Głosy spod wody

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rosjanie nie chcieli uratować marynarzy "Kurska"! Brzmi to niewiarygodnie, trudno jednak odnieść inne wrażenie. Oni nie chcieli, by ktoś przeżył ten wypadek! Dlatego zwlekali z pomocą
Nie tak dawno miałem okazję przeżyć sztorm na Morzu Północnym, przy wybrzeżach Norwegii. Stamtąd już niedaleko do miejsca, w którym utonął "Kursk". To był statek pasażerski, a nie łódź podwodna, ale potężniejące z minuty na minutę fale stawały się coraz bardziej przerażające. Potężnie kołysało, wielu pasażerów dopełzło jednak do punktu obserwacyjnego, by się przyjrzeć żywiołowi. Dziób unosił się w górę, mierząc w niebo, aż z pola widzenia traciliśmy wodę, i nagle kierował się ku dołowi, celując w podstawę nadchodzącej ściany wody. Było jasne, że musiał się w nią wbić i - przynajmniej częściowo - znaleźć się pod wodą. Ten moment miał w sobie grozę: ponurym trzaskom poszycia towarzyszyły stłumione okrzyki przestraszonych ludzi.
Sztorm trwał bardzo długo. Tak długo, że skończyła się ciekawość pasażerów. Nawet ci najwytrwalsi powlekli się do swoich kabin na dolnych pokładach. Zrobiłem to i ja. Przez bulaj (czyli okno) widziałem zwykle z łóżka niebo. Jeśli uniosłem głowę, pojawiała się tafla wody. Tym razem nie było ani tafli, ani nieba. Była tylko woda na zmianę spieniona (wynurzanie) i ciemno-gładka (zanurzanie). Ciągle jednak czuło się jasność nieba tuż ponad nią. Czuło się bliskość powietrza.
Przypomniałem sobie te obrazy na wieść o zatonięciu "Kurska". Wyobraziłem sobie ostatnie godziny (dni?) przeszło stu ludzi umierających na dnie zimnego morza. Tam już z pewnością nie czuli bliskości powietrza. Jeśli byli przytomni, to tylko po to, by mieć świadomość umierania.
Na morzu człowiek czuje się zwykle wyzwolony od ograniczeń charakterystycznych dla lądu. Odległe wydają się codzienne kłopoty, rodzinne swary, a nawet władza. Liczy się tylko kapitan, bo on jest pierwszym po Bogu. Nie tym razem. Marynarze "Kurska", tonąc, byli - paradoksalnie - bardziej na lądzie niż ktokolwiek inny. Byli na samym dnie lądu.
Nie wiemy, co było przyczyną tragedii: wybuch własnej torpedy czy pocisku pomyłkowo wysłanego przez inny okręt (podwodny?; własny czy zagraniczny?). Wybuch bomby zdetonowanej przez zdesperowanego czeczeńskiego ekstremistę? Kolizja z innym statkiem? Z miną pozostałą po II wojnie światowej? Im więcej hipotez, tym bardziej nie wiemy. Jest pewne, że był wybuch (Norwegowie twierdzą, że dwa), po którym "Kursk" osiadł na dnie. Zginęło wielu marynarzy, ale zapewne byli tacy, którzy przeżyli. Tych można było uratować.
I tu zaczyna się prawdziwy dramat - ten, który wstrząsnął opinią całego świata: Rosjanie nie chcieli uratować marynarzy "Kurska"! Brzmi to niewiarygodnie, trudno jednak odnieść inne wrażenie. Oni nie chcieli, by ktoś przeżył ten wypadek! Dlatego zwlekali z pomocą. Dlatego kręcili, kłamali, zwodzili, narażając się na posądzenia o obywatelskie tchórzostwo.
Dlaczego nie chcieli? Tego nie wiem, ale powodem było zapewne coś ważniejszego niż życie stu kilkudziesięciu ludzi. Czy w ogóle może być coś ważniejszego? W polityce, a w szczególności w wojsku, może! W tych dwóch dziedzinach dla tych, którzy podejmują decyzje, właściwie wszystko może być ważniejsze niż czyjeś życie.
Ilu ludzi zginęło na "Kursku"? Też nie wiadomo. Na początku nie wychodziło liczenie członków załogi - pojawiały się różne liczby. Wreszcie stanęło na 118 osobach, ale tydzień po zatonięciu pojawiły się nieoczekiwane informacje o nieokreślonej liczbie cywilów, którzy byli gośćmi na okręcie. Oni też zginęli. Ilu ich było? I kim byli? Czy to oni stali się przyczyną tragedii, czy tylko jej świadkami? Czy to ze względu na ich obecność władze zdecydowały, by poczekać z akcją ratunkową, aż wszyscy się utopią?
Manewr przeczekania jest dla Rosjan charakterystyczny. Może to porównanie zbyt śmiałe, ale zbliżająca się rocznica wybuchu powstania warszawskiego zachęca do historycznej paraleli: gdy upadało powstanie, Rosjanie też zatrzymali się na brzegu (wtedy - Wisły) i poczekali, aż powstańcy zginą. Również wtedy mówiono o niemożnościach, braku sprzętu, trudnej do sforsowania wodzie, ale i tak wszyscy wiedzieli, że to były wykręty. Chodziło o taktykę.
O jaką taktykę chodziło w wypadku okrętu podwodnego "Kursk"? Rozmawiałem o tym z Rosjanami za pośrednictwem forum dyskusyjnego w Internecie (www.kursk2000.narod.ru). Ból i żal upokorzonych ludzi (bo Rosjanie czują się tą sytuacją upokorzeni przez swoje władze) miesza się z najróżniejszymi domysłami. Są jednak tak bezradni, że dyskusja doprowadziła do zaskakującego wniosku: a może by kanonizować marynarzy "Kurska"? Dokładnie tak samo, jak właśnie uczyniono z ostatnim carem, Mikołajem II. Jedynie za to, że zgodził się umrzeć z pokorą!
Tylko czy marynarze zatopionej łodzi podwodnej umierali z pokorą? Za ojczyznę? Z modlitwą czy przekleństwem na ustach? Ich głosów spod wody już nie usłyszymy.
Więcej możesz przeczytać w 36/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.