Najbliższe lata będą trudne dla wszystkich rządów
Najbardziej charakterystyczną cechą współczesnej gospodarki światowej jest to, że stajemy się coraz bardziej od siebie zależni. Nie jest to jeszcze gospodarka globalna, bo ceny porównywalnych produktów będących przedmiotem wymiany międzynarodowej są różne, w niektórych gałęziach przemysłu występują nadwyżki mocy wytwórczych, narodowy charakter ma znaczna część siły roboczej, a - w co czasem trudno uwierzyć - inwestycje zagraniczne i technologia mają silne narodowe korzenie. Wpływa na nas także to, co się dzieje na rynkach, na których nas nie ma. Swoboda wyboru, jaką mają politycy gospodarczy, jest ograniczona zarówno przez współzależności międzynarodowe, jak i wewnętrzne.
Najbliższe lata będą trudne dla wszystkich rządów. Oczekiwania starzejących się społeczeństw dotyczące usług socjalnych kolidują z napięciami w budżetach narodowych. Wymaganiom, by rządy robiły coraz więcej, towarzyszy życzenie, by zmniejszały się obciążenia. Ustalanie roli państwa w rozwoju gospodarczym oznacza konieczność poszukiwania formuły współpracy z sektorem prywatnym. Coraz częściej jest on źródłem nowych pomysłów, wykwalifikowanych pracowników, a także pieniędzy.
Kiedy kraje Europy Środkowej i Wschodniej rozpoczynały proces wielkiej zmiany społecznej, budowy demokracji i gospodarki rynkowej, zakładaliśmy, że istotną rolę odegrają w nim bezpośrednie inwestycje zagraniczne. Po dziesięciu latach można powiedzieć, że stało się tak w niewielu państwach. W pierwszych dwóch latach transformacji Czechy, Polska i Węgry były niemal wyłącznymi odbiorcami inwestycji w tej części Europy, a w latach następnych - przeszło połowy.
Dlaczego inwestycje zagraniczne napływały przede wszystkim do tych trzech krajów? Myślę, że pytanie o różnice w zdolności państw budujących system rynkowy do przyciągania kapitału zagranicznego jest w rzeczywistości pytaniem o to, dlaczego tylko niektóre z nich dokonały wielkiego postępu w transformacji. Gdy dziesięć lat temu w Polsce zliberalizowano ceny i handel zagraniczny, znaczna część kapitału okazała się ekonomicznie niewydolna. Teoretycznie powstał raj dla inwestorów. Aby mogli zareagować, należało ustabilizować sytuację makroekonomiczną. Pozwoliło to prywatnym inwestorom na przeprowadzenie długofalowego rachunku opłacalności inwestowania. Musiały też szybko powstawać właściwe struktury instytucjonalne i prawne.
Do krajów najbardziej zaawansowanych w procesie transformacji należą te, w których najwyraźniejsze są zarówno przeobrażenia instytucjonalne, jak i strukturalne, zmiana rządu nie wpłynęła na proces wprowadzania reform, powstawał prawdziwy sektor prywatny, natomiast przygotowywanie się do przyjęcia przez międzynarodowe struktury (WTO, OECD, UE) i samo członkostwo nie tylko pomagało utrzymaniu reform, ale i było ich siłą napędową. Te państwa przyciągnęły najwięcej inwestycji zagranicznych.
Z doświadczeń polskich wynika jednoznacznie, jak ważne dla chcących inwestować w rozwój naszej gospodarki było zaufanie. Myślę, że dziś, szczególnie w warunkach rosnących współzależności, staje się ono coraz ważniejszym elementem procesu decyzyjnego inwestorów. Nie zdobywa się go jednak raz na zawsze, w dodatku buduje się je długo, natomiast traci czasem bardzo szybko. Zmieniają się również czynniki, na które inwestorzy są wrażliwi. Na początku lat 90. zwracali szczególną uwagę na reguły dostępu do rynku i funkcjonowania na nim, na sposób traktowania ich oddziałów, sprawność instytucji rynkowych, politykę prywatyzacji i politykę handlową. Dzisiaj te warunki są uznane za podstawowe, a większą wagę przywiązuje się do spójności polityki inwestycyjnej i handlowej, efektywności polityki makroekonomicznej, decentralizacji struktur państwowych, integracji regionalnej, partnerstwa prywatno-publicznego.
Polskie reformy w dużym stopniu nadążają za oczekiwaniami inwestorów. Jeśli w czymś jesteśmy zbyt wolni, także w porównaniu z Czechami i Węgrami, to w wysiłkach na rzecz modernizacji i rozwoju infrastruktury. To poważna bariera dla transformacji. Jeśli przyjąć, że przez wiele lat będziemy obciążeni syndromem biednego budżetu, jedynym sposobem rozwijania infrastruktury jest współpraca z sektorem prywatnym, także z inwestorami zagranicznymi. Nie jest to łatwa forma finansowania wielkich inwestycji, ale sprawdzona na świecie.
Polska niewątpliwie stopniowo wyrasta z problemów nękających przekształcające się gospodarki. Oznacza to wchodzenie w obszar zagadnień, z którymi borykają się dojrzałe gospodarki. Ciągłe zmiany są stanem normalnym, a jedyną receptą - gotowość do reagowania na nie, podejmowania wyzwań, zanim przekształcą się w problemy. Przez ostatnie dziesięć lat przekonaliśmy się, jak ważna jest stabilność makroekonomiczna. Dziś musimy myśleć, jak zapewnić jej trwałość.
Najbliższe lata będą trudne dla wszystkich rządów. Oczekiwania starzejących się społeczeństw dotyczące usług socjalnych kolidują z napięciami w budżetach narodowych. Wymaganiom, by rządy robiły coraz więcej, towarzyszy życzenie, by zmniejszały się obciążenia. Ustalanie roli państwa w rozwoju gospodarczym oznacza konieczność poszukiwania formuły współpracy z sektorem prywatnym. Coraz częściej jest on źródłem nowych pomysłów, wykwalifikowanych pracowników, a także pieniędzy.
Kiedy kraje Europy Środkowej i Wschodniej rozpoczynały proces wielkiej zmiany społecznej, budowy demokracji i gospodarki rynkowej, zakładaliśmy, że istotną rolę odegrają w nim bezpośrednie inwestycje zagraniczne. Po dziesięciu latach można powiedzieć, że stało się tak w niewielu państwach. W pierwszych dwóch latach transformacji Czechy, Polska i Węgry były niemal wyłącznymi odbiorcami inwestycji w tej części Europy, a w latach następnych - przeszło połowy.
Dlaczego inwestycje zagraniczne napływały przede wszystkim do tych trzech krajów? Myślę, że pytanie o różnice w zdolności państw budujących system rynkowy do przyciągania kapitału zagranicznego jest w rzeczywistości pytaniem o to, dlaczego tylko niektóre z nich dokonały wielkiego postępu w transformacji. Gdy dziesięć lat temu w Polsce zliberalizowano ceny i handel zagraniczny, znaczna część kapitału okazała się ekonomicznie niewydolna. Teoretycznie powstał raj dla inwestorów. Aby mogli zareagować, należało ustabilizować sytuację makroekonomiczną. Pozwoliło to prywatnym inwestorom na przeprowadzenie długofalowego rachunku opłacalności inwestowania. Musiały też szybko powstawać właściwe struktury instytucjonalne i prawne.
Do krajów najbardziej zaawansowanych w procesie transformacji należą te, w których najwyraźniejsze są zarówno przeobrażenia instytucjonalne, jak i strukturalne, zmiana rządu nie wpłynęła na proces wprowadzania reform, powstawał prawdziwy sektor prywatny, natomiast przygotowywanie się do przyjęcia przez międzynarodowe struktury (WTO, OECD, UE) i samo członkostwo nie tylko pomagało utrzymaniu reform, ale i było ich siłą napędową. Te państwa przyciągnęły najwięcej inwestycji zagranicznych.
Z doświadczeń polskich wynika jednoznacznie, jak ważne dla chcących inwestować w rozwój naszej gospodarki było zaufanie. Myślę, że dziś, szczególnie w warunkach rosnących współzależności, staje się ono coraz ważniejszym elementem procesu decyzyjnego inwestorów. Nie zdobywa się go jednak raz na zawsze, w dodatku buduje się je długo, natomiast traci czasem bardzo szybko. Zmieniają się również czynniki, na które inwestorzy są wrażliwi. Na początku lat 90. zwracali szczególną uwagę na reguły dostępu do rynku i funkcjonowania na nim, na sposób traktowania ich oddziałów, sprawność instytucji rynkowych, politykę prywatyzacji i politykę handlową. Dzisiaj te warunki są uznane za podstawowe, a większą wagę przywiązuje się do spójności polityki inwestycyjnej i handlowej, efektywności polityki makroekonomicznej, decentralizacji struktur państwowych, integracji regionalnej, partnerstwa prywatno-publicznego.
Polskie reformy w dużym stopniu nadążają za oczekiwaniami inwestorów. Jeśli w czymś jesteśmy zbyt wolni, także w porównaniu z Czechami i Węgrami, to w wysiłkach na rzecz modernizacji i rozwoju infrastruktury. To poważna bariera dla transformacji. Jeśli przyjąć, że przez wiele lat będziemy obciążeni syndromem biednego budżetu, jedynym sposobem rozwijania infrastruktury jest współpraca z sektorem prywatnym, także z inwestorami zagranicznymi. Nie jest to łatwa forma finansowania wielkich inwestycji, ale sprawdzona na świecie.
Polska niewątpliwie stopniowo wyrasta z problemów nękających przekształcające się gospodarki. Oznacza to wchodzenie w obszar zagadnień, z którymi borykają się dojrzałe gospodarki. Ciągłe zmiany są stanem normalnym, a jedyną receptą - gotowość do reagowania na nie, podejmowania wyzwań, zanim przekształcą się w problemy. Przez ostatnie dziesięć lat przekonaliśmy się, jak ważna jest stabilność makroekonomiczna. Dziś musimy myśleć, jak zapewnić jej trwałość.
Więcej możesz przeczytać w 46/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.