Na granicy niemiecko-polskiej można zobaczyć wszystko, co jest konsekwencją zrastania się Europy" - napisał niedawno "Times", stwierdzając, że Polacy i Niemcy, choć nie bez przeszkód, zaczynają tworzyć społeczeństwo jednego regionu.
Uprzedzenia coraz mniej wpływają na ich kontakty. Polacy rzadziej skarżą się na złe traktowanie przez funkcjonariuszy służb państwowych. Z niechęcią spotykają się natomiast, wjeżdżając do Austrii.
Na granicy niemiecko-polskiej dominuje dziś interes. Wzdłuż Odry i Nysy powstały dziesiątki targowisk, a we Frankfurcie nad Odrą co dziesiąty klient jest Polakiem. W nowym świecie wolnego rynku pojawiły się niewyobrażalne wcześniej zjawiska: berliński hotel Adlon brudną pościel pierze w polskich pralniach, a właściciele przedsiębiorstw pogrzebowych zlecają Polakom wyrób trumien. Zdystansowaliśmy niemrawych Niemców, co było niekiedy powodem niechęci, a nawet lokalnych wojen podjazdowych, jak choćby między przewoźnikami w Zatoce Pomorskiej. Intensywniejszy ruch przygraniczny wywołuje niekiedy antypolskie nastroje, zwłaszcza tam, gdzie panuje bieda i wysokie bezrobocie. Mogli tego doświadczyć m.in. polscy studenci Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie. Wziąwszy jednak pod uwagę masowość tego ruchu, zjawiska te są na szczęście nieliczne. Konsul Jan Turski potwierdza spadek liczby incydentów granicznych. W tym roku Polacy złożyli zaledwie sześć skarg na złe traktowanie przez niemieckich funkcjonariuszy.
Wizerunek Polaka przemytnika i cwaniaka zdaje się ciągle dominować w Wiedniu, choć - jak uważa ambasador RP w Austrii prof. Irena Lipowicz - jest już bezpodstawny. Co pewien czas prasa donosi o nieprzychylnym traktowaniu rodaków przez służby graniczne: złośliwe szczegółowe kontrole, podejrzliwość, nieuprzejmość, czasem szykanowanie podróżnych. Turyści, którym na granicy zagląda się nawet do kanapek, są oburzeni, ale przeważnie nie zgłaszają pretensji w przekonaniu, że to i tak nic nie da. Na dziesięć autobusów kursujących między Wiedniem, Krakowem, Katowicami, Wrocławiem, Warszawą i Rzeszowem poskarżyli się pasażerowie jednego. Kierowcy potwierdzają jednak, że Polacy są gorzej traktowani przez austriackich pograniczników niż Węgrzy, Czesi, Słowacy, "a nawet Ruscy". "Ledwie im spojrzą w paszport - mówią - a naszych trzepią ile wlezie". Z drugiej strony przewoźnicy uważają, że na złą opinię Polacy sami zapracowali.
W połowie lat 80., po fali uchodźców politycznych, którym Austriacy udzielili schronienia, z Polski napłynęła fala handlarzy. Sprzedawali prawie wszystko: buty, sprzęt fotograficzny i optyczny, wódkę, papierosy, siodła, a nawet konie. Działalność zaczynali tuż za granicą, w Drasenhofen, i zapewne dlatego na tym przejściu Polacy mają najgorszą opinię. W Wiedniu na Mexico Platz, Praterze, parkingach nad Dunajem stało po kilka tysięcy szmuglerów; 80-90 proc. z nich było Polakami. Oczywiście do handlu trzeba sprzedających i kupujących, ale co innego życzenia klientów, a co innego władz.
Proceder wygasł wraz z umocnieniem się złotówki, ale opinia została i cierpią turyści. Zwłaszcza że w supermarketach nadal ginie sprzęt elektroniczny, kosmetyki, narzędzia czy sprzęt gospodarstwa domowego, które znajdowane są później na granicy w bagażach Polaków. Trudno się zatem dziwić, że ekspedientki sprawdzają niekiedy przy kasie nawet zawartość ich saszetek. Ambasador Lipowicz za jeden z najważniejszych celów postawiła sobie stworzenie dobrej atmosfery na granicy, by odprawy przebiegały bez uprzedzeń i incydentów. Apeluje do Polaków, by sami czuli się ambasadorami swego kraju. Deklaruje też chęć współpracy z władzami austriackimi w zwalczaniu przestępczości.
Niemieccy funkcjonariusze służb granicznych już od dawna współdziałają z polskimi. Dzięki temu spadła liczba przestępstw popełnianych przez Polaków, a także zlikwidowano kanały przerzutowe nielegalnych imigrantów (dziś częściej próbują forsować granicę czesko-niemiecką). Opinię psują nam jednak różne incydenty. Gdy przed dwoma laty, w czasie katastrofalnej powodzi z dorzecza Odry ewakuowano Niemców z przygranicznej wsi, polscy szabrownicy splądrowali im domostwa.
Ambasador Lipowicz podkreśla, że Polacy powinni być lepiej traktowani przy wjeździe do Austrii. Zadrażnień jest wciąż zbyt wiele - stały się nawet tematem dla niemieckich mediów. Tymczasem co roku do tego kraju przyjeżdża z Polski niemal 100 tys. amatorów nart, zostawiających w Alpach sporo pieniędzy. Do naszej ambasady w Wiedniu docierają sygnały o oburzeniu hotelarzy na austriackich celników, którzy złym traktowaniem turystów psują interes właścicielom pensjonatów.
Niektóre skargi Polaków biorą się stąd, że nie znają oni uprawnień służb granicznych. Austriacka żandarmeria może na przykład kontrolować dokumenty pojazdów i ich stan techniczny, do czego w naszym kraju ma prawo tylko policja. Pogranicznik może też wymagać, abyśmy udokumentowali, iż samochód i bagaż należą do nas. W razie niezapłacenia przez nas mandatu może wziąć w zastaw na przykład radio samochodowe. Takie sytuacje budzą oburzenie i utrwalają przekonanie o wyjątkowej nieprzychylności Austriaków wobec Polaków. Piloci wycieczek i kierowcy mówią wręcz o narastaniu napięcia na granicy: podróżni są przeświadczeni, że w punkcie kontroli będą źle traktowani.
Trudno walczyć z mitem, że Polska jest krajem niebezpiecznym, jeśli rozpowszechniają go w Austrii i Niemczech nawet instytucje państwowe. Wiedeńskie MSZ umieściło w Internecie ostrzeżenie dla turystów przed polską mafią złodziei samochodów. Poinformowało, że jesteśmy jednym z niewielu krajów bez elektrowni atomowych, ale zaleciło też, by Austriacy zabrali z sobą... tabletki jodu "ze względu na bliskość reaktorów na terenach byłego ZSRR". Również berlińskie MSZ przygotowało raport przedstawiający nasz kraj w złym świetle. Przed sezonem urlopowym "Die Woche" do miejsc niebezpiecznych w Europie zaliczył Korsykę, kraje powstałe po rozpadzie Jugosławii (prócz Słowenii), Albanię, Mołdawię i... Polskę.
Przezwyciężanie stereotypów nie przychodzi łatwo. Najczęściej umożliwiają to codzienne kontakty ludności i osobiste przeżycia. Gdy pod koniec czerwca nasz autobus uczestniczył niedaleko Grazu w groźnym wypadku, rannych Polaków ratowało sześć helikopterów i kilkanaście karetek pogotowia, a okoliczne szpitale zapewniły im troskliwą opiekę. Poszkodowani poprosili nasze przedstawicielstwo w Wiedniu o przekazanie specjalnego podziękowania. Byłoby lepiej, gdyby wzajemne okazywanie serdeczności nie odbywało się tylko w tak dramatycznych sytuacjach. Jak stwierdził prof. Arnulf Baring, historyk i politolog z uniwersytetu w Berlinie, nowe mosty zostały przerzucone, ale ciągle jeszcze nie są w pełni wykorzystywane.
Na granicy niemiecko-polskiej dominuje dziś interes. Wzdłuż Odry i Nysy powstały dziesiątki targowisk, a we Frankfurcie nad Odrą co dziesiąty klient jest Polakiem. W nowym świecie wolnego rynku pojawiły się niewyobrażalne wcześniej zjawiska: berliński hotel Adlon brudną pościel pierze w polskich pralniach, a właściciele przedsiębiorstw pogrzebowych zlecają Polakom wyrób trumien. Zdystansowaliśmy niemrawych Niemców, co było niekiedy powodem niechęci, a nawet lokalnych wojen podjazdowych, jak choćby między przewoźnikami w Zatoce Pomorskiej. Intensywniejszy ruch przygraniczny wywołuje niekiedy antypolskie nastroje, zwłaszcza tam, gdzie panuje bieda i wysokie bezrobocie. Mogli tego doświadczyć m.in. polscy studenci Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie. Wziąwszy jednak pod uwagę masowość tego ruchu, zjawiska te są na szczęście nieliczne. Konsul Jan Turski potwierdza spadek liczby incydentów granicznych. W tym roku Polacy złożyli zaledwie sześć skarg na złe traktowanie przez niemieckich funkcjonariuszy.
Wizerunek Polaka przemytnika i cwaniaka zdaje się ciągle dominować w Wiedniu, choć - jak uważa ambasador RP w Austrii prof. Irena Lipowicz - jest już bezpodstawny. Co pewien czas prasa donosi o nieprzychylnym traktowaniu rodaków przez służby graniczne: złośliwe szczegółowe kontrole, podejrzliwość, nieuprzejmość, czasem szykanowanie podróżnych. Turyści, którym na granicy zagląda się nawet do kanapek, są oburzeni, ale przeważnie nie zgłaszają pretensji w przekonaniu, że to i tak nic nie da. Na dziesięć autobusów kursujących między Wiedniem, Krakowem, Katowicami, Wrocławiem, Warszawą i Rzeszowem poskarżyli się pasażerowie jednego. Kierowcy potwierdzają jednak, że Polacy są gorzej traktowani przez austriackich pograniczników niż Węgrzy, Czesi, Słowacy, "a nawet Ruscy". "Ledwie im spojrzą w paszport - mówią - a naszych trzepią ile wlezie". Z drugiej strony przewoźnicy uważają, że na złą opinię Polacy sami zapracowali.
W połowie lat 80., po fali uchodźców politycznych, którym Austriacy udzielili schronienia, z Polski napłynęła fala handlarzy. Sprzedawali prawie wszystko: buty, sprzęt fotograficzny i optyczny, wódkę, papierosy, siodła, a nawet konie. Działalność zaczynali tuż za granicą, w Drasenhofen, i zapewne dlatego na tym przejściu Polacy mają najgorszą opinię. W Wiedniu na Mexico Platz, Praterze, parkingach nad Dunajem stało po kilka tysięcy szmuglerów; 80-90 proc. z nich było Polakami. Oczywiście do handlu trzeba sprzedających i kupujących, ale co innego życzenia klientów, a co innego władz.
Proceder wygasł wraz z umocnieniem się złotówki, ale opinia została i cierpią turyści. Zwłaszcza że w supermarketach nadal ginie sprzęt elektroniczny, kosmetyki, narzędzia czy sprzęt gospodarstwa domowego, które znajdowane są później na granicy w bagażach Polaków. Trudno się zatem dziwić, że ekspedientki sprawdzają niekiedy przy kasie nawet zawartość ich saszetek. Ambasador Lipowicz za jeden z najważniejszych celów postawiła sobie stworzenie dobrej atmosfery na granicy, by odprawy przebiegały bez uprzedzeń i incydentów. Apeluje do Polaków, by sami czuli się ambasadorami swego kraju. Deklaruje też chęć współpracy z władzami austriackimi w zwalczaniu przestępczości.
Niemieccy funkcjonariusze służb granicznych już od dawna współdziałają z polskimi. Dzięki temu spadła liczba przestępstw popełnianych przez Polaków, a także zlikwidowano kanały przerzutowe nielegalnych imigrantów (dziś częściej próbują forsować granicę czesko-niemiecką). Opinię psują nam jednak różne incydenty. Gdy przed dwoma laty, w czasie katastrofalnej powodzi z dorzecza Odry ewakuowano Niemców z przygranicznej wsi, polscy szabrownicy splądrowali im domostwa.
Ambasador Lipowicz podkreśla, że Polacy powinni być lepiej traktowani przy wjeździe do Austrii. Zadrażnień jest wciąż zbyt wiele - stały się nawet tematem dla niemieckich mediów. Tymczasem co roku do tego kraju przyjeżdża z Polski niemal 100 tys. amatorów nart, zostawiających w Alpach sporo pieniędzy. Do naszej ambasady w Wiedniu docierają sygnały o oburzeniu hotelarzy na austriackich celników, którzy złym traktowaniem turystów psują interes właścicielom pensjonatów.
Niektóre skargi Polaków biorą się stąd, że nie znają oni uprawnień służb granicznych. Austriacka żandarmeria może na przykład kontrolować dokumenty pojazdów i ich stan techniczny, do czego w naszym kraju ma prawo tylko policja. Pogranicznik może też wymagać, abyśmy udokumentowali, iż samochód i bagaż należą do nas. W razie niezapłacenia przez nas mandatu może wziąć w zastaw na przykład radio samochodowe. Takie sytuacje budzą oburzenie i utrwalają przekonanie o wyjątkowej nieprzychylności Austriaków wobec Polaków. Piloci wycieczek i kierowcy mówią wręcz o narastaniu napięcia na granicy: podróżni są przeświadczeni, że w punkcie kontroli będą źle traktowani.
Trudno walczyć z mitem, że Polska jest krajem niebezpiecznym, jeśli rozpowszechniają go w Austrii i Niemczech nawet instytucje państwowe. Wiedeńskie MSZ umieściło w Internecie ostrzeżenie dla turystów przed polską mafią złodziei samochodów. Poinformowało, że jesteśmy jednym z niewielu krajów bez elektrowni atomowych, ale zaleciło też, by Austriacy zabrali z sobą... tabletki jodu "ze względu na bliskość reaktorów na terenach byłego ZSRR". Również berlińskie MSZ przygotowało raport przedstawiający nasz kraj w złym świetle. Przed sezonem urlopowym "Die Woche" do miejsc niebezpiecznych w Europie zaliczył Korsykę, kraje powstałe po rozpadzie Jugosławii (prócz Słowenii), Albanię, Mołdawię i... Polskę.
Przezwyciężanie stereotypów nie przychodzi łatwo. Najczęściej umożliwiają to codzienne kontakty ludności i osobiste przeżycia. Gdy pod koniec czerwca nasz autobus uczestniczył niedaleko Grazu w groźnym wypadku, rannych Polaków ratowało sześć helikopterów i kilkanaście karetek pogotowia, a okoliczne szpitale zapewniły im troskliwą opiekę. Poszkodowani poprosili nasze przedstawicielstwo w Wiedniu o przekazanie specjalnego podziękowania. Byłoby lepiej, gdyby wzajemne okazywanie serdeczności nie odbywało się tylko w tak dramatycznych sytuacjach. Jak stwierdził prof. Arnulf Baring, historyk i politolog z uniwersytetu w Berlinie, nowe mosty zostały przerzucone, ale ciągle jeszcze nie są w pełni wykorzystywane.
Więcej możesz przeczytać w 37/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.