Nikt rozsądny nie może kwestionować zasadności zwrotu rzeczy ukradzionej ani zasady świętości własności prywatnej
"Na rachunek odrodzonego państwa polskiego nie można bez ograniczeń i bez końca zapisywać sumy krzywd wyrządzonych w przeszłości ludziom przy okazji niszczenia polskiej niepodległości po drugiej wojnie światowej"
o. Joachim Badeni, OP
Bożonarodzeniowy tydzień sprzyja refleksji nad sprawami, na które zwykle nie starcza czasu ani spokojnej głowy. Ogłuszeni szumem informacyjnym dobiegającym z szerokiego świata i pochłonięci codzienną bieganiną przyjmujemy za pewniki najbardziej potoczne frazesy. Trzeba niezwykłych okoliczności lub niezwykłej osobowości, by wybić nas z tego prostego rytmu muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej.
Krakowski dominikanin nosił przed ślubem (jak to czasem żartobliwie określają jego zakonni współbracia) świeckie imię Kazimierz, a jego przyrodnim ojcem był arcyksiążę Karol Habsburg, ostatni pan na Żywcu. Historia żywieckich Habsburgów - rodziny wyposażonej w przewadze w krew niemiecką - należy do najbardziej niezwykłych nawet jak na środkowoeuropejską normę. Do niektórych podręczników szkolnych przeszła już słynna sprawa odrzucenia przez żywieckiego arcyksięcia złożonej mu przez hitlerowców propozycji wpisania się na volkslistę wraz ze wszystkimi konsekwencjami tej odmowy.
Gdy już od Niemców wycierpiał więcej niż przypadało w czasie drugiej wojny światowej na przeciętnego polskiego patriotę, wtedy kropkę na "i" postawiła "polska władza ludowa", odbierając rodzinie wszystko, co do niej kiedykolwiek należało. Oczywiście także słynny arcyksiążęcy browar żywiecki. Jakiś czas temu prasa zainteresowała się próbami odzyskania choć części dawnego majątku przez rodzinę Habsburgów-Badenich. Odnotowywano kolejne decyzje administracyjne i sądowe podejmowane niezależnie od równoczesnej prywatyzacji browaru. Muzyka zabrzmiała żwawiej dopiero wtedy, gdy do sądu wpłynął pozew o. Joachima o odszkodowa- nie w wysokości - bagatela - ponad 300 mln zł. Adresatem roszczenia był skarb państwa, a Badeni zapowiedział, że uzyskaną rekompensatę przeznaczy na potrzeby społeczności lokalnej. Było więc jasne, że na odszkodowaniu nie zarobią ani spadkobiercy o. Joachima (bo z natury swego powołania zakonnego ich nie ma), ani nawet czcigodny zakon kaznodziejski. Byłaby więc to szczególna reprywatyzacja na rzecz społeczności lokalnej.
Gdy o tym wszystkim czytałem jakiś czas temu, czułem, że czeka nas jakiś ciąg dalszy tej sprawy. I istotnie. W minionym tygodniu spadkobierca Habsburga opublikował list z tym szczególnym credo, które dedykuję Państwu na nadchodzące Boże Narodzenie. Jeśli dobrze zrozumiałem jego prawny sens, oznacza on rezygnację z dochodzenia "na państwie" należnego mu odszkodowania materialnego. Czyli dopominając się o prawne przyznanie racji i o uznanie bezprawności aktu sięgnięcia po cudze, o. Joachim nie zamierza zarazem egzekwować tych racji nawet na rzecz żywieckiej społeczności lokalnej. Nie chodzi o sam proces reprywatyzacji. Nikt rozsądny nie może kwestionować zasadności zwrotu rzeczy ukradzionej ani zasady świętości własności prywatnej. Sprawa tym bardziej nie podlega dyskusji, gdy dotyczy rodzinnych gniazd, w których poczucie polskości było kultywowane w czasach najcięższych - a takich miejsc było w kraju niemało. Dawni właściciele ziemscy zwracali na to uwagę już na początku dyskusji reprywatyzacyjnych, zastrzegając, że ich roszczenia nie będą dotyczyć na przykład ziemi przekazanej rolnikom, ale nie ustaną w walce o odzyskanie swych domostw. Chodzi natomiast o to, kto jest adresatem roszczenia. Krakowski dominikanin daje moralną wykładnię tego, jaki powinien być stosunek nas wszystkich do wspólnego dobra, którym jest odrodzone państwo polskie. Używa w swym liście słów, które - nadużywane - tracą wagę, ale bywają też zbyt często zapominane. I nie odnoszą się one jedynie do żywieckiego browaru. Te słowa mogą się wszystkim przydać przy naszym narodowym opłatku.
o. Joachim Badeni, OP
Bożonarodzeniowy tydzień sprzyja refleksji nad sprawami, na które zwykle nie starcza czasu ani spokojnej głowy. Ogłuszeni szumem informacyjnym dobiegającym z szerokiego świata i pochłonięci codzienną bieganiną przyjmujemy za pewniki najbardziej potoczne frazesy. Trzeba niezwykłych okoliczności lub niezwykłej osobowości, by wybić nas z tego prostego rytmu muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej.
Krakowski dominikanin nosił przed ślubem (jak to czasem żartobliwie określają jego zakonni współbracia) świeckie imię Kazimierz, a jego przyrodnim ojcem był arcyksiążę Karol Habsburg, ostatni pan na Żywcu. Historia żywieckich Habsburgów - rodziny wyposażonej w przewadze w krew niemiecką - należy do najbardziej niezwykłych nawet jak na środkowoeuropejską normę. Do niektórych podręczników szkolnych przeszła już słynna sprawa odrzucenia przez żywieckiego arcyksięcia złożonej mu przez hitlerowców propozycji wpisania się na volkslistę wraz ze wszystkimi konsekwencjami tej odmowy.
Gdy już od Niemców wycierpiał więcej niż przypadało w czasie drugiej wojny światowej na przeciętnego polskiego patriotę, wtedy kropkę na "i" postawiła "polska władza ludowa", odbierając rodzinie wszystko, co do niej kiedykolwiek należało. Oczywiście także słynny arcyksiążęcy browar żywiecki. Jakiś czas temu prasa zainteresowała się próbami odzyskania choć części dawnego majątku przez rodzinę Habsburgów-Badenich. Odnotowywano kolejne decyzje administracyjne i sądowe podejmowane niezależnie od równoczesnej prywatyzacji browaru. Muzyka zabrzmiała żwawiej dopiero wtedy, gdy do sądu wpłynął pozew o. Joachima o odszkodowa- nie w wysokości - bagatela - ponad 300 mln zł. Adresatem roszczenia był skarb państwa, a Badeni zapowiedział, że uzyskaną rekompensatę przeznaczy na potrzeby społeczności lokalnej. Było więc jasne, że na odszkodowaniu nie zarobią ani spadkobiercy o. Joachima (bo z natury swego powołania zakonnego ich nie ma), ani nawet czcigodny zakon kaznodziejski. Byłaby więc to szczególna reprywatyzacja na rzecz społeczności lokalnej.
Gdy o tym wszystkim czytałem jakiś czas temu, czułem, że czeka nas jakiś ciąg dalszy tej sprawy. I istotnie. W minionym tygodniu spadkobierca Habsburga opublikował list z tym szczególnym credo, które dedykuję Państwu na nadchodzące Boże Narodzenie. Jeśli dobrze zrozumiałem jego prawny sens, oznacza on rezygnację z dochodzenia "na państwie" należnego mu odszkodowania materialnego. Czyli dopominając się o prawne przyznanie racji i o uznanie bezprawności aktu sięgnięcia po cudze, o. Joachim nie zamierza zarazem egzekwować tych racji nawet na rzecz żywieckiej społeczności lokalnej. Nie chodzi o sam proces reprywatyzacji. Nikt rozsądny nie może kwestionować zasadności zwrotu rzeczy ukradzionej ani zasady świętości własności prywatnej. Sprawa tym bardziej nie podlega dyskusji, gdy dotyczy rodzinnych gniazd, w których poczucie polskości było kultywowane w czasach najcięższych - a takich miejsc było w kraju niemało. Dawni właściciele ziemscy zwracali na to uwagę już na początku dyskusji reprywatyzacyjnych, zastrzegając, że ich roszczenia nie będą dotyczyć na przykład ziemi przekazanej rolnikom, ale nie ustaną w walce o odzyskanie swych domostw. Chodzi natomiast o to, kto jest adresatem roszczenia. Krakowski dominikanin daje moralną wykładnię tego, jaki powinien być stosunek nas wszystkich do wspólnego dobra, którym jest odrodzone państwo polskie. Używa w swym liście słów, które - nadużywane - tracą wagę, ale bywają też zbyt często zapominane. I nie odnoszą się one jedynie do żywieckiego browaru. Te słowa mogą się wszystkim przydać przy naszym narodowym opłatku.
Więcej możesz przeczytać w 52/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.