Komunistyczne Chiny istnieją już 50 lat
Przy tej okazji powraca pytanie o przyszłość, o to, czy komunizm w Chinach będzie istniał dłużej niż w Związku Sowieckim. I w jaki ewentualnie sposób nastąpi demontaż ostatniej totalitarnej dyktatury wywierającej wpływ na losy świata. Zdumiewający obrót spraw doprowadził do tego, że komunizm upadł w Związku Sowieckim, a sam Związek Sowiecki został rozbity na państwa narodowe. Natomiast wiele wskazuje na to, że system komunistyczny w Chinach ma się dobrze i chociaż w Pekinie nie planuje się już eksportu rewolucji i obalania "imperializmu", to dopóki komunizm nie upadnie także w Chinach, dopóty trudno mówić o jego ostatecznym przezwyciężeniu. Patrząc na Chiny pięćdziesiąt lat po zwycięstwie Mao Tse-tunga w wojnie domowej, rozbiciu Kuomintangu i ustanowieniu komunistycznej dyktatury, widać przede wszystkim ogromne rozwarstwienie socjalne. W Chinach są dwa światy - rewolucja chińska dokonana w imię egalitaryzmu doprowadziła po pięćdziesięciu latach do ogromnych kontrastów, istnienia enklaw bogactwa w obszarach nędzy, tak samo jak prawie we wszystkich krajach azjatyckich oraz Trzeciego Świata. Istnieją także istotne różnice pomiędzy terrorem w dobie przewodniczącego Mao Tse-tunga, zwłaszcza w czasach wielkiego skoku i rewolucji kulturalnej, a ograniczoną przemocą policyjnego państwa w okresie rządów sędziwego patriarchy reformatora Deng Xiaopinga oraz rządzących obecnie jego następców, z których najwyraźniej umocnił się na pierwszym miejscu prezydent Jiang Zemin.
Warto jednak pamiętać, że doświadczenia chińskiego komunizmu pod względem liczby ofiar oraz skali terroru i represji były jeszcze bardziej makabryczne niż doświadczenia komunizmu sowieckiego. Obejmują one 200 mln ofiar wojny domowej i ludobójczych eksperymentów, ekscesów rewolucji kulturalnej, egzekucji, zmarłych z głodu, tortur, nędzy i wycieńczenia, bezmiar ludzkiej krzywdy, poniżenia i cierpienia, procesy pokazowe, kapturowe sądy i egzekucje. Musiało to wywrzeć ogromny destrukcyjny wpływ na społeczeństwo chińskie, nad którym władze nadal sprawują następcy Mao Tse-tunga, ponoszącego największą odpowiedzialność za wyjątkowo zbrodniczy charakter chińskiego komunizmu. Reżim panujący w komunistycznych Chinach jest zresztą także i dziś jedną z najokrutniejszych dyktatur na świecie. W obozach koncentracyjnych umiera dziennie 5000 ludzi, nie przestrzega się elementarnych wolności i praw człowieka, masowo wykonywane są - także publicznie - wyroki śmierci, a polityka demograficzna, polegająca na mordowaniu nie narodzonych, a także już narodzonych, i prześladowaniu rodzin mających więcej niż jedno dziecko, nosi znamiona ludobójstwa. Trwa wyniszczanie mniejszości narodowych, zwłaszcza narodu tybetańskiego. To wszystko przez propagandę komunistyczną Chin oraz przez wielu publicystów bywa tłumaczone poprzez różnice pomiędzy normami europejskimi a tzw. wartościami azjatyckimi. Ostatnio na te same "wartości azjatyckie" był łaskaw się powoływać prezydent komunistycznych Chin Jang Zemin, uroczyście podejmowany przez głowy państw w Londynie, Paryżu i Lizbonie. Z całą pewnością Chinom nie zagraża dziś szaleństwo rewolucji kulturalnej, chociaż olbrzymi portret jednego z największych zbrodniarzy XX w. ciągle jeszcze straszy zarówno na placu Tiananmen, jak i w salonach ambasad ChRL, także w Warszawie. Komunizm jako ideologia jest dziś w Chinach dokładnie tak samo martwy jak mniej więcej 20 lat temu w Związku Sowieckim. Stało się jednak to, czego nie potrafił chyba nikt przewidzieć - komunizm jako praktyka polityczna i ciągłość władzy w rękach tej samej partii KPCh przetrwał i ma się przynajmniej na tyle dobrze, że dyskusje nie tyle o odbudowaniu, gdyż Chiny nigdy demokratyczne nie były, ale o ustanowieniu demokracji w Państwie Środka, mają dziś charakter czysto teoretyczny. Mylił się także Stalin, choć nie jest do końca jasne, co miał na myśli, dopuszczając myśl o zboczeniu Związku Sowieckiego z obranej drogi, gdy mówił w 1948 r. roku do ambasadora Związku Sowieckiego w Pekinie Iwana Kowaliowa: "Jeżeli w Chinach zwycięży socjalizm, a nasz kraj nie zboczy z raz obranej drogi, wówczas zwycięstwo socjalizmu na świecie będzie pewne. Nic nam już nie zagrozi. Dlatego nie możemy szczędzić sił i środków, aby pomóc chińskim komunistom" (John Lewid Gaddis, "Teraz już wiemy, nowa historia zimnej wojny", Warszawa, 1997 r.). Kilka lat później, podczas wizyty Konrada Adenauera, kanclerza Republiki Federalnej Niemiec, umacniający swoją władzę - po śmierci Stalina i obaleniu Berii - Nikita Chruszczow w rozmowie w cztery oczy z Adenaurem "przeszedł ponownie do tematu Czerwonych Chin. Określił je jako największy problem. "Niech pan sobie wyobrazi: Czerwone Chiny liczą obecnie ponad 600 mln ludzi. Rocznie przybywa ich jeszcze 12 mln. Wszystko to są ludzie, którzy żyją z garści ryżu. Co z tego - tu złapał się za głowę - co z tego będzie?"... Znienacka Chruszczow powiedział: "Potrafimy to zadanie rozwiązać. Ale to bardzo trudne. Dlatego pana proszę, pomóżcie nam, pomóżcie rozprawić się z Czerwonymi Chinami!"" (Marion Graefin Doenhoff, "Kanclerze", Warszawa, 1999 r.). Wydaje się, że dopiero po ujawnieniu tych rewelacji możemy zrozumieć zakres i przebieg chińsko-sowieckiej konfrontacji ideologicznej, politycznej i zbrojnej, która doprowadziła do głębokiego podziału w ruchu komunistycznym na świecie. Deklarację "przyłączenia" Tajwanu - i to nie wykluczając użycia siły - wygłosił w okolicznościowym przemówieniu z okazji 50. rocznicy ustanowienia ChRL Jiang Zemin. Ale Tajwan, a właściwie Republika Chińska (ROC), to nie Hongkong ani Macao. To jeden z najszybciej rozwijających się i najbogatszych krajów świata, dysponujący olbrzymimi możliwościami gospodarczymi, a także bardzo nowoczesnymi siłami zbrojnymi. Wszystkie wskaźniki ekonomiczne ROC za 1999 r. są imponujące: dochód na osobę wynosi 12 874 USD, tempo wzrostu gospodarczego - 5,74 proc., produkt krajowy brutto - 283 097 mld USD, bezrobocie - 2,82 proc., inflacja - 5,25 proc., a handel zagraniczny wykazuje znaczną nadwyżkę eksportu nad importem. Wszystko to sytuuje Tajwan w ścisłej czołówce rozwiniętych państw, natomiast reklamowany od dłuższego czasu intensywny rozwój gospodarczy komunistycznych Chin jest - zdaniem Geralda Segala, wybitnego amerykańskiego ekonomisty - fikcją: "Wokół 50. rocznicy chińskiej rewolucji robi się wiele szumu. Tymczasem jest to powód do lamentów, a nie celebrowania... Ich PKB w przeliczeniu na mieszkańca stawia je na 81. miejscu, przed Grecją, a za Papuą-Nową Gwineą. Stosując najbardziej sprzyjające i obecnie podawane w wątpliwość kalkulacje parytetów, w 1997 r. Chiny wytworzyły 11,8 proc. światowego produktu brutto, zaś w rankingu produkcji na mieszkańca znajdowały się na 65. miejscu - przed Jamajką, ale za Łotwą" (Gerald Segal, "Potęga teoretyczna", "Gazeta Wyborcza", nr 234). Bardzo trudno odpowiedzieć na najbardziej chyba interesujące światową opinię publiczną pytanie - czy Chiny komunistyczne zdecydują się, jak to od czasu do czasu (a ostatnio wyraźnie częściej) zapowiadają, na użycie siły w stosunku do "zbuntowanej prowincji". Dotychczas wszelkie tego rodzaju próby opanowania położonych w pobliżu kontynentu wysepek kończyły się klęską komunistów, a ponadto inwazji Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej najpewniej sprzeciwią się Stany Zjednoczone. Taka inwazja w razie niepowodzenia czy przedłużenia się walk mogłaby także doprowadzić do upadku reżimu w Pekinie. Pochodzące z demokratycznych wyborów władze Republiki Chińskiej na Tajwanie odrzucają zarówno komunistyczne pogróżki i szantaż, jak i różnego rodzaju oferty reunifikacji na warunkach uznania Tajwanu za "specjalny okręg administracyjny" - z własnym rządem, armią, pełną samodzielnością gospodarczą, swobodą legislacyjną i suwerennością sądowniczą. Tajwan nie ma zamiaru wyrzec się suwerenności, a ponadto nie ufa komunistom. Republika Chińska na Tajwanie jest jedynym obszarem zamieszkałym przez Chińczyków, na którym respektowane są prawa człowieka, a także swobody demokratyczne. Okazuje się, że tzw. wartości azjatyckie nie stoją w sprzeczności z europejskimi standardami demokratycznymi, a formuła zjednoczenia proponowana przez rząd Republiki Chińskiej - jeden kraj, jeden dobry system - musi oznaczać likwidację komunizmu w Chinach kontynentalnych. O tym rządzący w Pekinie nie chcą słyszeć, próbując pogodzić to, czego w moim przekonaniu nie da się pogodzić - system autorytarnej dyktatury z gospodarczym rozwojem nowoczesnego państwa. Mimo 50 lat istnienia Chiny komunistyczne stają wobec poważnych wyzwań nie tylko ekonomicznych, ale o wiele poważniejszych politycznych. Do nich należy istnienie Republiki Chińskiej na Tajwanie, której sukcesy w budowie demokracji, dobrobytu, osiągnięć socjalnych są jeszcze jednym dowodem wyższości demokracji nad dyktaturą. Ponure i coraz bardziej bezbarwne postaci członków chińskiego biura politycznego mają w sobie coś z epoki późnego Breżniewa, Czernienki i Andropowa. Czy i kiedy spotka ich taki sam los?
Warto jednak pamiętać, że doświadczenia chińskiego komunizmu pod względem liczby ofiar oraz skali terroru i represji były jeszcze bardziej makabryczne niż doświadczenia komunizmu sowieckiego. Obejmują one 200 mln ofiar wojny domowej i ludobójczych eksperymentów, ekscesów rewolucji kulturalnej, egzekucji, zmarłych z głodu, tortur, nędzy i wycieńczenia, bezmiar ludzkiej krzywdy, poniżenia i cierpienia, procesy pokazowe, kapturowe sądy i egzekucje. Musiało to wywrzeć ogromny destrukcyjny wpływ na społeczeństwo chińskie, nad którym władze nadal sprawują następcy Mao Tse-tunga, ponoszącego największą odpowiedzialność za wyjątkowo zbrodniczy charakter chińskiego komunizmu. Reżim panujący w komunistycznych Chinach jest zresztą także i dziś jedną z najokrutniejszych dyktatur na świecie. W obozach koncentracyjnych umiera dziennie 5000 ludzi, nie przestrzega się elementarnych wolności i praw człowieka, masowo wykonywane są - także publicznie - wyroki śmierci, a polityka demograficzna, polegająca na mordowaniu nie narodzonych, a także już narodzonych, i prześladowaniu rodzin mających więcej niż jedno dziecko, nosi znamiona ludobójstwa. Trwa wyniszczanie mniejszości narodowych, zwłaszcza narodu tybetańskiego. To wszystko przez propagandę komunistyczną Chin oraz przez wielu publicystów bywa tłumaczone poprzez różnice pomiędzy normami europejskimi a tzw. wartościami azjatyckimi. Ostatnio na te same "wartości azjatyckie" był łaskaw się powoływać prezydent komunistycznych Chin Jang Zemin, uroczyście podejmowany przez głowy państw w Londynie, Paryżu i Lizbonie. Z całą pewnością Chinom nie zagraża dziś szaleństwo rewolucji kulturalnej, chociaż olbrzymi portret jednego z największych zbrodniarzy XX w. ciągle jeszcze straszy zarówno na placu Tiananmen, jak i w salonach ambasad ChRL, także w Warszawie. Komunizm jako ideologia jest dziś w Chinach dokładnie tak samo martwy jak mniej więcej 20 lat temu w Związku Sowieckim. Stało się jednak to, czego nie potrafił chyba nikt przewidzieć - komunizm jako praktyka polityczna i ciągłość władzy w rękach tej samej partii KPCh przetrwał i ma się przynajmniej na tyle dobrze, że dyskusje nie tyle o odbudowaniu, gdyż Chiny nigdy demokratyczne nie były, ale o ustanowieniu demokracji w Państwie Środka, mają dziś charakter czysto teoretyczny. Mylił się także Stalin, choć nie jest do końca jasne, co miał na myśli, dopuszczając myśl o zboczeniu Związku Sowieckiego z obranej drogi, gdy mówił w 1948 r. roku do ambasadora Związku Sowieckiego w Pekinie Iwana Kowaliowa: "Jeżeli w Chinach zwycięży socjalizm, a nasz kraj nie zboczy z raz obranej drogi, wówczas zwycięstwo socjalizmu na świecie będzie pewne. Nic nam już nie zagrozi. Dlatego nie możemy szczędzić sił i środków, aby pomóc chińskim komunistom" (John Lewid Gaddis, "Teraz już wiemy, nowa historia zimnej wojny", Warszawa, 1997 r.). Kilka lat później, podczas wizyty Konrada Adenauera, kanclerza Republiki Federalnej Niemiec, umacniający swoją władzę - po śmierci Stalina i obaleniu Berii - Nikita Chruszczow w rozmowie w cztery oczy z Adenaurem "przeszedł ponownie do tematu Czerwonych Chin. Określił je jako największy problem. "Niech pan sobie wyobrazi: Czerwone Chiny liczą obecnie ponad 600 mln ludzi. Rocznie przybywa ich jeszcze 12 mln. Wszystko to są ludzie, którzy żyją z garści ryżu. Co z tego - tu złapał się za głowę - co z tego będzie?"... Znienacka Chruszczow powiedział: "Potrafimy to zadanie rozwiązać. Ale to bardzo trudne. Dlatego pana proszę, pomóżcie nam, pomóżcie rozprawić się z Czerwonymi Chinami!"" (Marion Graefin Doenhoff, "Kanclerze", Warszawa, 1999 r.). Wydaje się, że dopiero po ujawnieniu tych rewelacji możemy zrozumieć zakres i przebieg chińsko-sowieckiej konfrontacji ideologicznej, politycznej i zbrojnej, która doprowadziła do głębokiego podziału w ruchu komunistycznym na świecie. Deklarację "przyłączenia" Tajwanu - i to nie wykluczając użycia siły - wygłosił w okolicznościowym przemówieniu z okazji 50. rocznicy ustanowienia ChRL Jiang Zemin. Ale Tajwan, a właściwie Republika Chińska (ROC), to nie Hongkong ani Macao. To jeden z najszybciej rozwijających się i najbogatszych krajów świata, dysponujący olbrzymimi możliwościami gospodarczymi, a także bardzo nowoczesnymi siłami zbrojnymi. Wszystkie wskaźniki ekonomiczne ROC za 1999 r. są imponujące: dochód na osobę wynosi 12 874 USD, tempo wzrostu gospodarczego - 5,74 proc., produkt krajowy brutto - 283 097 mld USD, bezrobocie - 2,82 proc., inflacja - 5,25 proc., a handel zagraniczny wykazuje znaczną nadwyżkę eksportu nad importem. Wszystko to sytuuje Tajwan w ścisłej czołówce rozwiniętych państw, natomiast reklamowany od dłuższego czasu intensywny rozwój gospodarczy komunistycznych Chin jest - zdaniem Geralda Segala, wybitnego amerykańskiego ekonomisty - fikcją: "Wokół 50. rocznicy chińskiej rewolucji robi się wiele szumu. Tymczasem jest to powód do lamentów, a nie celebrowania... Ich PKB w przeliczeniu na mieszkańca stawia je na 81. miejscu, przed Grecją, a za Papuą-Nową Gwineą. Stosując najbardziej sprzyjające i obecnie podawane w wątpliwość kalkulacje parytetów, w 1997 r. Chiny wytworzyły 11,8 proc. światowego produktu brutto, zaś w rankingu produkcji na mieszkańca znajdowały się na 65. miejscu - przed Jamajką, ale za Łotwą" (Gerald Segal, "Potęga teoretyczna", "Gazeta Wyborcza", nr 234). Bardzo trudno odpowiedzieć na najbardziej chyba interesujące światową opinię publiczną pytanie - czy Chiny komunistyczne zdecydują się, jak to od czasu do czasu (a ostatnio wyraźnie częściej) zapowiadają, na użycie siły w stosunku do "zbuntowanej prowincji". Dotychczas wszelkie tego rodzaju próby opanowania położonych w pobliżu kontynentu wysepek kończyły się klęską komunistów, a ponadto inwazji Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej najpewniej sprzeciwią się Stany Zjednoczone. Taka inwazja w razie niepowodzenia czy przedłużenia się walk mogłaby także doprowadzić do upadku reżimu w Pekinie. Pochodzące z demokratycznych wyborów władze Republiki Chińskiej na Tajwanie odrzucają zarówno komunistyczne pogróżki i szantaż, jak i różnego rodzaju oferty reunifikacji na warunkach uznania Tajwanu za "specjalny okręg administracyjny" - z własnym rządem, armią, pełną samodzielnością gospodarczą, swobodą legislacyjną i suwerennością sądowniczą. Tajwan nie ma zamiaru wyrzec się suwerenności, a ponadto nie ufa komunistom. Republika Chińska na Tajwanie jest jedynym obszarem zamieszkałym przez Chińczyków, na którym respektowane są prawa człowieka, a także swobody demokratyczne. Okazuje się, że tzw. wartości azjatyckie nie stoją w sprzeczności z europejskimi standardami demokratycznymi, a formuła zjednoczenia proponowana przez rząd Republiki Chińskiej - jeden kraj, jeden dobry system - musi oznaczać likwidację komunizmu w Chinach kontynentalnych. O tym rządzący w Pekinie nie chcą słyszeć, próbując pogodzić to, czego w moim przekonaniu nie da się pogodzić - system autorytarnej dyktatury z gospodarczym rozwojem nowoczesnego państwa. Mimo 50 lat istnienia Chiny komunistyczne stają wobec poważnych wyzwań nie tylko ekonomicznych, ale o wiele poważniejszych politycznych. Do nich należy istnienie Republiki Chińskiej na Tajwanie, której sukcesy w budowie demokracji, dobrobytu, osiągnięć socjalnych są jeszcze jednym dowodem wyższości demokracji nad dyktaturą. Ponure i coraz bardziej bezbarwne postaci członków chińskiego biura politycznego mają w sobie coś z epoki późnego Breżniewa, Czernienki i Andropowa. Czy i kiedy spotka ich taki sam los?
Więcej możesz przeczytać w 48/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.