Czy politykom wolno zatajać prawdę "w imię racji stanu"?
Monteskiusz napisał w "Moich myślach", że "każdy obywatel ma obowiązek umrzeć za ojczyznę, nikt nie ma obowiązku kłamać dla niej". Można jednak odnieść wrażenie, że ludziom uprawiającym zawodowo politykę znacznie bardziej podoba się "Dzika kaczka" Ibsena, zwłaszcza taki oto fragment dialogu: "Niechże pan nie posługuje się obcym wyrazem ťideałyŤ. Przecież na określenie tego mamy piękne rodzime słowo: kłamstwa".
W pewnym sensie występujące pod różnymi postaciami kłamstwo stanowi jeden z podstawowych instrumentów działalności politycznej. Któż nie słyszał o "kiełbasie wyborczej", o ukrywaniu prawdy w imię racji stanu, o próbach ratowania kłamstwami kariery politycznej, o zwalczaniu przeciwników politycznych poprzez ich oczernianie, o tworzeniu mitów i legend poprawiających narodowe samopoczucie, o przemilczaniu prywatnych wyczynów mogących skompromitować polityka w oczach opinii publicznej... Samo to wyliczenie wskazuje, że prawie nie sposób wyobrazić sobie polityka operującego wyłącznie informacjami prawdziwymi. Równocześnie widać, że kłamstwa w polityce mogą rodzić problemy rozmaitego kalibru.
Niektóre są po prostu rozbrajające w swej nieszkodliwości, ale nawet wtedy ich konsekwencje mogą być różne. Najświeższych przykładów kłamstw tej kategorii dostarczyła laureatka Pokojowej Nagrody Nobla Rigoberta Menchu. Okazuje się, że ubarwiła swoją biografię kilkoma zmyślonymi lub przeinaczonymi faktami. Pospolity rodzinny spór między ojcem a jego szwagrem przedstawiła jako konflikt ojca z bogatymi właścicielami ziemskimi, pragnącymi "usunąć Indian z ziem ich przodków". Zmyśliła okoliczności śmierci swoich dwóch braci, z których jeden miał rzekomo umrzeć z "niedożywienia", a drugiego żołnierze mieli "spalić żywcem". Wreszcie - twierdziła, że w dzieciństwie żyła w nędzy i nigdy nie chodziła do szkoły, podczas gdy w rzeczywistości przewinęła się przez kilka najlepszych gwatemalskich szkół z pensjonatami. Czysto politycznym kłamstwem Rigoberty Menchu było zaś przemilczenie, że zbrodnie w indiańskich wioskach popełniali nie tylko rządowi żołnierze, ale i marksistowscy partyzanci, z którymi sympatyzowała. Wszystko to jednak nie tylko nie grozi jej odebraniem Nagrody Nobla, lecz spełniło także niewątpliwie pożyteczną rolę, polegającą na zwróceniu uwagi światowej opinii publicznej na rzeczywisty dramat Indian.
Poważne konsekwencje mogą mieć kłamstewka Billa Clintona w sprawie bliskich kontaktów z Moniką Lewinsky. Rozpaczliwe próby ukrycia erotycznych zabaw ze stażystką już ośmieszyły jedyne we współczesnym świecie supermocarstwo, a mogą jeszcze doprowadzić do obalenia jego prezydenta. Nawet kolejna wojna z Irakiem nie zdoła zatrzymać procesu impeachmentu, który jeśli nawet nie pozbawi Clintona władzy, na pewno przyczyni się do erozji prezydenckiego autorytetu. Nie w każdym społeczeństwie równie łatwo wpędzić polityka w kłopoty publiczne z powodów prywatnych. Wystarczy wspomnieć, że prezydent Franois Mitterrand przez lata ukrywał, że ma nieślubną córkę, ale ujawnienie tego faktu w żaden sposób nie wpłynęło na jego popularność lub prestiż jako polityka.
Nie wszystkie przygody polityków z niewiastami mają - jak w wypadku Clintona czy Mitterranda - tło wyłącznie prywatne, a wtedy ich ukrywanie może faktycznie zagrażać interesom państwa. Świadczy o tym chociażby afera z 1963 r. dotycząca brytyjskiego ministra obrony Johna Profumo. Związał się on nieopatrznie z call-girl, która - jak się okazało - pozostawała w zażyłych stosunkach również z dyplomatami radzieckimi. W tej sytuacji nie może ani dziwić, ani oburzać, że błąd w sprawach prywatnych położył kres jego karierze politycznej.
Groźba końca kariery to zmora często sprowadzająca polityków na drogę kłamstwa. O ile prezydent Mitterrand nie musiał się obawiać poważniejszych konsekwencji z powodu spłodzenia nieślubnej córki - i istotnie ujawnienie tej tajemnicy mu nie zaszkodziło - o tyle uważał, że ujawnienie jego choroby nowotworowej może przekreślić szanse wyboru na drugą kadencję prezydencką i przez wiele lat zatajał przed opinią publiczną informacje o stanie swojego zdrowia. Nakazał wydawanie sfałszowanych komunikatów lekarskich. Było to tym bardziej cyniczne, że zaraz po objęciu urzędu zapowiedział, że - w przeciwieństwie do poprzednich prezydentów - poleci regularne publikowanie uczciwych informacji o stanie zdrowia szefa państwa. Mitterrand za żadną cenę nie chciał oddać władzy, a tymczasem - zdaniem jego osobistego lekarza - z powodu choroby miał poważne problemy ze zdolnością do jej pełnienia.
Kłamstwami próbował się ratować zamieszany w aferę Watergate prezydent USA Richard Nixon, ale nie udało mu się zachować stanowiska. Podobny los spotkał i innych polityków, którzy po narobieniu głupstw szukali ratunku w kłamstwie. Stosunkowo błaha machlojka zgubiła Jürgena Möllemanna z FDP, przedostatniego ministra gospodarki w rządzie Helmuta Kohla. Jego błyskotliwa kariera załamała się z powodu żetonów do wózków w sklepach samoobsługowych. Möllemann zalecił własnoręcznym podpisem produkcję tych plastikowych krążków firmie szwagra, Huberta Appelhoffa. Möllemann stwierdził, że nie prowadzi rodzinnych interesów na ministerialnym szczeblu, a gdy mu udowodniono, że skłamał - pozostało mu tylko podanie się do dymisji. Inny minister, tym razem z resortu obrony, Gerhard Stoltenberg (CDU), musiał złożyć urząd, gdy okazało się, że mimo obowiązującego embarga, sprzedano Turcji piętnaście czołgów Leopard. Czołgi odkryto przypadkowo pod plandekami w hamburskim porcie.
Kłamstwo bywa używane nie tylko do ratowania kariery politycznej, ale także do jej budowania. W tej kategorii prym wiodą oczywiście obietnice wyborcze. Choć z góry wiadomo, że nie da się ich spełnić, naiwność niektórych grup wyborców nie ma granic - i politycy doskonale o tym wiedzą. Liczy się zaś liczba głosów, a nie ich jakość. Pomińmy już ewidentnie bzdurne zapowiedzi, jak w wypadku francuskiego Frontu Narodowego, który ksenofobię i rasizm maskuje zapewnieniami, że jak wyśle się emigrantów do ich krajów pochodzenia, rozwiązany zostanie problem bezrobocia. Jednakże umiarkowane i odpowiedzialne ugrupowania polityczne także przed każdymi wyborami zapewniają, że dołożą wszelkich starań, by zlikwidować bezrobocie, choć wiedzą, że nie będzie to możliwe. Innym ulubionym tematem w kampaniach przedwyborczych jest zmniejszanie podatków. Brytyjscy konserwatyści kładli na obietnice w tej kwestii wielki nacisk, ale rząd Johna Majora upadł m.in. dlatego, że zwiększył podatki zamiast je zredukować.
Zarzucanie przeciwnikowi politycznemu kłamstwa nie zawsze jest całkiem uczciwe, ale bywa dla niego groźne. Mianem "kłamstwa wyborczego" nazwali opozycyjni socjaldemokraci słynną obietnicę Helmuta Kohla, że "na zjednoczeniu (Niemiec) nikt nie straci, a niejeden zyska". SPD przez osiem lat bazowała na tym sloganie, zarzucając Kohlowi, że nie okazał się "ojcem zjednoczenia", lecz "ojcem bezrobocia, długów i biedy". Ostatecznie zmęczenie Niemców wysiłkiem na rzecz odbudowy nowych landów i spełnienia kryteriów konwergencji warunkujących europejską unię walutową oraz brakiem niezbędnych reform (blokowanych skądinąd przez tę samą SPD w Bundesracie, gdzie "socis" mieli i nadal mają większość), spotęgowało przegraną Kohla z Gerhardem Schröderem z SPD we wrześniu tego roku.
Najbardziej paskudne są w polityce sytuacje, gdy prawdę pomija się i poświęca wyłącznie w imię ideologii i manipulacji ludzkimi postawami. Nie będziemy tu przypominać całego "dorobku" komunizmu, nazizmu i innego autoramentu reżimów, które swoje istnienie opierały na misternej konstrukcji dezinformacji i propagandy. Można podać także przykłady subtelniejsze i bliższe czasowo. Kiedy obecny premier Włoch Massimo D?Alema był jeszcze sekretarzem postkomunistycznej Demokratycznej Partii Lewicy, udzielił "Wprost" wywiadu. Padło tam m.in. pytanie, dlaczego wyprowadził na ulicę setki tysięcy ludzi, by protestowali przeciwko reformie emerytur proponowanej przez prawicowy rząd Berlusconiego, a za lewicowych rządów Romano Prodiego poparł identyczną reformę. D?Alema odparł spokojnie: "Bo Berlusconi robił to przeciwko ludziom pracy, a my dla ich dobra".
Zdarzają się jednak także wypadki ukrywania prawdy przed opinią publiczną w imię celów wyższych - i ze skutkami naprawdę pożytecznymi. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy polityk dostrzega konieczność ochrony długofalowych interesów kraju, których społeczeństwo może nie zrozumieć ze względu na niewystarczającą orientację w przedmiocie. Na przykład z perspektywy czasu można już dziś powiedzieć, że w najlepiej pojętym interesie krajów Europy jest pogłębianie integracji europejskiej. Nie dla wszystkich jednak zawsze było to jasne. Brytyjski premier Edward Heath wprowadził swój kraj do Wspólnoty Europejskiej, ale - jak się dziś przypuszcza - zataił przed rodakami szczegóły poprzedzających ten akt rozmów z niektórymi, przede wszystkim francuskimi, politykami z EWG. Nie można jednak czynić mu dziś z tego zarzutu złej woli lub niecnych intencji.
Właśnie intencje stanowią decydujące kryterium oceny dopuszczalności kłamstwa w polityce - podobnie zresztą jak w życiu. Wiadomo, że inaczej będziemy oceniać kogoś, kto nie chce rozwiać nadziei chorego na raka, więc ukrywa przed nim diagnozę, a inaczej oszusta rozbudzającego fałszywe nadzieje ludzi i wyciągającego od nich pieniądze. Tak samo w polityce na inną ocenę zasługuje ktoś, kto wie, że podając do wiadomości publicznej niektóre informacje, może spowodować pochopne reakcje obywateli, które obrócą się przeciwko nim samym, więc je zataja, na inną zaś ktoś kłamiący dla zachowania władzy, kariery, przywilejów lub pieniędzy. Problem z politykami polega jednak na tym, że dość często nabierają przekonania, iż odebranie im władzy będzie równoznaczne z niepowetowanymi stratami dla kraju, więc swoją karierę zaczynają traktować jak dobro samo w sobie. Łganie w jej obronie wydaje im się uzasadnione moralnie i społecznie. Być może dlatego tak trudno zwalczać kłamstwa w środowisku politycznym.
W pewnym sensie występujące pod różnymi postaciami kłamstwo stanowi jeden z podstawowych instrumentów działalności politycznej. Któż nie słyszał o "kiełbasie wyborczej", o ukrywaniu prawdy w imię racji stanu, o próbach ratowania kłamstwami kariery politycznej, o zwalczaniu przeciwników politycznych poprzez ich oczernianie, o tworzeniu mitów i legend poprawiających narodowe samopoczucie, o przemilczaniu prywatnych wyczynów mogących skompromitować polityka w oczach opinii publicznej... Samo to wyliczenie wskazuje, że prawie nie sposób wyobrazić sobie polityka operującego wyłącznie informacjami prawdziwymi. Równocześnie widać, że kłamstwa w polityce mogą rodzić problemy rozmaitego kalibru.
Niektóre są po prostu rozbrajające w swej nieszkodliwości, ale nawet wtedy ich konsekwencje mogą być różne. Najświeższych przykładów kłamstw tej kategorii dostarczyła laureatka Pokojowej Nagrody Nobla Rigoberta Menchu. Okazuje się, że ubarwiła swoją biografię kilkoma zmyślonymi lub przeinaczonymi faktami. Pospolity rodzinny spór między ojcem a jego szwagrem przedstawiła jako konflikt ojca z bogatymi właścicielami ziemskimi, pragnącymi "usunąć Indian z ziem ich przodków". Zmyśliła okoliczności śmierci swoich dwóch braci, z których jeden miał rzekomo umrzeć z "niedożywienia", a drugiego żołnierze mieli "spalić żywcem". Wreszcie - twierdziła, że w dzieciństwie żyła w nędzy i nigdy nie chodziła do szkoły, podczas gdy w rzeczywistości przewinęła się przez kilka najlepszych gwatemalskich szkół z pensjonatami. Czysto politycznym kłamstwem Rigoberty Menchu było zaś przemilczenie, że zbrodnie w indiańskich wioskach popełniali nie tylko rządowi żołnierze, ale i marksistowscy partyzanci, z którymi sympatyzowała. Wszystko to jednak nie tylko nie grozi jej odebraniem Nagrody Nobla, lecz spełniło także niewątpliwie pożyteczną rolę, polegającą na zwróceniu uwagi światowej opinii publicznej na rzeczywisty dramat Indian.
Poważne konsekwencje mogą mieć kłamstewka Billa Clintona w sprawie bliskich kontaktów z Moniką Lewinsky. Rozpaczliwe próby ukrycia erotycznych zabaw ze stażystką już ośmieszyły jedyne we współczesnym świecie supermocarstwo, a mogą jeszcze doprowadzić do obalenia jego prezydenta. Nawet kolejna wojna z Irakiem nie zdoła zatrzymać procesu impeachmentu, który jeśli nawet nie pozbawi Clintona władzy, na pewno przyczyni się do erozji prezydenckiego autorytetu. Nie w każdym społeczeństwie równie łatwo wpędzić polityka w kłopoty publiczne z powodów prywatnych. Wystarczy wspomnieć, że prezydent Franois Mitterrand przez lata ukrywał, że ma nieślubną córkę, ale ujawnienie tego faktu w żaden sposób nie wpłynęło na jego popularność lub prestiż jako polityka.
Nie wszystkie przygody polityków z niewiastami mają - jak w wypadku Clintona czy Mitterranda - tło wyłącznie prywatne, a wtedy ich ukrywanie może faktycznie zagrażać interesom państwa. Świadczy o tym chociażby afera z 1963 r. dotycząca brytyjskiego ministra obrony Johna Profumo. Związał się on nieopatrznie z call-girl, która - jak się okazało - pozostawała w zażyłych stosunkach również z dyplomatami radzieckimi. W tej sytuacji nie może ani dziwić, ani oburzać, że błąd w sprawach prywatnych położył kres jego karierze politycznej.
Groźba końca kariery to zmora często sprowadzająca polityków na drogę kłamstwa. O ile prezydent Mitterrand nie musiał się obawiać poważniejszych konsekwencji z powodu spłodzenia nieślubnej córki - i istotnie ujawnienie tej tajemnicy mu nie zaszkodziło - o tyle uważał, że ujawnienie jego choroby nowotworowej może przekreślić szanse wyboru na drugą kadencję prezydencką i przez wiele lat zatajał przed opinią publiczną informacje o stanie swojego zdrowia. Nakazał wydawanie sfałszowanych komunikatów lekarskich. Było to tym bardziej cyniczne, że zaraz po objęciu urzędu zapowiedział, że - w przeciwieństwie do poprzednich prezydentów - poleci regularne publikowanie uczciwych informacji o stanie zdrowia szefa państwa. Mitterrand za żadną cenę nie chciał oddać władzy, a tymczasem - zdaniem jego osobistego lekarza - z powodu choroby miał poważne problemy ze zdolnością do jej pełnienia.
Kłamstwami próbował się ratować zamieszany w aferę Watergate prezydent USA Richard Nixon, ale nie udało mu się zachować stanowiska. Podobny los spotkał i innych polityków, którzy po narobieniu głupstw szukali ratunku w kłamstwie. Stosunkowo błaha machlojka zgubiła Jürgena Möllemanna z FDP, przedostatniego ministra gospodarki w rządzie Helmuta Kohla. Jego błyskotliwa kariera załamała się z powodu żetonów do wózków w sklepach samoobsługowych. Möllemann zalecił własnoręcznym podpisem produkcję tych plastikowych krążków firmie szwagra, Huberta Appelhoffa. Möllemann stwierdził, że nie prowadzi rodzinnych interesów na ministerialnym szczeblu, a gdy mu udowodniono, że skłamał - pozostało mu tylko podanie się do dymisji. Inny minister, tym razem z resortu obrony, Gerhard Stoltenberg (CDU), musiał złożyć urząd, gdy okazało się, że mimo obowiązującego embarga, sprzedano Turcji piętnaście czołgów Leopard. Czołgi odkryto przypadkowo pod plandekami w hamburskim porcie.
Kłamstwo bywa używane nie tylko do ratowania kariery politycznej, ale także do jej budowania. W tej kategorii prym wiodą oczywiście obietnice wyborcze. Choć z góry wiadomo, że nie da się ich spełnić, naiwność niektórych grup wyborców nie ma granic - i politycy doskonale o tym wiedzą. Liczy się zaś liczba głosów, a nie ich jakość. Pomińmy już ewidentnie bzdurne zapowiedzi, jak w wypadku francuskiego Frontu Narodowego, który ksenofobię i rasizm maskuje zapewnieniami, że jak wyśle się emigrantów do ich krajów pochodzenia, rozwiązany zostanie problem bezrobocia. Jednakże umiarkowane i odpowiedzialne ugrupowania polityczne także przed każdymi wyborami zapewniają, że dołożą wszelkich starań, by zlikwidować bezrobocie, choć wiedzą, że nie będzie to możliwe. Innym ulubionym tematem w kampaniach przedwyborczych jest zmniejszanie podatków. Brytyjscy konserwatyści kładli na obietnice w tej kwestii wielki nacisk, ale rząd Johna Majora upadł m.in. dlatego, że zwiększył podatki zamiast je zredukować.
Zarzucanie przeciwnikowi politycznemu kłamstwa nie zawsze jest całkiem uczciwe, ale bywa dla niego groźne. Mianem "kłamstwa wyborczego" nazwali opozycyjni socjaldemokraci słynną obietnicę Helmuta Kohla, że "na zjednoczeniu (Niemiec) nikt nie straci, a niejeden zyska". SPD przez osiem lat bazowała na tym sloganie, zarzucając Kohlowi, że nie okazał się "ojcem zjednoczenia", lecz "ojcem bezrobocia, długów i biedy". Ostatecznie zmęczenie Niemców wysiłkiem na rzecz odbudowy nowych landów i spełnienia kryteriów konwergencji warunkujących europejską unię walutową oraz brakiem niezbędnych reform (blokowanych skądinąd przez tę samą SPD w Bundesracie, gdzie "socis" mieli i nadal mają większość), spotęgowało przegraną Kohla z Gerhardem Schröderem z SPD we wrześniu tego roku.
Najbardziej paskudne są w polityce sytuacje, gdy prawdę pomija się i poświęca wyłącznie w imię ideologii i manipulacji ludzkimi postawami. Nie będziemy tu przypominać całego "dorobku" komunizmu, nazizmu i innego autoramentu reżimów, które swoje istnienie opierały na misternej konstrukcji dezinformacji i propagandy. Można podać także przykłady subtelniejsze i bliższe czasowo. Kiedy obecny premier Włoch Massimo D?Alema był jeszcze sekretarzem postkomunistycznej Demokratycznej Partii Lewicy, udzielił "Wprost" wywiadu. Padło tam m.in. pytanie, dlaczego wyprowadził na ulicę setki tysięcy ludzi, by protestowali przeciwko reformie emerytur proponowanej przez prawicowy rząd Berlusconiego, a za lewicowych rządów Romano Prodiego poparł identyczną reformę. D?Alema odparł spokojnie: "Bo Berlusconi robił to przeciwko ludziom pracy, a my dla ich dobra".
Zdarzają się jednak także wypadki ukrywania prawdy przed opinią publiczną w imię celów wyższych - i ze skutkami naprawdę pożytecznymi. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy polityk dostrzega konieczność ochrony długofalowych interesów kraju, których społeczeństwo może nie zrozumieć ze względu na niewystarczającą orientację w przedmiocie. Na przykład z perspektywy czasu można już dziś powiedzieć, że w najlepiej pojętym interesie krajów Europy jest pogłębianie integracji europejskiej. Nie dla wszystkich jednak zawsze było to jasne. Brytyjski premier Edward Heath wprowadził swój kraj do Wspólnoty Europejskiej, ale - jak się dziś przypuszcza - zataił przed rodakami szczegóły poprzedzających ten akt rozmów z niektórymi, przede wszystkim francuskimi, politykami z EWG. Nie można jednak czynić mu dziś z tego zarzutu złej woli lub niecnych intencji.
Właśnie intencje stanowią decydujące kryterium oceny dopuszczalności kłamstwa w polityce - podobnie zresztą jak w życiu. Wiadomo, że inaczej będziemy oceniać kogoś, kto nie chce rozwiać nadziei chorego na raka, więc ukrywa przed nim diagnozę, a inaczej oszusta rozbudzającego fałszywe nadzieje ludzi i wyciągającego od nich pieniądze. Tak samo w polityce na inną ocenę zasługuje ktoś, kto wie, że podając do wiadomości publicznej niektóre informacje, może spowodować pochopne reakcje obywateli, które obrócą się przeciwko nim samym, więc je zataja, na inną zaś ktoś kłamiący dla zachowania władzy, kariery, przywilejów lub pieniędzy. Problem z politykami polega jednak na tym, że dość często nabierają przekonania, iż odebranie im władzy będzie równoznaczne z niepowetowanymi stratami dla kraju, więc swoją karierę zaczynają traktować jak dobro samo w sobie. Łganie w jej obronie wydaje im się uzasadnione moralnie i społecznie. Być może dlatego tak trudno zwalczać kłamstwa w środowisku politycznym.
Więcej możesz przeczytać w 52/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.