Pentor dla "Wprost": ranking polityków
Ważniejsze jest nie zwycięstwo, lecz właściwe wykorzystanie zwycięstwa" - pouczał Ajschylos. Patrząc na wyniki rankingu polityków, można dojść do wniosku, że architekci Sierpnia ’80 przegrali swoje zwycięstwo z 1989 r. Co prawda doceniamy rolę, jaką odegrali przed dwudziestu laty Lech Wałęsa, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki czy prymas Józef Glemp, jednak niektórzy bohaterowie Sierpnia - jak Andrzej Gwiazda czy nawet do niedawna aktywny w życiu politycznym Marian Jurczyk - to dla połowy społeczeństwa postaci nieznane (czytaj: zapomniane). Lech Wałęsa, dawny narodowy przywódca, nie zmieścił się na rankingowej liście, a Marian Krzaklewski i Jerzy Buzek utracili po 8 proc. poparcia. Niezwykle popularny prezydent Aleksander Kwaśniewski pozwala sobie natomiast na stwierdzenie, że nie zapisał się w 1980 r. do "Solidarności", gdyż nie chciał ulec "owczemu pędowi". Wynikałoby z tego, że od 1977 r. aktywizował się w PZPR przez przekorę. W dodatku Sojusz Lewicy Demokratycznej ma szanse - wedle badań - na samodzielne przejęcie steru rządów.
Paradoksalnie można jednak stwierdzić, że widoczna przewaga polityków lewicy oraz ich szydercze wypowiedzi świadczą o zwycięstwie ojców polskiego Sierpnia. Jeżeli bowiem przyjąć, że walczyli oni nie o władzę "dla siebie", lecz o demokrację - ex definitione - "dla wszystkich", czyli również dla postkomunistycznej lewicy, to odnieśli zwycięstwo, którego istotą pozostaje konieczność liczenia się z głosem opinii publicznej. Prezydent, tłumacząc się wczesną porą udzielenia kontrowersyjnej wypowiedzi, przeprosił za nią; w kierownictwie SLD narasta tymczasem z trudem tajona obawa przed konsekwencjami brania "pełnej władzy" - czyli również pełnej odpowiedzialności - za której sprawowanie rachunek wystawią po czterech latach wyborcy.
Wszystkie rządy III RP były tworzone przez koalicje, co w razie kłopotów umożliwiało obciążanie winą partnera. Tymczasem Leszek Miller po ewentualnym triumfie SLD może nie mieć u boku nowego Waldemara Pawlaka. Były premier i prezes PSL swym postępowaniem pozwalał politykom sojuszu korzystać z owoców władzy i równocześnie narzekać, że jest ona nieefektywnie sprawowana. Rząd jednopartyjny takiego komfortu mieć nie będzie. Uwzględniając fakt, że w najbliższych pięciu, sześciu latach nikt nie przewiduje likwidacji bezrobocia, znaczącego wzrostu budownictwa mieszkaniowego czy zwielokrotnienia napływu kapitału zagranicznego, trzeba będzie prowadzić w gospodarce twardą politykę liberalną i dokończyć trudne reformy. Tak czy inaczej, nie uda się utrzymać wysokiego poparcia, co skracałoby czas rządów SLD do jednej kadencji i otwierało drogę do przeprowadzenia zasadniczych przetasowań na lewicy - w tym wyłonienia nowej formacji, wypłukanej z nachalnej demagogii. Tym bardziej że już teraz agresywna retoryka, którą do tej pory sprawnie posługiwał się przewodniczący SLD, przestaje być skutecznym narzędziem zyskiwania poparcia. Spadek notowań Leszka Millera o 6 proc. może być między innymi reakcją na jego głośne przemówienie, w którym połączył on kubły na śmieci z noworodkami i sztuką kulinarną.
Nawet odtworzenie po wyborach parlamentarnych koalicji SLD-PSL nie oznaczałoby powtórzenia sytuacji z lat 1993-1997, kiedy SLD wykorzystywał stronnictwo "chłopów z Wiejskiej" jako parawan. Rekordowy wzrost notowań prezesa PSL Jarosława Kalinowskiego oraz samego stronnictwa mogą wskazywać, że ludowcy po wyborczych klęskach mają najtrudniejsze chwile za sobą i mogą marzyć o utworzeniu ex aequo z AWS drugiej siły w przyszłym parlamencie. Wynika to zapewne z tego, że wyraźnie gaśnie gwiazda Andrzeja Leppera, przywódcy Samoobrony. Rolnicy, zaliczani do tych grup społecznych niezadowolonych ze swego położenia, chętnie wysłuchują antyrynkowych oracji zarówno Andrzeja Leppera, jak i prezesa Kalinowskiego, w praktyce jednak stawiają na obliczalność i są gotowi tylko okazjonalnie popierać działania radykałów. Oznacza to utrwalanie w społeczeństwie postaw konserwatywnych, zasadniczo akceptujących obecny podział sceny politycznej.
Odrzucanie radykalizmu idzie w parze z większym - jak wykazuje ranking partii - zainteresowaniem hasłami lewicy. Spadek notowań Akcji Wyborczej Solidarność oraz szczególnie widoczna utrata popularności przez Unię Wolności powinny zmusić oba ugrupowania do zasadniczego przebudowania swej strategii. Pozycja Mariana Krzaklewskiego zależy w dużym stopniu od postrzegania rządu Jerzego Buzka. Podniesienie stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej nie jest dobrą wiadomością dla rządzących. Wycofanie się UW z kampanii prezydenckiej było natomiast prawdopodobnie błędem, gdyż po opuszczeniu koalicji nie zdołała ona zachować poparcia kilkunastu procent ankietowanych. Tymczasem własny kandydat pozwoliłby partii skuteczniej zaistnieć w społecznej świadomości. Stosunkowo dobre notowania Andrzeja Olechowskiego w drugiej turze rankingu prezydenckiego pozwalają przypuszczać, że poparcie go przez unię lub prezentacja partyjnego kandydata dałyby szansę skupienia pod sztandarami UW elektoratu centrowego i umiarkowanego. Zresztą Olechowskiego i tak popierają młodzi działacze partii Leszka Balcerowicza.
Nie zmienia się pozycja Mariana Krzaklewskiego. Jest jednak niemal pewne, że w najbliższym czasie będzie on mógł liczyć na zwiększoną aktywność elektoratu prawicowego i antykomunistycznego, który można szacować na 25-30 proc. głosujących. Walka o przejście do drugiej tury wyborów lub przynajmniej o zajęcie drugiego miejsca z niezłym wynikiem rozegra się więc prawdopodobnie między Jarosławem Kalinowskim, Andrzejem Olechowskim i Marianem Krzaklewskim. Można przy tym zaryzykować twierdzenie, że prezes PSL osiągnął już maksymalne możliwe poparcie, w przeciwieństwie - nie licząc obecnego prezydenta - do obu pozostałych rywali. Dla sztabu Krzaklewskiego głównym problemem pozostanie "obudzenie" zwolenników prawicy, na co może zabraknąć czasu, a także zawarcie porozumienia z Lechem Wałęsą, gdyż zbyt ostra rywalizacja pomiędzy byłym prezydentem a przewodniczącym AWS spowoduje, że część elektoratu prawicy pozostanie w dniu wyborów w domu, ułatwiając zwycięstwo Kwaśniewskiemu w pierwszej turze. Andrzej Olechowski nie może natomiast liczyć na uzyskanie w pierwszej turze głosów elektoratu prawicy, dlatego ukierunkował swoją kampanię na pozyskanie poparcia Polaków o zapatrywaniach liberalnych i liberalno-konserwatywnych i części tych, których można określić mianem "miękkiego" elektoratu obecnego prezydenta.
Trzej główni konkurenci Aleksandra Kwaśniewskiego walczą o odmienne grupy wyborców, inne są też ich ceny zwycięstwa. Uzyskanie przez Kalinowskiego choćby 7-8 proc. głosów pozwoli mu uniknąć losu jego poprzednika, Waldemara Pawlaka, który zdobywszy w poprzednich wyborach poparcie 4,3 proc. Polaków, utracił fotel prezesa partii. Dla Olechowskiego minimalnym celem może być zajęcie trzeciej pozycji w wyborach, co da mu możliwość dalszego działania na scenie politycznej. W najtrudniejszym położeniu znajduje się Marian Krzaklewski. Jego polityczne otoczenie oczekuje, że przewodniczący przynajmniej przejdzie do drugiej tury. Na razie wydaje się, że Aleksandrowi Kwaśniewskiemu może odebrać najwięcej głosów Aleksander Kwaśniewski, któremu w momencie świętowania narodowego zrywu zdarzyło się "pasterskie" porównanie. Gdyby prezydent musiał przepraszać jeszcze choćby za dwa równie obraźliwe sformułowania, szanse na przeprowadzenie drugiej tury musiałyby wzrosnąć. Sztab wyborczy prezydenta będzie jednak zapewne pilnował, aby głowa państwa należycie się wysypiała.
Paradoksalnie można jednak stwierdzić, że widoczna przewaga polityków lewicy oraz ich szydercze wypowiedzi świadczą o zwycięstwie ojców polskiego Sierpnia. Jeżeli bowiem przyjąć, że walczyli oni nie o władzę "dla siebie", lecz o demokrację - ex definitione - "dla wszystkich", czyli również dla postkomunistycznej lewicy, to odnieśli zwycięstwo, którego istotą pozostaje konieczność liczenia się z głosem opinii publicznej. Prezydent, tłumacząc się wczesną porą udzielenia kontrowersyjnej wypowiedzi, przeprosił za nią; w kierownictwie SLD narasta tymczasem z trudem tajona obawa przed konsekwencjami brania "pełnej władzy" - czyli również pełnej odpowiedzialności - za której sprawowanie rachunek wystawią po czterech latach wyborcy.
Wszystkie rządy III RP były tworzone przez koalicje, co w razie kłopotów umożliwiało obciążanie winą partnera. Tymczasem Leszek Miller po ewentualnym triumfie SLD może nie mieć u boku nowego Waldemara Pawlaka. Były premier i prezes PSL swym postępowaniem pozwalał politykom sojuszu korzystać z owoców władzy i równocześnie narzekać, że jest ona nieefektywnie sprawowana. Rząd jednopartyjny takiego komfortu mieć nie będzie. Uwzględniając fakt, że w najbliższych pięciu, sześciu latach nikt nie przewiduje likwidacji bezrobocia, znaczącego wzrostu budownictwa mieszkaniowego czy zwielokrotnienia napływu kapitału zagranicznego, trzeba będzie prowadzić w gospodarce twardą politykę liberalną i dokończyć trudne reformy. Tak czy inaczej, nie uda się utrzymać wysokiego poparcia, co skracałoby czas rządów SLD do jednej kadencji i otwierało drogę do przeprowadzenia zasadniczych przetasowań na lewicy - w tym wyłonienia nowej formacji, wypłukanej z nachalnej demagogii. Tym bardziej że już teraz agresywna retoryka, którą do tej pory sprawnie posługiwał się przewodniczący SLD, przestaje być skutecznym narzędziem zyskiwania poparcia. Spadek notowań Leszka Millera o 6 proc. może być między innymi reakcją na jego głośne przemówienie, w którym połączył on kubły na śmieci z noworodkami i sztuką kulinarną.
Nawet odtworzenie po wyborach parlamentarnych koalicji SLD-PSL nie oznaczałoby powtórzenia sytuacji z lat 1993-1997, kiedy SLD wykorzystywał stronnictwo "chłopów z Wiejskiej" jako parawan. Rekordowy wzrost notowań prezesa PSL Jarosława Kalinowskiego oraz samego stronnictwa mogą wskazywać, że ludowcy po wyborczych klęskach mają najtrudniejsze chwile za sobą i mogą marzyć o utworzeniu ex aequo z AWS drugiej siły w przyszłym parlamencie. Wynika to zapewne z tego, że wyraźnie gaśnie gwiazda Andrzeja Leppera, przywódcy Samoobrony. Rolnicy, zaliczani do tych grup społecznych niezadowolonych ze swego położenia, chętnie wysłuchują antyrynkowych oracji zarówno Andrzeja Leppera, jak i prezesa Kalinowskiego, w praktyce jednak stawiają na obliczalność i są gotowi tylko okazjonalnie popierać działania radykałów. Oznacza to utrwalanie w społeczeństwie postaw konserwatywnych, zasadniczo akceptujących obecny podział sceny politycznej.
Odrzucanie radykalizmu idzie w parze z większym - jak wykazuje ranking partii - zainteresowaniem hasłami lewicy. Spadek notowań Akcji Wyborczej Solidarność oraz szczególnie widoczna utrata popularności przez Unię Wolności powinny zmusić oba ugrupowania do zasadniczego przebudowania swej strategii. Pozycja Mariana Krzaklewskiego zależy w dużym stopniu od postrzegania rządu Jerzego Buzka. Podniesienie stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej nie jest dobrą wiadomością dla rządzących. Wycofanie się UW z kampanii prezydenckiej było natomiast prawdopodobnie błędem, gdyż po opuszczeniu koalicji nie zdołała ona zachować poparcia kilkunastu procent ankietowanych. Tymczasem własny kandydat pozwoliłby partii skuteczniej zaistnieć w społecznej świadomości. Stosunkowo dobre notowania Andrzeja Olechowskiego w drugiej turze rankingu prezydenckiego pozwalają przypuszczać, że poparcie go przez unię lub prezentacja partyjnego kandydata dałyby szansę skupienia pod sztandarami UW elektoratu centrowego i umiarkowanego. Zresztą Olechowskiego i tak popierają młodzi działacze partii Leszka Balcerowicza.
Nie zmienia się pozycja Mariana Krzaklewskiego. Jest jednak niemal pewne, że w najbliższym czasie będzie on mógł liczyć na zwiększoną aktywność elektoratu prawicowego i antykomunistycznego, który można szacować na 25-30 proc. głosujących. Walka o przejście do drugiej tury wyborów lub przynajmniej o zajęcie drugiego miejsca z niezłym wynikiem rozegra się więc prawdopodobnie między Jarosławem Kalinowskim, Andrzejem Olechowskim i Marianem Krzaklewskim. Można przy tym zaryzykować twierdzenie, że prezes PSL osiągnął już maksymalne możliwe poparcie, w przeciwieństwie - nie licząc obecnego prezydenta - do obu pozostałych rywali. Dla sztabu Krzaklewskiego głównym problemem pozostanie "obudzenie" zwolenników prawicy, na co może zabraknąć czasu, a także zawarcie porozumienia z Lechem Wałęsą, gdyż zbyt ostra rywalizacja pomiędzy byłym prezydentem a przewodniczącym AWS spowoduje, że część elektoratu prawicy pozostanie w dniu wyborów w domu, ułatwiając zwycięstwo Kwaśniewskiemu w pierwszej turze. Andrzej Olechowski nie może natomiast liczyć na uzyskanie w pierwszej turze głosów elektoratu prawicy, dlatego ukierunkował swoją kampanię na pozyskanie poparcia Polaków o zapatrywaniach liberalnych i liberalno-konserwatywnych i części tych, których można określić mianem "miękkiego" elektoratu obecnego prezydenta.
Trzej główni konkurenci Aleksandra Kwaśniewskiego walczą o odmienne grupy wyborców, inne są też ich ceny zwycięstwa. Uzyskanie przez Kalinowskiego choćby 7-8 proc. głosów pozwoli mu uniknąć losu jego poprzednika, Waldemara Pawlaka, który zdobywszy w poprzednich wyborach poparcie 4,3 proc. Polaków, utracił fotel prezesa partii. Dla Olechowskiego minimalnym celem może być zajęcie trzeciej pozycji w wyborach, co da mu możliwość dalszego działania na scenie politycznej. W najtrudniejszym położeniu znajduje się Marian Krzaklewski. Jego polityczne otoczenie oczekuje, że przewodniczący przynajmniej przejdzie do drugiej tury. Na razie wydaje się, że Aleksandrowi Kwaśniewskiemu może odebrać najwięcej głosów Aleksander Kwaśniewski, któremu w momencie świętowania narodowego zrywu zdarzyło się "pasterskie" porównanie. Gdyby prezydent musiał przepraszać jeszcze choćby za dwa równie obraźliwe sformułowania, szanse na przeprowadzenie drugiej tury musiałyby wzrosnąć. Sztab wyborczy prezydenta będzie jednak zapewne pilnował, aby głowa państwa należycie się wysypiała.
Więcej możesz przeczytać w 37/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.