Milion dolarów - to rekordowa suma okupu żądanego za porwane w Polsce dziecko
Porwania dla okupu stały się ważnym źródłem dochodów polskich grup przestępczych, przyciągają także amatorów łatwego wzbogacenia się, działających na własną rękę. Coraz częściej ich ofiarami padają dzieci z zamożnych rodzin. Za uwolnienie zakładnika bandyci żądają nawet miliona dolarów. Kidnaperzy z Polski pracują też w charakterze najemników dla międzynarodowych organizacji przestępczych. Za udział w porwaniu zachodnich przedsiębiorców inkasują kilkadziesiąt tysięcy marek. Nie mają skrupułów - pozbawiają człowieka ucha lub palca na dowód, że ofiara jest ich zakładnikiem. Ma to skłonić rodziny do szybszego spełnienia żądań.
26 listopada uprowadzono 28-letniego syna poznańskiego biznesmena. W chwili zamykania tego numeru "Wprost" mężczyzna nadal był w rękach porywaczy. - Przed kilkoma dniami zatrzymaliśmy jednego ze sprawców porwania w momencie, gdy usiłował podjąć okup. Dla osoby, która przyczyni się do ustalenia miejsca przetrzymywania uprowadzonego mężczyzny, ufundowano nagrodę w wysokości 10 tys. zł - mówi komisarz Andrzej Borowiak, rzecznik prasowy komendanta miejskiego policji w Poznaniu. Córkę właściciela lubelskiej firmy transportowej oszołomiono zastrzykiem psychotropowym i nafaszerowano tabletkami uspokajającymi. Za jej życie zażądano 28 tys. USD. Porywacze 16-letniego Łukasza, syna przedsiębiorcy z branży samochodowej mieszkającego w Aleksandrowie koło Falenicy, wycenili życie zakładnika na 100 tys. USD. Kiedy otrzymali żądaną kwotę, wyrzucili chłopca z samochodu w miejscu wskazanym wcześniej podczas rozmowy telefonicznej. Szesnastoletniego Karola T., syna przedsiębiorcy z Lubawy, uprowadzono, gdy wracał ze szkoły. Dwóch mężczyzn siłą wciągnęło go do zaparkowanego w pobliżu auta. Kidnaperzy działali profesjonalnie - wszelkich wskazówek udzielali wyłącznie przez telefon komórkowy. Ojcu chłopca dostarczyli samochód, którym miał pojechać we wskazane miejsce. W ciągu dziewięciu dni biznesmen zebrał 100 tys. USD na okup. Pieniądze w środku nocy pozostawił na masce samochodu. Kilka godzin później jego syn powrócił do domu.
Najwyższego w Polsce okupu - miliona dolarów - zażądali porywacze półtorarocznej Basi, córki Kingi A. oraz włoskiego biznesmena Arnaldo F., mieszkających pod Warszawą. Uprowadzono ją 16 stycznia ubiegłego roku. Przed kilkoma tygodniami w warszawskim Sądzie Okręgowym rozpoczął się proces przeciwko siedmiu kidnaperom (jest wśród nich kobieta). - Początkowo myśleliśmy, że był to napad rabunkowy. Mąż i ja leżeliśmy na podłodze związani i zakneblowani. Przestraszyła mnie cisza w mieszkaniu, bo wcześniej słyszałam płacz Basi - relacjonowała dramatyczne wydarzenia matka dziewczynki. Dopiero następnego dnia porywacze wymienili sumę, jaką mieli zapłacić rodzice Basi. Sprawców zatrzymano. Dziecku nic się nie stało.
- Uprowadzenia dzieci w celu uzyskania okupu zdarzają się kilka razy w roku - uspokaja nadkomisarz Paweł Biedziak z Komendy Głównej Policji. Policyjne dane mogą jednak odbiegać od rzeczywistego obrazu polskiego kidnapingu. W obawie o życie dziecka rodzice niejednokrotnie nie informują organów ścigania o porwaniu. Sami negocjują z przestępcami, rygorystycznie podporządkowując się ich żądaniom. Dyrektor znanego wielkopolskiego przedsiębiorstwa zapłacił okup w wysokości 300 tys. zł. Jego 19-letniego syna Jana, maturzystę, uprowadzono 25 maja tego roku. Wieczorem do domu rodziców zadzwonili porywacze. Pakunek z pieniędzmi miał być wyrzucony z okna pociągu relacji Poznań-Warszawa. Próba przekazania okupu nie powiodła się. Janek zginął od ciosu nożem w serce.
- Kidnaperzy amatorzy wpadają w panikę, gdy wydarzenia idą nie po ich myśli. Stają się wtedy nieobliczalni. Denerwują ich przedłużające się pertraktacje, płacz lub choroba dziecka. Kiedy zorientują się, że popełnili zbyt wiele błędów, mogą zechcieć wyeliminować świadka. Posuwają się nawet do zabójstwa - twierdzi policyjny negocjator. Tego właśnie obawiali się szczecińscy policjanci uczestniczący w poszukiwaniach ośmioletniej Alicji, uprowadzonej 19 listopada. Drzwi domu otworzyła bandytom babcia dziewczynki. Zamaskowani mężczyźni narzucili kobiecie ręcznik na głowę i skrępowali ją kablem od odkurzacza. Alicję wyciągnięto z łóżka. - Porywacze pozostawili list ułożony z wyciętych z gazet liter. Żądali 250 tys. DM. Warunkiem uwolnienia dziecka było także nieinformowanie policji. Tymczasem jeden z ogólnopolskich dzienników podał, że w domu dziadka Ali znajdują się policyjni wywiadowcy. Sprawa nabrała rozgłosu. Obawialiśmy się, że to wystraszy sprawców, którzy mogli chcieć zatrzeć ślady i zabić dziecko - mówi podkomisarz Przemysław Nadolski uczestniczący w poszukiwaniach dziewczynki. Aby temu zapobiec, policja publicznie zagwarantowała porywaczom darowanie winy w zamian za uwolnienie Ali. Po dwóch dniach dziewczynka wróciła do domu. Zatrzymano kilku podejrzanych. Jednym z nich okazał się Ryszard K., znajomy dziadka Ali, jego były kierowca. Mężczyzna ten znał zwyczaje panujące w domu państwa M., uchodzących za ludzi zamożnych. Zdaniem prokuratury, to właśnie Ryszard K. przekazał porywaczom informacje ułatwiające realizację ich planu.
Dziesięcioletni Michał Sz. z Bydgoszczy zaginął w marcu ubiegłego roku. Jego ojciec - zgodnie z żądaniem kidnapera - wyrzucił z pociągu pierwszą ratę okupu. Szantażysta nie podjął pakunku. Dziecko zostało uduszone. Porywaczem i zabójcą okazał się 19-letni Michał B., mieszkający na tym samym osiedlu. Tragicznie zakończyło się również uprowadzenie ośmioletniego Olka R. z Konina. Zwłoki chłopca znaleziono w głębokiej suchej studni. Za tę zbrodnię skazano 38-letniego prawnika z Konina, Krzysztofa F., byłego sędziego, radcę prawnego. F. był od lat przyjacielem rodziny R. Uprowadził Olka, gdyż potrzebował pieniędzy na pokrycie hazardowych długów. Sąd skazał zabójcę na 25 lat pozbawienia wolności. Kilka dni temu w procesie cywilnym sąd uznał, że zabójca powinien przekazać ojcu ofiary 100 tys. złotych odszkodowania.
Porwania dla okupu nie dotyczą tylko dzieci. Szczecińskiego biznesmena Andrzeja G. po raz pierwszy uprowadzono w lutym 1996 r. Po odzyskaniu wolności mężczyzna skontaktował się ze znajomym policjantem, Tadeuszem R. Biznesmen szukał u niego pomocy, obawiając się kolejnych działań ze strony przestępców. Tymczasem funkcjonariusz "wystawił" go porywaczom. "Tadeusz R. zaproponował mi spotkanie poza komendą. Poszliśmy na spacer w stronę Odry. Doprowadził mnie do miejsca, w którym czekali zamaskowani porywacze" - relacjonował Andrzej G. przed szczecińskim sądem. Biznesmena przetrzymywano w altance przez kilka dni. Uwolniono go po wypłaceniu przez rodzinę 230 tys. DM. O porwanie i żądanie okupu prokuratura oskarżyła członków gangu Marka K., ps. Oczko. Pokrzywdzony powtarzał, że wciąż boi się nie tylko o swoje życie, ale także o los rodziny. "Gdyby nie wypłacono okupu, dzisiaj nie byłoby mnie tutaj" - mówił.
Nieznany jest los innego biznesmena z Pomorza Zachodniego, Lesława H. Przed czterema laty za jego życie rodzina zapłaciła okup w wysokości 100 tys. USD. Policji nie udało się ustalić sprawców. 30 lipca ubiegłego roku trzech mężczyzn poruszających się polonezem na warszawskich numerach wywlokło Lesława H. z jego mercedesa. Nie wiadomo, czy biznesmen żyje. Sto tysięcy dolarów zapłacił porywaczom krakowski przedsiębiorca, gdy jego żonę uprowadzono sprzed siłowni "Relaks". Pierwsza próba przekazania okupu nie powiodła się - pieniądze wyrzucone z pędzącego pociągu następnego dnia znalazł na torach dróżnik kolejowy. Za drugim razem biznesmen pozostawił okup na moście Dębnickim.
- Kidnaperzy z Polski wynajmowani są też przez międzynarodowe grupy przestępcze - twierdzi oficer z pionu do walki z przestępczością zorganizowaną. Trzy miesiące temu przed Sądem Krajowym w Hamburgu rozpoczął się proces 33-letniego Piotra L. z Polski, oskarżonego o udział w porwaniu niemieckiego multimilionera Jana Philippa Reemtsmy, uprowadzonego w marcu 1996 r. Rodzina zapłaciła porywaczom rekordowy okup w wysokości 30 mln DM. Z kolei w Sztokholmie skazano Polaka, który zaplanował i zorganizował uprowadzenie Petera Wallenberga, nestora szwedzkiego rodu bankierów, jednego z najbogatszych ludzi w Szwecji. Za życie Wallenberga zażądano 10 mln USD. Polak twierdził przed sądem, że pracował dla mafii z Sankt Petersburga. Skazano go na sześć lat pozbawienia wolności. - Profesjonalni kidnaperzy nie zabijają. Ofiary prawie zawsze oddawane są żywe, gdyż tylko żywy zakładnik gwarantuje przestępcom "renomę" i zlecenia na kolejny kidnaping. Nie znaczy to jednak, że nie zadają bólu. Potrafią bez skrupułów obciąć człowiekowi palec lub ucho, aby wynegocjować okup za darowanie życia - twierdzi policyjny negocjator.
26 listopada uprowadzono 28-letniego syna poznańskiego biznesmena. W chwili zamykania tego numeru "Wprost" mężczyzna nadal był w rękach porywaczy. - Przed kilkoma dniami zatrzymaliśmy jednego ze sprawców porwania w momencie, gdy usiłował podjąć okup. Dla osoby, która przyczyni się do ustalenia miejsca przetrzymywania uprowadzonego mężczyzny, ufundowano nagrodę w wysokości 10 tys. zł - mówi komisarz Andrzej Borowiak, rzecznik prasowy komendanta miejskiego policji w Poznaniu. Córkę właściciela lubelskiej firmy transportowej oszołomiono zastrzykiem psychotropowym i nafaszerowano tabletkami uspokajającymi. Za jej życie zażądano 28 tys. USD. Porywacze 16-letniego Łukasza, syna przedsiębiorcy z branży samochodowej mieszkającego w Aleksandrowie koło Falenicy, wycenili życie zakładnika na 100 tys. USD. Kiedy otrzymali żądaną kwotę, wyrzucili chłopca z samochodu w miejscu wskazanym wcześniej podczas rozmowy telefonicznej. Szesnastoletniego Karola T., syna przedsiębiorcy z Lubawy, uprowadzono, gdy wracał ze szkoły. Dwóch mężczyzn siłą wciągnęło go do zaparkowanego w pobliżu auta. Kidnaperzy działali profesjonalnie - wszelkich wskazówek udzielali wyłącznie przez telefon komórkowy. Ojcu chłopca dostarczyli samochód, którym miał pojechać we wskazane miejsce. W ciągu dziewięciu dni biznesmen zebrał 100 tys. USD na okup. Pieniądze w środku nocy pozostawił na masce samochodu. Kilka godzin później jego syn powrócił do domu.
Najwyższego w Polsce okupu - miliona dolarów - zażądali porywacze półtorarocznej Basi, córki Kingi A. oraz włoskiego biznesmena Arnaldo F., mieszkających pod Warszawą. Uprowadzono ją 16 stycznia ubiegłego roku. Przed kilkoma tygodniami w warszawskim Sądzie Okręgowym rozpoczął się proces przeciwko siedmiu kidnaperom (jest wśród nich kobieta). - Początkowo myśleliśmy, że był to napad rabunkowy. Mąż i ja leżeliśmy na podłodze związani i zakneblowani. Przestraszyła mnie cisza w mieszkaniu, bo wcześniej słyszałam płacz Basi - relacjonowała dramatyczne wydarzenia matka dziewczynki. Dopiero następnego dnia porywacze wymienili sumę, jaką mieli zapłacić rodzice Basi. Sprawców zatrzymano. Dziecku nic się nie stało.
- Uprowadzenia dzieci w celu uzyskania okupu zdarzają się kilka razy w roku - uspokaja nadkomisarz Paweł Biedziak z Komendy Głównej Policji. Policyjne dane mogą jednak odbiegać od rzeczywistego obrazu polskiego kidnapingu. W obawie o życie dziecka rodzice niejednokrotnie nie informują organów ścigania o porwaniu. Sami negocjują z przestępcami, rygorystycznie podporządkowując się ich żądaniom. Dyrektor znanego wielkopolskiego przedsiębiorstwa zapłacił okup w wysokości 300 tys. zł. Jego 19-letniego syna Jana, maturzystę, uprowadzono 25 maja tego roku. Wieczorem do domu rodziców zadzwonili porywacze. Pakunek z pieniędzmi miał być wyrzucony z okna pociągu relacji Poznań-Warszawa. Próba przekazania okupu nie powiodła się. Janek zginął od ciosu nożem w serce.
- Kidnaperzy amatorzy wpadają w panikę, gdy wydarzenia idą nie po ich myśli. Stają się wtedy nieobliczalni. Denerwują ich przedłużające się pertraktacje, płacz lub choroba dziecka. Kiedy zorientują się, że popełnili zbyt wiele błędów, mogą zechcieć wyeliminować świadka. Posuwają się nawet do zabójstwa - twierdzi policyjny negocjator. Tego właśnie obawiali się szczecińscy policjanci uczestniczący w poszukiwaniach ośmioletniej Alicji, uprowadzonej 19 listopada. Drzwi domu otworzyła bandytom babcia dziewczynki. Zamaskowani mężczyźni narzucili kobiecie ręcznik na głowę i skrępowali ją kablem od odkurzacza. Alicję wyciągnięto z łóżka. - Porywacze pozostawili list ułożony z wyciętych z gazet liter. Żądali 250 tys. DM. Warunkiem uwolnienia dziecka było także nieinformowanie policji. Tymczasem jeden z ogólnopolskich dzienników podał, że w domu dziadka Ali znajdują się policyjni wywiadowcy. Sprawa nabrała rozgłosu. Obawialiśmy się, że to wystraszy sprawców, którzy mogli chcieć zatrzeć ślady i zabić dziecko - mówi podkomisarz Przemysław Nadolski uczestniczący w poszukiwaniach dziewczynki. Aby temu zapobiec, policja publicznie zagwarantowała porywaczom darowanie winy w zamian za uwolnienie Ali. Po dwóch dniach dziewczynka wróciła do domu. Zatrzymano kilku podejrzanych. Jednym z nich okazał się Ryszard K., znajomy dziadka Ali, jego były kierowca. Mężczyzna ten znał zwyczaje panujące w domu państwa M., uchodzących za ludzi zamożnych. Zdaniem prokuratury, to właśnie Ryszard K. przekazał porywaczom informacje ułatwiające realizację ich planu.
Dziesięcioletni Michał Sz. z Bydgoszczy zaginął w marcu ubiegłego roku. Jego ojciec - zgodnie z żądaniem kidnapera - wyrzucił z pociągu pierwszą ratę okupu. Szantażysta nie podjął pakunku. Dziecko zostało uduszone. Porywaczem i zabójcą okazał się 19-letni Michał B., mieszkający na tym samym osiedlu. Tragicznie zakończyło się również uprowadzenie ośmioletniego Olka R. z Konina. Zwłoki chłopca znaleziono w głębokiej suchej studni. Za tę zbrodnię skazano 38-letniego prawnika z Konina, Krzysztofa F., byłego sędziego, radcę prawnego. F. był od lat przyjacielem rodziny R. Uprowadził Olka, gdyż potrzebował pieniędzy na pokrycie hazardowych długów. Sąd skazał zabójcę na 25 lat pozbawienia wolności. Kilka dni temu w procesie cywilnym sąd uznał, że zabójca powinien przekazać ojcu ofiary 100 tys. złotych odszkodowania.
Porwania dla okupu nie dotyczą tylko dzieci. Szczecińskiego biznesmena Andrzeja G. po raz pierwszy uprowadzono w lutym 1996 r. Po odzyskaniu wolności mężczyzna skontaktował się ze znajomym policjantem, Tadeuszem R. Biznesmen szukał u niego pomocy, obawiając się kolejnych działań ze strony przestępców. Tymczasem funkcjonariusz "wystawił" go porywaczom. "Tadeusz R. zaproponował mi spotkanie poza komendą. Poszliśmy na spacer w stronę Odry. Doprowadził mnie do miejsca, w którym czekali zamaskowani porywacze" - relacjonował Andrzej G. przed szczecińskim sądem. Biznesmena przetrzymywano w altance przez kilka dni. Uwolniono go po wypłaceniu przez rodzinę 230 tys. DM. O porwanie i żądanie okupu prokuratura oskarżyła członków gangu Marka K., ps. Oczko. Pokrzywdzony powtarzał, że wciąż boi się nie tylko o swoje życie, ale także o los rodziny. "Gdyby nie wypłacono okupu, dzisiaj nie byłoby mnie tutaj" - mówił.
Nieznany jest los innego biznesmena z Pomorza Zachodniego, Lesława H. Przed czterema laty za jego życie rodzina zapłaciła okup w wysokości 100 tys. USD. Policji nie udało się ustalić sprawców. 30 lipca ubiegłego roku trzech mężczyzn poruszających się polonezem na warszawskich numerach wywlokło Lesława H. z jego mercedesa. Nie wiadomo, czy biznesmen żyje. Sto tysięcy dolarów zapłacił porywaczom krakowski przedsiębiorca, gdy jego żonę uprowadzono sprzed siłowni "Relaks". Pierwsza próba przekazania okupu nie powiodła się - pieniądze wyrzucone z pędzącego pociągu następnego dnia znalazł na torach dróżnik kolejowy. Za drugim razem biznesmen pozostawił okup na moście Dębnickim.
- Kidnaperzy z Polski wynajmowani są też przez międzynarodowe grupy przestępcze - twierdzi oficer z pionu do walki z przestępczością zorganizowaną. Trzy miesiące temu przed Sądem Krajowym w Hamburgu rozpoczął się proces 33-letniego Piotra L. z Polski, oskarżonego o udział w porwaniu niemieckiego multimilionera Jana Philippa Reemtsmy, uprowadzonego w marcu 1996 r. Rodzina zapłaciła porywaczom rekordowy okup w wysokości 30 mln DM. Z kolei w Sztokholmie skazano Polaka, który zaplanował i zorganizował uprowadzenie Petera Wallenberga, nestora szwedzkiego rodu bankierów, jednego z najbogatszych ludzi w Szwecji. Za życie Wallenberga zażądano 10 mln USD. Polak twierdził przed sądem, że pracował dla mafii z Sankt Petersburga. Skazano go na sześć lat pozbawienia wolności. - Profesjonalni kidnaperzy nie zabijają. Ofiary prawie zawsze oddawane są żywe, gdyż tylko żywy zakładnik gwarantuje przestępcom "renomę" i zlecenia na kolejny kidnaping. Nie znaczy to jednak, że nie zadają bólu. Potrafią bez skrupułów obciąć człowiekowi palec lub ucho, aby wynegocjować okup za darowanie życia - twierdzi policyjny negocjator.
Więcej możesz przeczytać w 50/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.