Zarządcy świata

Dodano:   /  Zmieniono: 
Richard Wagoner, Lee R. Raymond, Jürgen Schrempp, Rolf Breuer , Michel Bon, Richard Mc Ginn, Jorma Ollila, Heinrich von Prier i Hiroshi Okuda sztukę "przekuwania pieniędzy na wpływy i odwrotnie" opanowali do perfekcji
W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej jeden procent ludzi zatrudnia dwadzieścia procent ludzi i kontroluje 100 proc. ludzi" - uznał Gore Vidal, amerykański pisarz i publicysta. Ten "jeden procent ludzi" to - zdaniem Vidala - "wielkie korporacje, stowarzyszenia przedsiębiorców, zawodowi potentaci". Oni rządzą Ameryką, oni rządzą światem. Na szczęście, do spółki ze swymi europejskimi czy azjatyckimi kolegami nie rządzą nim niepodzielnie, choć - zważywszy że (według szacunków ONZ) niespełna czterystu najbogatszych obywateli globu ma majątki warte więcej niż razem wzięte zarobki niemal połowy Ziemian - jest to władza ogromna. "To sztuka przekuwania pieniędzy na wpływy i odwrotnie" - zdefiniował tę władzę George Soros. Właśnie o nim kilka lat temu wspominał pół żartem, pół serio Strobe Talbot, zastępca sekretarza stanu USA, powiadając na łamach miesięcznika "New Yorker", że rząd Stanów Zjednoczonych swoją politykę wobec krajów Europy Środkowej uzgadnia z Niemcami, Francją, Wielką Brytanią i ... Sorosem. Ale przyznać trzeba, że gwiazda Sorosa ostatnimi czasy nieco zbladła. Dla odmiany prezes General Motors, komentując cel dorocznych narad przedstawicieli politycznych i finansowych elit Ameryki w Hot Springs w stanie Wirginia, stwierdził niegdyś krótko: "Spotykamy się po to, aby wysłuchać poglądów rządu, lecz - co ważniejsze - także po to, by rząd mógł się zapoznać z naszymi poglądami".
I bez wątpienia szefów GM (ubiegłoroczne przychody firmy zatrudniającej 380 tys. osób wyniosły 175 mld USD) należy zaliczyć do ścisłej czołówki "zarządców świata". Trzy miesiące temu do gabinetu prezesa na 39. piętrze Renaissance Center w Detroit wprowadził się Richard Wagoner. Zajął on miejsce Johna Smitha, który po ośmiu latach prezesury stanął na czele rady nadzorczej koncernu. Wagoner rozpoczął pracę w koncernie 23 lata temu (po studiach ekonomicznych na Duke University) i przeszedł wszystkie szczeble kariery - od asystenta w dziale finansowym, poprzez szefa przedstawicielstwa w Brazylii i prezesa ds. finansowych - by stać się postacią numer jeden. Wagoner chce dalej powiększać królestwo General Motors. Po przejęciu Suzuki i Isuzu planuje kupić koreański koncern Daewoo. Na początku tego roku GM przejął kontrolę nad Saabem i podpisał umowę o współpracy z Fiatem. Na ceremoniach otwarcia fabryk i przedstawicielstw GM zawsze pojawiają się głowy państw i najwyżsi rangą przedstawiciele rządów. Długa jest też lista rad nadzorczych, w których zasiada jeden ze spółki Wagoner-Smith - od Procter&Gamble (największego koncernu chemicznego na świecie) po wielkie uczelnie (np. Boston University) czy prestiżowe organizacje (np. Rada Amerykańsko-Japońska). 2,5 mln baryłek ropy naftowej dziennie wydobywa się z szybów i platform wiertniczych należących do ExxonMobil. Ubiegłoroczne przychody tego największego koncernu naftowego wyniosły 5,9 mld USD. Nic dziwnego, że prezes ExxonMobil Lee R. Raymond to jeden z najpotężniejszych amerykańskich przedsiębiorców. Na czele Exxon stanął w 1993 r. Po fuzji z Mobilem zaproponowano mu fotel prezesa połączonych firm. Jego zastępcą został były prezes Mobil, Lucio Noto. Zarówno Raymond, jak i Noto zasiadają w radach nadzorczych takich gigantów, jak IBM, Philip Morris czy bank inwestycyjny J.P. Morgan.
Nim doszło do fuzji koncernu Daimler-Benz z Chryslerem, prezes Jürgen Schrempp był częstym gościem niemieckich kanclerzy w ich bońskiej siedzibie. Dziś, gdy stoi na czele amerykańsko-niemieckiego giganta, o jego względy zabiega także Biały Dom. Schrempp był głównym architektem fuzji stulecia. Po 200 dniach trudnych i utrzymywanych w ścisłej tajemnicy negocjacji ogłosił powstanie "gwiaździstej spółki" (symbolem obu koncernów jest gwiazda: Mercedesa - trzyramienna, Chryslera - pięcioramienna), w której firma ze Stuttgartu posiada 57 proc., a Amerykanie - 43 proc. Na razie Schrempp piastuje stanowisko szefa spółki wspólnie z Robertem Eatonem, lecz już dziś wiadomo, że po trzech latach Amerykanin zrezygnuje i Schrempp samodzielnie pokieruje transatlantyckim koncernem. Kanclerz Gerhard Schröder bardzo liczy się ze zdaniem gwiazdy niemieckiego managementu. Schrempp odegrał na przykład niebagatelną rolę przy opracowywaniu rządowego planu obniżenia podatków.
Poproszony o wytypowanie biznesmenów i menedżerów, których najbardziej podziwia, Jürgen Schrempp bez wahania wskazał sir Johna Browne’a, szefa British Petroleum. Nic dziwnego, Browne - podobnie jak szef DaimlerChryslera - odegrał jedną z głównych ról w transatlantyckiej megafuzji koncernów paliwowych BP i Amoco. Przychody nowo powstałej firmy szacuje się na 108 mld USD. Gdy informacje o połączeniu podano do publicznej wiadomości, akcje BP wzrosły na londyńskiej giełdzie o ponad 14 proc. Szefowie firmy szacują, że dzięki temu przedsięwzięciu zmniejszą koszty (m.in. poprzez zredukowanie zatrudnienia o 2 tys. pracowników) o 2 mld USD rocznie. Rezerwy ropy i gazu nowej firmy sięgają 15 mld baryłek ropy, a dzienna produkcja wynosi 3 mln baryłek.
Schrempp postanowił skorzystać z ogromnego doświadczenia i wiedzy Browne’a, a także z jego licznych kontaktów, zapraszając go do rady nadzorczej swojego koncernu. Nie jest ona jedyną, w której zasiada ten 52-letni absolwent Cambridge, choć niewątpliwie należy do bardziej prestiżowych. Miejsce w swojej radzie zaproponował mu również szef Intela Andy Grove.
Kiedy w londyńskiej centrali Europejskiego Banku Rozbudowy i Rozwoju zwolniło się w tym roku stanowisko prezesa, kanclerzowi Schröderowi bardzo zależało, by zajął je jego rodak. Jego wybór padł na Rolfa Breuera - szefa Deutsche Bank. Kanclerz chciał mieć w centrali EBOiR nie tylko Niemca, lecz także zaufanego człowieka. Breuer odmówił, nie chciał się rozstawać z największym bankiem Niemiec, z którym związane jest całe jego życie zawodowe.
Po uzyskaniu doktoratu z prawa 63-letni dziś Breuer rozpoczął pracę w centrali banku we Frankfurcie w departamencie inwestycji i handlu. W 1974 r. został szefem działu inwestycji i sprzedaży. Od 1985 r. jest członkiem zarządu DB, a od 1997 r. - prezesem. Podległy mu bankowy gigant obsługuje 9 mln klientów w 60 krajach. Zatrudnia 93 tys. osób, a jego ubiegłoroczne zyski wyniosły 2,6 mld euro.
Prawdopodobnie Breuer nie chciał wyjechać do Londynu z jeszcze innego powodu. Szef Deutsche Bank pragnie się zrehabilitować za największą porażkę w swojej karierze - nieudaną fuzję z Dresdener Bank. Między innymi dlatego w ostatnim czasie tak bardzo zwiększył międzynarodową ekspansję. Największym dotychczas sukcesem Breuera było przejęcie przez DB amerykańskiego banku inwestycyjnego Bankers Trust i zacieśnienie współpracy z japońskim Sakura Bank.
Kiedy jedno z francuskich tygodników poprosiło szefów największych tamtejszych firm o wskazanie najbardziej wpływowego przedsiębiorcy, zdecydowanie najwięcej głosów zebrał szef France Telecom Michel Bon. Dobrze poinformowani nad Sekwaną twierdzą, że prezydent Jaques Chirac chętniej dyskutuje o sprawach gospodarczych z Bonem niż ze swoim ministrem gospodarki.
Bon doskonale czuje się i wśród polityków, i wśród menedżerów. Podobnie jak większość członków francuskiego rządu, ukończył Ecole Nationale d’Administration. W swojej karierze pracował zarówno w sektorze publicznym, jak i prywatnym. Zanim przejął kierownictwo France Telecom, stał na czele Carrefour - drugiej pod względem wielkości sieci supermarketów w Europie. W czasie jego ośmioletniej kadencji sprzedaż sieci wzrosła trzykrotnie, zyski - czterokrotnie, a wartość rynkowa - sześciokrotnie.
Najważniejszym zadaniem Bona zaraz po przyjściu do France Telecom było przekonanie 168 tys. osób zatrudnionych w państwowym molochu o konieczności prywatyzacji. Pracownicy France Telecom cieszyli się przywilejami urzędników państwowych i ani myśleli z nich rezygnować. Jak trudne było to zadanie, przekonał się poprzednik Bona, który piastował swoje stanowisko zaledwie pięć dni. Bon zrezygnował z terapii szokowej na rzecz spokojnej, spójnej kampanii informacyjnej na temat korzyści wynikających z prywatyzacji. W efekcie załoga zgodziła się na sprzedaż prawie 40 proc. akcji prywatnym inwestorom. Pod rządami Michela Bona Francuzi rozpoczęli też śmiałą ekspansję międzynarodową i działają już w 75 krajach. Tylko w tym roku kupili akcje niemieckiego operatora Mobilcom, brytyjskiego Orange oraz Telekomunikacji Polskiej SA.
Politycy coraz tłumniej zabiegają o przychylność imperatorów tak zwanej nowej ekonomii. Należy do nich Richard McGinn, 53-letni szef Lucent Technologies, jednego z największych na świecie producentów sprzętu telekomunikacyjnego. McGinn zasiada w radach nadzorczych firmy komputerowej Oracle i finansowej American Express (wydającej jedne z najpopularniejszych w Ameryce kart kredytowych). Zastępcą McGinna ds. strategii i rozwoju jest Patricia Russo, uznana przez "Fortune" za jedną z najbardziej wpływowych kobiet w światowym biznesie.
Wszyscy liczący się politycy, którzy planują wyjazd do Helsinek, usilnie zabiegają, by w oficjalnych programach oprócz rozmów z premierem i prezydentem znalazło się spotkanie z Jormą Ollilą, szefem Nokii, największego producenta telefonów komórkowych. Gdy uzyskają "audiencję", a nie wszyscy mają to szczęście, dużą część rozmowy zajmuje przekonanie Fina do inwestowania. Skuteczny okazał się premier Węgier Viktor Orban, który skłonił Ollilę do wybudowania nowoczesnej fabryki w Komarom.
Jeszcze cztery lata temu Nokia zajmowała się wszystkim po trochu, od produkcji chusteczek higienicznych, poprzez telewizory i opony, po ciężarówki. Dopiero w 1992 r., gdy ster przejął Ollila, były ekonomista Citibanku, firma skoncentrowała się na branży telekomunikacyjnej. "Financial Times" uznał Nokię za koncern, który osiągnął najlepsze wyniki w ostatnich pięciu latach. Ollila zdaje sobie sprawę, że w tak szybko rozwijającej się branży nie można spocząć na laurach. Kolejnym wyzwaniem jest technologia informatyczna, a zwłaszcza Internet. Najnowsze produkty Nokii łączą funkcje telefonu komórkowego i przenośnego komputera (z możliwością dostępu do Internetu). Jest to rezultat sporych inwestycji w badania i rozwój. Jedna trzecia badaczy zatrudnionych w Nokii to najwyższej klasy programiści komputerowi.
Szef Siemensa Heinrich von Prier bardzo dobrze czuje się w świecie polityki. Gdyby tylko zechciał, bez trudu zająłby ministerialny fotel. Po ukończeniu studiów prawniczych zdecydował się na pracę w lokalnym samorządzie i kandydował nawet do parlamentu Bawarii. Gdy próba się nie udała, postanowił zrezygnować z kariery politycznej na rzecz biznesu. Na czele Siemensa stanął w 1992 r., otrzymując konkretne zadanie: przekształcić 135-letniego molocha w światowego lidera "nowej ekonomii". Niewielu wierzyło w powodzenie tej karkołomnej misji. Na początku lat 90. Siemens bardziej przypominał XIX-wie-czną fabrykę niż nowoczesny globalny koncern. Dziś wiadomo, że von Prier odniósł ogromny sukces. Po zredukowaniu zatrudnienia o 60 tys. osób znacznie obniżyły się koszty, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczono na badania i rozwój. Dzięki tej operacji Siemens należy do światowej czołówki firm high-tech. Heinrich von Prier zasiada w radzie nadzorczej m.in. Volkswagena, Hochtief AG i koncernu farmaceutycznego Bayer. Jest członkiem prezydium Związku Przemysłu Niemieckiego i senatu Towarzystwa Maxa Plancka.
Przenieśmy się do Japonii. Gdy w 1995 r. Hiroshi Okuda stawał na czele Toyoty, był pierwszym w dziejach przedsiębiorstwa prezesem spoza rodziny Toyota - założycieli największego w Japonii i trzeciego na świecie koncernu samochodowego. Nie był jednak w firmie nowicjuszem. Zatrudnił się w niej prawie przed półwieczem i pokonał wszystkie szczeble zawodowej kariery, specjalizując się w operacjach międzynarodowych. Przez wiele lat kierował interesami Toyoty w Ameryce Północnej. W tym roku przekazał obowiązek codziennego zarządzania firmą Fujio Cho, a sam zajął się planowaniem strategicznym. Podczas pięcioletnich rządów udało mu się wydobyć Toyotę z kryzysu. Dzięki restrukturyzacji doprowadził do znaczącego wzrostu sprzedaży i powiększył stan posiadania koncernu o m.in. Daihatsu. Podpisał także umowę z Chińczykami na konstrukcję samochodu na tamtejszy rynek.
Okuda to jeden z najbardziej wpływowych japońskich biznesmenów. Piastuje stanowisko prezesa Zrzeszenia Japońskich Producentów samochodów (JAMA), Rady Strategii Gospodarczej przy premierze i jest członkiem wielu rad nadzorczych. W 1999 r. został przewodniczącym Japońskiej Federacji Pracodawców.
Przedstawieni wyżej to dziś pierwszy garnitur "zarządców świata". Ale lista nie byłaby pełna, gdyby nie wspomnieć choćby o Agnellich i Lucchinich (Włochy), Wallenbergach (Szwecja), Reichmanach (Kanada) czy "dynastiach" południowokoreańskich. Wszyscy oni do perfekcji opanowali sztukę "przekuwania pieniędzy na wpływy i odwrotnie".

Więcej możesz przeczytać w 37/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.