Rozmowa ze STIPEM MESICIEM, prezydentem Chorwacji
Jacek Potocki: - Od czasu objęcia przez pana urzędu prezydenta Chorwacja chwalona jest za postęp w demokratyzacji. Jak udało się panu zmienić wizerunek kraju?
Stipe Mesić: - Już w czasie pierwszych wyborów w 1990 r. w Chorwacji akcentowaliśmy potrzebę demokratyzacji. Po zawarciu porozumienia Tudjman-MilosŠević w 1991 r. Chorwacja zmieniła swoje cele: zamiast rozwoju demokracji i dołączenia do Europy skoncentrowano się na uzgadnianiu z Serbami podziału Bośni. Miało to katastrofalne skutki. Proces demokratyzacji został zatrzymany - władza skupiła się w rękach jednego człowieka. Parlament i rząd były dekoracją. Nasiliła się orientacja na rozszerzenie granic Chorwacji. Działacze opozycji nigdy nie zaakceptowali podziału Bośni. Prezydent Tudjman musiał pokonywać opór nawet w łonie własnej partii. Właśnie dlatego dość łatwo zdołaliśmy zmienić stosunek sił. Przestaliśmy się izolować, a ze swymi sąsiadami otwarcie załatwiamy wszystkie sporne sprawy.
- Czy wszyscy są zadowoleni ze zmian? Trudno sobie wyobrazić, by popierali pana członkowie dawnej elity władzy albo Chorwaci z Bośni i Hercegowiny, wciąż marzący o połączeniu z macierzą.
- Opozycja rzeczywiście istnieje, ale wydaje mi się, że w większości przestała ona już wierzyć w możliwość realizacji dawnych założeń. Dla wielu najważniejszą rzeczą jest utrzymanie przywilejów, które niezasłużenie uzyskali w okresie byłych rządów. Nie było bowiem przejrzystości w wydawaniu środków budżetowych, a wojnę w Bośni finansowano bez wiedzy parlamentu. Nie stanowi to jednak zagrożenia dla demokracji chorwackiej.
- Dziś spotyka się pan z zachodnimi politykami, którzy wcześniej omijali Zagrzeb. Co pan usłyszał od partnerów na temat integracji z Unią Europejską i z NATO?
- Zarówno Chorwacja, jak i inne kraje regionu będą zmierzały do uzyskania członkostwa w Unii Europejskiej, WTO i NATO. Przystąpienie do tych organizacji oznacza dla nas bezpieczeństwo. Wszystko po to, by Europa mogła wykluczyć zarzewie przyszłej wojny. Otrzymaliśmy zapewnienie, że możemy liczyć na poparcie, gdyż później to my będziemy wspierać integrowanie z Europą także innych krajów regionu. Dzięki uspokojeniu sytuacji na Bałkanach stajemy się powoli strefą bezpieczeństwa.
- Upłynął prawie rok od opracowania paktu stabilizacji dla Bałkanów. Czy kraje bałkańskie są zadowolone z jego funkcjonowania?
- Są raczej rozczarowane, ponieważ efekty oddziaływania paktu są niewielkie. Tak będzie chyba jeszcze przez parę następnych lat.
- Czy zmiany w Chorwacji mogą stanowić dobry wzór dla Serbów?
- Głównym problemem Serbii nie jest MilosŠević i jego reżim, lecz charakter tamtejszej opozycji. Gdyby była ona demokratyczna i wykazywała orientację proeuropejską, MilosŠević przeszedłby już do historii. Zamiast tego opozycja serbska licytuje się z nim na hasła nacjonalistyczne. Większa jej część nie ma pretensji do niego o to, że zdecydował się na rozpętanie wojny, ale o to, że nie osiągnął jej celów, jakimi były budowa Wielkiej Serbii i dokończenie czystek etnicznych. Serbia stanie się takim samym europejskim krajem jak inne dopiero wtedy, kiedy tamtejsza opozycja uzna, że Serbowie żyjący poza krajem powinni stanowić pomost do współpracy z sąsiadami, a nie, że ich obecność daje Belgradowi prawo do zajmowania obcych terytoriów.
- Dlaczego ostatnio często spotyka się pan z Milo Djukanoviciem, prezydentem Czarnogóry?
- Chcę dodać odwagi Czarnogórze, by znalazła własną drogę ku Europie. Nie ma potrzeby ingerować w formalne związki Czarnogóry z Serbią, ale trzeba ją po prostu łączyć z Europą. Czarnogóra idzie własną drogą, na przykład popierając projekt budowy autostrady jońsko-adriatyckiej, która połączyłaby ją bezpośrednio z Europą Zachodnią. Dla mnie ważne było też, że Czarnogórcy wydali oświadczenie, w którym niezależnie od Belgradu przepraszają za ostatnią wojnę.
- Czy sądzi pan, że po akcji NATO w Kosowie prezydent MilosŠević w dalszym ciągu marzy o Wielkiej Serbii?
- Teraz jego jedynym celem jest utrzymanie się przy władzy. Nie może zdobyć części Bośni, odmienić stosunków z Czarnogórą ani powrócić militarnie do Kosowa. Stwarzając wrażenie, że Serbia jest okrążona przez wrogów, udaje mu się scalić naród serbski wokół swojej osoby. MilosŠević nie chciał żadnej Jugosławii ani w formie federacji, ani konfederacji. Chciał natomiast oczyszczonej etnicznie Wielkiej Serbii, ale nie znalazł żadnych czynników integrujących państwo. Efektem takiej sytuacji jest to, że Kosowo pójdzie własną drogą, a Czarnogóra swoją. I chyba to samo stanie się z Wojwodiną.
Stipe Mesić: - Już w czasie pierwszych wyborów w 1990 r. w Chorwacji akcentowaliśmy potrzebę demokratyzacji. Po zawarciu porozumienia Tudjman-MilosŠević w 1991 r. Chorwacja zmieniła swoje cele: zamiast rozwoju demokracji i dołączenia do Europy skoncentrowano się na uzgadnianiu z Serbami podziału Bośni. Miało to katastrofalne skutki. Proces demokratyzacji został zatrzymany - władza skupiła się w rękach jednego człowieka. Parlament i rząd były dekoracją. Nasiliła się orientacja na rozszerzenie granic Chorwacji. Działacze opozycji nigdy nie zaakceptowali podziału Bośni. Prezydent Tudjman musiał pokonywać opór nawet w łonie własnej partii. Właśnie dlatego dość łatwo zdołaliśmy zmienić stosunek sił. Przestaliśmy się izolować, a ze swymi sąsiadami otwarcie załatwiamy wszystkie sporne sprawy.
- Czy wszyscy są zadowoleni ze zmian? Trudno sobie wyobrazić, by popierali pana członkowie dawnej elity władzy albo Chorwaci z Bośni i Hercegowiny, wciąż marzący o połączeniu z macierzą.
- Opozycja rzeczywiście istnieje, ale wydaje mi się, że w większości przestała ona już wierzyć w możliwość realizacji dawnych założeń. Dla wielu najważniejszą rzeczą jest utrzymanie przywilejów, które niezasłużenie uzyskali w okresie byłych rządów. Nie było bowiem przejrzystości w wydawaniu środków budżetowych, a wojnę w Bośni finansowano bez wiedzy parlamentu. Nie stanowi to jednak zagrożenia dla demokracji chorwackiej.
- Dziś spotyka się pan z zachodnimi politykami, którzy wcześniej omijali Zagrzeb. Co pan usłyszał od partnerów na temat integracji z Unią Europejską i z NATO?
- Zarówno Chorwacja, jak i inne kraje regionu będą zmierzały do uzyskania członkostwa w Unii Europejskiej, WTO i NATO. Przystąpienie do tych organizacji oznacza dla nas bezpieczeństwo. Wszystko po to, by Europa mogła wykluczyć zarzewie przyszłej wojny. Otrzymaliśmy zapewnienie, że możemy liczyć na poparcie, gdyż później to my będziemy wspierać integrowanie z Europą także innych krajów regionu. Dzięki uspokojeniu sytuacji na Bałkanach stajemy się powoli strefą bezpieczeństwa.
- Upłynął prawie rok od opracowania paktu stabilizacji dla Bałkanów. Czy kraje bałkańskie są zadowolone z jego funkcjonowania?
- Są raczej rozczarowane, ponieważ efekty oddziaływania paktu są niewielkie. Tak będzie chyba jeszcze przez parę następnych lat.
- Czy zmiany w Chorwacji mogą stanowić dobry wzór dla Serbów?
- Głównym problemem Serbii nie jest MilosŠević i jego reżim, lecz charakter tamtejszej opozycji. Gdyby była ona demokratyczna i wykazywała orientację proeuropejską, MilosŠević przeszedłby już do historii. Zamiast tego opozycja serbska licytuje się z nim na hasła nacjonalistyczne. Większa jej część nie ma pretensji do niego o to, że zdecydował się na rozpętanie wojny, ale o to, że nie osiągnął jej celów, jakimi były budowa Wielkiej Serbii i dokończenie czystek etnicznych. Serbia stanie się takim samym europejskim krajem jak inne dopiero wtedy, kiedy tamtejsza opozycja uzna, że Serbowie żyjący poza krajem powinni stanowić pomost do współpracy z sąsiadami, a nie, że ich obecność daje Belgradowi prawo do zajmowania obcych terytoriów.
- Dlaczego ostatnio często spotyka się pan z Milo Djukanoviciem, prezydentem Czarnogóry?
- Chcę dodać odwagi Czarnogórze, by znalazła własną drogę ku Europie. Nie ma potrzeby ingerować w formalne związki Czarnogóry z Serbią, ale trzeba ją po prostu łączyć z Europą. Czarnogóra idzie własną drogą, na przykład popierając projekt budowy autostrady jońsko-adriatyckiej, która połączyłaby ją bezpośrednio z Europą Zachodnią. Dla mnie ważne było też, że Czarnogórcy wydali oświadczenie, w którym niezależnie od Belgradu przepraszają za ostatnią wojnę.
- Czy sądzi pan, że po akcji NATO w Kosowie prezydent MilosŠević w dalszym ciągu marzy o Wielkiej Serbii?
- Teraz jego jedynym celem jest utrzymanie się przy władzy. Nie może zdobyć części Bośni, odmienić stosunków z Czarnogórą ani powrócić militarnie do Kosowa. Stwarzając wrażenie, że Serbia jest okrążona przez wrogów, udaje mu się scalić naród serbski wokół swojej osoby. MilosŠević nie chciał żadnej Jugosławii ani w formie federacji, ani konfederacji. Chciał natomiast oczyszczonej etnicznie Wielkiej Serbii, ale nie znalazł żadnych czynników integrujących państwo. Efektem takiej sytuacji jest to, że Kosowo pójdzie własną drogą, a Czarnogóra swoją. I chyba to samo stanie się z Wojwodiną.
Więcej możesz przeczytać w 37/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.