Nikomu nie podoba się to, co w sprawie podatków działo się w parlamencie. A mnie się podoba. To był jeden z najlepszych tygodni w nowożytnych dziejach polskiego parlamentaryzmu
Nonsensem jest zarzucanie opozycji nieodpowiedzialności tylko dlatego, że nie podobały się jej nowe podatki. Opozycji należą się raczej podziękowania za wolę zmniejszenia luki w budżecie. Zredukują ją sumy, które parlamentarzyści opozycji zaoszczędzą dzięki niższym podatkom, a które na pewno wpłacą do kasy państwa. Nie wpłacą? Oczywiście, że wpłacą. Przecież ta obrona ubogich na pewno nie jest czystą hipokryzją. Nikomu nie podoba się to, co w sprawie podatków działo się w parlamencie. A mnie się podoba. To był jeden z najlepszych tygodni w nowożytnych dziejach polskiego parlamentaryzmu. Koalicja wreszcie nie przypominała gromady rozbrykanych chłopców, czekających tylko na okazję, by koledze dać kuksańca w żebro. A opozycja stawała na głowie, by wywrócić ustawy podatkowe (a jak się da, to i cały rząd), czyli robiła dokładnie to, co zawsze robi opozycja. Przy okazji nasza droga młodzież mogła wreszcie zobaczyć, jak naprawdę wygląda parlamentarna obstrukcja, o której teoretycznie uczą w szkołach. Nasza obstrukcja ma białe spodnie, białą koszulę, skórzaną kurtkę i inicjały M.M. od nazwiska Marylin Monroe Sojuszu Lewicy Demokratycznej - Macieja Manickiego. Ale to, co mi się podoba, innym się nie podoba. "Abominacyjny spektakl" - napisał w "Trybunie" o przepychankach w Sejmie Stanisław Głąbiński. Stanisław Głąbiński? Zgaduję - to ten sam Stanisław Głąbiński, który w latach 70. i 80. był korespondentem w Ameryce. Abominacja, sprawdziłem w słowniku, pochodzi od łacińskiego abominari - odżegnywać się od czegoś jako od złej wróżby. Ja bym się tam od niczego nie odżegnywał. Stanisław Głąbiński napisał między innymi książkę "Ameryka patrzy na Chiny". Proponuję zamianę, niech Chiny spojrzą na Amerykę. Co widzą? Widzą, że nasze przepychanki to to samo, co dwusetletnia tradycja filibusteringu w Kongresie, czyli - krótko mówiąc - wkładania przez mniejszość kija w szprychy większości. Filibustering polega, według słownika amerykańskiej historii, na wygłaszaniu nie kończących się wystąpień, łamaniu kworum oraz zgłaszaniu niezliczonych poprawek i wniosków. Ten filibuster (nie chce mi się szukać dokładnego polskiego odpowiednika innego niż obstrukcja, która kojarzy mi się z... no mniejsza z tym) trwał raz w Kongresie aż 64 dni. Niejaki senator Ellender z Luizjany wygłaszał mowę 28 godzin przez sześć dni. A taki senator Thurmond z Karoliny Południowej przemawiał bez przerwy 24 godziny i 18 minut. Gdzie tu porównywać z nimi Manickiego. W 1935 r. senator Huey Long z Luizjany, chcąc obalić jakiś projekt, czytał m.in. życiorys Fryderyka Wielkiego, a nawet przepisy na likier i smażone ostrygi. Poseł Manicki może i mógłby przytoczyć jakiś przepis, ale coś mi się zdaje, że nie na likier i ostrygi. A gdyby przeczytał życiorys Fryderyka, to byłby to życiorys zupełnie innego Fryderyka niż ten Wielki. Pięć lat temu bardzo miła Polakom poprawka Browna przeszła dlatego, że ludzie senatora szantażowali szefa Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów, że jak jej nie przepchnie, to jego bratanek nie zostanie sędzią w Indianie. To dopiero był abominacyjny spektakl. Ale jaki słodki był jego finał. Czy kopiujemy teraz w Polsce wynaturzenia amerykańskiej demokracji? Nie, oglądamy po prostu parlamentaryzm w akcji. Słowo "parlamentaryzm" może i pochodzi od mówienia, ale zaiste parlamentaryzm nie sprowadza się do mówienia. Panie wicepremierze i ministrze finansów, kwiaty należą się nie tylko marszałek Alicji Grześkowiak. Powinien je też dostać poseł Manicki. Może nie róże, bo zbyt czerwone i miłosne, ale różowe goździki byłyby w sam raz. Za co? Za to, że dał koalicji i rządowi okazję do zademonstrowania, iż zasługują na to, by istnieć. Wkładanie kija w szprychy może się nie podobać, lecz wywołuje bardzo pozytywny efekt - pokazuje determinację większości. Gdy większość jest zdeterminowana, wygrywa i projekt staje się ustawą. Gdy nie jest, projekt ląduje w śmietniku. Razem z koalicją i rządem. Dlaczego akurat teraz aż tak bardzo wyostrzył się wszystkim smak i zwykłe parlamentarne gry wydają się ludziom abominacyjne? Ja uważam, że o wiele bardziej abominacyjne jest zgłaszanie projektów o kilka miesięcy za późno, wewnątrzkoalicyjna nielojalność, nieobecność na ważnych posiedzeniach, uwalanie projektów własnego rządu, gra w ciuciubabkę z własnym premierem itd., itp. Demokracja niejedno ma imię. Nie jest wcale najgorzej, gdy ma na imię Manicki, a jej rzecznikiem staje się demoKracik. Wielu mądrych ludzi i cenionych przeze mnie autorów oburza się, że w tak ważnej dla państwa sprawie jak podatki SLD prowadził cyniczną grę. Zamiast się oburzać, powinni SLD podziękować. Przez tyle miesięcy żalili się przecież na solidarnościowy rząd i trzeba było kilkuset poprawek na kilku tysiącach stron, by mogli go wziąć w obronę. Gdyby koalicja miała dość rozumu w głowie, poszłaby teraz za ciosem. Ale raczej nie pójdzie.
Więcej możesz przeczytać w 48/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.