Zamożniejsi wywierają presję, by wprowadzać w przepisach podatkowych ulgi, z których korzystają w dużo większym stopniu niż ludzie biedniejsi
Coraz więcej polityków w Polsce krytykuje nadmierne - ich zdaniem - rozwarstwienie dochodów, co każe przypuszczać, że zamierzają owe rozwarstwienie jakoś zmniejszać. Za tymi wypowiedziami może się kryć autentyczne zaniepokojenie albo też zimna socjotechnika grająca na zawiści lub wreszcie - ciężkie nieporozumienie, a mianowicie pomylenie problemu niedostatku w społeczeństwie z problemem różnic w dochodach. Rzecz jest tak poważna, że warto jest jej poświęcić kilka słów.
Załóżmy, że za problem uznaje się "nadmierne" rozwarstwienie dochodów, które w związku z tym chce się zmniejszać. Natychmiast rodzą się pytania. Po pierwsze - co to znaczy "nadmierne"? Jakie jest najlepsze (czyli optymalne) zróżnicowanie dochodów? Nie jest nim chyba zróżnicowanie zerowe, czyli "urawniłowka". Samo dążenie do tego stanu - zresztą bezskuteczne - pogrążyłoby większość społeczeństwa w biedzie. Jeśli odrzucamy "urawniłowkę", to jakie zróżnicowanie uznamy za optymalne, czyli nienadmierne? Czy takie, przy którym najwyższy dochód ma być dwa, pięć, pięćdziesiąt czy sto razy wyższy od najniższego dochodu? Nie ma na to żadnej obiektywnej odpowiedzi, decyzja musiałaby być czysto arbitralna.
W poważniejszej dyskusji można generalnie próbować definiować optymalne zróżnicowanie dochodów. Można na przykład przyjąć za podstawę ideał równości szans, czyli sytuację, gdy ludzie o podobnych cechach umysłu i charakteru mają podobne szanse realizacji swoich życiowych planów, a w tym - osiąganie odpowiednich dochodów. Ludzie utalentowani i pracowici, niezależnie od miejsca urodzenia i innych czynników zewnętrznych, osiągaliby - przy zmierzaniu do tego ideału - wyraźnie wyższe dochody niż osoby mniej szczodrze obdarzone przez naturę. Można też przyjąć propozycję wybitnego amerykańskiego filozofa Johna Rawlsa, autora słynnej "Teorii sprawiedliwości". Wychodzi on z oczywistego założenia, że bez pewnego rozwarstwienia dochodów nie ma bodźców do pracy, a bez tego nie ma szans na rozwój. Za optymalne proponuje uznać takie zróżnicowanie dochodów, przy którym - dzięki odpowiedniej sile bodźców i związanemu z tym rozwojowi - najbardziej poprawia się sytuacja osób biedniejszych. Żadne z tych filozoficznych stanowisk nie da nam precyzyjnych liczb, a tylko ogólne wskazówki. Ale tylko tyle można chyba powiedzieć w poważnej dyskusji na temat optymalnego zróżnicowania dochodów.
Po drugie - nawet jeśli pominąć problem określenia pożądanego rozwarstwienia dochodów i arbitralnie przyjąć, że istniejące zróżnicowanie jest nadmierne, to trzeba odpowiedzieć na pytania: gdzie i jak je umniejszać.
Niektórzy krytycy "nadmiernego" rozwarstwienia główny problem widzą w nadmiernie wysokich podatkach. Przy takim stanowisku głównym instrumentem jest zaostrzenie progresji w podatku dochodowym. Jaki jest typowy rezultat takiego działania? Zamożniejsi wywierają polityczną presję, by wprowadzić w przepisach podatkowych ulgi, z których korzystają w dużo większym stopniu niż ludzie biedniejsi. Poza tym ci pierwsi mogą korzystać z usług doradców podatkowych. Powstaje skomplikowany system, w którym bogatsi zwykle nie płacą wyższych podatków niż w systemie prostym z mniejszą progresją skali i bez ulg. Koszty skomplikowanego systemu ponoszą wszyscy, a w tym - osoby biedniejsze.
Opisanych problemów i niebezpieczeństw nie ma, jeżeli bezpośrednim celem nie jest zmniejszanie rozwarstwienia dochodów, lecz zwalczanie biedy, definiowanej w kategorii niedostatecznego dostępu do podstawowych dóbr. Przy tym drugim celu nie ma chyba kontrowersji co do aspektu ilościowego: lepiej jeśli sfery niedostatku w społeczeństwie są usuwane szybciej niż wolniej. Uwagę można skupić wobec tego na sposobach (środkach) służących realizacji tego celu. Nie podlega dyskusji, że główną przyczyną biedy w Polsce (i w innych krajach) jest bezrobocie, które na dodatek - jeśli jest długotrwałe - wywiera złe skutki psychologiczne na osobę bezrobotną i jej rodzinę. Nie ma też wątpliwości, że jedyny dobry sposób na zmniejszanie bezrobocia to umożliwienie przedsiębiorcom tworzenia większej liczby konkurencyjnych, a przez to możliwie trwałych miejsc pracy. A na czym z kolei polega owo umożliwianie? Jaka polityka społeczno-gospodarcza temu służy? Pisałem o tym wielokrotnie, teraz więc tylko krótkie przypomnienie.
Trzeba umacniać stabilność gospodarki poprzez uzdrawiania finansów publicznych, a ściślej - zmniejszanie wydatków bez pokrycia (czyli deficytu). Mamy wiele przykładów krajów, które wpadły w kryzys i związany z tym wzrost bezrobocia wskutek oportunistycznego traktowania finansów publicznych przez polityków.
Trzeba zmniejszać wydatki o charakterze konsumpcyjnym po to, aby można było zwiększać nakłady na rozwój i podstawowe funkcje państwa (dobra oświata, badania naukowe, drogi, wymiar sprawiedliwości, bezpieczeństwo).
Trzeba zmniejszać obciążenia podatkowe tych, którzy tworzą miejsca pracy, czyli pracodawców. A zatem trzeba redukować fiskalizm. Wymaga to oczywiście redukcji nadmiernych wydatków publicznych. Trzeba zreformować system podatkowy tak, aby m.in. zmniejszać obciążenie kosztów pracy, w skład których wchodzi podatek od dochodów osobistych oraz rozmaite "składki".
Trzeba zreformować rynek pracy tak, aby pracodawcy nie unikali zatrudniania nowych pracowników w obawie, że nie będzie można ich nigdy zwolnić albo też dlatego, że będą musieli płacić wysokie odprawy. To są niektóre warunki zwalczania niedostatku poprzez szybsze tworzenie miejsc pracy. Oprócz tego należy realizować racjonalne i oszczędne programy wydobywania z bezrobocia tych, którzy tkwią w nim od dawna. Należy także utrzymać siatkę bezpieczeństwa socjalnego, która nie dopuszcza do wyłudzeń, a zapewnia elementarną pomoc osobom przejściowo pozostającym bez pracy. W Polsce mamy system rozrzutny, bo źle zaadresowany. W efekcie pieniądze podatników docierają w dużym stopniu do tych, którzy ich nie potrzebują, a omijają część ludzi w prawdziwej potrzebie. Koszty takiego systemu podważają warunki realizacji najważniejszego sposobu zwalczania niedostatku, a mianowicie tworzenia miejsc pracy. Jak chyba widać - wiadomo, co trzeba robić, aby eliminować w kraju niedostatek. Na przeszkodzie stoją fałszywi obrońcy ludu.
Załóżmy, że za problem uznaje się "nadmierne" rozwarstwienie dochodów, które w związku z tym chce się zmniejszać. Natychmiast rodzą się pytania. Po pierwsze - co to znaczy "nadmierne"? Jakie jest najlepsze (czyli optymalne) zróżnicowanie dochodów? Nie jest nim chyba zróżnicowanie zerowe, czyli "urawniłowka". Samo dążenie do tego stanu - zresztą bezskuteczne - pogrążyłoby większość społeczeństwa w biedzie. Jeśli odrzucamy "urawniłowkę", to jakie zróżnicowanie uznamy za optymalne, czyli nienadmierne? Czy takie, przy którym najwyższy dochód ma być dwa, pięć, pięćdziesiąt czy sto razy wyższy od najniższego dochodu? Nie ma na to żadnej obiektywnej odpowiedzi, decyzja musiałaby być czysto arbitralna.
W poważniejszej dyskusji można generalnie próbować definiować optymalne zróżnicowanie dochodów. Można na przykład przyjąć za podstawę ideał równości szans, czyli sytuację, gdy ludzie o podobnych cechach umysłu i charakteru mają podobne szanse realizacji swoich życiowych planów, a w tym - osiąganie odpowiednich dochodów. Ludzie utalentowani i pracowici, niezależnie od miejsca urodzenia i innych czynników zewnętrznych, osiągaliby - przy zmierzaniu do tego ideału - wyraźnie wyższe dochody niż osoby mniej szczodrze obdarzone przez naturę. Można też przyjąć propozycję wybitnego amerykańskiego filozofa Johna Rawlsa, autora słynnej "Teorii sprawiedliwości". Wychodzi on z oczywistego założenia, że bez pewnego rozwarstwienia dochodów nie ma bodźców do pracy, a bez tego nie ma szans na rozwój. Za optymalne proponuje uznać takie zróżnicowanie dochodów, przy którym - dzięki odpowiedniej sile bodźców i związanemu z tym rozwojowi - najbardziej poprawia się sytuacja osób biedniejszych. Żadne z tych filozoficznych stanowisk nie da nam precyzyjnych liczb, a tylko ogólne wskazówki. Ale tylko tyle można chyba powiedzieć w poważnej dyskusji na temat optymalnego zróżnicowania dochodów.
Po drugie - nawet jeśli pominąć problem określenia pożądanego rozwarstwienia dochodów i arbitralnie przyjąć, że istniejące zróżnicowanie jest nadmierne, to trzeba odpowiedzieć na pytania: gdzie i jak je umniejszać.
Niektórzy krytycy "nadmiernego" rozwarstwienia główny problem widzą w nadmiernie wysokich podatkach. Przy takim stanowisku głównym instrumentem jest zaostrzenie progresji w podatku dochodowym. Jaki jest typowy rezultat takiego działania? Zamożniejsi wywierają polityczną presję, by wprowadzić w przepisach podatkowych ulgi, z których korzystają w dużo większym stopniu niż ludzie biedniejsi. Poza tym ci pierwsi mogą korzystać z usług doradców podatkowych. Powstaje skomplikowany system, w którym bogatsi zwykle nie płacą wyższych podatków niż w systemie prostym z mniejszą progresją skali i bez ulg. Koszty skomplikowanego systemu ponoszą wszyscy, a w tym - osoby biedniejsze.
Opisanych problemów i niebezpieczeństw nie ma, jeżeli bezpośrednim celem nie jest zmniejszanie rozwarstwienia dochodów, lecz zwalczanie biedy, definiowanej w kategorii niedostatecznego dostępu do podstawowych dóbr. Przy tym drugim celu nie ma chyba kontrowersji co do aspektu ilościowego: lepiej jeśli sfery niedostatku w społeczeństwie są usuwane szybciej niż wolniej. Uwagę można skupić wobec tego na sposobach (środkach) służących realizacji tego celu. Nie podlega dyskusji, że główną przyczyną biedy w Polsce (i w innych krajach) jest bezrobocie, które na dodatek - jeśli jest długotrwałe - wywiera złe skutki psychologiczne na osobę bezrobotną i jej rodzinę. Nie ma też wątpliwości, że jedyny dobry sposób na zmniejszanie bezrobocia to umożliwienie przedsiębiorcom tworzenia większej liczby konkurencyjnych, a przez to możliwie trwałych miejsc pracy. A na czym z kolei polega owo umożliwianie? Jaka polityka społeczno-gospodarcza temu służy? Pisałem o tym wielokrotnie, teraz więc tylko krótkie przypomnienie.
Trzeba umacniać stabilność gospodarki poprzez uzdrawiania finansów publicznych, a ściślej - zmniejszanie wydatków bez pokrycia (czyli deficytu). Mamy wiele przykładów krajów, które wpadły w kryzys i związany z tym wzrost bezrobocia wskutek oportunistycznego traktowania finansów publicznych przez polityków.
Trzeba zmniejszać wydatki o charakterze konsumpcyjnym po to, aby można było zwiększać nakłady na rozwój i podstawowe funkcje państwa (dobra oświata, badania naukowe, drogi, wymiar sprawiedliwości, bezpieczeństwo).
Trzeba zmniejszać obciążenia podatkowe tych, którzy tworzą miejsca pracy, czyli pracodawców. A zatem trzeba redukować fiskalizm. Wymaga to oczywiście redukcji nadmiernych wydatków publicznych. Trzeba zreformować system podatkowy tak, aby m.in. zmniejszać obciążenie kosztów pracy, w skład których wchodzi podatek od dochodów osobistych oraz rozmaite "składki".
Trzeba zreformować rynek pracy tak, aby pracodawcy nie unikali zatrudniania nowych pracowników w obawie, że nie będzie można ich nigdy zwolnić albo też dlatego, że będą musieli płacić wysokie odprawy. To są niektóre warunki zwalczania niedostatku poprzez szybsze tworzenie miejsc pracy. Oprócz tego należy realizować racjonalne i oszczędne programy wydobywania z bezrobocia tych, którzy tkwią w nim od dawna. Należy także utrzymać siatkę bezpieczeństwa socjalnego, która nie dopuszcza do wyłudzeń, a zapewnia elementarną pomoc osobom przejściowo pozostającym bez pracy. W Polsce mamy system rozrzutny, bo źle zaadresowany. W efekcie pieniądze podatników docierają w dużym stopniu do tych, którzy ich nie potrzebują, a omijają część ludzi w prawdziwej potrzebie. Koszty takiego systemu podważają warunki realizacji najważniejszego sposobu zwalczania niedostatku, a mianowicie tworzenia miejsc pracy. Jak chyba widać - wiadomo, co trzeba robić, aby eliminować w kraju niedostatek. Na przeszkodzie stoją fałszywi obrońcy ludu.
Więcej możesz przeczytać w 47/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.