameryce: powstają zamknięte, zróżnicowane środowiska. Nawet w ramach tych samych grup zawodowych. Niech pan weźmie nasz zawód dziennikarzy filmowych. Pan i ja jesteśmy zupełnie gdzie indziej niż różne koterie, grupy, redakcje naszych kolegów po fachu. Ten film pokazuje, jak kino amerykańskie stara się zauważyć wszelakie podziały środowiskowe i skompromitować je. Konkluzja jest taka, że i gangsteryzm wygląda na głupi, i cały ten warsztat psychoanalityka na kretyński.
TR: - Owszem, na "Depresji gangstera" śmiejemy się równie głośno z obu tych "zawodów". Zastanawiam się tylko, czy za tym śmiechem nie ma głębszego podtekstu. Otóż wygląda to tak, jakby ową komedię zrobiono ze... strachu. Zastosowano psychoterapię "odśmiania", by widzowie mogli się pozbyć lęku przed gangsterami i psychoanalitykami. Tylko nie wiem, których w końcu boją się bardziej.
ZK: - Widzi pan, oto jeszcze jedna wartość tej komedii! Słusznie pan zauważa, że jest tu jeszcze spychana do podświadomości obawa Amerykanów przed oboma mistyfikacyjnymi i manipulacyjnymi zawodami, odgrywającymi tam ogromną rolę. Tyle że my możemy się z tego śmiać szczerze i na całego, dopóki nasz gangster może coś załatwić dla leczącego go kolegi ze szpitala.
Zygmunt Kałużyński: - I jest to jedna z najlepszych komedii sezonu! Skąd się wziął ten tak pana zaskakujący zestaw postaci? Kino amerykańskie od dawna chętnie zajmuje się pewną oryginalną właściwością cywilizacji amerykańskiej - dostrzega, że składa się ona z olbrzymiej liczby środowisk, które są zamknięte i nie zadają się z sobą. Ich zderzenie to ulubiony temat Hollywood. "Depresja gangstera" doprowadza go do ostatecznej jaskrawości, bo gangster-morderca i wyrafinowany intelektualista to rzeczywiście dwa bieguny.
TR: - Tylko nie wiem, czy potrafimy uwierzyć, że bohater rzeczywiście był kiedyś groźnym gangsterem. De Niro od początku do końca wygląda niepoważnie, żeby nie powiedzieć - niewinnie.
ZK: - A wie pan, że to ciekawy fenomen obsadowy. Przecież De Niro stworzył galerię postaci silnych, twardych, bogatych psychologicznie gangsterów. Tutaj gra więc własną parodię. Czytałem nawet, że jego agent odradzał mu przyjęcie tej roli, uważając, że może ona zdyskredytować cały jego dotychczasowy dorobek jako twardziela.
TR: - Kto wie, a może De Niro po prostu zmienił się psychicznie, co widywałem już u mężczyzn wkraczających w wiek przekwitania, którzy raptem łagodnieją i pokazują nieznane do tej pory cechy osobowe?
ZK: - Sądzę, że pan uważa, iż jest to kawał aktora, skoro po tak przekonujących rolach bezwzględnych gangsterów potrafi zrobić z siebie takiego gluta i komediowego mięczaka.
TR: - Ale naprawdę zaskoczyło mnie w tym filmie coś innego. Otóż z tych dwóch zawodów (jeśli tak można powiedzieć) - gangstera i psychoanalityka - tradycyjnie bardziej wyśmiewany w amerykańskim kinie był zawsze ten drugi. Psychoanalitycy odgrywają w USA istotną rolę społeczną, ale też nieustannie są obiektem kpin i żartów (wystarczy wspomnieć filmy Woody?ego Allena). Tymczasem tutaj to raczej gangster skupia na sobie uwagę i to on jest wyraźnie zabawniejszy.
ZK: - Niech pan jednak pamięta, panie Tomaszu, że obydwa te charaktery są w naszym kraju egzotyczne.
TR: - Jak to, sądzi pan, że w Polsce nie ma gangsterów?
ZK: - Ten film odwołuje się do typowych zwyczajów mafii amerykańskiej, znanych nam tylko z innych filmów, a nie z życia naszych gangsterów. Podobnie jest z psychoanalitykami.
TR: - A więc sądzi pan także, że w Polsce nie ma psychoanalityków?
ZK: - Są i bandyci, i psychoanalitycy, ale ci w "Depresji gangstera" są typowo amerykańscy.
TR: - Nie docenia pan naszych. Niedawno pewien znajomy lekarz opowiadał mi, że kiedy do szpitala trafił znany i ważny mafioso jednego z gangów, placówka ta przeżywała złote dni. Po pierwsze, uzyskała nieformalną, ale nader skuteczną ochronę. Po drugie, skorzystali lekarze, gdyż ów pacjent zadbał o ich wyżywienie: kiedy zorientował się, co jedzą lekarze, kazał swoim ludziom dostarczać im posiłki z Marriotta. Po trzecie wreszcie, już po wyleczeniu, w dowód wdzięczności podarował szpitalowi znaczną sumę, za którą można było zakupić sprzęt i lekarstwa.
ZK: - Z tego, co pan mówi, wynika, że można by zrobić o tym film typowo polski, jednak szalenie różny od "Depresji gangstera". W tej historii nie byłoby przepaści między gangsterem i lekarzem, a w naszym filmie mamy antypody! Obaj bohaterowie znaleźli się w sytuacjach krańcowych. Psychoanalityk (grany przez Billy?ego Crystala) jest zobowiązany zastąpić gangstera na spotkaniu szefów mafii mogącym się skończyć morderczą strzelaniną.
TR: - Ale od czego jest wiedza psychologiczna!
ZK: - Tyle że ona tutaj jest mało przydatna. Na szczęście udaje mu się wczuć w mentalność gangsterów i on, wyrafinowany freudysta, językiem bandziorów, zaczerpniętym z kina holly- woodzkiego, nagle wygłasza przemówienie, które wręcz paraliżuje z zachwytu zebranych tam morderców. Ale niech pan weźmie taką scenę: De Niro, który jest Włochem i katolikiem, prowadzi naszego psychoanalityka do kościoła na pogrzeb zamordowanego kolegi. De Niro, zanurzywszy dwa palce w wodzie święconej, żegna się, natomiast psychoanalityk, zapewne protestant, używa tej wody, żeby się ochłodzić na czole i na karku, bo jest bardzo przerażony. Przecież taka sytuacja nie mogłaby się zdarzyć w polskiej opowieści, bo pewnie i gangster, i lekarz byliby katolikami uczęszczającymi na msze. Dlaczego zwracam na to uwagę? U nas także zaczyna się wytwarzać wskutek działania kapitalizmu - co prawda manchesterskiego i kolonialnego, ale jednak - sytuacja podobna jak w Ameryce: powstają zamknięte, zróżnicowane środowiska. Nawet w ramach tych samych grup zawodowych. Niech pan weźmie nasz zawód dziennikarzy filmowych. Pan i ja jesteśmy zupełnie gdzie indziej niż różne koterie, grupy, redakcje naszych kolegów po fachu. Ten film pokazuje, jak kino amerykańskie stara się zauważyć wszelakie podziały środowiskowe i skompromitować je. Konkluzja jest taka, że i gangsteryzm wygląda na głupi, i cały ten warsztat psychoanalityka na kretyński.
TR: - Owszem, na "Depresji gangstera" śmiejemy się równie głośno z obu tych "zawodów". Zastanawiam się tylko, czy za tym śmiechem nie ma głębszego podtekstu. Otóż wygląda to tak, jakby ową komedię zrobiono ze... strachu. Zastosowano psychoterapię "odśmiania", by widzowie mogli się pozbyć lęku przed gangsterami i psychoanalitykami. Tylko nie wiem, których w końcu boją się bardziej.
ZK: - Widzi pan, oto jeszcze jedna wartość tej komedii! Słusznie pan zauważa, że jest tu jeszcze spychana do podświadomości obawa Amerykanów przed oboma mistyfikacyjnymi i manipulacyjnymi zawodami, odgrywającymi tam ogromną rolę. Tyle że my możemy się z tego śmiać szczerze i na całego, dopóki nasz gangster może coś załatwić dla leczącego go kolegi ze szpitala.
Więcej możesz przeczytać w 45/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.