Pięć miesięcy po tym, jak kanclerz Schröder ogłosił, że bramy Niemiec będą otwarte dla zagranicznych informatyków, w niemieckich biurach pośrednictwa pracy nie ma kolejek
Wprawdzie chętnych do emigracji programistów nie brakuje, ale równie atrakcyjne oferty przedstawiły wcześniej inne kraje. Amerykańscy, brytyjscy i kanadyjscy łowcy głów od lat skupują informatyczne talenty w Azji i Europie Wschodniej.
Brak specjalistów od technologii informatycznych nie jest wyłącznie niemieckim problemem - boryka się z nim cały rozwinięty świat. Niż demograficzny, niski poziom kształcenia oraz powszechny brak zainteresowania naukami ścisłymi zmuszają pracodawców do szukania talentów poza granicami. W Europie mnożą się firmy, specjalizujące się w poszukiwaniu i sprowadzaniu zdolnych ludzi na zamówienie potentatów branży informatycznej. Przeciwnicy pozbawiania uboższych krajów wykwalifikowanych kadr ostrzegają, że to powtórka "drenażu mózgów" sprzed czterdziestu lat.
W 1999 r. w raporcie amerykańskiego Departamentu Handlu podano, że Stany Zjednoczone do 2006 r. będą potrzebowały ponad 150 tys. informatyków rocznie. Analitycy Microsoftu szacują, że w całej Europie Zachodniej do roku 2003 będzie ich brakowało 1,7 mln, z czego 400 tys. w samych Niemczech. A jeszcze dwa lata temu w tej branży w Europie było niecałe pół miliona wakatów.
Najbardziej zdeterminowani skłonni są sprowadzić pracowników z końca świata. Nie chodzi zresztą jedynie o średnią ocen absolwenta szkoły wyższej. Łowcy szukają osób otwartych, zdolnych do adaptacji, myślących w kategoriach globalnych i gotowych do podejmowania wyzwań. Tacy ludzie zbudowali Amerykę, takich muszą sprowadzić wszystkie kraje, które nie chcą pozostawać w tyle. W żarcie, że o sukcesie Doliny Krzemowej przesądzili Chińczycy i Hindusi, a nie obwody zintegrowane, jest sporo prawdy. Zarządzają oni co trzecią firmą high-tech w tym rejonie. Założyciel korporacji Computer Associates Charles Wang, uznawany za najskuteczniejszego menedżera w branży informatycznej, pochodzi z Chin, a Sanjay Kumar, człowiek nr 2 w jego firmie, jest Hindusem. Amerykańska gospodarka wzbogaca się dzięki imigrantom o 10 mld USD rocznie.
Kongres USA postanowił zmienić zasady przyznawania wiz typu H-1B jeszcze tego lata. Chodzi o zezwolenie na przyjazd większej liczby technicznie wykształconych imigrantów. W 1998 r. limit zwiększono z 65 tys. osób do 115 tys., ale lobby biznesowe mówi o konieczności przyjęcia 200 tys. osób. Również Kanada otwiera się na imigrantów - w tym roku chce ich przyjąć ponad 220 tys., Australia natomiast - 85 tys. (dotychczasowy limit wynosił 35 tys.).
Niemcy postanowiły zatrudnić tylko 20 tys. specjalistów branży informatycznej z zagranicy. Ale w Europie Zachodniej nawet taka liczba to prawdziwa rewolucja. "Absurd polega na tym, że polityka imigracyjna Niemiec koncentruje się wciąż na potrzebach cudzoziemców, a nie wielkiego biznesu" - mówi Stefan Röver z Brokat Infosystems. Innym problemem jest coraz większa niechęć Europejczyków wobec przybyszów oskarżanych o odbieranie miejsc pracy.
We Francji 25 proc. pracowników branży IT stanowią imigranci. Mimo to kraj ten dysponuje 185 tys. wolnych stanowisk. W dodatku od pewnego czasu obserwuje się odpływ rodzimej siły roboczej. Młodzi Francuzi podróżują w poszukiwaniu sławy i fortuny, buntując się przeciw wysokim podatkom. Ponad 50 tys. osiedliło się w kalifornijskiej Dolinie Krzemowej. Inni uciekają do Hongkongu. "Tutaj płacę piętnastoprocentowe podatki, jeżdżę jaguarem i mogę pracować 90 godzin tygodniowo, a nie 35" - mówi 35-letnia Valerie Ohanessian, która dziesięć lat temu wyjechała z Francji.
Premier Wielkiej Brytanii Tony Blair podjął kroki zmierzające do wydłużenia pobytu imigrantów ekonomicznych z czterech do pięciu lat. Nowe przepisy mają być ogłoszone już we wrześniu. Głównym celem Blaira jest zerwanie z dotychczasową polityką zamkniętych drzwi, stosowaną w Wielkiej Brytanii od lat 70. W kraju tym brakuje 200 tys. informatyków. Dla porównania Włochy poszukują 15 tys. specjalistów tej branży.
Mimo otwartości na świat nawet wykształconych informatyków dotknie problem asymilacji w nowej ojczyźnie. W ubiegłym roku amerykański Kongres przeznaczył 25,5 mln USD na realizację projektu "transformacji przybyszów w obywateli Stanów Zjednoczonych"; programy nauki języka angielskiego i edukacji obywatelskiej powinny przygotować imigrantów do testu, jaki będą musieli zdać, starając się o naturalizację. Problem asymilacji cudzoziemców jest chyba najbardziej odczuwalny w Japonii, która potrzebuje 210 tys. inżynierów. Z opracowań Uniwersytetu w Tokio wynika, że kraj ten coraz szybciej obniża swe notowania w rankingu państw wiodących w branży IT. Mimo liberalizacji przepisów (liczba wykształconych imigrantów i tak znacząco wzrosła w ostatnich latach - w 1991 r. przybyło ich ponad trzy tysiące, a w ubiegłym roku - już prawie szesnaście tysięcy) Japonia nie jest zbyt popularna, gdyż "wędrującym" specjalistom trudno przystosować się do korporacyjnego stylu życia. Przyjeżdżają tutaj głównie Koreańczycy i Chińczycy. Poza tym w ubiegłym roku tylko do Stanów Zjednoczonych wyemigrowało prawie pięć tysięcy Japończyków.
Nie zawsze absolwenci w poszukiwaniu dobrze płatnej pracy muszą wyjeżdżać za granicę. Zdarza się, że to praca przychodzi do nich. Kilka dużych firm amerykańskich otworzyło laboratoria na terenie Instytutu Technologii Informacyjnych w Hyderabadzie, na południu Indii, gdyż w kraju tym pojawiło się wiele informatycznych talentów.
Giganci branży IT od dłuższego czasu penetrują też rynek izraelski, na którym pojawili się młodzi imigranci z byłego ZSRR i wysoko wykwalifikowani pracownicy, wiedzę i doświadczenie zawdzięczający służbie w skomputeryzowanej armii. Filie otworzyły tu już korporacje Intel, Motorola, IBM oraz Microsoft. Polska na razie dobrze sobie radzi z eksportem talentów - w imporcie notujemy mizerne rezultaty.
Brak specjalistów od technologii informatycznych nie jest wyłącznie niemieckim problemem - boryka się z nim cały rozwinięty świat. Niż demograficzny, niski poziom kształcenia oraz powszechny brak zainteresowania naukami ścisłymi zmuszają pracodawców do szukania talentów poza granicami. W Europie mnożą się firmy, specjalizujące się w poszukiwaniu i sprowadzaniu zdolnych ludzi na zamówienie potentatów branży informatycznej. Przeciwnicy pozbawiania uboższych krajów wykwalifikowanych kadr ostrzegają, że to powtórka "drenażu mózgów" sprzed czterdziestu lat.
W 1999 r. w raporcie amerykańskiego Departamentu Handlu podano, że Stany Zjednoczone do 2006 r. będą potrzebowały ponad 150 tys. informatyków rocznie. Analitycy Microsoftu szacują, że w całej Europie Zachodniej do roku 2003 będzie ich brakowało 1,7 mln, z czego 400 tys. w samych Niemczech. A jeszcze dwa lata temu w tej branży w Europie było niecałe pół miliona wakatów.
Najbardziej zdeterminowani skłonni są sprowadzić pracowników z końca świata. Nie chodzi zresztą jedynie o średnią ocen absolwenta szkoły wyższej. Łowcy szukają osób otwartych, zdolnych do adaptacji, myślących w kategoriach globalnych i gotowych do podejmowania wyzwań. Tacy ludzie zbudowali Amerykę, takich muszą sprowadzić wszystkie kraje, które nie chcą pozostawać w tyle. W żarcie, że o sukcesie Doliny Krzemowej przesądzili Chińczycy i Hindusi, a nie obwody zintegrowane, jest sporo prawdy. Zarządzają oni co trzecią firmą high-tech w tym rejonie. Założyciel korporacji Computer Associates Charles Wang, uznawany za najskuteczniejszego menedżera w branży informatycznej, pochodzi z Chin, a Sanjay Kumar, człowiek nr 2 w jego firmie, jest Hindusem. Amerykańska gospodarka wzbogaca się dzięki imigrantom o 10 mld USD rocznie.
Kongres USA postanowił zmienić zasady przyznawania wiz typu H-1B jeszcze tego lata. Chodzi o zezwolenie na przyjazd większej liczby technicznie wykształconych imigrantów. W 1998 r. limit zwiększono z 65 tys. osób do 115 tys., ale lobby biznesowe mówi o konieczności przyjęcia 200 tys. osób. Również Kanada otwiera się na imigrantów - w tym roku chce ich przyjąć ponad 220 tys., Australia natomiast - 85 tys. (dotychczasowy limit wynosił 35 tys.).
Niemcy postanowiły zatrudnić tylko 20 tys. specjalistów branży informatycznej z zagranicy. Ale w Europie Zachodniej nawet taka liczba to prawdziwa rewolucja. "Absurd polega na tym, że polityka imigracyjna Niemiec koncentruje się wciąż na potrzebach cudzoziemców, a nie wielkiego biznesu" - mówi Stefan Röver z Brokat Infosystems. Innym problemem jest coraz większa niechęć Europejczyków wobec przybyszów oskarżanych o odbieranie miejsc pracy.
We Francji 25 proc. pracowników branży IT stanowią imigranci. Mimo to kraj ten dysponuje 185 tys. wolnych stanowisk. W dodatku od pewnego czasu obserwuje się odpływ rodzimej siły roboczej. Młodzi Francuzi podróżują w poszukiwaniu sławy i fortuny, buntując się przeciw wysokim podatkom. Ponad 50 tys. osiedliło się w kalifornijskiej Dolinie Krzemowej. Inni uciekają do Hongkongu. "Tutaj płacę piętnastoprocentowe podatki, jeżdżę jaguarem i mogę pracować 90 godzin tygodniowo, a nie 35" - mówi 35-letnia Valerie Ohanessian, która dziesięć lat temu wyjechała z Francji.
Premier Wielkiej Brytanii Tony Blair podjął kroki zmierzające do wydłużenia pobytu imigrantów ekonomicznych z czterech do pięciu lat. Nowe przepisy mają być ogłoszone już we wrześniu. Głównym celem Blaira jest zerwanie z dotychczasową polityką zamkniętych drzwi, stosowaną w Wielkiej Brytanii od lat 70. W kraju tym brakuje 200 tys. informatyków. Dla porównania Włochy poszukują 15 tys. specjalistów tej branży.
Mimo otwartości na świat nawet wykształconych informatyków dotknie problem asymilacji w nowej ojczyźnie. W ubiegłym roku amerykański Kongres przeznaczył 25,5 mln USD na realizację projektu "transformacji przybyszów w obywateli Stanów Zjednoczonych"; programy nauki języka angielskiego i edukacji obywatelskiej powinny przygotować imigrantów do testu, jaki będą musieli zdać, starając się o naturalizację. Problem asymilacji cudzoziemców jest chyba najbardziej odczuwalny w Japonii, która potrzebuje 210 tys. inżynierów. Z opracowań Uniwersytetu w Tokio wynika, że kraj ten coraz szybciej obniża swe notowania w rankingu państw wiodących w branży IT. Mimo liberalizacji przepisów (liczba wykształconych imigrantów i tak znacząco wzrosła w ostatnich latach - w 1991 r. przybyło ich ponad trzy tysiące, a w ubiegłym roku - już prawie szesnaście tysięcy) Japonia nie jest zbyt popularna, gdyż "wędrującym" specjalistom trudno przystosować się do korporacyjnego stylu życia. Przyjeżdżają tutaj głównie Koreańczycy i Chińczycy. Poza tym w ubiegłym roku tylko do Stanów Zjednoczonych wyemigrowało prawie pięć tysięcy Japończyków.
Nie zawsze absolwenci w poszukiwaniu dobrze płatnej pracy muszą wyjeżdżać za granicę. Zdarza się, że to praca przychodzi do nich. Kilka dużych firm amerykańskich otworzyło laboratoria na terenie Instytutu Technologii Informacyjnych w Hyderabadzie, na południu Indii, gdyż w kraju tym pojawiło się wiele informatycznych talentów.
Giganci branży IT od dłuższego czasu penetrują też rynek izraelski, na którym pojawili się młodzi imigranci z byłego ZSRR i wysoko wykwalifikowani pracownicy, wiedzę i doświadczenie zawdzięczający służbie w skomputeryzowanej armii. Filie otworzyły tu już korporacje Intel, Motorola, IBM oraz Microsoft. Polska na razie dobrze sobie radzi z eksportem talentów - w imporcie notujemy mizerne rezultaty.
Więcej możesz przeczytać w 36/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.