Za antyrynkowy interwencjonizm płaci się wysoką cenę. W Polsce obserwujemy to i w sferze zatrudnienia, i w sektorze rolnym
Niedawno gościł w naszym kraju premier Hiszpanii José María Aznar Lopez. Przy tej okazji warto napisać parę słów o doświadczeniach gospodarczych tego kraju - są bowiem dla nas bardzo pouczające.
Poprzednik Aznara, Filipe Gonzales, był premierem Hiszpanii i szefem Hiszpańskiej Partii Socjalistycznej (PSOE) w latach 1982-1996. W tym czasie wiele zrobiono, by zmodernizować ten kraj przed wprowadzeniem go w 1986 r. do Unii Europejskiej. Socjaliści odeszli jednak od władzy po wielu skandalach korupcyjnych i pozostawili ogromny problem - wielkie bezrobocie, szczególnie wśród młodzieży. Stosunkowo szybki wzrost gospodarczy "nie przekładał się" na tworzenie miejsc pracy.
W 1982 r. bezrobocie w Hiszpanii wynosiło 16 proc., a w 1996 r. - w roku przegranych przez PSOE wyborów - 22 proc. Nawet w okresie ożywienia gospodarczego w drugiej połowie lat osiemdziesiątych nie spadło poniżej 15 proc. Długotrwałe bezrobocie, które jest szczególnie dotkliwym problemem, powiększyło się z 20 proc. ogółu bezrobotnych w 1977 r. do 55,8 proc. w 1994 r. A tymczasem głównym hasłem socjalistów była walka z bezrobociem! Jak tłumaczyć ich fiasko w tak ważnej społecznej sferze?
Wśród przyczyn wymienia się niekiedy wzrost podaży siły roboczej spowodowany pojawieniem się na rynku wyżu demograficznego (przypomina to nam Polskę) oraz aktywizację zawodową kobiet, wskutek usunięcia ograniczeń z czasów dyktatury Franco. W 1981 r. kobiety stanowiły 28 proc. zatrudnionych, a w 1994 r. - 36 proc.
Mówi się także o przyspieszonej restrukturyzacji hiszpańskiej gospodarki pod wpływem konkurencji zagranicznej związanej z przystąpieniem Hiszpanii do Unii Europejskiej. Zmiany dotyczyły przede wszystkim rolnictwa oraz przemysłu ciężkiego i wydobywczego. Od 1979 r. w tym pierwszym dziale gospodarki zatrudnienie zmniejszyło się o 1,1 mln osób, a w pozostałych wymienionych branżach o 0,9 mln osób. I tutaj mamy analogię do naszego kraju.
Czynniki, o których wspomniałem, są tylko pozornym wyjaśnieniem dużego, narastającego bezrobocia w Hiszpanii za rządów socjalistów. Występowały one bowiem równocześnie w Portugalii, gdzie notowano prawie taki sam wzrost podaży siły roboczej jak w Hiszpanii, a presje restrukturyzacyjne były bardzo podobne. A tymczasem Portugalia utrzymała jeden z najniższych poziomów bezrobocia w całej Unii Europejskiej.
Generalnie wzrost liczby osób w wieku produkcyjnym nie tłumaczy dynamiki bezrobocia i nie może być jego usprawiedliwieniem. Wyż demograficzny może być atutem rozwoju albo klęską młodego pokolenia - wszystko zależy od tego, czy gospodarka może nań elastycznie reagować tworzeniem nowych miejsc pracy i aktywnym przepływem potencjalnych pracowników, czy też przedsiębiorcy są sparaliżowani szkodliwymi interwencjami państwa, a pracobiorcy zachęcani do ubiegania się o zasiłki. Ta druga sytuacja dotyczyła Hiszpanii rządzonej przez socjalistów i w dużej mierze dotyczy również Polski. Problemem naszego kraju jest to, że tendencje socjalistyczne w polityce gospodarczej są mocne zarówno na naszej "lewicy", jak i na "prawicy", bo obie są pod silnym wpływem struktur socjalno-związkowych. Dlatego w zasadniczych sprawach "lewica" i "prawica" nie są u nas - w stosunku do siebie - żadną programową alternatywą, a same te określenia wprowadzają w błąd, bo zamazują podstawowe podobieństwa między nimi.
W Hiszpanii za czasów socjalistów nikogo nie można było oskarżyć o "chłodzenie" gospodarki, co - jak wiadomo - jest ulubionym zarzutem naszych "lewicowych" i "prawicowych" populistów. Przeciwnie, hiszpańscy socjaliści nieźle "podgrzewali" gospodarkę, zwiększając wydatki publiczne z 27 proc. PKB (w 1978 r.) do 39 proc. (w 1994 r.). W latach osiemdziesiątych szybko powiększał się deficyt budżetowy i w efekcie dług publiczny wzrósł z 14 proc. PKB w 1978 r. do 60 proc. w 1994 r. "Grzaniu" hiszpańskiej gospodarki towarzyszył wzrost i tak już wysokiego bezrobocia. Zwiększanie przez władze publiczne popytu nie jest żadnym rozwiązaniem problemu gospodarki strukturalnie usztywnionej z powodu szkodliwych interwencji tychże władz. Przeciwnie - stwarza tylko dodatkowe problemy. Właściwym rozwiązaniem jest usunięcie owych usztywnień, czyli przeprowadzenie reform strukturalnych. Ale tego hiszpańscy socjaliści nie robili.
Efektem tych zaniechań było utrzymanie prawno-administracyjnych barier zniechęcających pracodawców do zatrudniania nowych pracowników oraz wywołujących sztywność płac mimo dużego, a nawet rosnącego bezrobocia. Innymi słowy - w sferze zatrudnienia interwencje państwa wyłączyły właściwie rynek.
Jednym z głównych składników tego paraliżującego systemu były bardzo duże odprawy dla zwalnianych z pracy. W efekcie firmy coraz niechętniej zatrudniały nowe osoby, obawiając się, że trudno będzie je zwolnić, nawet jeśli sytuacja przedsiębiorstwa się pogorszy albo pracownik się nie sprawdzi. Każdy protekcjonizm ma swoją cenę, choć każdy protekcjonizm skrywany jest pod rozmaitymi społecznymi hasłami.
O odprawie dla pracowników - jeśli firma nie doszła z nimi do porozumienia - decydował w Hiszpanii mający duże uprawnienia sąd pracy. Mógł on uznać zwolnienie za nieuzasadnione i nakazać powtórne zatrudnienie. W wypadku zwolnienia uznanego za uzasadnione minimalna odprawa wynosiła dwudziestodniową zapłatę za każdy przepracowany rok, a przy mniej uzasadnionym - czterdziestopięciodniową płacę. Procedura sądowa była tak przewlekła, że 60 proc. zwolnień dokonywano w ramach porozumień wewnętrznych z pracownikami, przy czym przedsiębiorstwa były zmuszone płacić średnio 2,5 razy więcej, niż wynosiło ustawowe minimum. Aby ominąć drogę sądową, była potrzebna zgoda związków zawodowych, za którą pobierały one zazwyczaj prowizję. Balastowi wysokich odpraw towarzyszył monopol państwowej administracji (INEM) w pośrednictwie pracy. Przypomina to również sytuację w Polsce.
Wysokie koszty zwalniania pracowników nie tylko zniechęcały firmę do zatrudniania nowych osób, ale także przyczyniały się do presji płacowej, bo ryzyko zwolnienia było sztucznie obniżone. Sztywność płac miała również inne prawno-administracyjne przyczyny, będące skutkiem interwencji państwa.
W 1995 r. ponad 70 proc. płac podlegało regulacji przez układy zbiorowe, a warunki zatrudniania były sztywno określone przepisami, które utrudniały zatrudnianie na czas określony. Pod wpływem rosnącego bezrobocia rząd socjalistów wprowadził w 1984 r. możliwości zawierania umów o pracę na czas oznaczony. Dało to oczekiwany efekt - szybszą reakcję zatrudnienia na ożywienie gospodarcze po 1985 r. Większość nowych miejsc pracy była oparta na nowych kontraktach. W 1988 r. rząd socjalistów ugiął się jednak pod naciskiem powiązanych z nim związków zawodowych i cofnął opisaną liberalizację.
Wszystkie prawno-administracyjne usztywnienia w sferze pracy powodowały, że rosnąca podaż pracy nie prowadziła do ograniczania wzrostu płac i - dzięki temu - wzrostu zatrudnienia i ograniczenia bezrobocia. One wyłączyły bowiem rynek pracy, dostosowujący - m.in. dzięki giętkości płac, które są ceną za oferowaną pracę - popyt na pracowników ze strony pracodawców do podaży pracy reprezentowanej przez pracobiorców. Wspomniane ograniczenia usztywniały płace i w efekcie w latach 1990-1993 płace realne zwiększały się w Hiszpanii średniorocznie o 2,1 proc., a bezrobocie skoczyło z 16,3 proc. do 22,7 proc. Za antyrynkowy interwencjonizm płaci się wysoką społeczną cenę. W Polsce obserwujemy to zarówno w sferze zatrudnienia, jak i w sektorze rolnym. W tej drugiej sferze rezultaty uległości wobec agresywnych ugrupowań (kierowanych przez Leppera, Serafina, Wierzbickiego i innych) to drożejąca żywność, spadek opłacalności hodowli wskutek drożejących pasz, uporczywie wysoka inflacja i związany z nią drogi kredyt, co w konsekwencji hamuje tworzenie miejsc pracy i rozwój mieszkalnictwa. W skutkach jest to więc polityka zarówno antymiejska, jak i antywiejska.
Socjaliści w Hiszpanii generowali wysokie bezrobocie, a następnie reagowali na nie za pomocą rozwiązań, które nie usuwały źródeł choroby, lecz wręcz ją pogłębiały. Zwiększali mianowicie zasiłki dla bezrobotnych, co osłabiało finanse państwa i zachęcało ludzi do pozostawania na zasiłku. W 1989 r. wprowadzono - znów pod wpływem związków zawodowych - specjalne zasiłki dla bezrobotnych w wieku przedemerytalnym. Ta zbankrutowana w Hiszpanii polityka święci, niestety, w Polsce triumfy pod wpływem sił socjalno-związkowych, dominujących zarówno w AWS, jak i w SLD. Rozszerzanie w Polsce grupy uprawnionych do zasiłków przedemerytalnych jest jedną z głównych przyczyn napięć finansowanych w Funduszu Pracy i w całych finansach publicznych.
Po wygranych w 1996 r. wyborach Aznar wyraźnie zmienił politykę gospodarczą Hiszpanii. Zaczął - mówiąc językiem naszych populistów - "chłodzić" gospodarkę, czyli uzdrawiać i równoważyć finanse publiczne. Deficyt finansów publicznych zmniejszył się z 3,2 proc. w 1997 r. do 1,1 proc. w 1999 r., a na 2001 r. przewiduje się jego zlikwidowanie. Dokonał poważnych reform w podatkach. Przeprowadził nowelizację w sferze zatrudnienia. Przyspieszył prywatyzację i demonopolizację gospodarki.
Ten program brzmi chyba znajomo dla naszych szanownych czytelników. Jest przecież ulubionym przedmiotem ataków i blokad ze strony naszych "lewicowych" i "prawicowych" populistów. Jego realizacja w Hiszpanii (połączona z efektywnym wykorzystaniem środków z Unii Europejskiej) umożliwiła obniżkę bezrobocia z 20,8 proc. (w 1997 r.) do 14,1 proc. (w 2000 r.). Po 1996 r. Hiszpania stworzyła 1,8 mln miejsc pracy - przeszło połowę przyrostu zatrudnienia osiągniętego w całej Unii Europejskiej.
Czy musimy się uczyć od Aznara?
Poprzednik Aznara, Filipe Gonzales, był premierem Hiszpanii i szefem Hiszpańskiej Partii Socjalistycznej (PSOE) w latach 1982-1996. W tym czasie wiele zrobiono, by zmodernizować ten kraj przed wprowadzeniem go w 1986 r. do Unii Europejskiej. Socjaliści odeszli jednak od władzy po wielu skandalach korupcyjnych i pozostawili ogromny problem - wielkie bezrobocie, szczególnie wśród młodzieży. Stosunkowo szybki wzrost gospodarczy "nie przekładał się" na tworzenie miejsc pracy.
W 1982 r. bezrobocie w Hiszpanii wynosiło 16 proc., a w 1996 r. - w roku przegranych przez PSOE wyborów - 22 proc. Nawet w okresie ożywienia gospodarczego w drugiej połowie lat osiemdziesiątych nie spadło poniżej 15 proc. Długotrwałe bezrobocie, które jest szczególnie dotkliwym problemem, powiększyło się z 20 proc. ogółu bezrobotnych w 1977 r. do 55,8 proc. w 1994 r. A tymczasem głównym hasłem socjalistów była walka z bezrobociem! Jak tłumaczyć ich fiasko w tak ważnej społecznej sferze?
Wśród przyczyn wymienia się niekiedy wzrost podaży siły roboczej spowodowany pojawieniem się na rynku wyżu demograficznego (przypomina to nam Polskę) oraz aktywizację zawodową kobiet, wskutek usunięcia ograniczeń z czasów dyktatury Franco. W 1981 r. kobiety stanowiły 28 proc. zatrudnionych, a w 1994 r. - 36 proc.
Mówi się także o przyspieszonej restrukturyzacji hiszpańskiej gospodarki pod wpływem konkurencji zagranicznej związanej z przystąpieniem Hiszpanii do Unii Europejskiej. Zmiany dotyczyły przede wszystkim rolnictwa oraz przemysłu ciężkiego i wydobywczego. Od 1979 r. w tym pierwszym dziale gospodarki zatrudnienie zmniejszyło się o 1,1 mln osób, a w pozostałych wymienionych branżach o 0,9 mln osób. I tutaj mamy analogię do naszego kraju.
Czynniki, o których wspomniałem, są tylko pozornym wyjaśnieniem dużego, narastającego bezrobocia w Hiszpanii za rządów socjalistów. Występowały one bowiem równocześnie w Portugalii, gdzie notowano prawie taki sam wzrost podaży siły roboczej jak w Hiszpanii, a presje restrukturyzacyjne były bardzo podobne. A tymczasem Portugalia utrzymała jeden z najniższych poziomów bezrobocia w całej Unii Europejskiej.
Generalnie wzrost liczby osób w wieku produkcyjnym nie tłumaczy dynamiki bezrobocia i nie może być jego usprawiedliwieniem. Wyż demograficzny może być atutem rozwoju albo klęską młodego pokolenia - wszystko zależy od tego, czy gospodarka może nań elastycznie reagować tworzeniem nowych miejsc pracy i aktywnym przepływem potencjalnych pracowników, czy też przedsiębiorcy są sparaliżowani szkodliwymi interwencjami państwa, a pracobiorcy zachęcani do ubiegania się o zasiłki. Ta druga sytuacja dotyczyła Hiszpanii rządzonej przez socjalistów i w dużej mierze dotyczy również Polski. Problemem naszego kraju jest to, że tendencje socjalistyczne w polityce gospodarczej są mocne zarówno na naszej "lewicy", jak i na "prawicy", bo obie są pod silnym wpływem struktur socjalno-związkowych. Dlatego w zasadniczych sprawach "lewica" i "prawica" nie są u nas - w stosunku do siebie - żadną programową alternatywą, a same te określenia wprowadzają w błąd, bo zamazują podstawowe podobieństwa między nimi.
W Hiszpanii za czasów socjalistów nikogo nie można było oskarżyć o "chłodzenie" gospodarki, co - jak wiadomo - jest ulubionym zarzutem naszych "lewicowych" i "prawicowych" populistów. Przeciwnie, hiszpańscy socjaliści nieźle "podgrzewali" gospodarkę, zwiększając wydatki publiczne z 27 proc. PKB (w 1978 r.) do 39 proc. (w 1994 r.). W latach osiemdziesiątych szybko powiększał się deficyt budżetowy i w efekcie dług publiczny wzrósł z 14 proc. PKB w 1978 r. do 60 proc. w 1994 r. "Grzaniu" hiszpańskiej gospodarki towarzyszył wzrost i tak już wysokiego bezrobocia. Zwiększanie przez władze publiczne popytu nie jest żadnym rozwiązaniem problemu gospodarki strukturalnie usztywnionej z powodu szkodliwych interwencji tychże władz. Przeciwnie - stwarza tylko dodatkowe problemy. Właściwym rozwiązaniem jest usunięcie owych usztywnień, czyli przeprowadzenie reform strukturalnych. Ale tego hiszpańscy socjaliści nie robili.
Efektem tych zaniechań było utrzymanie prawno-administracyjnych barier zniechęcających pracodawców do zatrudniania nowych pracowników oraz wywołujących sztywność płac mimo dużego, a nawet rosnącego bezrobocia. Innymi słowy - w sferze zatrudnienia interwencje państwa wyłączyły właściwie rynek.
Jednym z głównych składników tego paraliżującego systemu były bardzo duże odprawy dla zwalnianych z pracy. W efekcie firmy coraz niechętniej zatrudniały nowe osoby, obawiając się, że trudno będzie je zwolnić, nawet jeśli sytuacja przedsiębiorstwa się pogorszy albo pracownik się nie sprawdzi. Każdy protekcjonizm ma swoją cenę, choć każdy protekcjonizm skrywany jest pod rozmaitymi społecznymi hasłami.
O odprawie dla pracowników - jeśli firma nie doszła z nimi do porozumienia - decydował w Hiszpanii mający duże uprawnienia sąd pracy. Mógł on uznać zwolnienie za nieuzasadnione i nakazać powtórne zatrudnienie. W wypadku zwolnienia uznanego za uzasadnione minimalna odprawa wynosiła dwudziestodniową zapłatę za każdy przepracowany rok, a przy mniej uzasadnionym - czterdziestopięciodniową płacę. Procedura sądowa była tak przewlekła, że 60 proc. zwolnień dokonywano w ramach porozumień wewnętrznych z pracownikami, przy czym przedsiębiorstwa były zmuszone płacić średnio 2,5 razy więcej, niż wynosiło ustawowe minimum. Aby ominąć drogę sądową, była potrzebna zgoda związków zawodowych, za którą pobierały one zazwyczaj prowizję. Balastowi wysokich odpraw towarzyszył monopol państwowej administracji (INEM) w pośrednictwie pracy. Przypomina to również sytuację w Polsce.
Wysokie koszty zwalniania pracowników nie tylko zniechęcały firmę do zatrudniania nowych osób, ale także przyczyniały się do presji płacowej, bo ryzyko zwolnienia było sztucznie obniżone. Sztywność płac miała również inne prawno-administracyjne przyczyny, będące skutkiem interwencji państwa.
W 1995 r. ponad 70 proc. płac podlegało regulacji przez układy zbiorowe, a warunki zatrudniania były sztywno określone przepisami, które utrudniały zatrudnianie na czas określony. Pod wpływem rosnącego bezrobocia rząd socjalistów wprowadził w 1984 r. możliwości zawierania umów o pracę na czas oznaczony. Dało to oczekiwany efekt - szybszą reakcję zatrudnienia na ożywienie gospodarcze po 1985 r. Większość nowych miejsc pracy była oparta na nowych kontraktach. W 1988 r. rząd socjalistów ugiął się jednak pod naciskiem powiązanych z nim związków zawodowych i cofnął opisaną liberalizację.
Wszystkie prawno-administracyjne usztywnienia w sferze pracy powodowały, że rosnąca podaż pracy nie prowadziła do ograniczania wzrostu płac i - dzięki temu - wzrostu zatrudnienia i ograniczenia bezrobocia. One wyłączyły bowiem rynek pracy, dostosowujący - m.in. dzięki giętkości płac, które są ceną za oferowaną pracę - popyt na pracowników ze strony pracodawców do podaży pracy reprezentowanej przez pracobiorców. Wspomniane ograniczenia usztywniały płace i w efekcie w latach 1990-1993 płace realne zwiększały się w Hiszpanii średniorocznie o 2,1 proc., a bezrobocie skoczyło z 16,3 proc. do 22,7 proc. Za antyrynkowy interwencjonizm płaci się wysoką społeczną cenę. W Polsce obserwujemy to zarówno w sferze zatrudnienia, jak i w sektorze rolnym. W tej drugiej sferze rezultaty uległości wobec agresywnych ugrupowań (kierowanych przez Leppera, Serafina, Wierzbickiego i innych) to drożejąca żywność, spadek opłacalności hodowli wskutek drożejących pasz, uporczywie wysoka inflacja i związany z nią drogi kredyt, co w konsekwencji hamuje tworzenie miejsc pracy i rozwój mieszkalnictwa. W skutkach jest to więc polityka zarówno antymiejska, jak i antywiejska.
Socjaliści w Hiszpanii generowali wysokie bezrobocie, a następnie reagowali na nie za pomocą rozwiązań, które nie usuwały źródeł choroby, lecz wręcz ją pogłębiały. Zwiększali mianowicie zasiłki dla bezrobotnych, co osłabiało finanse państwa i zachęcało ludzi do pozostawania na zasiłku. W 1989 r. wprowadzono - znów pod wpływem związków zawodowych - specjalne zasiłki dla bezrobotnych w wieku przedemerytalnym. Ta zbankrutowana w Hiszpanii polityka święci, niestety, w Polsce triumfy pod wpływem sił socjalno-związkowych, dominujących zarówno w AWS, jak i w SLD. Rozszerzanie w Polsce grupy uprawnionych do zasiłków przedemerytalnych jest jedną z głównych przyczyn napięć finansowanych w Funduszu Pracy i w całych finansach publicznych.
Po wygranych w 1996 r. wyborach Aznar wyraźnie zmienił politykę gospodarczą Hiszpanii. Zaczął - mówiąc językiem naszych populistów - "chłodzić" gospodarkę, czyli uzdrawiać i równoważyć finanse publiczne. Deficyt finansów publicznych zmniejszył się z 3,2 proc. w 1997 r. do 1,1 proc. w 1999 r., a na 2001 r. przewiduje się jego zlikwidowanie. Dokonał poważnych reform w podatkach. Przeprowadził nowelizację w sferze zatrudnienia. Przyspieszył prywatyzację i demonopolizację gospodarki.
Ten program brzmi chyba znajomo dla naszych szanownych czytelników. Jest przecież ulubionym przedmiotem ataków i blokad ze strony naszych "lewicowych" i "prawicowych" populistów. Jego realizacja w Hiszpanii (połączona z efektywnym wykorzystaniem środków z Unii Europejskiej) umożliwiła obniżkę bezrobocia z 20,8 proc. (w 1997 r.) do 14,1 proc. (w 2000 r.). Po 1996 r. Hiszpania stworzyła 1,8 mln miejsc pracy - przeszło połowę przyrostu zatrudnienia osiągniętego w całej Unii Europejskiej.
Czy musimy się uczyć od Aznara?
Więcej możesz przeczytać w 37/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.