Polak potrafi i tam, gdzie wytrwać trzeba, wytrzyma, choćby się waliło i paliło. Może nawet nie pić i być cholernie obowiązkowy
Nadchodzi niezwykły czas. Kończy się przedostatni rok wieku i tysiąclecia. Pozostały nam już w nim tylko dwa spotkania. Jedno przy Bożym Narodzeniu, a drugie tuż przed zmianą wskazania na liczniku. Będziemy patrzyli, jak powoli znikają dziesiątki z jedynką, i czekali, co się pokaże. Na normalnym liczniku, na przykład samochodowym, ukazuje się zwykle dwójka i trzy zera. Co nam się ukaże, zobaczymy niedługo.
Na Boże Narodzenie powinno być coś sentymentalnego, baśniowego, uspokajającego. Jakaś miła opowiastka o nas samych i pięknym kraju, w którym żyjemy. Przy wieczerzy wigilijnej pomyślmy o trwaniu. Spójrzmy na radosne, rozognione twarze dzieciaków. Ich wzrok co chwila biegnie pod choinkę, gdzie leżą prezenty. Tak było przecież każdego roku. Choinka, kolędy, prezenty, zawsze to samo. Polska piękna, godna, uduchowiona, poważna i radosna jednocześnie. Także wtedy, gdy oficjalnie jej nie było albo gdy była inna niż być chciała.
Nie umiem powiedzieć, skąd u nas taka moc przetrwania. Widać Pan Bóg naprawdę upodobał sobie nasz kraj. Może już dając nam chrzest, przeszło tysiąc lat temu, mruknął sobie po cichu: "Podobacie mi się. Ciężko was będę doświadczał, abyście byli mocni ciałem i duchem. Pozwolę nawet od czasu do czasu pobałaganić i narozrabiać, ale na każde pokolenie ześlę czas próby, by mogło dowieść, że warte jest mojej opieki. To, że was lubię, nie znaczy, iż wszystko wam wolno. Moja cierpliwość jest wprawdzie nieskończona, ale muszę jej przecież trochę zachować dla innych. Nie sprawiajcie mi więc, proszę, zbyt wielu kłopotów".
Skoro przez tysiąc lat nie straciliśmy boskiej protekcji, znaczy to, że nasze główne narodowe wady i grzechy zostały nam wybaczone. Nie zawadzi jednak, gdy już trochę podjemy i pokolędujemy, a dzieciaki zajmą się prezentami, usiąść na chwilę w milczeniu i zrobić mały rachunek sumienia. Przypomnijmy sobie nasze niektóre ułomności, bo już tylko kilka dni i zaczniemy następne tysiąclecie. Nie da się ukryć, że słyniemy jako bałaganiarze, ludzie kłótliwi, lekkomyślni i niezbyt chętni do pracy. Rządzi nami słomiany ogień i brak wytrwałości, wzmacniany skłonnością do pijaństwa, lekceważeniem obowiązków i ogólnym przekonaniem, że jakoś to będzie. Aż dziw bierze, że Pan Bóg mógł sobie taki naród upodobać. On jednak lepiej widzi i dostrzega dobro za rubasznym czerepem wad. Wrodzone bałaganiarstwo zbliża nas przecież do stanu natury i oddala złe porządki, które wymyślali inni: tyranię, dyktaturę, absolutyzm, faszyzm i komunizm. Żaden z nich nie narodził się w kraju nad Wisłą. W kraju tym lud jest kłótliwy od tysiąca lat, ale częściej siadał do zgody przy kielichu niż ranił się lub mordował.
Gdyby nie skłonność do lekkomyślności, nie mielibyśmy tylu wspaniałych bohaterów. Nie jest też źle, że nie wyrywamy się nadmiernie do każdej roboty, bo znaczy to, że myślimy i potrafimy kalkulować. Tym samym w końcu podszyty jest nasz słomiany zapał i brak wytrwałości. Ale Pan Bóg widzi, że Polak potrafi i tam, gdzie wytrwać trzeba, wytrzyma, choćby się waliło i paliło. Może nawet nie pić i być cholernie obowiązkowy. I nie ma co się dziwić, że jak zbawienia czeka końca mitręgi. Gdybyśmy godzili się z losem, już byłoby po nas. W pięknym, Mickiewiczowskim zawołaniu, że "jakoś to będzie" zawarta jest kwintesencja naszego narodowego charakteru. Z jednej strony lekkomyślność, ryzykanctwo, fanfaronada, a z drugiej pewność, że będzie. Ściślej, że nie będzie tak, by nie można się było z opresji jakoś wykaraskać. A to przecież nic innego jak przekonanie, że jesteśmy niezniszczalni, że nie ma takiej ziemskiej siły, której - prędzej czy później - nie dalibyśmy rady.
Odetchnijmy i spójrzmy z uśmiechem na bliskich, choinkę i gwiazdy na niebie. Dzieciaki i kot śpią z prezentami, tylko pies patrzy jakimś dziwnym wzrokiem. I gdy gasiliśmy już z żoną ostatnie wigilijne światło, dobiegło do nas nie wiadomo skąd ciche, ale wyraźne "Nie martwcie się. Jakoś to będzie".
Na Boże Narodzenie powinno być coś sentymentalnego, baśniowego, uspokajającego. Jakaś miła opowiastka o nas samych i pięknym kraju, w którym żyjemy. Przy wieczerzy wigilijnej pomyślmy o trwaniu. Spójrzmy na radosne, rozognione twarze dzieciaków. Ich wzrok co chwila biegnie pod choinkę, gdzie leżą prezenty. Tak było przecież każdego roku. Choinka, kolędy, prezenty, zawsze to samo. Polska piękna, godna, uduchowiona, poważna i radosna jednocześnie. Także wtedy, gdy oficjalnie jej nie było albo gdy była inna niż być chciała.
Nie umiem powiedzieć, skąd u nas taka moc przetrwania. Widać Pan Bóg naprawdę upodobał sobie nasz kraj. Może już dając nam chrzest, przeszło tysiąc lat temu, mruknął sobie po cichu: "Podobacie mi się. Ciężko was będę doświadczał, abyście byli mocni ciałem i duchem. Pozwolę nawet od czasu do czasu pobałaganić i narozrabiać, ale na każde pokolenie ześlę czas próby, by mogło dowieść, że warte jest mojej opieki. To, że was lubię, nie znaczy, iż wszystko wam wolno. Moja cierpliwość jest wprawdzie nieskończona, ale muszę jej przecież trochę zachować dla innych. Nie sprawiajcie mi więc, proszę, zbyt wielu kłopotów".
Skoro przez tysiąc lat nie straciliśmy boskiej protekcji, znaczy to, że nasze główne narodowe wady i grzechy zostały nam wybaczone. Nie zawadzi jednak, gdy już trochę podjemy i pokolędujemy, a dzieciaki zajmą się prezentami, usiąść na chwilę w milczeniu i zrobić mały rachunek sumienia. Przypomnijmy sobie nasze niektóre ułomności, bo już tylko kilka dni i zaczniemy następne tysiąclecie. Nie da się ukryć, że słyniemy jako bałaganiarze, ludzie kłótliwi, lekkomyślni i niezbyt chętni do pracy. Rządzi nami słomiany ogień i brak wytrwałości, wzmacniany skłonnością do pijaństwa, lekceważeniem obowiązków i ogólnym przekonaniem, że jakoś to będzie. Aż dziw bierze, że Pan Bóg mógł sobie taki naród upodobać. On jednak lepiej widzi i dostrzega dobro za rubasznym czerepem wad. Wrodzone bałaganiarstwo zbliża nas przecież do stanu natury i oddala złe porządki, które wymyślali inni: tyranię, dyktaturę, absolutyzm, faszyzm i komunizm. Żaden z nich nie narodził się w kraju nad Wisłą. W kraju tym lud jest kłótliwy od tysiąca lat, ale częściej siadał do zgody przy kielichu niż ranił się lub mordował.
Gdyby nie skłonność do lekkomyślności, nie mielibyśmy tylu wspaniałych bohaterów. Nie jest też źle, że nie wyrywamy się nadmiernie do każdej roboty, bo znaczy to, że myślimy i potrafimy kalkulować. Tym samym w końcu podszyty jest nasz słomiany zapał i brak wytrwałości. Ale Pan Bóg widzi, że Polak potrafi i tam, gdzie wytrwać trzeba, wytrzyma, choćby się waliło i paliło. Może nawet nie pić i być cholernie obowiązkowy. I nie ma co się dziwić, że jak zbawienia czeka końca mitręgi. Gdybyśmy godzili się z losem, już byłoby po nas. W pięknym, Mickiewiczowskim zawołaniu, że "jakoś to będzie" zawarta jest kwintesencja naszego narodowego charakteru. Z jednej strony lekkomyślność, ryzykanctwo, fanfaronada, a z drugiej pewność, że będzie. Ściślej, że nie będzie tak, by nie można się było z opresji jakoś wykaraskać. A to przecież nic innego jak przekonanie, że jesteśmy niezniszczalni, że nie ma takiej ziemskiej siły, której - prędzej czy później - nie dalibyśmy rady.
Odetchnijmy i spójrzmy z uśmiechem na bliskich, choinkę i gwiazdy na niebie. Dzieciaki i kot śpią z prezentami, tylko pies patrzy jakimś dziwnym wzrokiem. I gdy gasiliśmy już z żoną ostatnie wigilijne światło, dobiegło do nas nie wiadomo skąd ciche, ale wyraźne "Nie martwcie się. Jakoś to będzie".
Więcej możesz przeczytać w 52/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.