Na naszym podejściu do przeszłości ciążą żałobne tradycje powstań
Nie wykorzystaliśmy swej szansy - mówił Janusz Reiter, były ambasador Polski w Niemczech, obserwując szaleństwo obchodów dziesięciolecia zburzenia muru berlińskiego. Już wkrótce po przejeździe przez Berlin kawalkady trzystu trabantów pod hasłem "DDR Power" czekają nas kolejne obchody - tym razem w Pradze. Dziesięć lat "aksamitnej rewolucji" to m.in. pieczołowita rekonstrukcja lad sklepowych Tuzeksów (odpowiedników polskich Peweksów), kolejek przed sklepami spożywczymi i rozdawnictwo bonów towarowych dla szczególnie zasłużonych towarzyszy.
- A my, Polacy, nie potrafimy się cieszyć z ważnych wydarzeń w życiu całej społeczności. Stąd, co zawsze mnie dziwiło, ledwie garstki świętujących 11 listopada czy 3 maja. Rozumiem, że 11 listopada szybko można się nabawić kataru, ale 3 maja? - zastanawia się Andrzej Olechowski, były szef polskiej dyplomacji. - Nasze rocznice pełne są sztywniactwa, traktowane jako platforma dla polityków, nie zaś okazja do gromadzenia się, wspólnego przeżywania radości. - Święta narodowe powinny być świętami radości, i to radości wszystkich - przyznaje Maciej Płażyński, marszałek Sejmu. Tymczasem każda rocznica w Polsce to kolejna sprawa poważna, niemal święta. - Tak jest, taką mamy tradycję - potwierdza biskup Tadeusz Pieronek. - Tradycji nie warto zmieniać dla samej zmiany. Czesi mają większe skłonności do tego, by czcić rocznice i bawić się w stylu wojaka Szwejka. Nie ma w tym nic złego, że nasza tradycja jest odmienna - przekonuje biskup Pieronek. Jeszcze przed obchodami "aksamitnej rewolucji" w Pradze Berlinem zawładnęło szaleństwo wspomnień. W dziesiątą rocznicę runięcia muru, który dzielił dwie części miasta przez 10785 dni, będącego symbolem podziału świata drugiej połowy XX wieku, uroczysty koncert zgromadził ponad sto tysięcy osób odbywały się festyny, wystawy. Mimo nie sprzyjającej aury przy Bramie Brandenburskiej zebrały się tłumy Niemców z plakietkami "Genau 10" (Dokładnie 10), świętujących przy fajerwerkach i szampanie.
Swe uczucia demonstrowali zarówno cieszący się z rozbiórki muru, jak i ci, dla których jego zburzenie było synonimem upadku ich kraju. Na placu stanął pierwszy trabant, który przejechał przez bramę po zlikwidowaniu muru. Nie tylko składano wieńce i wygłaszano przemówienia na specjalnym posiedzeniu w budynku Reichstagu, nie tylko biły dzwony, nie tylko prezentowano na gigantycznym telebimie filmy dokumentalne, ale też organizowano imprezy dla dziesięciolatków - pierwszych dzieci, które urodziły się w wolnych Niemczech. Bohaterem dnia stał się Pascal, dziesięciolatek, pierwsze dziecko, które przyszło na świat "w Niemczech bez muru".
Jedynie Bukareszt i Warszawa, jeśli już świętują dziesiątą rocznicę obalenia komunizmu, to z patosem, powagą, na koturnach, w salonach. Jakbyśmy się wstydzili tego, co się wówczas stało. Jakbyśmy nie chcieli denerwować współziomków. Jakbyśmy - to casus Bukaresztu wciąż eksploatującego w mediach "sieroty po Ceausţescu" - liczyli na jakiś nowy plan Marshalla ze strony zajętego swymi problemami Zachodu lub - co z kolei widoczne przede wszystkim w Moskwie - ciągle nie przywykli do niezawisłości, uważając ją za coś hańbiącego, urągającego dawnemu mocarstwu. - W tym, jak przemykamy obok tej jakże radosnej rocznicy, najlepiej widać nasz narodowy charakter. W Polsce nie obchodzimy przecież wesołych świąt. Jednym z nielicznych wyjątków jest Nowy Rok. Nawet Boże Narodzenie jest stosunkowo smutne. Żałobne tradycje powstań ciążą na naszym podejściu do przeszłości - konstatuje prof. Lech Falandysz, prawnik, publicysta. - Większość ludzi na polskich ulicach ma twarze zasępione, a nawet złe. Gdy ktoś się uśmiecha, jest podejrzany: albo jest na bani, albo coś knuje. Brakuje nam dystansu do siebie, mamy niewielkie poczucie humoru - dodaje psycholog Andrzej Samson. Inaczej widzi ten problem wnikliwy obserwator przemian w naszej części Europy, Christopher Bobinski, korespondent "Financial Times": - Obok różnic w charakterze narodowym mamy do czynienia z różnicami w procesie wyzwalania się spod wpływu Moskwy. O ile Polska była prekursorem tej walki, a "okrągły stół" był zakończeniem całej dekady walki, o tyle inne kraje niejako korzystają z polskich dokonań.
Trudy "polskiej drogi" owocują dziś arcypoważnym podejściem Polaków do rocznicy obalenia komunizmu. - Pamiętajmy też, że pomysły na wesołe imprezy przychodzą na ogół "z dołu" - dodaje prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog. W Pradze pomysł na happening podsunęli władzom miasta studenci. Jedynym pomysłem upamiętnienia najnowszej historii jest u nas idea założenia Muzeum Komunizmu w gmachu Pałacu Kultury i Nauki im. J. Stalina z restauracją serwującą "menu z epoki" przez ospałych kelnerów. - Nie zapominajmy, że trudno podać jedną konkretną datę wyznaczającą kres komunizmu w Polsce.
Można wymienić kilka wydarzeń, który w istotny sposób się do tego przyczyniły, takich jak protesty społeczne w 1980 r., "okrągły stół", wybory czerwcowe czy powołanie pierwszego niekomunistycznego rządu Tadeusza Mazowieckiego. W przeciwieństwie do praskiej "aksamitnej rewolucji" czy obalenia Ceausţescu w Rumunii w Polsce zmiana systemu miała wyraźnie charakter kilkuletniego procesu - zauważa dr Jan Garlicki, socjolog polityki. W sondażu "Wprost" Lech Wałęsa za narodziny III RP uznał 28 października 1992 r. (ostatni żołnierz "bratniej armii" opuścił wówczas Polskę), Tadeusz Mazowiecki - 12 września 1989 r. (powstał pierwszy niekomunistyczny rząd), Wojciech Jaruzelski - 2 kwietnia 1997 r. (uchwalono nową konstytucję), Jan Olszewski - 29 grudnia 1989 r. (Sejm wykreślił z konstytucji zdanie o socjalizmie, zmieniając również nazwę państwa), Marian Krzaklewski - 9 grudnia 1990 r. (Lech Wałęsa zwyciężył w wyborach prezydenckich), a Leszek Moczulski - 22 grudnia 1990 r. (prezydent Wałęsa został zaprzysiężony). - Obserwując różnice w podejściu do tej rocznicy, nie zapominajmy też, że o ile sierpień 1980 r. czy wybory roku 1989 wpisują się w historię polskich powstań i prób odzyskania niepodległości, o tyle w roku 1989 w Pradze chodziło głównie o zmianę sposobu życia - dodaje prof. Jacek Kurczewski, socjolog. - Wielu ludzi nie cieszy się po dziesięciu latach od zmiany systemu. Stracili minimum zapewniane im przez PRL. Mieli gdzie pracować i co jeść. Jeśli było im zbyt trudno, szli na wódkę. Jeśli tak silna jest nostalgia za PRL, nie dziwi mnie brak entuzjazmu dla zmian, przełomu - mówi Lech Falandysz. A może wstydzimy się tego, co wydarzyło się dziesięć lat temu w naszej części Europy, nie chcemy urazić innych, świętując nadto wesoło?
System polityczny obala się szybko. Na zmianę mentalności
potrzeba dwóch, trzech pokoleń
- Radosne świętowanie mogłoby się spotkać z krytyką ze strony partii opozycyjnych. I nie tylko ich. Przeciętny Polak mógłby się oburzyć: z czego się cieszyć, skoro on nie ma czego do garnka włożyć? - zauważa prof. Edmund Wnuk-Lipiński. Czy jednak nie przyznajemy się aby w ten sposób do przegrania "dziesięciu lat wolności"?
- Pamiętajmy też, że w wielu ludziach po dziesięciu latach od obalenia komunizmu głęboko tkwi upokorzenie, niesmak i wstyd. Jeżeli obnażenie brzydoty nie budzi wstydu, tym gorzej dla tych, którzy go nie odczuwają - zauważa biskup Tadeusz Pieronek. - Nie nastąpił proces oczyszczenia, nie uwolniliśmy się od niechęci, czasami nawet nienawiści. Wina rozłożona jest i po stronie tych, którzy się zbrudzili i po stronie tych, którzy nie potrafią przebaczyć. Ślady komunizmu pozostaną w ludziach przez lata, przez pokolenia. To jest rana, której nie sposób zakleić plastrem. O swego rodzaju "ostalgii" można też mówić we wschodnich Niemczech. Systematycznie prowadzone studia psychologiczne pokazują, że dziesięć lat po zburzeniu muru nastroje dalekie są od tych, jakie deklarowano w 1989 r. "Dziesięć lat po tym, jak zjednoczone Niemcy miesiącami żyły jak w transie i zalewały się łzami szczęścia, kraj "dopadło" otrzeźwienie i rozczarowanie" - stwierdził na łamach "Focusa" Elmar Brähler, profesor psychologii z uniwersytetu w Lipsku. Przeprowadzone przez niego badania dowodzą, że poczucie wspólnoty Niemców z dwóch części kraju po początkowej euforii jest coraz słabsze. Poziom "frustracji po 1989 r." jest coraz silniejszy, i to nie tylko wśród Ossich (pogardliwe określenie obywateli b. NRD). "Wielu Niemców obstaje przy swoich przyzwyczajeniach, pielęgnuje uprzedzenia i dawny styl życia. Brakuje dobrej woli i chęci dopasowania się do nowych warunków. Jedni drugim mają za złe, że nie są do siebie podobni. Kiedyś wszyscy deklarowali wzajemną pomoc. Dzisiaj niewielu o tym pamięta" - ocenia prof. Bähler. Na temat często dramatycznych, narastających różnic między Niemcami ze wschodu i zachodu napisano już prawie 18 tys. psychologicznych oraz socjologicznych studiów i opracowań, ale - co znamienne - nie przeszkadza to świętować rocznicy zburzenia muru fajerwerkami i szampanem. Lech Wałęsa często ostatnio powtarza, że system polityczny obala się bardzo szybko - czasem wystarczy kilka godzin. Na zmianę systemu ekonomicznego potrzeba kilku lat. Najtrudniej jest ze zmianą mentalności - na to potrzeba dwóch, trzech pokoleń. Ale także i w Polsce silne jest pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków, których tożsamość związana jest z przełomem roku 1989. Dlaczego nie piją szampana, radując się na ulicach miast?
- A my, Polacy, nie potrafimy się cieszyć z ważnych wydarzeń w życiu całej społeczności. Stąd, co zawsze mnie dziwiło, ledwie garstki świętujących 11 listopada czy 3 maja. Rozumiem, że 11 listopada szybko można się nabawić kataru, ale 3 maja? - zastanawia się Andrzej Olechowski, były szef polskiej dyplomacji. - Nasze rocznice pełne są sztywniactwa, traktowane jako platforma dla polityków, nie zaś okazja do gromadzenia się, wspólnego przeżywania radości. - Święta narodowe powinny być świętami radości, i to radości wszystkich - przyznaje Maciej Płażyński, marszałek Sejmu. Tymczasem każda rocznica w Polsce to kolejna sprawa poważna, niemal święta. - Tak jest, taką mamy tradycję - potwierdza biskup Tadeusz Pieronek. - Tradycji nie warto zmieniać dla samej zmiany. Czesi mają większe skłonności do tego, by czcić rocznice i bawić się w stylu wojaka Szwejka. Nie ma w tym nic złego, że nasza tradycja jest odmienna - przekonuje biskup Pieronek. Jeszcze przed obchodami "aksamitnej rewolucji" w Pradze Berlinem zawładnęło szaleństwo wspomnień. W dziesiątą rocznicę runięcia muru, który dzielił dwie części miasta przez 10785 dni, będącego symbolem podziału świata drugiej połowy XX wieku, uroczysty koncert zgromadził ponad sto tysięcy osób odbywały się festyny, wystawy. Mimo nie sprzyjającej aury przy Bramie Brandenburskiej zebrały się tłumy Niemców z plakietkami "Genau 10" (Dokładnie 10), świętujących przy fajerwerkach i szampanie.
Swe uczucia demonstrowali zarówno cieszący się z rozbiórki muru, jak i ci, dla których jego zburzenie było synonimem upadku ich kraju. Na placu stanął pierwszy trabant, który przejechał przez bramę po zlikwidowaniu muru. Nie tylko składano wieńce i wygłaszano przemówienia na specjalnym posiedzeniu w budynku Reichstagu, nie tylko biły dzwony, nie tylko prezentowano na gigantycznym telebimie filmy dokumentalne, ale też organizowano imprezy dla dziesięciolatków - pierwszych dzieci, które urodziły się w wolnych Niemczech. Bohaterem dnia stał się Pascal, dziesięciolatek, pierwsze dziecko, które przyszło na świat "w Niemczech bez muru".
Jedynie Bukareszt i Warszawa, jeśli już świętują dziesiątą rocznicę obalenia komunizmu, to z patosem, powagą, na koturnach, w salonach. Jakbyśmy się wstydzili tego, co się wówczas stało. Jakbyśmy nie chcieli denerwować współziomków. Jakbyśmy - to casus Bukaresztu wciąż eksploatującego w mediach "sieroty po Ceausţescu" - liczyli na jakiś nowy plan Marshalla ze strony zajętego swymi problemami Zachodu lub - co z kolei widoczne przede wszystkim w Moskwie - ciągle nie przywykli do niezawisłości, uważając ją za coś hańbiącego, urągającego dawnemu mocarstwu. - W tym, jak przemykamy obok tej jakże radosnej rocznicy, najlepiej widać nasz narodowy charakter. W Polsce nie obchodzimy przecież wesołych świąt. Jednym z nielicznych wyjątków jest Nowy Rok. Nawet Boże Narodzenie jest stosunkowo smutne. Żałobne tradycje powstań ciążą na naszym podejściu do przeszłości - konstatuje prof. Lech Falandysz, prawnik, publicysta. - Większość ludzi na polskich ulicach ma twarze zasępione, a nawet złe. Gdy ktoś się uśmiecha, jest podejrzany: albo jest na bani, albo coś knuje. Brakuje nam dystansu do siebie, mamy niewielkie poczucie humoru - dodaje psycholog Andrzej Samson. Inaczej widzi ten problem wnikliwy obserwator przemian w naszej części Europy, Christopher Bobinski, korespondent "Financial Times": - Obok różnic w charakterze narodowym mamy do czynienia z różnicami w procesie wyzwalania się spod wpływu Moskwy. O ile Polska była prekursorem tej walki, a "okrągły stół" był zakończeniem całej dekady walki, o tyle inne kraje niejako korzystają z polskich dokonań.
Trudy "polskiej drogi" owocują dziś arcypoważnym podejściem Polaków do rocznicy obalenia komunizmu. - Pamiętajmy też, że pomysły na wesołe imprezy przychodzą na ogół "z dołu" - dodaje prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog. W Pradze pomysł na happening podsunęli władzom miasta studenci. Jedynym pomysłem upamiętnienia najnowszej historii jest u nas idea założenia Muzeum Komunizmu w gmachu Pałacu Kultury i Nauki im. J. Stalina z restauracją serwującą "menu z epoki" przez ospałych kelnerów. - Nie zapominajmy, że trudno podać jedną konkretną datę wyznaczającą kres komunizmu w Polsce.
Można wymienić kilka wydarzeń, który w istotny sposób się do tego przyczyniły, takich jak protesty społeczne w 1980 r., "okrągły stół", wybory czerwcowe czy powołanie pierwszego niekomunistycznego rządu Tadeusza Mazowieckiego. W przeciwieństwie do praskiej "aksamitnej rewolucji" czy obalenia Ceausţescu w Rumunii w Polsce zmiana systemu miała wyraźnie charakter kilkuletniego procesu - zauważa dr Jan Garlicki, socjolog polityki. W sondażu "Wprost" Lech Wałęsa za narodziny III RP uznał 28 października 1992 r. (ostatni żołnierz "bratniej armii" opuścił wówczas Polskę), Tadeusz Mazowiecki - 12 września 1989 r. (powstał pierwszy niekomunistyczny rząd), Wojciech Jaruzelski - 2 kwietnia 1997 r. (uchwalono nową konstytucję), Jan Olszewski - 29 grudnia 1989 r. (Sejm wykreślił z konstytucji zdanie o socjalizmie, zmieniając również nazwę państwa), Marian Krzaklewski - 9 grudnia 1990 r. (Lech Wałęsa zwyciężył w wyborach prezydenckich), a Leszek Moczulski - 22 grudnia 1990 r. (prezydent Wałęsa został zaprzysiężony). - Obserwując różnice w podejściu do tej rocznicy, nie zapominajmy też, że o ile sierpień 1980 r. czy wybory roku 1989 wpisują się w historię polskich powstań i prób odzyskania niepodległości, o tyle w roku 1989 w Pradze chodziło głównie o zmianę sposobu życia - dodaje prof. Jacek Kurczewski, socjolog. - Wielu ludzi nie cieszy się po dziesięciu latach od zmiany systemu. Stracili minimum zapewniane im przez PRL. Mieli gdzie pracować i co jeść. Jeśli było im zbyt trudno, szli na wódkę. Jeśli tak silna jest nostalgia za PRL, nie dziwi mnie brak entuzjazmu dla zmian, przełomu - mówi Lech Falandysz. A może wstydzimy się tego, co wydarzyło się dziesięć lat temu w naszej części Europy, nie chcemy urazić innych, świętując nadto wesoło?
System polityczny obala się szybko. Na zmianę mentalności
potrzeba dwóch, trzech pokoleń
- Radosne świętowanie mogłoby się spotkać z krytyką ze strony partii opozycyjnych. I nie tylko ich. Przeciętny Polak mógłby się oburzyć: z czego się cieszyć, skoro on nie ma czego do garnka włożyć? - zauważa prof. Edmund Wnuk-Lipiński. Czy jednak nie przyznajemy się aby w ten sposób do przegrania "dziesięciu lat wolności"?
- Pamiętajmy też, że w wielu ludziach po dziesięciu latach od obalenia komunizmu głęboko tkwi upokorzenie, niesmak i wstyd. Jeżeli obnażenie brzydoty nie budzi wstydu, tym gorzej dla tych, którzy go nie odczuwają - zauważa biskup Tadeusz Pieronek. - Nie nastąpił proces oczyszczenia, nie uwolniliśmy się od niechęci, czasami nawet nienawiści. Wina rozłożona jest i po stronie tych, którzy się zbrudzili i po stronie tych, którzy nie potrafią przebaczyć. Ślady komunizmu pozostaną w ludziach przez lata, przez pokolenia. To jest rana, której nie sposób zakleić plastrem. O swego rodzaju "ostalgii" można też mówić we wschodnich Niemczech. Systematycznie prowadzone studia psychologiczne pokazują, że dziesięć lat po zburzeniu muru nastroje dalekie są od tych, jakie deklarowano w 1989 r. "Dziesięć lat po tym, jak zjednoczone Niemcy miesiącami żyły jak w transie i zalewały się łzami szczęścia, kraj "dopadło" otrzeźwienie i rozczarowanie" - stwierdził na łamach "Focusa" Elmar Brähler, profesor psychologii z uniwersytetu w Lipsku. Przeprowadzone przez niego badania dowodzą, że poczucie wspólnoty Niemców z dwóch części kraju po początkowej euforii jest coraz słabsze. Poziom "frustracji po 1989 r." jest coraz silniejszy, i to nie tylko wśród Ossich (pogardliwe określenie obywateli b. NRD). "Wielu Niemców obstaje przy swoich przyzwyczajeniach, pielęgnuje uprzedzenia i dawny styl życia. Brakuje dobrej woli i chęci dopasowania się do nowych warunków. Jedni drugim mają za złe, że nie są do siebie podobni. Kiedyś wszyscy deklarowali wzajemną pomoc. Dzisiaj niewielu o tym pamięta" - ocenia prof. Bähler. Na temat często dramatycznych, narastających różnic między Niemcami ze wschodu i zachodu napisano już prawie 18 tys. psychologicznych oraz socjologicznych studiów i opracowań, ale - co znamienne - nie przeszkadza to świętować rocznicy zburzenia muru fajerwerkami i szampanem. Lech Wałęsa często ostatnio powtarza, że system polityczny obala się bardzo szybko - czasem wystarczy kilka godzin. Na zmianę systemu ekonomicznego potrzeba kilku lat. Najtrudniej jest ze zmianą mentalności - na to potrzeba dwóch, trzech pokoleń. Ale także i w Polsce silne jest pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków, których tożsamość związana jest z przełomem roku 1989. Dlaczego nie piją szampana, radując się na ulicach miast?
Więcej możesz przeczytać w 47/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.