Rozmowa z KAYAH, gospodarzem programu "To było grane" w TVN
Małgorzata Czarnecka: - Czy się bałaś, przyjmując propozycję prowadzenia programu "To było grane"?
Kayah: - Ponieważ całe życie starałam się robić coś w miarę elitarnego, bałam się przede wszystkim atmosfery biesiadności. A przyjęcie prowadzenia tego typu programu graniczyło z biesiadą, a bardzo chciałam tego uniknąć. Po pierwszych próbnych odcinkach przekonałam się jednak, że to jest zarówno wielkie wyzwanie dla mnie samej, jak i fantastyczna zabawa. Prowadzenie tego programu spotęgowało sympatię dla mnie jako artystki. Dzięki niemu udało mi się dotrzeć do nowej grupy odbiorców, do której prawdopodobnie nigdy bym nie trafiła z muzyką, którą wykonuję. Wszystko wyszło bardzo dobrze, choć na początku miałam naprawdę duże wątpliwości. Nie byłam przekonana, czy potrafię poderwać publiczność do spontanicznej zabawy. Ponieważ program "To było grane" robiony jest na holenderskiej licencji, oglądałam go wcześniej w oryginalnej wersji. Wydawało mi się, że Polacy są na tyle chłodnym i zamkniętym narodem, że nigdy nie zbudują atmosfery spontanicznej zabawy w studiu, a jednak się udało. Może trochę dzięki wielkiemu sentymentowi, jakim darzy się stare przeboje, może także trochę dzięki czarowi telewizji i kamer. Mając za sobą prawie 28 odcinków, mogę powiedzieć, że ludzie się naprawdę dobrze bawią. Nie da się wyreżyserować emocji, a ten program to czysta emocja.
- Czy powierzenie artyście roli gospodarza programu rozrywkowego jest znakiem zmieniających się czasów?
- Tę wielofunkcyjność obserwujemy już od momentu, kiedy film przestał być niemy. To postępuje w bardzo szybkim tempie i może być zabójcze. Ale wcale nie trzeba się do tego dostosowywać. W telewizji, na polu, które wcześniej było dla mnie zupełnie obce, znalazłam radość. Dzięki niej oswoiłam się z kamerą, a przede wszystkim założyłam rodzinę. Podczas prowadzenia programu "To było grane" nauczyłam się panować nad publicznością. Teraz na koncercie wręcz potrafię dyrygować widownią. Zrozumiałam, co to jest masowa zabawa.
- Co dała ci taka forma kontaktu z muzyką?
- Zawsze chciałam mieć możliwość śpiewania różnych piosenek, nie tylko swoich, chciałam się przebierać, by za każdym razem wyglądać inaczej. Prowadzenie tego programu dawało mi tę możliwość.
- Czy łatwo jest być sędzią, kiedy w dwóch przeciwnych narożnikach ringu zasiadają mężczyźni?
- Kiedy miałam za przeciwników kobietę i mężczyznę, było mi trochę łatwiej prowadzić program . Teraz jest śmiesznie i chociaż jest to dwóch Andrzejów, są to mężczyźni reprezentujący zupełnie inny rodzaj show businessu. Wydawało się, że Andrzej Krzywy jest specem od muzyki, a Andrzej Supron od sportu, jednak okazało się, że Andrzej Supron również uczestniczył w festiwalach muzycznych i organizował pokazy mody. Myślę, że obydwaj wprowadzają fantastyczną atmosferę i potrafią się zaprzyjaźnić z publicznością.
- A jak to było, kiedy kapitanem zespołu była Bożena Dykiel?
- Kiedy Bożena dowodziła drużyną, nigdy nie wiedziałam, jak potoczy się program. Bardzo poważnie traktowała przyznawanie punktów i kiedy uznała, że jakiś punkt został przyznany niesprawiedliwie, zdarzały się kłopotliwe sytuacje, bo na przykład potrafiła się obrazić i wyjść. Ale to był też dla mnie pewien rodzaj dreszczyku niepewności, bo musiałam wiedzieć, jak wybrnąć z takiej sytuacji. Jej następca, Andrzej Supron, jest również wielkim improwizatorem, potrafi się doskonale bawić, zawsze ma bardzo dużo do powiedzenia i bardzo często muszę go przywoływać do porządku.
- Czy masz jakiś wpływ na dobór gości występujących w programie?
- Staram się mieć na to choć minimalny wpływ. Jeżeli kogoś nie lubię, mówię, że będę się źle czuła, przeprowadzając wywiad. W życiu staram się unikać sytuacji, w których muszę robić coś na siłę, więc tym bardziej staram się tego nie robić w programie, gdzie jestem gospodarzem i atmosfera w dużym stopniu zależy od umiejętności prowadzenia rozmów. Każdy z gości programu ma swoją historię, osobowość i pragnie się pokazać z jak najlepszej strony i to właśnie oni nadają programowi charakter. Moim zadaniem jest wiedzieć jak najwięcej o danej osobie i wykorzystywać tę wiedzę w taki sposób, by każdy następny odcinek programu był niepowtarzalną całością.
- Program rejestrowany jest na żywo. Taka formuła często przysparza kłopotów.
- To bardzo mnie stresuje, ale też dodaje programowi energii i nadaje mu tempo. Zdarzają się błędy, jakieś zaplątania słowne zarówno moje, jak i gości, ale daje to walor autentyczności, przez co program - moim zdaniem - jest ciekawszy.
- Zamysłem programu jest prezentacja, zabawa muzyką i wydarzeniami z przeszłości. Każdy rok w programie to jednocześnie charakterystyczny strój dla danego czasu. Czy sama wymyślasz kostiumy, w których występujesz?
- Najczęściej jest to realizacja moich pomysłów i staram się, by nie były one ograniczane. Tutaj mogę w pełni wyrazić swoją osobowość, ale sama nie byłabym w stanie tego przygotować. Dlatego nad moją charakteryzacją czuwają Basia Czartoryska i Rafał Żurek.
- Formuła programu obejmuje połączenie nauki z dobrą zabawą. Czy była to próba odejścia od norm wyznaczonych przez MTV?
- Jestem zniesmaczona zapożyczeniami z tego, co zostało zrobione kiedyś. Wygląda to trochę tak, jakby ludzi nie było stać na tworzenie czegoś nowego. Nasz program ma trochę wymiar edukacyjny. Pokazuje dobrą zabawę przy muzyce, młodszym przypomina, co było kiedyś, ma w sobie elementy historii. Sama przeważnie nie oglądam telewizji, bo uważam, że w dużej mierze spłaszcza wyobrażenie o świecie, propaguje przemoc i czyni ją atrakcyjną. Przyjmując propozycję prowadzenia programu "To było grane", pomyślałam: jeśli mam być w telewizji, to niech się przyczynię do czegoś dobrego, co może dać ludziom dużo radości i dobrą zabawę.
- Podejmując się dwóch ról w naszym show businessie, nie bałaś się, że w razie porażki w telewizji spalisz się również jako artystka?
- Bardzo się tego bałam. Uważałam, że jest to tak mały rynek, że jeżeli mi się nie powiedzie, wszyscy to zobaczą i będę spalona. Podjęłam ryzyko, ponieważ lubię się zmagać z czymś nieznanym.
- Czy występy w telewizji nie są robieniem czegoś przeciwko sobie?
- Nie w tym charakterze, w jakim występuję, czyli gospodarza programu.
- Czy to co robisz przynosi ci zadowolenie?
- To pojęcie względne. Pełne zadowolenie z siebie prowadzi po części do narcyzmu albo zbytniej pewności siebie. Wiąże się też z zastopowaniem dążenia do perfekcji. Chciałabym tego uniknąć.
- Czy myślałaś o autorskim programie w telewizji?
- Jest wiele rzeczy, z którymi spotykam się nie jako artystka, ale jako normalna kobieta, i o tym chciałabym robić program. Taki, który opiera się na emocjach, ale nie wykorzystuje ich w sposób tandetny czy sprzedajny. Nie chciałabym jednak żyć tylko "ekranem", bo prawdziwe życie jest naprawdę gdzie indziej, chociaż na scenie o nim opowiadam. Muzyka to jest wielka dana mi szansa, to mój środek do wyrażania siebie.
- To plany związane z twoją obecną pracą w telewizji, a co z przyszłością?
- Zdaję sobie sprawę z przemijania i jeżeli mam być "telewizyjna", to właśnie teraz, w wieku 32 lat, a nie później. Naprawdę nie wiem, co będzie za kilkanaście lat. Staram się być naturalna i z chwilą, kiedy ta fascynacja i radość z pracy w telewizji przeminie, postawię na coś zupełnie innego.
Kayah: - Ponieważ całe życie starałam się robić coś w miarę elitarnego, bałam się przede wszystkim atmosfery biesiadności. A przyjęcie prowadzenia tego typu programu graniczyło z biesiadą, a bardzo chciałam tego uniknąć. Po pierwszych próbnych odcinkach przekonałam się jednak, że to jest zarówno wielkie wyzwanie dla mnie samej, jak i fantastyczna zabawa. Prowadzenie tego programu spotęgowało sympatię dla mnie jako artystki. Dzięki niemu udało mi się dotrzeć do nowej grupy odbiorców, do której prawdopodobnie nigdy bym nie trafiła z muzyką, którą wykonuję. Wszystko wyszło bardzo dobrze, choć na początku miałam naprawdę duże wątpliwości. Nie byłam przekonana, czy potrafię poderwać publiczność do spontanicznej zabawy. Ponieważ program "To było grane" robiony jest na holenderskiej licencji, oglądałam go wcześniej w oryginalnej wersji. Wydawało mi się, że Polacy są na tyle chłodnym i zamkniętym narodem, że nigdy nie zbudują atmosfery spontanicznej zabawy w studiu, a jednak się udało. Może trochę dzięki wielkiemu sentymentowi, jakim darzy się stare przeboje, może także trochę dzięki czarowi telewizji i kamer. Mając za sobą prawie 28 odcinków, mogę powiedzieć, że ludzie się naprawdę dobrze bawią. Nie da się wyreżyserować emocji, a ten program to czysta emocja.
- Czy powierzenie artyście roli gospodarza programu rozrywkowego jest znakiem zmieniających się czasów?
- Tę wielofunkcyjność obserwujemy już od momentu, kiedy film przestał być niemy. To postępuje w bardzo szybkim tempie i może być zabójcze. Ale wcale nie trzeba się do tego dostosowywać. W telewizji, na polu, które wcześniej było dla mnie zupełnie obce, znalazłam radość. Dzięki niej oswoiłam się z kamerą, a przede wszystkim założyłam rodzinę. Podczas prowadzenia programu "To było grane" nauczyłam się panować nad publicznością. Teraz na koncercie wręcz potrafię dyrygować widownią. Zrozumiałam, co to jest masowa zabawa.
- Co dała ci taka forma kontaktu z muzyką?
- Zawsze chciałam mieć możliwość śpiewania różnych piosenek, nie tylko swoich, chciałam się przebierać, by za każdym razem wyglądać inaczej. Prowadzenie tego programu dawało mi tę możliwość.
- Czy łatwo jest być sędzią, kiedy w dwóch przeciwnych narożnikach ringu zasiadają mężczyźni?
- Kiedy miałam za przeciwników kobietę i mężczyznę, było mi trochę łatwiej prowadzić program . Teraz jest śmiesznie i chociaż jest to dwóch Andrzejów, są to mężczyźni reprezentujący zupełnie inny rodzaj show businessu. Wydawało się, że Andrzej Krzywy jest specem od muzyki, a Andrzej Supron od sportu, jednak okazało się, że Andrzej Supron również uczestniczył w festiwalach muzycznych i organizował pokazy mody. Myślę, że obydwaj wprowadzają fantastyczną atmosferę i potrafią się zaprzyjaźnić z publicznością.
- A jak to było, kiedy kapitanem zespołu była Bożena Dykiel?
- Kiedy Bożena dowodziła drużyną, nigdy nie wiedziałam, jak potoczy się program. Bardzo poważnie traktowała przyznawanie punktów i kiedy uznała, że jakiś punkt został przyznany niesprawiedliwie, zdarzały się kłopotliwe sytuacje, bo na przykład potrafiła się obrazić i wyjść. Ale to był też dla mnie pewien rodzaj dreszczyku niepewności, bo musiałam wiedzieć, jak wybrnąć z takiej sytuacji. Jej następca, Andrzej Supron, jest również wielkim improwizatorem, potrafi się doskonale bawić, zawsze ma bardzo dużo do powiedzenia i bardzo często muszę go przywoływać do porządku.
- Czy masz jakiś wpływ na dobór gości występujących w programie?
- Staram się mieć na to choć minimalny wpływ. Jeżeli kogoś nie lubię, mówię, że będę się źle czuła, przeprowadzając wywiad. W życiu staram się unikać sytuacji, w których muszę robić coś na siłę, więc tym bardziej staram się tego nie robić w programie, gdzie jestem gospodarzem i atmosfera w dużym stopniu zależy od umiejętności prowadzenia rozmów. Każdy z gości programu ma swoją historię, osobowość i pragnie się pokazać z jak najlepszej strony i to właśnie oni nadają programowi charakter. Moim zadaniem jest wiedzieć jak najwięcej o danej osobie i wykorzystywać tę wiedzę w taki sposób, by każdy następny odcinek programu był niepowtarzalną całością.
- Program rejestrowany jest na żywo. Taka formuła często przysparza kłopotów.
- To bardzo mnie stresuje, ale też dodaje programowi energii i nadaje mu tempo. Zdarzają się błędy, jakieś zaplątania słowne zarówno moje, jak i gości, ale daje to walor autentyczności, przez co program - moim zdaniem - jest ciekawszy.
- Zamysłem programu jest prezentacja, zabawa muzyką i wydarzeniami z przeszłości. Każdy rok w programie to jednocześnie charakterystyczny strój dla danego czasu. Czy sama wymyślasz kostiumy, w których występujesz?
- Najczęściej jest to realizacja moich pomysłów i staram się, by nie były one ograniczane. Tutaj mogę w pełni wyrazić swoją osobowość, ale sama nie byłabym w stanie tego przygotować. Dlatego nad moją charakteryzacją czuwają Basia Czartoryska i Rafał Żurek.
- Formuła programu obejmuje połączenie nauki z dobrą zabawą. Czy była to próba odejścia od norm wyznaczonych przez MTV?
- Jestem zniesmaczona zapożyczeniami z tego, co zostało zrobione kiedyś. Wygląda to trochę tak, jakby ludzi nie było stać na tworzenie czegoś nowego. Nasz program ma trochę wymiar edukacyjny. Pokazuje dobrą zabawę przy muzyce, młodszym przypomina, co było kiedyś, ma w sobie elementy historii. Sama przeważnie nie oglądam telewizji, bo uważam, że w dużej mierze spłaszcza wyobrażenie o świecie, propaguje przemoc i czyni ją atrakcyjną. Przyjmując propozycję prowadzenia programu "To było grane", pomyślałam: jeśli mam być w telewizji, to niech się przyczynię do czegoś dobrego, co może dać ludziom dużo radości i dobrą zabawę.
- Podejmując się dwóch ról w naszym show businessie, nie bałaś się, że w razie porażki w telewizji spalisz się również jako artystka?
- Bardzo się tego bałam. Uważałam, że jest to tak mały rynek, że jeżeli mi się nie powiedzie, wszyscy to zobaczą i będę spalona. Podjęłam ryzyko, ponieważ lubię się zmagać z czymś nieznanym.
- Czy występy w telewizji nie są robieniem czegoś przeciwko sobie?
- Nie w tym charakterze, w jakim występuję, czyli gospodarza programu.
- Czy to co robisz przynosi ci zadowolenie?
- To pojęcie względne. Pełne zadowolenie z siebie prowadzi po części do narcyzmu albo zbytniej pewności siebie. Wiąże się też z zastopowaniem dążenia do perfekcji. Chciałabym tego uniknąć.
- Czy myślałaś o autorskim programie w telewizji?
- Jest wiele rzeczy, z którymi spotykam się nie jako artystka, ale jako normalna kobieta, i o tym chciałabym robić program. Taki, który opiera się na emocjach, ale nie wykorzystuje ich w sposób tandetny czy sprzedajny. Nie chciałabym jednak żyć tylko "ekranem", bo prawdziwe życie jest naprawdę gdzie indziej, chociaż na scenie o nim opowiadam. Muzyka to jest wielka dana mi szansa, to mój środek do wyrażania siebie.
- To plany związane z twoją obecną pracą w telewizji, a co z przyszłością?
- Zdaję sobie sprawę z przemijania i jeżeli mam być "telewizyjna", to właśnie teraz, w wieku 32 lat, a nie później. Naprawdę nie wiem, co będzie za kilkanaście lat. Staram się być naturalna i z chwilą, kiedy ta fascynacja i radość z pracy w telewizji przeminie, postawię na coś zupełnie innego.
Więcej możesz przeczytać w 51/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.