Dla Polaków własność nie jest świętością. Kradniemy to, co nie należy do nikogo: znaki drogowe, mosty, prąd, kable, gaz z rurociągów, impulsy telefoniczne, całe połacie lasów i szczątki świętych.
Co więcej, niewiele osób określiłoby ten proceder mianem kradzieży, sądząc, iż jest on jedynie dowodem zaradności.
- Nonszalancki stosunek do własności jest zakorzeniony w naszej historii: w czasach realnego socjalizmu, okupacji i zaborów, kiedy wykształciło się przekonanie, że własność publiczna nie jest "moja" czy "nasza", ale "ich" - mówi prof. Wojciech Gasparski, etyk biznesu. Wielu Polaków uprawia "mały codzienny sabotaż", traktując państwo jak aparat ucisku, który w miarę możliwości należy przechytrzyć.
W Polsce kradnie się wszystko: nadpalone znicze z grobów, papier toaletowy ze szpitali, długopisy z biur i sztućce z restauracji. Niespełna miesiąc temu policja w Mielcu odkryła, że w punkcie skupu złomu znajdują się części samolotów Iryda, Dromader i An-24. Części wynosili prawdopodobnie były pracownik WSK Mielec i funkcjonariusz zakładowej straży przemysłowej. Z zakładów Mesko w Skarżysku-Kamiennej zniknęło kilka rakiet Strzała 2M oraz detonatory zawierające heksogen i trotyl. Swojego amatora znalazł także most w Radziszowie koło Gryfina, oszacowany na 183 tys. zł.
Część kradzieży wydaje się absurdalna. Jaką wartość materialną mogło mieć bowiem spreparowane dwugłowe cielę, skradzione z wrocławskiej Akademii Rolniczej? Także trzy medale skradzione z muzeum w Oświęcimiu miały raczej wartość symboliczną niż materialną.Trudno dociec, co skłoniło zastępcę komendanta Ochotniczej Straży Pożarnej w Fałkowicach koło Opola do zawłaszczenia wozu gaśniczego ze swej remizy i czym kierowały się osoby, które w Dołhobrodach na Podlasiu skradły pozłacany relikwiarz ze szczątkami św. Faustyny (kradzieży dokonano przed poranną mszą świętą). Większość zawłaszczeń publicznego mienia przynosi jednak bez wątpienia wymierne korzyści. Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową ocenił wartość majątku publicznego na 79,4 mld zł. Zdaniem prof. Witolda Orłowskiego z Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych, 0,5-1 proc. owego majątku co roku "zmienia właściciela". Straty wynikające z rozgrabiania publicznego majątku można więc ocenić na 400-800 mln rocznie. - Z tym zjawiskiem mieliśmy do czynienia i w starym systemie. Zmieniło się tylko uzasadnienie. Kiedyś było nim nadwątlenie znienawidzonego państwa. Dzisiaj złodzieje twierdzą, że lepiej potrafią wykorzystać pieniądze wyjęte z nieefektywnego sektora publicznego niż armia biurokratów - mówi prof. Witold Orłowski.
Tylko w zeszłym roku z lasów państwowych skradziono drewno o wartości 4,1 mln zł. - Nie możemy lekceważyć skali zjawiska. W 1998 r. skradziono z lasów państwowych 34,5 tys. metrów sześciennych drewna. Można powiedzieć, że las "kradziony jest profesjonalnie", przy użyciu nowoczesnych pił, szybkich samochodów, a nawet zbrojnej ochrony złodziei - twierdzi Janusz Bień, główny inspektor straży leśnej z Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych. Prawdziwą plagą jest też kłusownictwo (najsilniejsze na terenie byłych pegeerów na Pomorzu Zachodnim) oraz kradzież zwierząt. Znikają zarówno zwykłe kury, jak i bydło. Dwa lata temu z ośrodka hodowlanego w Luszynie pod Płockiem zniknęło 408 bażantów.
Za warte zachodu uchodzi "zbieractwo" w postaci wyrywania przewodów łączących szyny (o ich atrakcyjności decyduje to, że zawierają miedź). Intratne jest także "podczepianie się" do instalacji elektrycznej, gazowej, sieci telekomunikacyjnej, a nawet rurociągu. W lutym 1997 r. w miejscowości Wymyśle koło Gąbina dokonano nielegalnego odwiertu w rurociągu przesyłowym Przyjaźń, należącym do Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych. Złodzieje skradli 5 tys. litrów etyliny 94. W ubiegłym roku natomiast zatrzymano 32-letniego gdańszczanina, który po dokonaniu nielegalnego odwiertu w rurociągu CPN Dębogórze usiłował wywieźć samochodem 1920 litrów skradzionej ropy.
Na 30 tys. zł wyceniono straty po kradzieży 70 km linii telefonicznej w okolicach Miastka koło Słupska. W sprawę prawdopodobnie zamieszani byli specjaliści, kradli bowiem sieci czasowo wyłączone, a na pracujących zakładali blokady, które unieruchamiały urządzenia alarmowe. Trzy telefonistki z Akademii Medycznej z Gdańska, wykorzystując służbową linię do prywatnych celów, zarobiły 643 tys. zł. Za ich rozmowy z systemami audiotele zapłaciła uczelnia, a więc i budżet państwa. Co ciekawe, sąd uniewinnił kobiety, stwierdzając, że ich działanie nie jest przestępstwem ujętym w kodeksie karnym. Uznano, że "takie postępowanie można rozpatrywać jedynie w kategoriach moralnych". - Przyzwolenie na kradzież jest w Polsce bardzo duże. Naturalne jest, że kraj na dorobku nie może sobie pozwolić na wynagrodzenia na europejskim poziomie. Tym jednak tłumaczą się ci, którzy zarabiają mniej, niżby chcieli. Typowe rozumowanie brzmi: "jeśli mało zarabiam, mogę okradać innych obywateli" - zauważa Grażyna Kopińska, konsultant Fundacji Forda na Europę Środkową.
Wiele osób nie decyduje się na duże "przekręty", poprzestając na małym. Drobne kradzieże spotykają się z pewną społeczną akceptacją i mają niewiele wspólnego z poziomem zamożności. Do rzadkości nie należą więc sytuacje, kiedy w świeżo otynkowanym domu, przed którym stoi luksusowy samochód, na półce w łazience leżą dwa orbisowskie mydełka i hotelowy płyn do kąpieli. W latach 80. istniała nawet "moda na kradzione", kiedy masowo kupowano pochodzące z przemytu samochody. Niska cena nie pozostawiała złudzeń co do ich pochodzenia, wiadomo było jednak, że w Polsce można nimi jeździć bez groźby utraty atrakcyjnego nabytku. - Cały okres PRL był swoistym oswajaniem ludzi z brakiem szacunku dla własności. Państwo w większości wypadków patrzyło przez palce na rozkradanie wspólnego majątku. Większość ludzi zaś przyzwyczaiła się do takiego uzupełniania braków w domowym budżecie - ocenia prof. Janusz Czapiński, socjolog.
Mimo zmian ustrojowych, "sztuka kombinowania" rozwija się nadal i rozpoczyna się na poziomie miniprzedsiębiorstw, czyli gospodarstw domowych. Chodzi tu na przykład o wypełnianie PIT-ów: wysiłek , jaki Polacy wkładają w szukanie fikcyjnych rent czy ulg budowlanych, jest godny podziwu. Pisarz Jan Józef Szczepański w swoich wspomnieniach z dzieciństwa napisał, że ojciec tłumaczył mu konieczność uczciwego płacenia podatków obowiązkiem wobec odrodzonego państwa. - Dzisiaj ponad 90 proc. społeczeństwa zataja swoje rzeczywiste dochody, wypełniając PIT - stwierdza dr Robert Gwiazdowski, ekspert Centrum im. A. Smitha. Nawyki z domu przenosimy do pracy, gdzie wyniesienie paczki spinaczy traktowane jest jako rodzaj socjalnego bonusu.
Możemy się pocieszać, że w tej dziedzinie dorównujemy światowym mocarstwom, bowiem w Stanach Zjednoczonych straty wynikające z kradzieży w miejscu pracy wynoszą 120 mld dolarów rocznie. Szokujące okazuje się wyjaśnienie faktu, że co drugiemu pracownikowi zdarzyło się wynieść coś z państwowej bądź prywatnej firmy: "jeśli to nie ty okradasz pracodawcę, robi to niewątpliwie twój najbliższy współpracownik". - Kształtowanie nawyków gospodarczych nie jest kwestią miesięcy, lecz kilku dekad. W sytuacji, gdy niektórzy politycy sprawiają wrażenie, że państwowa posada służy im do załatwienia paru prywatnych spraw, zwykły obywatel zadaje sobie pytanie: "Dlaczego ja mam być lepszy niż inni?" - zauważa prof. Gasparski. - Ktoś, kto na imieninach nie może się pochwalić paroma małymi "przekrętami", uchodzi za poczciwego niezdarę. Daleko nam jeszcze do Japonii, "rodziny rodzin", gdzie własność publiczna jest przedmiotem ogólnego szacunku. Za Zachodzie powstają rankingi firm respektujących wartości etyczne, w tym poszanowanie wartości publicznej i prywatnej. O odradzaniu się szacunku dla własności będzie można mówić wtedy, gdy większość z nas zacznie wyznać podobne zasady. Do tego czasu trzeba się liczyć z tym, że podrabianie kart parkingowych będzie atrakcyjnym zajęciem dla wielu Polaków, a niektóre obiekty po prostu znikną, wyniesione w częściach.
- Nonszalancki stosunek do własności jest zakorzeniony w naszej historii: w czasach realnego socjalizmu, okupacji i zaborów, kiedy wykształciło się przekonanie, że własność publiczna nie jest "moja" czy "nasza", ale "ich" - mówi prof. Wojciech Gasparski, etyk biznesu. Wielu Polaków uprawia "mały codzienny sabotaż", traktując państwo jak aparat ucisku, który w miarę możliwości należy przechytrzyć.
W Polsce kradnie się wszystko: nadpalone znicze z grobów, papier toaletowy ze szpitali, długopisy z biur i sztućce z restauracji. Niespełna miesiąc temu policja w Mielcu odkryła, że w punkcie skupu złomu znajdują się części samolotów Iryda, Dromader i An-24. Części wynosili prawdopodobnie były pracownik WSK Mielec i funkcjonariusz zakładowej straży przemysłowej. Z zakładów Mesko w Skarżysku-Kamiennej zniknęło kilka rakiet Strzała 2M oraz detonatory zawierające heksogen i trotyl. Swojego amatora znalazł także most w Radziszowie koło Gryfina, oszacowany na 183 tys. zł.
Część kradzieży wydaje się absurdalna. Jaką wartość materialną mogło mieć bowiem spreparowane dwugłowe cielę, skradzione z wrocławskiej Akademii Rolniczej? Także trzy medale skradzione z muzeum w Oświęcimiu miały raczej wartość symboliczną niż materialną.Trudno dociec, co skłoniło zastępcę komendanta Ochotniczej Straży Pożarnej w Fałkowicach koło Opola do zawłaszczenia wozu gaśniczego ze swej remizy i czym kierowały się osoby, które w Dołhobrodach na Podlasiu skradły pozłacany relikwiarz ze szczątkami św. Faustyny (kradzieży dokonano przed poranną mszą świętą). Większość zawłaszczeń publicznego mienia przynosi jednak bez wątpienia wymierne korzyści. Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową ocenił wartość majątku publicznego na 79,4 mld zł. Zdaniem prof. Witolda Orłowskiego z Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych, 0,5-1 proc. owego majątku co roku "zmienia właściciela". Straty wynikające z rozgrabiania publicznego majątku można więc ocenić na 400-800 mln rocznie. - Z tym zjawiskiem mieliśmy do czynienia i w starym systemie. Zmieniło się tylko uzasadnienie. Kiedyś było nim nadwątlenie znienawidzonego państwa. Dzisiaj złodzieje twierdzą, że lepiej potrafią wykorzystać pieniądze wyjęte z nieefektywnego sektora publicznego niż armia biurokratów - mówi prof. Witold Orłowski.
Tylko w zeszłym roku z lasów państwowych skradziono drewno o wartości 4,1 mln zł. - Nie możemy lekceważyć skali zjawiska. W 1998 r. skradziono z lasów państwowych 34,5 tys. metrów sześciennych drewna. Można powiedzieć, że las "kradziony jest profesjonalnie", przy użyciu nowoczesnych pił, szybkich samochodów, a nawet zbrojnej ochrony złodziei - twierdzi Janusz Bień, główny inspektor straży leśnej z Dyrekcji Generalnej Lasów Państwowych. Prawdziwą plagą jest też kłusownictwo (najsilniejsze na terenie byłych pegeerów na Pomorzu Zachodnim) oraz kradzież zwierząt. Znikają zarówno zwykłe kury, jak i bydło. Dwa lata temu z ośrodka hodowlanego w Luszynie pod Płockiem zniknęło 408 bażantów.
Za warte zachodu uchodzi "zbieractwo" w postaci wyrywania przewodów łączących szyny (o ich atrakcyjności decyduje to, że zawierają miedź). Intratne jest także "podczepianie się" do instalacji elektrycznej, gazowej, sieci telekomunikacyjnej, a nawet rurociągu. W lutym 1997 r. w miejscowości Wymyśle koło Gąbina dokonano nielegalnego odwiertu w rurociągu przesyłowym Przyjaźń, należącym do Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych. Złodzieje skradli 5 tys. litrów etyliny 94. W ubiegłym roku natomiast zatrzymano 32-letniego gdańszczanina, który po dokonaniu nielegalnego odwiertu w rurociągu CPN Dębogórze usiłował wywieźć samochodem 1920 litrów skradzionej ropy.
Na 30 tys. zł wyceniono straty po kradzieży 70 km linii telefonicznej w okolicach Miastka koło Słupska. W sprawę prawdopodobnie zamieszani byli specjaliści, kradli bowiem sieci czasowo wyłączone, a na pracujących zakładali blokady, które unieruchamiały urządzenia alarmowe. Trzy telefonistki z Akademii Medycznej z Gdańska, wykorzystując służbową linię do prywatnych celów, zarobiły 643 tys. zł. Za ich rozmowy z systemami audiotele zapłaciła uczelnia, a więc i budżet państwa. Co ciekawe, sąd uniewinnił kobiety, stwierdzając, że ich działanie nie jest przestępstwem ujętym w kodeksie karnym. Uznano, że "takie postępowanie można rozpatrywać jedynie w kategoriach moralnych". - Przyzwolenie na kradzież jest w Polsce bardzo duże. Naturalne jest, że kraj na dorobku nie może sobie pozwolić na wynagrodzenia na europejskim poziomie. Tym jednak tłumaczą się ci, którzy zarabiają mniej, niżby chcieli. Typowe rozumowanie brzmi: "jeśli mało zarabiam, mogę okradać innych obywateli" - zauważa Grażyna Kopińska, konsultant Fundacji Forda na Europę Środkową.
Wiele osób nie decyduje się na duże "przekręty", poprzestając na małym. Drobne kradzieże spotykają się z pewną społeczną akceptacją i mają niewiele wspólnego z poziomem zamożności. Do rzadkości nie należą więc sytuacje, kiedy w świeżo otynkowanym domu, przed którym stoi luksusowy samochód, na półce w łazience leżą dwa orbisowskie mydełka i hotelowy płyn do kąpieli. W latach 80. istniała nawet "moda na kradzione", kiedy masowo kupowano pochodzące z przemytu samochody. Niska cena nie pozostawiała złudzeń co do ich pochodzenia, wiadomo było jednak, że w Polsce można nimi jeździć bez groźby utraty atrakcyjnego nabytku. - Cały okres PRL był swoistym oswajaniem ludzi z brakiem szacunku dla własności. Państwo w większości wypadków patrzyło przez palce na rozkradanie wspólnego majątku. Większość ludzi zaś przyzwyczaiła się do takiego uzupełniania braków w domowym budżecie - ocenia prof. Janusz Czapiński, socjolog.
Mimo zmian ustrojowych, "sztuka kombinowania" rozwija się nadal i rozpoczyna się na poziomie miniprzedsiębiorstw, czyli gospodarstw domowych. Chodzi tu na przykład o wypełnianie PIT-ów: wysiłek , jaki Polacy wkładają w szukanie fikcyjnych rent czy ulg budowlanych, jest godny podziwu. Pisarz Jan Józef Szczepański w swoich wspomnieniach z dzieciństwa napisał, że ojciec tłumaczył mu konieczność uczciwego płacenia podatków obowiązkiem wobec odrodzonego państwa. - Dzisiaj ponad 90 proc. społeczeństwa zataja swoje rzeczywiste dochody, wypełniając PIT - stwierdza dr Robert Gwiazdowski, ekspert Centrum im. A. Smitha. Nawyki z domu przenosimy do pracy, gdzie wyniesienie paczki spinaczy traktowane jest jako rodzaj socjalnego bonusu.
Możemy się pocieszać, że w tej dziedzinie dorównujemy światowym mocarstwom, bowiem w Stanach Zjednoczonych straty wynikające z kradzieży w miejscu pracy wynoszą 120 mld dolarów rocznie. Szokujące okazuje się wyjaśnienie faktu, że co drugiemu pracownikowi zdarzyło się wynieść coś z państwowej bądź prywatnej firmy: "jeśli to nie ty okradasz pracodawcę, robi to niewątpliwie twój najbliższy współpracownik". - Kształtowanie nawyków gospodarczych nie jest kwestią miesięcy, lecz kilku dekad. W sytuacji, gdy niektórzy politycy sprawiają wrażenie, że państwowa posada służy im do załatwienia paru prywatnych spraw, zwykły obywatel zadaje sobie pytanie: "Dlaczego ja mam być lepszy niż inni?" - zauważa prof. Gasparski. - Ktoś, kto na imieninach nie może się pochwalić paroma małymi "przekrętami", uchodzi za poczciwego niezdarę. Daleko nam jeszcze do Japonii, "rodziny rodzin", gdzie własność publiczna jest przedmiotem ogólnego szacunku. Za Zachodzie powstają rankingi firm respektujących wartości etyczne, w tym poszanowanie wartości publicznej i prywatnej. O odradzaniu się szacunku dla własności będzie można mówić wtedy, gdy większość z nas zacznie wyznać podobne zasady. Do tego czasu trzeba się liczyć z tym, że podrabianie kart parkingowych będzie atrakcyjnym zajęciem dla wielu Polaków, a niektóre obiekty po prostu znikną, wyniesione w częściach.
Więcej możesz przeczytać w 46/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.