Na XXI Kongresie Międzynarodówki Socjalistycznej nie znaleziono "trzeciej drogi"
Na XXI Kongres Międzynarodówki Socjalistycznej przyjechało do Paryża ponad 130 delegacji, w tym dwie z Polski: SLD i Unii Pracy. Wśród uczestników znalazło się jedenastu urzędujących premierów, nie mówiąc już o byłych szefach rządów oraz niezliczonych deputowanych. Zjazd pod każdym względem bardziej przypominał więc dyplomatyczne spotkanie na szczycie niż forum debaty ideologicznej. Co krok delegaci natrafiali na barczystych ochroniarzy, wyjaśniających w krótkich żołnierskich słowach, w którą stronę wolno się poruszyć, a w którą nie. Już pierwszego dnia doprowadziło to do niezwykłego wydarzenia: fotografowie prasowi ogłosili strajk, protestując przeciwko "uniemożliwianiu im pracy" i "maltretowaniu" przez służby porządkowe.
Rygory protokolarno-dyplomatyczne można było odczuć nie tylko w sferze organizacyjnej, ale i merytorycznej. Oczekiwano, że na kongresie zarysują się odpowiedzi na dwa zasadnicze pytania. Czy lepiej wybrać francuską, czy brytyjsko-niemiecką drogę do socjalizmu, a w szczególności, czy i jak poszukiwać "trzeciej drogi" między socjalizmem a liberalizmem? I drugie: czym w ogóle może być socjalizm w epoce coraz bardziej triumfującej globalizacji pod hasłami liberalnymi? Nikt jednak nie próbował rozstrzygać tych kwestii, a tym bardziej stawiać ich na ostrzu noża. Wysiłek uczestników kongresu skoncentrował się na zaokrąglaniu kantów, na poszukiwaniu "kompromisu" i "syntezy" oraz na takim doborze słów, by nikt nie mógł ich uznać za "prowokujące". Na tym, by nikt nie stracił twarzy i nie musiał ustąpić, a jednocześnie by wszyscy byli zadowoleni. Ten cel udało się osiągnąć.
Rodzina socjalistyczna zachowała się jak prawdziwa rodzina, którą obrazuje powiedzonko: "Każdy o czym innym, jak zwykle w życiu rodziny". Soliści znakomicie wykonali swoje partie, ale nie wyszedł z tego harmonijny utwór chóralny. Tony Blair, który z Gerhardem Schröderem opracował "manifest socjalliberalny", wyjaśnił (?), że pod pojęciem "trzeciej drogi" rozumie "nowoczesną socjaldemokrację". Lionel Jospin, który "manifestu" nie poparł, a potrzeby szukania "trzeciej drogi" nie odczuwa, wolał termin "nowoczesny socjalizm demokratyczny". Za tymi niuansami terminologicznymi kryją się poważne różnice poglądów, przede wszystkim dotyczących postępowania wobec sił działających na wolnym rynku. Samo istnienie tego rynku zostało już przez socjalistów bez- warunkowo zaakceptowane. W przyjętej przez kongres "Deklaracji paryskiej" czytamy między innymi: "Respektujemy twórczą funkcję rynku i bronimy jej (...). Stwierdzamy, że istnieją społeczeństwa rynkowe z systemami autorytarnymi, ale nie ma społeczeństwa demokratycznego bez rynku". Cały problem polega jednak na tym, co i jak to społeczeństwo ma robić na wolnym rynku.
Gerhard Schröder podkreślił w tym kontekście "odwieczne wartości" socjaldemokracji: "bezstronność, sprawiedliwość społeczną, wolność i równość szans, solidarność i odpowiedzialność za innych", zaznaczając od razu, że - jego zdaniem - "zapewnienie stabilności finansów publicznych jest zadaniem w najwyższym stopniu socjal- demokratycznym". Według Tony?ego Blaira, "model" działania w tych warunkach można streścić w zdaniu: "Bronić razem sprawiedliwości i ducha przedsiębiorczości". Francuscy socjaliści kładą większy nacisk na rolę woli politycznej (wyrażanej i egzekwowanej przez państwo) w aktywnym, intencjonalnym "zmienianiu" społeczeństwa. Franois Hollande, I sekretarz francuskiej PS, wezwał zgromadzonych, by "nie ograniczali swoich ambicji do roli pielęgniarzy ofiar rynku", a Lionel Jospin stwierdził, że "socjalizm nie polega tylko na zarządzaniu, jeśli nawet jest ono zręczne, skuteczne i nowoczesne". Wrócił też - choć w nieco innych słowach - do swojego ulubionego hasła: "Gospodarka rynkowa - tak, społeczeństwo rynkowe - nie". Mogła z tego wyniknąć ostra, ciekawa, zasadnicza dyskusja o perspektywach "urynkowionego" i "globalizowanego" społeczeństwa demokratycznego, o zadaniach państwa czy prawach jednostki w takich warunkach, ale nie wynikła. Zadbano przede wszystkim o uniknięcie "incydentów dyplomatycznych" - widać to również we wszystkich przyjętych przez kongres dokumentach.
W tekście "Deklaracji paryskiej" po prostu rozsiano rozmaite punkty widzenia, wskutek czego wciąż balansuje ona na granicy wewnętrznych sprzeczności, ale tak "zaokrąglonych", że w końcu nie rażą. Wzywa się w niej do "sprzyjania duchowi przedsiębiorczości w dziedzinie gospodarczej, społecznej i kulturalnej", a równocześnie zapewnia się, że racją bytu socjalistów jest "nieustanny krytyczny stosunek do kapitalizmu". Nazwano to "syntezą" i wszyscy są zadowoleni. Obserwatorowi z zewnątrz nasuwa się jednak inny syntetyczny wniosek. Otóż wygląda na to, że między liberalizmem a socjalizmem zaczyna się utrwalać stosunek podobny do tego, jaki istnieje między rządem a opozycją, kiedy ta ostatnia jest w stanie pełnić konstruktywne i niezbędne funkcje kontrolne i korygujące, ale nie jest zdolna do zaproponowania ogólnej koncepcji zaspokajania potrzeb społeczeństwa przez długi czas. Może to właśnie jest "trzecia droga"?
Rygory protokolarno-dyplomatyczne można było odczuć nie tylko w sferze organizacyjnej, ale i merytorycznej. Oczekiwano, że na kongresie zarysują się odpowiedzi na dwa zasadnicze pytania. Czy lepiej wybrać francuską, czy brytyjsko-niemiecką drogę do socjalizmu, a w szczególności, czy i jak poszukiwać "trzeciej drogi" między socjalizmem a liberalizmem? I drugie: czym w ogóle może być socjalizm w epoce coraz bardziej triumfującej globalizacji pod hasłami liberalnymi? Nikt jednak nie próbował rozstrzygać tych kwestii, a tym bardziej stawiać ich na ostrzu noża. Wysiłek uczestników kongresu skoncentrował się na zaokrąglaniu kantów, na poszukiwaniu "kompromisu" i "syntezy" oraz na takim doborze słów, by nikt nie mógł ich uznać za "prowokujące". Na tym, by nikt nie stracił twarzy i nie musiał ustąpić, a jednocześnie by wszyscy byli zadowoleni. Ten cel udało się osiągnąć.
Rodzina socjalistyczna zachowała się jak prawdziwa rodzina, którą obrazuje powiedzonko: "Każdy o czym innym, jak zwykle w życiu rodziny". Soliści znakomicie wykonali swoje partie, ale nie wyszedł z tego harmonijny utwór chóralny. Tony Blair, który z Gerhardem Schröderem opracował "manifest socjalliberalny", wyjaśnił (?), że pod pojęciem "trzeciej drogi" rozumie "nowoczesną socjaldemokrację". Lionel Jospin, który "manifestu" nie poparł, a potrzeby szukania "trzeciej drogi" nie odczuwa, wolał termin "nowoczesny socjalizm demokratyczny". Za tymi niuansami terminologicznymi kryją się poważne różnice poglądów, przede wszystkim dotyczących postępowania wobec sił działających na wolnym rynku. Samo istnienie tego rynku zostało już przez socjalistów bez- warunkowo zaakceptowane. W przyjętej przez kongres "Deklaracji paryskiej" czytamy między innymi: "Respektujemy twórczą funkcję rynku i bronimy jej (...). Stwierdzamy, że istnieją społeczeństwa rynkowe z systemami autorytarnymi, ale nie ma społeczeństwa demokratycznego bez rynku". Cały problem polega jednak na tym, co i jak to społeczeństwo ma robić na wolnym rynku.
Gerhard Schröder podkreślił w tym kontekście "odwieczne wartości" socjaldemokracji: "bezstronność, sprawiedliwość społeczną, wolność i równość szans, solidarność i odpowiedzialność za innych", zaznaczając od razu, że - jego zdaniem - "zapewnienie stabilności finansów publicznych jest zadaniem w najwyższym stopniu socjal- demokratycznym". Według Tony?ego Blaira, "model" działania w tych warunkach można streścić w zdaniu: "Bronić razem sprawiedliwości i ducha przedsiębiorczości". Francuscy socjaliści kładą większy nacisk na rolę woli politycznej (wyrażanej i egzekwowanej przez państwo) w aktywnym, intencjonalnym "zmienianiu" społeczeństwa. Franois Hollande, I sekretarz francuskiej PS, wezwał zgromadzonych, by "nie ograniczali swoich ambicji do roli pielęgniarzy ofiar rynku", a Lionel Jospin stwierdził, że "socjalizm nie polega tylko na zarządzaniu, jeśli nawet jest ono zręczne, skuteczne i nowoczesne". Wrócił też - choć w nieco innych słowach - do swojego ulubionego hasła: "Gospodarka rynkowa - tak, społeczeństwo rynkowe - nie". Mogła z tego wyniknąć ostra, ciekawa, zasadnicza dyskusja o perspektywach "urynkowionego" i "globalizowanego" społeczeństwa demokratycznego, o zadaniach państwa czy prawach jednostki w takich warunkach, ale nie wynikła. Zadbano przede wszystkim o uniknięcie "incydentów dyplomatycznych" - widać to również we wszystkich przyjętych przez kongres dokumentach.
W tekście "Deklaracji paryskiej" po prostu rozsiano rozmaite punkty widzenia, wskutek czego wciąż balansuje ona na granicy wewnętrznych sprzeczności, ale tak "zaokrąglonych", że w końcu nie rażą. Wzywa się w niej do "sprzyjania duchowi przedsiębiorczości w dziedzinie gospodarczej, społecznej i kulturalnej", a równocześnie zapewnia się, że racją bytu socjalistów jest "nieustanny krytyczny stosunek do kapitalizmu". Nazwano to "syntezą" i wszyscy są zadowoleni. Obserwatorowi z zewnątrz nasuwa się jednak inny syntetyczny wniosek. Otóż wygląda na to, że między liberalizmem a socjalizmem zaczyna się utrwalać stosunek podobny do tego, jaki istnieje między rządem a opozycją, kiedy ta ostatnia jest w stanie pełnić konstruktywne i niezbędne funkcje kontrolne i korygujące, ale nie jest zdolna do zaproponowania ogólnej koncepcji zaspokajania potrzeb społeczeństwa przez długi czas. Może to właśnie jest "trzecia droga"?
Więcej możesz przeczytać w 47/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.